Spotkał się z dziećmi nazistów: "Ojciec zawsze twierdził, że jest niewinny"
Koniec wojny nie był końcem ich traum. O takich, jak Cordula, mówi się "dzieci Hitlera". Jak to jest żyć z piętnem ojca nazisty? Czy można się z tym pogodzić i przejść do porządku dziennego?
Dzięki uprzejmości wydawnictwa "Znak: publikujemy fragment książki "Dzieci Hitlera. Jak żyć z piętnem ojca nazisty", autorstwa Geralda Posnera. Rozdział "Stary czarodziej. Prezes Reichsbanku Hjalmar Schacht i jego córka Cordula" (fragmenty). Przekład Elżbieta Janota
Już w bardzo młodym wieku wiedziałam, że moja rodzina różni się od innych. Często się przeprowadzaliśmy, nie mieszkaliśmy razem, słyszałam też, że ojciec był kiedyś sławny. Rodzice mi o tym powiedzieli, a wszyscy, którzy nas odwiedzali, zachowywali się tak, jakby ojciec w dalszym ciągu był bardzo ważny.
Zdarzało się, że nawet na ulicy go zaczepiano, a czasem słyszałam za plecami: "To przecież Schacht" albo coś w tym stylu. Ludzie traktowali go z wielkim szacunkiem. Musi pan pamiętać, że był bardzo wysoki [sto dziewięćdziesiąt centymetrów], trzymał się prosto, miał wąskie ramiona i długą szyję, co sprawiało, że wydawał się jeszcze wyższy. Kiedy dodało się do tego jego inteligencję i silną wolę, sprawiał wrażenie człowieka szczerego i uczciwego”.
W wieku szesnastu lat Cordula uczyła się w szkole o wojnie. "Wiedziałam już sporo od rodziny. Powiedziano mi, że ojciec miał proces, że zajmował wysokie stanowiska, a końca wojny doczekał w niemieckich obozach koncentracyjnych. Na lekcjach wypłynęło oczywiście jego nazwisko, ale wszystko było tak, jak mi mówiono, i nic mnie nie zaskoczyło. Wyczuwałam, że nauczyciel nie czuje się do końca swobodnie, bo wie, że jestem córką Schachta. Wszyscy wiedzieli, kim był mój ojciec”.
"Poznałam, co to znaczy być jego córką, kiedy miałam jakieś jedenaście lat. Ojciec rozmawiał ze mną o przeszłości albo słuchałam, co mówił na ten temat odwiedzającym nas ludziom. Ojciec bardzo otwarcie opowiadał o wojnie. Nigdy nie robił z tego tajemnicy”. Cordula wiedziała, że Hjalmar Schacht jest znacznie starszy od rodziców większości jej rówieśników, ale miał tyle energii, że nie miało to dla niej znaczenia.
"Nie sprawiał wrażenia starego człowieka. Ojciec nie odczuwał żadnego pogorszenia stanu zdrowia po pobycie w obozach koncentracyjnych i więzieniu w Norymberdze. Oczywiście na swoich osiemdziesiątych urodzinach narzekał, że zabrano mu w ten sposób siedem lat życia, ale choć był to czas, kiedy nie mógł normalnie żyć, nie wyszedł z tego wyniszczony. Cieszył się dobrym zdrowiem, chociaż z powodu kiepskiego traktowania i braku pożywienia w obozach trzy razy cierpiał na obustronną przepuklinę pachwinową”.
W wieku nastoletnim Cordula zbliżyła się do ojca. "Zawsze podziwiałam jego inteligencję i obeznanie w kulturze. W niedzielę przy śniadaniu urządzał mi quizy na temat wierszy i ich autorów. Sam też trochę pisał poezję i był bardzo szczęśliwy, kiedy zauważałam, że to Schacht, a nie Goethe czy Schiller. Naprawdę rozumiałam ojca, bo w wielu kwestiach czułam to samo co on, i to go cieszyło”.
"Kiedy przebywaliśmy razem, dużo rozmawialiśmy. Często prosiłam go o radę. Był w moim życiu taki moment, że chciałam zostać tłumaczką i pójść do elitarnej szkoły w Monachium. Ale on powiedział mi: «Sama nauka języków zrobi z ciebie sekretarkę». W tamtej chwili byłam wściekła, ale zbyt słaba, by mu się przeciwstawić, bo nie miałam pieniędzy i nie mogłam się tam uczyć bez jego wsparcia. Wróciłam do szkoły i naprawdę poprawiłam się w nauce”. W 1963 roku, po ukończeniu liceum, Cordula spędziła semestr na Sorbonie, nie wiedząc, co ze sobą dalej robić. W kolejnym roku jej siostra wyszła za mąż, "ale ojcu tak trudno było wypuścić ją z rodzinnego gniazda, że dostał półpaśca i nie mógł uczestniczyć w ceremonii kościelnej ani w przyjęciu”.
Tej samej wiosny Cordula towarzyszyła ojcu w wyprawie do Ameryki. Schachta zaproszono na gościnne wykłady w kilku stanach. Dla Corduli ta podróż była objawieniem. "Po raz pierwszy zdałam sobie wtedy sprawę, że ojciec też boi się porażki. To było dla mnie naprawdę coś ważnego, bo nigdy nie przypuszczałam, że może się czegokolwiek obawiać”.
A obawiał się wygłaszania przemówień po angielsku i złego przyjęcia. Pierwsze wystąpienie w Chicago okazało się katastrofą – Schacht dotarł zaledwie do połowy godzinnego wykładu, kiedy poinformowano go opryskliwie, że przysługuje mu jedynie trzydzieści minut. Po tym zdarzeniu już nie korzystał z notatek, wolał improwizować. W każdym kolejnym mieście spotykał się z coraz lepszym przyjęciem.
Z Waszyngtonu Cordula zapamiętała zwłaszcza program telewizyjny, w którym ojciec wystąpił gościnnie. "Zaprosili go z matką zabójcy Kennedy’ego, Oswalda, i autorką książki, której tytuł brzmiał, o ile dobrze pamiętam, Sex and the College Girl. To było wszystko bardzo amerykańskie, a przy tym śmieszne, gdy ni z tego, ni z owego oznajmiali: «A teraz przerwa na reklamy», w samym środku czyichś rozważań, w środku zdania. Uważałam, że to dość dziwaczne, i ojciec też tak wtedy sądził. Ale cieszył się, bo mu zapłacili. Dolary były w tamtym czasie dosyć cenne, a on potrzebował pieniędzy”.
Po powrocie do Niemiec Cordula postanowiła studiować prawo, a jej decyzja "bardzo ucieszyła” ojca. Prowadzili długie filozoficzne dysputy, które ona zapamiętała jako "wnikliwą, ekscytującą wymianę myśli między dwoma intelektualistami”.
Także w tamtym czasie, mając dwadzieścia parę lat, usłyszała pierwsze negatywne komentarze o ojcu. "Nie wszyscy mówili o nim dobrze” – wspomina. "Ludzie twierdzili, że w latach 30. zajmował kolejne stanowiska tylko po to, by się wybić, że był oportunistą. Mówili to do mnie albo przy mnie, tak, żebym słyszała”.
"Podchodziłam do tych uwag krytycznie. Nie przyjmowałam z góry, że są zgodne z prawdą, i nie pozwoliłam, by mnie to dołowało. Jeżeli słyszałam coś, co budziło we mnie prawdziwą wątpliwość, traktowałam to jak okazję do rozmowy z ojcem. Pytałam wprost o tę kwestię, a on mi wszystko wyjaśniał. Poza tym uważnie obserwowałam ojca i sądzę, że wiem, jaki naprawdę był. Wyrobiłam sobie na jego temat własne zdanie. Zdawałam sobie sprawę, że miał zarówno wady, jak i zalety. A jednak zawsze uważałam, że tych drugich jest więcej”.
Cordula przez trzy semestry studiowała w Hamburgu, zanim matka ubłagała ją, by na resztę studiów prawniczych wróciła do Monachium. "Chciałam zostać w Hamburgu i uczyć się tak, jak to sobie zaplanowała. Ojciec mnie do tego zachęcał, ale matka powiedziała: «Lepiej wróć, nie wiesz, kiedy ojciec umrze». Dlatego wróciłam i zostałam aż do śmierci ojca”.
W ostatnich latach życia Schacht był niespokojny. Wciąż miał gości, ale Cordula nie zawsze była zadowolona z tych wizyt. "Niektórzy przychodzili, żeby mu się przypochlebić, a jemu się to podobało. Nie zdawał sobie sprawy, że są nieszczerzy i chcą jedynie, żeby usłyszano o ich koneksjach. Żałowałam, że muszę na to patrzeć”.
Cordula była przy ojcu przez cztery ostatnie lata jego życia. W maju 1970 roku upadł podczas wkładania spodni i złamał biodro. Dziewięćdziesięciotrzyletniemu pacjentowi przedstawiono dwie możliwości: naturalny proces gojenia, który miał potrwać co najmniej osiem tygodni, albo operacja, mogąca skrócić ten czas o połowę. Schacht, jak zwykle niecierpliwy, wybrał operację.
"Matka i ja musiałyśmy pogodzić się z jego decyzją” – mówi Cordula. "Złościłby się, gdybyśmy zmusiły go do dłuższego leczenia”. Lekarze byli zadowoleni z wyniku operacji i poinformowali już pacjenta o terminie wypisu, kiedy okazało się, że w nodze pojawił się tętniak. Od momentu, gdy pielęgniarka to zauważyła, do chwili śmierci upłynęło zaledwie kilka godzin. Cordula i jej matka były w tym czasie przy Schachcie. "Nie zaskoczyła mnie jego śmierć” – przyznaje Cordula. "Pogodziłam się z nią. To był dla niego odpowiedni czas, by umrzeć.
Nie cierpiał na żadną chorobę, ale po przejściu kilku kroków brakowało mu tchu. Kiepsko słyszał, a nie chciał nosić aparatu. Niełatwo jest być starym”. Na pogrzeb Schachta przybyły setki żałobników, w tym wiele znamienitości ze świata finansów. Nie pojawił się natomiast nikt z niemieckiego zabolało” – stwierdza Cordula. "Był rozżalony, że politycy nie prosili go o pomoc. I bardzo przybity faktem, że zachodnioniemiecki rząd o nim zapomniał”. Cordula mówiła też, że im ojciec był starszy, tym częściej pomstował na to, co spotkało go w Norymberdze.
"Nie żywił urazy do Amerykanów czy Brytyjczyków, chodziło tylko o samo wytoczenie procesu. Raz miał problem w Izraelu: podczas jednej z podróży na Bliski Wschód zatrzymał się tam na lotnisku, a później przeczytał w gazecie, że gdyby władze o tym wiedziały, aresztowałyby go i wsadziły do więzienia. Był zły, że Izraelczycy tak o nim myślą, ale cieszył się, że go nie złapano”.
Cordula uważa bycie dzieckiem Hjalmara Schachta za przywilej, ale dodaje, że "bywało to też trudne do zniesienia. Miałam wrażenie, że dla wszystkich jestem jedynie jego córką, i przez wiele lat tego nienawidziłam. Raz nawet powiedziałam, że to nie mój ojciec, ale tylko raz. Potem czułam się okropnie. Trudno było się od tego uwolnić. Nawet na randkach chłopcy pytali, co ojciec wie albo myśli o tym czy o tamtym”.
"Gdyby ojca skazano w Norymberdze, wiele rzeczy potoczyłoby się inaczej. Podejrzewam, że dużo bardziej interesowałabym się historią i próbowałabym bronić ojca, to naturalne w przypadku dziecka. A tak nie miałam powodu, by to robić, bo nie było takiej potrzeby”.
"Trudno mi zrozumieć dziecko, które potępia swojego rodzica. Na przykład Niklasa Franka. Nie potrafię zaakceptować jego postawy. Ale on musiał mieć okropną młodość, okropne życie po wojnie”.
"Gdy dorosłam, zrozumiałam, że ludzie już zawsze będą mnie pytali o ojca. Bardzo ciężko pracowałam na to, by pokazać, że też jestem kimś, i zaczęłam czuć, że wreszcie wychodzę z jego cienia. Długo to trwało, ale jestem bardzo zadowolona, że dziś mogę powiedzieć: nazywam się Cordula Schacht, jestem córką Hjalmara Schachta. Teraz posiadanie takiego ojca stało się czymś, co mnie wzbogaca i nie stanowi już brzemienia”.