Stig z "Top Gear" podziwia Polaków. "Słabszy naród wywiesiłby białą flagę"
Polacy w oczach Bena Collinsa są uparci, dzicy i sarkastyczni, uwielbiający pić, ale także serdeczni, niezmordowani, zaradni, pomysłowi i nieprzewidywalni. Człowiek, który był Stigiem w kultowym programie "Top Gear", w swojej najnowszej książce poświęcił sporo uwagi Polakom. Okazuje się, że brytyjska motoryzacja wiele zawdzięcza naszym rodakom.
"Aston Martin: Made in Britain" to opowieść o szpiegach, zawrotnej prędkości i geniuszach agresywnej jazdy. To list miłosny kierowcy do jednej z najbardziej uwielbianych na świecie maszyn. Ale także niesamowita opowieść o Polakach, którzy mieli swój udział w pisaniu tej historii.
Dzięki uprzejmości wydawnictwa Insignis publikujemy fragment książki "Aston Martin: Made in Britain" Bena Collinsa, która właśnie ukazała się na polskim rynku.
Szpiedzy, kłamstwa i wojna jako kuźnia charakterów
Polska
Uparci, dzicy, uwielbiający pić, sarkastyczni, serdeczni, niezmordowani, zaradni, pomysłowi i nieprzewidywalni. Opis ten pasowałby do Brytyjczyków, ale piszę teraz o naszych braciach z Polski. Kiedy po raz pierwszy skazano Napoleona na zesłanie, pozwolono mu zabrać elitarną gwardię złożoną z najodważniejszych żołnierzy, wybrał zatem polskich ułanów.
W 1939 r. wszyscy tłumaczyli Polakom, żeby nie przejmowali się Hitlerem, bo tylko podgląda przez płot pasące się krowy. Polska odroczyła mobilizację wojsk, więc kiedy Hitler rzucił dwie trzecie swoich sił, około 1,5 mln żołnierzy, za polską zachodnią granicę, konieczny okazał się legendarny w skali odwrót walką. Kiedy Armia Czerwona najechała ze wschodu w sile 800 tys. ludzi, słabszy naród wywiesiłby białą flagę.
Warszawa walczyła do końca i Luftwaffe otrzymała pozwolenie, by zrównać ją z ziemią.
Tadek Marek zajmował się w tym czasie budową chevroletów w miejscowej fabryce. Chciał zaciągnąć się do armii, ale został odrzucony ze względu na brak drugiej nerki, którą zostawił w Berlinie po kraksie w wyścigu motocyklowym. Tadek nie dostrzegał trudności, a wyłącznie rozwiązania i jako utalentowany inżynier został oddelegowany przez polskie władze, by przyłączył się do ruchu oporu na granicy rumuńskiej.
Tadek wziął firmowy samochód i poprowadził go bardzo szybko w stronę Rumunii, zatrzymując się po drodze tylko po żonę – ta jednak zdążyła wyjechać do domu rodziców znajdującego się na obszarze, który w międzyczasie dostał się pod radziecką okupację, i nie mógł się do niej przedostać. Dotarł do Bukaresztu, gdzie jego samochód zarekwirowano na potrzeby polskiego rządu na uchodźstwie. Świetnie. Jak miał ją teraz uratować?
Tadkowi wpadł w oko niemiecki dyplomata, który był do niego uderzająco podobny. Siląc się na jak najlepszy berliński akcent, który pozostał mu z lat spędzonych na tamtejszej politechnice, pożyczył na dwadzieścia cztery godziny samochód i paszport dyplomatyczny, jednak pod warunkiem, że jeśli spóźni się choćby o minutę, dyplomata zgłosi kradzież pojazdu i przekaże niemieckim władzom dane Tadka. Pomiędzy żoną a nim było 900 km. Odważna propozycja nawet dla znanego kierowcy wyścigowego.
Tadek obrał trasę prowadzącą przez Karpaty, na której kluczowe stały się jego umiejętności. Opony samochodu kwiliły na nieubłaganych zakrętach, a hamulce topiły się od zjazdów po serpentynach. W końcu wyjechał na równinę, która jeszcze kilka dni temu należała do Polski, a teraz stanowiła część Związku Radzieckiego i musiał przedostawać się przez punkty kontrolne, blefując z pomocą niemieckich papierów. Najwyraźniej był dobrym aktorem, bo jego okrągła twarz i łagodne, połyskujące oczy nadawały mu raczej wygląd młodego botanika niż nazisty. Udało mu się znaleźć panią Marek, po czym bez zbędnych ceregieli zawrócił i popędził do Bukaresztu. Dotarli, mając godzinę w zapasie.
Konstruktorów lotniczych wywożono z kraju w trybie przyśpieszonym, ale Tadek musiał skorzystać z powolniejszej opcji. Zgłosił się na ochotnika do obsługi konwoju pojazdów zmierzających ku Francji, nie podejrzewając w ogóle, co przytrafi się temu krajowi, a dla żony zaaranżował podróż do Paryża przez Casablankę. Konwój wpadł w tarapaty na granicy jugosłowiańskiej, gdzie szala sympatii przechylała się na szwabską stronę. Strażnicy czynili jakieś złowieszcze przygotowania, kiedy jeden z nich rozpoznał Tadka. Ledwie kilka miesięcy temu widział, jak przemyka poślizgiem przez dokładnie to miejsce podczas rajdu do Monte Carlo, i pomachał kierowcom na znak, że mogą jechać dalej.
Tadek dotarł do Paryża i od razu tego pożałował. Kalendarz pokazywał już rok 1940 i helmuty zdążyły się pojawić również tutaj. Kiedy Francja upadła, Tadek pojął, że powinien znaleźć się Anglii, ale najpierw musi uratować żonę. Sklecił pośpiesznie dokumenty upoważniające do podróży i dostał się z Marsylii do Casablanki, gdzie z racji tego, że nie miał pieniędzy, założył firmę przetwarzającą płyty gramofonowe na guziki do koszul. Wtedy z kolei rząd Vichy zaczął aresztować uchodźców z Polski.
Na szczęście tydzień po tym, jak dotarła na miejsce, jego żonę wsadzono do tego samego więzienia co jego. Tadek ponownie wykorzystał swoje umiejętności przekonywania, tym razem posługując się francuskim, i wynegocjował dla nich wyjście na wolność. Z Casablanki udali się do Tangeru, popłynęli do Gibraltaru, tam wsiedli na statek do Glasgow i ostatecznie dotarli do fabryki Forda w Dagenham, gdzie Tadek znalazł pracę.
Senna Anglia uświadomiła sobie, że toczy się wojna, i jej fabryki harowały, by wyposażyć obrońców kraju. Genialny polski inżynier perfekcyjnie posługujący się niemiecką terminologią techniczną wyróżniał się z tłumu. Pewnego dnia Tadek został poklepany po ramieniu i zaproszony do pracy nad tak zwanymi projektami specjalnymi.
[...]
Powyższy fragment pochodzi z książki "Aston Martin: Made in Britain" Bena Bollinsa, która ukazała się nakładem wyd. Insignis.