Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:59

Stary, co zrobiłeś z moim krajem?

Stary, co zrobiłeś z moim krajem?Źródło: "__wlasne
dqr2jq3
dqr2jq3

ROZDZIAŁ 1 Siedem pytań do George’a z Arabii W pierwszej chwili wydawało się, że to jakiś mały samolot wleciał przypadkowo w północną wieżę World Trade Center. Była 8.46, 11 września 2001 roku, i kiedy wiadomość rozeszła się po całej Ameryce, ludzie nie przerwali swoich zajęć. Bez wątpienia był to straszny wypadek, ale większość obywateli po chwili kontynuowała to, co robiła wcześniej. Przygotowywała się do wyjścia do pracy, szkoły, czy też kładła się z powrotem do łóżka.

Siedemnaście minut później podano wiadomość, że w World Trade Center uderzył kolejny samolot. Nagle, w jednej chwili, w głowach wszystkich Amerykanów zrodziła się ta sama myśl: “To nie był przypadek!”

W całym kraju włączono telewizory. Czegoś takiego nigdy przedtem nie widzieliście. W zderzeniu z takim widokiem, nie mającym żadnego odniesienia w przeszłości, wasze mózgi zaczęły analizować swoje zasoby próbując zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć, a zwłaszcza co to oznacza dla was i waszego własnego bezpieczeństwa, bez względu na to, czy obserwowaliście to z dachu domu na Dolnym Manhattanie, czy na ekranie CNN.

Siedzieliście przed telewizorem lub radiem oszołomieni, sparaliżowani, a potem zadzwoniliście do wszystkich swoich znajomych; 290 milionów Amerykanów zadawało sobie to samo pytanie: Co się, do cholery, dzieje????

To było pierwsze z wielu pytań, jakie pojawiły się w związku z tragedią 11 września. Nie jestem zwolennikiem teorii spiskowych, z wyjątkiem tych, które są prawdziwe lub dotyczą dentystów. Jestem przekonany, że wszyscy dentyści zmówili się pewnego dnia, że prawdziwe pieniądze można zarobić na leczeniu kanałowym i robieniu przy każdej wizycie pełnego prześwietlenia szczęki. Żaden inny ssak na ziemi nie musi przez coś takiego przechodzić.

dqr2jq3

Moje pytania związane z wrześniowym zamachem nie dotyczą tego, jak terroryści zdołali przedrzeć się przez nasz system obronny, ani jak to się stało, że żyjąc i mieszkając w tym kraju nigdy nie zostali wykryci, ani dlaczego wszyscy Bułgarzy pracujący w World Trade Center zostali potajemnie zawiadomieni, żeby nie przychodzić tego dnia do pracy, ani jak to się stało, że wieże tak łatwo się rozpadły, chociaż podobno ich konstrukcja miała przetrwać trzęsienia ziemi, tsunami i eksplozje bomb w ciężarówkach zaparkowanych na podziemnym parkingu.

Na wszystkie te pytania miała odpowiedzieć specjalna komisja śledcza. Jednak sam pomysł jej powołania spotkał się ze sprzeciwem administracji Busha oraz republikańskich kongresmanów. W końcu niechętnie się zgodzili – ale później starali się blokować pracę organu śledczego utrudniając zbieranie materiałów dowodowych.

Dlaczego ludzie Busha nie mieliby chcieć poznać prawdy? Czego się obawiali? Że społeczeństwo amerykańskie dowie się, że spieprzyli sprawę? Że przegapili zagrożenie terrorystyczne? Że złośliwie zignorowali ostrzeżenia ustępujących urzędników Clintona na temat Osamy bin Ladena tylko dlatego, że Clintona nienawidzili (SEKS JEST BE!)?

Amerykanie to bardzo wyrozumiały naród. Nie odwrócił się od Franklina Roosevelta, kiedy zbombardowano Pearl Harbor. Nie wyklął Johna Kennedy’ego za kryzys w Zatoce Świń. I wciąż nie przejmuje się tajemniczą śmiercią tych czterdziestu siedmiu osób z otoczenia Billa Clintona. Dlaczego więc po tak gigantycznej porażce narodowego systemu bezpieczeństwa George W. Bush nie wyjdzie i nie powie całej prawdy albo przynajmniej przestanie przeszkadzać temu, by ta prawda wyszła na jaw?

dqr2jq3

Być może dlatego, że George i spółka mają dużo więcej do ukrycia poza tym, dlaczego rankiem 11 września nie wysłali na czas myśliwców. A może my, naród, boimy się poznać całą prawdę, bo mogłaby nas ona zaprowadzić w rejony, gdzie wcale nie chcielibyśmy się znaleźć i jeszcze ogarnęłoby nas przygnębienie, bo dowiedzielibyśmy się za dużo o ludziach, którzy rządzą tym krajem.

Choć sam byłem pełen zdrowego sceptycyzmu, niezbędnego u obywatela demokratycznego państwa, jesienią 2001 roku dzieliłem odczucia większości Amerykanów: to zrobił Osama, i wszystkich, którzy mu w tym pomagali, należy wytropić i postawić przed obliczem sprawiedliwości. Miałem nadzieję, że to właśnie robi Bush.

I wtedy pewnego listopadowego wieczoru czytając przed snem New Yorkera, natknąłem się w artykule dziennikarki śledczej Jane Mayer na akapit, który sprawił, że poderwałem się na łóżku, ponieważ nie mogłem uwierzyć w to, co tam było napisane. A tekst brzmiał tak:

dqr2jq3

Jak się dowiedzieliśmy, w czasie zamachów na terytorium naszego kraju przebywało około dwudziestu innych rezydujących w USA członków rodziny bin Ladena, w większości przebywających tu na studiach lub uczących się w prywatnych szkołach. New York Times donosił, że ambasada Arabii Saudyjskiej natychmiast zwołała ich wszystkich z obawy, że mogą stać się ofiarami represji ze strony Amerykanów. Według przedstawiciela ambasady, bin Ladenowie za zgodą FBI przylecieli prywatnym odrzutowcem z Los Angeles do Orlando, a następnie do Waszyngtonu i wreszcie do Bostonu. Kiedy tylko FAA zezwoliła na wznowienie lotów międzynarodowych, samolot odleciał do Europy. Jak widać, saudyjski ambasador w Waszyngtonie, książę Bandar bin Sultan, nie musiał przekonywać wysokich urzędników USA, że wśród licznych krewnych bin Ladena nie znajdą żadnych istotnych świadków.

Co takiego? Jak mogłem przegapić taka wiadomość? Wstałem, jeszcze raz przejrzałem New York Timesa i znalazłem taki oto nagłówek: “Z obawy o swoje bezpieczeństwo, krewni bin Ladena uciekli z USA”. Artykuł zaczynał się tak:

W pierwszych dniach po atakach terrorystycznych na Nowy Jork i Waszyngton, Arabia Saudyjska zorganizowała pilną ewakuację 24 członków licznej rodziny Osamy bin Ladena ze Stanów Zjednoczonych [...]

dqr2jq3

A więc przy aprobacie FBI i pomocy saudyjskich władz – i nawet mimo tego, że piętnastu z dziewiętnastu porywaczy było obywatelami Arabii Saudyjskiej – nie tylko pozwolono opuścić nasz kraj krewnym głównego podejrzanego o dokonanie zamachów, ale w dodatku wspierał ich w tym nasz własny rząd! Według gazety London Times, “Wyjazd tak wielu Saudyjczyków zaniepokoił amerykańskie służby śledcze, które obawiały się, że niektórzy z nich mogli posiadać jakieś informacje na temat porywaczy. Agenci FBI nakazali skontrolowanie ich paszportów, nie wyłączając rodziny królewskiej.”

Tylko tyle mogło zrobić FBI? Sprawdzić parę paszportów, zadać kilka krótkich pytań typu: “Czy osobiście pakował pan bagaż?” i “Czy po zapakowaniu miał go pan cały czas przy sobie?” Potem tym potencjalnym ważnym świadkom pomachano na pożegnanie życząc szczęśliwej podróży. Jak napisała Jane Mayer w New Yorkerze:

Kiedy zapytałam wysokiego oficera wywiadu USA, czy ktokolwiek rozważał zatrzymanie członków rodziny bin Ladena, odpowiedział: “To by było jak wzięcie zakładników. Nie stosujemy takich praktyk.”

dqr2jq3

Czy on mówił poważnie? Zamurowało mnie. Może coś źle przeczytałem? Dlaczego nie rozpowszechniano szerzej tej informacji? Co jeszcze się wydarzyło? O czym jeszcze nam nie powiedziano, a jeśli nawet, to czemu umknęło to naszej uwadze? Czy reszta Ameryki – i reszta świata – nie chciałaby się dowiedzieć całej prawdy?

Wyjąłem wielki notatnik i zacząłem wypisywać wszystkie pytania i wątpliwości, które sprawiają, że ta cała historia nie trzyma się kupy. Dwa razy dwa za nic nie chce się równać cztery. Nigdy nie byłem dobry z matmy, więc aby to uporządkować i dociec, co to wszystko ma znaczyć, pomyślałem, że przyda mi się czyjaś pomoc, powiedzmy, absolwenta Szkoły Biznesu na Harvardzie

A więc, George’u W., mogę na pana liczyć? Zważywszy, że większość z tych pytań dotyczy pana osobiście, jest pan prawdopodobnie najwłaściwszą osobą, która może pomóc mnie – i społeczeństwu – wyjaśnić te wątpliwości, których się doszukałem.

dqr2jq3

Panie Bush, przygotowałem dla pana siedem pytań i prosiłbym uprzejmie, żeby pan na nie odpowiedział. Zadaję je w imieniu 3000 ludzi, którzy zginęli tego wrześniowego dnia, a także w imieniu obywateli naszego kraju. Wiem, że jest panu tak samo smutno jak nam i mam nadzieję, że pan (lub osoby, o których pan wie, że mogły się przypadkiem przyczynić do tej tragedii) nie będziecie tak powściągliwi w ujawnianiu prawdy. Nie chcemy się na panu odgrywać. Chcemy tylko wiedzieć, co się stało i co można zrobić, żeby schwytać i ukarać morderców, zapobiegając w ten sposób ewentualnym przyszłym atakom na naszych obywateli. Wiem, że pan chce tego samego, więc proszę mi pomóc i odpowiedzieć na te siedem pytań...

Pytanie nr 1: Czy to prawda, że przez ostatnie 25 lat bin Ladenowie utrzymywali okresowe kontakty biznesowe z panem i pańską rodziną? Panie prezydencie, w 1977 roku, kiedy ojciec powiedział panu, że pora wreszcie znaleźć sobie poważną pracę, pomógł założyć pańską pierwszą firmę naftową, którą pan nazwał “Arbusto” (po hiszpańsku “krzak”). Rok później otrzymał pan wsparcie finansowe od człowieka nazwiskiem James A. Bath. Był to pański dawny kolega z czasów, gdy służył pan (kiedy akurat nie przebywał pan poza jednostką) w Gwardii Narodowej Lotnictwa w Teksasie. Wynajął go Salem bin Laden (brat Osamy), żeby zainwestował rodzinne pieniądze w różne przedsięwzięcia biznesowe w Teksasie. Jakieś 50000 dolarów – inaczej mówiąc 5% udziałów w Arbusto – pochodziło od Batha.

Czy działał on w imieniu bin Ladenów?
Większość Amerykanów zdziwiłaby się, gdyby się dowiedziała, że pan i pański ojciec od dawna znali członków rodziny bin Ladena. Jaki dokładnie jest stopień tej znajomości, panie prezydencie? Jesteście bliskimi przyjaciółmi, czy są to tylko luźne kontakty biznesowe? Salem bin Laden zaczął przyjeżdżać do Teksasu w roku 1973 i później kupił tam kawałek ziemi, zbudował dom i założył przedsiębiorstwo lotnicze Bin Laden Aviation operujące z lotniska w San Antonio.

Bin Ladenowie są jedną z najbogatszych rodzin w Arabii Saudyjskiej. Ich olbrzymia firma budowlana praktycznie wybudowała ten kraj, począwszy od dróg i elektrowni, a skończywszy na wieżowcach i budynkach rządowych. Ich dziełem jest też część pasów startowych, których używały Stany Zjednoczone podczas wojny prowadzonej przez pańskiego ojca w Zatoce Perskiej. Odrestaurowali także święte budowle w Mekce i Medynie. Jako multimiliarderzy wkrótce zaczęli inwestować w inne przedsięwzięcia na całym świecie, w tym w USA. Prowadzą rozległe interesy z takimi firmami, jak Citigroup, General Electric, Merrill Lynch, Goldman Sachs i Fremont Group – odłamem wielkiego koncernu energetycznego Bechtela. Według New Yorkera, rodzina bin Ladenów ma również udziały w Microsofcie oraz w gigancie lotniczo-zbrojeniowym Boeingu. Wpłacili 2 miliony dolarów na konto pańskiej alma mater, Uniwersytetu Harvarda, 300 tysięcy podarowali Uniwersytetowi Tufts, a kolejne dziesiątki tysięcy Radzie ds. Polityki Bliskowschodniej, grupie ekspertów,
na której czele stoi były amerykański ambasador w Arabii Saudyjskiej, Charles Freeman. Oprócz posiadłości w Teksasie, mają też nieruchomości na Florydzie i w stanie Massachusetts. Krótko mówiąc, wleźli nam do domu z butami.

Jak pan wie, tak się nieszczęśliwie złożyło, że w 1988 roku Salem bin Laden zginął w katastrofie lotniczej w Teksasie (podobnie zakończył życie w 1967 roku jego ojciec, Mohammad). Bracia Salema – jest ich łącznie z Osamą około pięćdziesięciu – przejęli stery i nadal prowadzili rodzinne inwestycje.

Pański ojciec po odejściu z urzędu został dobrze opłacanym doradcą w korporacji o nazwie Carlyle Group. Jednym z jej udziałowców był nie kto inny, jak rodzina bin Ladenów. Włożyli w tę grupę co najmniej 2 miliony dolarów.

Do 1994 roku kierował pan firmą CaterAir, której właścicielem była Carlyle Group. W tym samym roku odszedł pan z będącej na skraju bankructwa CaterAir, został pan gubernatorem i szybko postarał się, żeby Uniwersytet stanu Teksas – państwowa instytucja – zainwestował w Carlyle Group 10 milionów dolarów. Rodzina bin Ladenów również przyłączyła się do tego dochodowego interesu w 1994 roku.

Carlyle Group jest jedną z największych firm przemysłu obronnego w kraju. Sami nie produkują broni, natomiast wykupują upadające firmy zbrojeniowe, przekształcają je tak, by zaczęły przynosić zyski, a potem sprzedają za ogromne kwoty.

Ludzie kierujący tym koncernem to silna grupa dawnych wpływowych polityków, począwszy od Franka Carlucciego, sekretarza obrony w rządzie Reagana, a skończywszy na sekretarzu stanu z czasów prezydentury pańskiego ojca, Jamesie Bakerze i byłym premierze Wielkiej Brytanii Johnie Majorze. Carlucci, prezes Carlyle Group, zasiada też w zarządzie Rady ds. Polityki Bliskowschodniej razem z reprezentantem interesów rodziny bin Ladenów.

Po 11 września zarówno Washington Post jak i Wall Street Journal zamieściły artykuły, a w których zwróciły uwagę na ten dziwny zbieg okoliczności. Pańską pierwszą reakcją, panie Bush, było zignorowanie tych wzmianek, jak sądzę w nadziei, że sprawa zwyczajnie ucichnie. Pana ojciec i jego koledzy z Carlyle nie wycofali z firmy kapitału bin Ladenów. Armia pańskich doradców zabrała się za odkręcanie sprawy. Powiedzieli: “Nie możemy tych bin Ladenów stawiać w jednym szeregu z Osamą. Oni się go wyrzekli! Nie mają z nim nic wspólnego! Są oburzeni i gardzą tym, co zrobił! To są dobrzy bin Ladenowie!

I wtedy pokazano ten film. Widać na nim liczną rzeszę “dobrych” bin Ladenów – w tym matkę, siostrę i dwóch braci Osamy – którzy bawią się razem z nim na weselu jego syna niewiele ponad pół roku przed wrześniową tragedią. New Yorker donosił, że rodzina nie tylko nie zerwała z kontaktów z Osamą, ale również nie przestała go finansować, tak jak to robiła od lat. Dla CIA nie było żadną tajemnicą, że Osama bin Laden miał dostęp do rodzinnej fortuny (jego udział ocenia się na co najmniej 30 milionów dolarów), a bin Ladenowie, podobnie jak inni Saudyjczycy, solidnie wspierali finansowo Osamę i jego organizację, Al-Kaidę.

Panie Bush, minęły tygodnie od zamachów na Nowy Jork i Pentagon, a pański ojciec i jego koledzy w Carlyle Group wciąż nie chcieli zaprzestać wspierania imperium bin Ladenów.

Wreszcie prawie dwa miesiące po zamachach, kiedy coraz więcej osób zaczynało kwestionować stosowność kontaktów biznesowych rodziny Bushów z rodziną bin Ladenów, pański ojciec i firma Carlyle Group oddali im z powrotem ich miliony i poprosili, aby wycofali swoje udziały w firmie.
Dlaczego trwało to tak długo?
Co gorsza, okazało się, że jeden z braci bin Ladena, Shafiq, był obecny rankiem 11 września na spotkaniu udziałowców Carlyle Group w Waszyngtonie. Dzień wcześniej, podczas tej samej konferencji, Shafiq i pański ojciec gawędzili sobie w najlepsze wraz z całą resztą kierujących tą firmą byłych urzędników rządowych.
Panie Bush, co tu jest grane?

Dziennikarze obchodzą się z panem łagodnie, chociaż wiedzą, że wszystko, co przed chwilą napisałem, jest prawdą (co więcej, informacje te zaczerpnąłem z tych samych, oficjalnych źródeł, dla których oni pracują). Zdaje się, że nie są chętni lub tez boją się zadać panu jedno, proste pytanie: CO TU JEST GRANE?

Na wypadek, gdyby pan nie rozumiał, jak dziwne jest to milczenie mediów w sprawie związków Bushów z bin Ladenami, pozwolę sobie zastosować analogię i zapytać, jak zareagowałaby prasa bądź Kongres, gdyby na pana miejscu był teraz Clinton. Gdyby po zamachu terrorystycznym na budynek federalny w Oklahoma City wyszło na jaw, że prezydent Bill Clinton i jego rodzina prowadzą interesy z rodziną Timothy’ego McVeigha, to jak pan myśli, co zrobiliby Republikanie i media? Nie sądzi pan, że postawiliby przynajmniej kilka pytań w rodzaju: “Co TO ma znaczyć?” Proszę o szczerość, zna pan odpowiedź. Tych pytań byłoby znacznie więcej. Żywcem obdarliby Clintona ze skóry, a szczątki wrzucili do Gitmo.
A więc, o co tu chodzi, panie Bush? Mamy prawo wiedzieć. ###Pytanie nr 2: Na czym polegają “szczególne związki” Bushów z saudyjską rodziną królewską? Panie Bush, bin Ladenowie to nie jedyni Saudyjczycy, z którymi pan i pańska rodzina utrzymujecie bliskie, osobiste kontakty. Wydaje się, jakby cała rodzina królewska miała wobec was jakiś dług wdzięczności. A może jest odwrotnie?

Najważniejszym dostawcą ropy naftowej do USA jest Arabia Saudyjska, właściciel największych odkrytych dotąd złóż tego surowca na świecie. Kiedy Saddam Husajn napadł w 1990 roku na Kuwejt, zagrożeni poczuli się tak naprawdę sąsiadujący z nim Saudyjczycy i to właśnie pański ojciec, George Bush I, przybył im na ratunek. Nigdy mu tego nie zapomnieli i jak czytamy w New Yorkerze z marca 2003 roku, niektórzy członkowie rodziny królewskiej uważają pańską rodzinę za część swojej. Haifa, żona księcia Bandara, ambasadora Arabii Saudyjskiej w USA mówi, że pańscy rodzice są dla niej “jak matka i ojciec. Wiem, że jeśli kiedykolwiek będę w potrzebie, mogę się do nich zwrócić”. Ponadto, jak w książce Sleeping with the Devil ujawnił Robert Baer (który w latach 1967-97 pracował w Dyrekcji Operacji CIA), pański ojciec wymyślił nawet specjalne imię dla saudyjskiego księcia – nazywa go “Bandar Bush”.

Te związki, jak pan wie (choć nigdy pan tego nie ujawnił), budowano przez długie lata. Dzięki swojej pracy w CIA, a także jako wiceprezydent i prezydent, pański ojciec przekonał się, że ilekroć trzeba było wykonać brudną robotę, Stany Zjednoczone zawsze mogły się zwrócić o pomoc do Arabii Saudyjskiej. Kiedy doradca wojskowy Białego Domu Oliver North potrzebował pieniędzy, żeby kupić broń dla Iranu w aferze Iran-Contras, to właśnie Saudyjczycy potajemnie wyłożyli gotówką 30 milionów dolarów. Kiedy w 1985 roku CIA potrzebowała funduszy, żeby pomóc pokonać Komunistyczną Partię Włoch i sfinansować kampanię wyborczą jej przeciwników, wasi dobrzy przyjaciele z Arabii ochoczo wpłacili 10 milionów dolarów na konto jednego z włoskich banków. To wszystko wydarzyło się za czasów prezydentury pańskiego taty, który często gościł saudyjskiego ambasadora na lunchach.

Nic więc dziwnego, że ambasador Arabii Saudyjskiej w USA jest jedynym dyplomatą w Waszyngtonie, który otrzymuje swoją własną, osobistą ochronę z Departamentu Stanu (pozdrowienia od amerykańskich podatników). Jak pisze Robert Baer, książę Bandar przekazał milion dolarów na rzecz Biblioteki Prezydenckiej i Muzeum im. George’a Busha w Teksasie oraz drugi milion na cele programu likwidacji analfabetyzmu zainicjowanego przez Barbarę Bush.

Mimo że Poppy (pseudonim George’a Busha ojca – przyp. tłum.) przegrał z Clintonem w 1992 roku, kontakty nadal pozostały bardzo silne. Carlyle Group często wspomagała handel bronią z saudyjskimi biznesmenami. W 1990 roku Saudyjczycy wydali na uzbrojenie ponad 170 miliardów dolarów, a spora część tych transakcji dokonywana była za pośrednictwem Carlyle Group. Od czasu odejścia z urzędu pański ojciec wielokrotnie spotykał się członkami saudyjskiej rodziny królewskiej i co najmniej dwukrotnie był z wizytą na Półwyspie Arabskim goszcząc w pałacach Saudów, za każdym razem jako przedstawiciel Carlyle Group. Również książę Bandar jest udziałowcem w tej firmie i był gościem na przyjęciu z okazji siedemdziesiątych piątych urodzin pańskiej mamy, które odbyło się w Kennebunkport. Z różnych względów była i jest to bardzo owocna znajomość.

Jesienią 2000 roku w czasie tej okropnej nerwówki związanej z błędami na kartach do głosowania na Florydzie, wasz bliski przyjaciel książę Bandar dzielnie stał u waszego boku. Zabrał pańskiego ojca do Anglii na polowanie na bażanty, żeby oderwać go na chwilę od tego całego zamieszania, a w tym samym czasie prawnik rodziny królewskiej – pański prawnik, James Baker – pojechał na Florydę, aby pokierować walką o głosy. (Firma Bakera będzie później reprezentować saudyjską monarchię w procesach sądowych wytoczonych im przez rodziny ofiar zamachów z 11 września.)

Żeby oddać panu sprawiedliwość, panie Bush, trzeba powiedzieć, że nie tylko pańska rodzina korzysta z hojności Saudyjczyków. Większa część amerykańskiej gospodarki jest zbudowana na ich pieniądzach. Zainwestowali bilion dolarów na giełdzie, a kolejny bilion zdeponowali w naszych bankach. Jeżeli pewnego dnia postanowią nagle wycofać te pieniądze, nasze korporacje i instytucje finansowe zaczną gwałtownie tracić na wartości, co wywoła kryzys gospodarczy, jakiego świat nie widział. Ta groźba dzień w dzień zawisa nad naszymi głowami, ale wszyscy ten temat omijają. Jeżeli dodamy do tego fakt, że te półtora miliona baryłek ropy dziennie, które musimy sprowadzać a Arabii Saudyjskiej, również może zniknąć w wyniku zwykłego królewskiego kaprysu, dostrzeżemy wreszcie, jak bardzo pan, ale także my wszyscy jesteśmy uzależnieni od Saudyjskich arystokratów. Panie Bush, czy to jest korzystne z punktu widzenia bezpieczeństwa narodowego, bezpieczeństwa naszej ojczyzny? Kto na tym zyskuje? Pan? Pops?

Na pewno nie my.
Nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego pan i pański ojciec woleliście się związać z państwem, które w opinii wielu organizacji broniących praw człowieka jest za jedną z najgorszych i najbardziej bezwzględnych dyktatur świata?
Amnesty International napisała o tym w swoim raporcie z 2003 roku:

Nadal zdarzają się przypadki karygodnego łamania praw człowieka, nasilone jeszcze w wyniku polityki “zwalczania terroryzmu” wprowadzonej przez rząd po atakach na Stany Zjednoczone 11 września 2001. Sytuacji tej sprzyja oparty na tajności system sądownictwa kryminalnego oraz zakaz działalności partii politycznych, związków zawodowych i niezależnych organizacji walczących o prawa człowieka. Aresztowano setki osób, które podejrzewa się o działalność religijną i krytykowanie władz, a status prawny większości przetrzymywanych z poprzednich lat jest nadal okryty tajemnicą. Kobiety wciąż cierpią z powodu silnej dyskryminacji, a tortury i złe traktowanie więźniów są w tym kraju powszechne.

dqr2jq3
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dqr2jq3