primaforafobia
lęk przed wyjściem z pracy przed innymi
Upadek ruchu związkowego uznaje się za jeden z najważniejszych czynników, które w ciągu minionych trzydziestu lat przyczyniły się do potrojenia częstości występowania primaforafobii. Wczesne rozpoznanie jest tyleż ważne, co trudne, bo większość poszkodowanych odmawia wzięcia urlopu w celu podjęcia leczenia. Lekarze mówią, że pierwsze oznaki primaforafobii to często tzw. „e-mail trojański”, czyli wysłany jak najwcześniej rano. Nawet jeśli jego temat brzmi: „Dane z Hongkongu, o które prosiłeś”, każdy e-mail trojański ma za zadanie powiadomić szefa, że primaforafob od rana jest w pracy. W ten sposób primaforafob daje tym do zrozumienia, iż może raz wyjdzie z biura o rozsądnej porze bez drwiących okrzyków „Od kiedy pracujesz na pół etatu?” Główną przyczyną primaforafobii jest psychoza związana ze zwolnieniem z pracy, co jest dość osobliwe, zważywszy, że to jedyny znany lek na tę dolegliwość.
[etymologia: primus – pierwszy, foras – na zewnątrz]
rotathecafobia
lęk przed walizkami na kółkach
Rotathecafobów można ogólnie podzielić na dwie grupy ze względu na odmienne rodzaje wózków na kółkach, jakich się obawiają. Rotathecafobia prima atakuje przeważnie zwykłych ludzi takich, jak ty i ja, doprowadzonych do ostateczności łoskotem „turystycznego traktora” (to każda walizka na kółkach, która nabywa nagłej zdolności do rozszerzenia osobistej przestrzeni użytkownika o niewielki, lecz śmiercionośny metr). Większość cierpiących na r.p. wspomina, że pierwsze objawy pojawiły się na dworcach kolejowych, lotniskach i ruchliwych ulicach. Cierpiący na rotathecafobia seconda są bardziej... powiedzmy alternatywni. Boją się żałosnych maleńkich aktówek na kółkach, przedmiotów będących zwykle własnością kierowników średniego szczebla, przedstawicieli handlowych i płatnych morderców. Chociaż są mniejsze niż tradycyjna wersja – niektórzy uważają, że dlatego trudniej ich uniknąć – sprzymierzona kultura korporacyjna sprawia, że lęk przed nimi jest bardziej dojmujący. Niektórzy lekarze uważają, że obie dolegliwości da
się wyleczyć wraz z clamsaccofobia oscillaia – lękiem przed rozhuśtanymi plecakami – ale istnieje zbyt mało wiarygodnych badań w tym zakresie. Do objawów r.s. oraz r.p. zaliczają się posiniaczone palce u nóg, niezdolność do uczynienia kroku naprzód i skłonność do przemocy.
[etymologia: rota – koło, theca – walizka]
socrufobia
lęk przed teściową
To bardzo dokuczliwa fobia. Wielu ludzi uważa, że istnieją lęki, których nazwy nie powinno się głośno wymawiać (zobacz rusmusofobia, uxofobia oraz vilitasofobia), jednak ten najbardziej zasługuje na swoją nazwę. Socrufobię trzeba cierpliwie znosić i wolno ją okazywać wyłącznie w żartach. Prawdę mówiąc, kiedy socrufobi zbierają się razem w grupach samopomocowych, albo wybiorą się „na pół kufelka” (dość częsty pretekst), często zagajają zebrania odczytaniem po łacinie najnowszego dowcipu o teściowej. Niektórzy nawet obierają sobie jeden za motto grupy. Na przykład Grupa Młodych Zięciów z West Yorkshire uczy się przysięgi: „Muszę lecieć, teściowej odebrało mowę i nie chcę stracić ani chwili”. Do najbardziej rozpowszechnionych charakterystycznych objawów socrufobii zaliczają się zarywanie nocy w pracy i walka o to, by przerobić pokój gościnny na biuro. Co ciekawe, teściowa to poprawny uzus językowy: nigdy nie powinno używać się zaimków dzierżawczych, np. moja lub twoja teściowa.
[etymologia: socrus – teściowa]
viatorfobia
lęk przed turystami
Nigdy nie bierz viatorfoba na pokaz mody. Wiem, że to niezbyt przydatna wskazówka, mimo to może uczynić wiele dobrego. Viatorfobowi furkot i trzask migawki niejednego nowoczesnego aparatu fotograficznego przypomina o jego obawach. W myślach od razu przenosi się do dużego, tętniącego życiem miasta, gdzie ktoś nagle zatrzymał się przed nim, żeby zrobić zdjęcie. Viatorfob nie rozumie, jak ludzie mogą chodzić tak powoli. Ironią losu, cierpiący na inną odmianę choroby, viatorfobia duxia, wcale nie boją się turystów jako takich, lecz najbardziej denerwującej osoby ze wszystkich: przywódcy grupy albo przewodnika. Cierpiący na v.d. może na przykład zaniemówić, jeżeli przewodnik zacznie machać zwiniętą gazetą lub parasolem. Dla zwykłego viatorfoba paplanina w obcym języku bywa zwykle źródłem pociechy, podobnie jak spokojny plusk wody w oczku wodnym. Większość viatorfobów twierdzi jednak, że na widok anglojęzycznych turystów odczuwają nasilenie objawów. Lekarze podejrzewają, iż sprzyja temu częściowe zrozumienie ich
języka, w odróżnieniu od bardziej egzotycznej mowy, na przykład chińskiej (nasuwa się tu analogia do sytuacji, gdy z przyczyn obiektywnych podsłuchiwana w pociągu rozmowa przez telefon komórkowy bywa bardzo irytująca, bo słyszymy tylko jedną jej część). Niestety, wielu rotathecafobów (zob.) mylnie diagnozuje się jako viatorfobów. Niedawno londyński urzędnik próbował wepchnąć do Tamizy trzy grupy Japończyków z rzędu, zanim poprawnie rozpoznano, co mu dolega.
[etymologia: viator – podróżny, dux – główny]
conspecunofobia
lęk przed dawaniem pieniędzy na ofiarę
Fobia ta atakuje podstępnie. Wręczanie gotówki poprzedzone jest najbardziej pogodną i przyjazną częścią całego nabożeństwa: wzajemnym podawaniem rąk i wymianą uśmiechów. (Niektórzy nawet próbują się całować). Jednak twój sąsiad o lepkim uścisku wcale nie musi cieszyć się perspektywą tej przelotnej parady miłości. Myśli tylko o... tacy. Conspecunofobi niekoniecznie mają węża w kieszeni, (chociaż wielu niewątpliwie ma), ale z reguły obawiają się, że wyjdą na skąpców. Do objawów conspecunofobii zalicza się nerwowe pokasływanie, rozbrajająco ekspresyjne wymachiwanie dłońmi (zabieg mający na celu odwrócenie uwagi) oraz, rzadziej, wskazanie wolną ręką na śliczne, małe dziecko w celu zmylenia przeciwnika. Conspecunofobi stosunkowo bezboleśnie mogą przetrwać kolektę do woreczka, ale otwarte koszyki, ulubione narzędzie szczególnie sadystycznych zbieraczy, mogą wywołać atak paniki i okrzyki typu: „Przecież królowa daje tylko pięć funtów!” Cierpiący na przewlekłą conspecunofobię obładowują swoje dzieci drobnymi, by
sprawić wrażenie, że ofiarowują oszczędności całego życia, co zwykle jest nieprawdą. Conspecunofobia officina to osobna odmiana tej fobii, rozpowszechniona podczas zrzutki na odchodzących z pracy kolegów. Użycie do tego celu kopert formatu A4 praktycznie uniemożliwia zauważenie jej objawów.
[etymologia: conscius – świadomy lub wiedzący, pecunia – pieniądz, officina – warsztat]
hebdomofobia
lęk przed niedzielnym wieczorem
Wiele współczesnych fobii traci społeczną otoczkę tabu dopiero wtedy, gdy opowiada o niej lub cierpi na nią ktoś, kto znajduje się w centrum publicznej uwagi. Hebdomofobia jest właśnie jedną z takich chorób. Wyszła z cienia, gdy Winston Churchill zaczął opowiadać o depresji, którą nazywał swoim „czarnym psem”. Większość pacjentów zapada na hebdomofobię już w dzieciństwie, kiedy ich rodzice po spożyciu niedzielnej pieczeni ucinali sobie drzemkę przed telewizorem, w którym nadawano biało-czarny film z serii „Panna Marple”. Skoro lodziarz już poszedł, a gra w piłkę nożną ze ścianą straciła swój urok, cóż pozostawało do roboty? Może obejrzenie wyprodukowanej przez BBC za całe trzy funty adaptacji znanej powieści, czekanie na zbliżającą się noc, albo po prostu myślenie o poniedziałkowym ranku? Tak właśnie zaczyna się hebdomofobia i bez względu na styl życia może w każdej chwili powrócić.
[etymologia: hebdomas – ostatni punkt tygodnia]
idemofobia
lęk przed wystąpieniem w takim samym stroju, jak ktoś inny
Fobia prawie wyłącznie kobieca, tym bardziej powszechna, im wyższe miejsce dana osoba zajmuje w hierarchii społecznej. (Jeżeli ty wpadniesz do pubu w dżinsach tej samej marki, co twój kolega, wcale nie będziecie się przez to gorzej bawić). Bardzo często występuje wśród sławnych osób, odkąd magazyny takie jak „Party” czy „Hello!” zabrały się za wytykanie im tego, że mają czelność pokazywać się po kilka razy w takich samych strojach. Terapeuci twierdzą, że idemofobię bardzo trudno leczyć ze względu na istnienie dziwnej, niepisanej zasady, według której danego stroju nie może: a) skopiować ktoś inny, ani b) ta sama osoba ubrać więcej niż raz. Jak stwierdził kiedyś pewien komik, ta fobia nie ma odpowiednika w życiu. Policjanci nie dzwonią przecież przed wyjściem do pracy do kolegów z pytaniem: „Hej, chyba nie ubrałeś dzisiaj tej jasnoniebieskiej koszuli i butów na płaskim obcasie, co? Ubrałeś? A niech to!”
[etymologia: idem – taki sam]
illerogofobia
lęk przed pytaniami, na które nie da się odpowiedzieć
Na samym początku należy zaznaczyć, że w tym przypadku pytania, na które nie ma odpowiedzi, to nie żadne poważne pytania o sens życia, czy istnieje Bóg, albo kiedy będę sławny. Nie. Illerogofobia to lęk przed pytaniami, które rzekomo są szczere, lecz w rzeczywistości stanowią zwykłe słowne mydlenie oczu, czyli retoryczne ozdobniki, zadawane z przyzwyczajenia, z potrzeby zapełnienia chwili milczenia, a nawet ze zdenerwowania. Przykłady to „Mam paragon, może byś poszedł do sklepu i wymienił te spodnie?” Na coś takiego, odpowiedź jest prosta i zawsze taka sama: „Nie”. Każda inna jest nie do przyjęcia. Illerogofobia najczęściej pojawia się u par, szczególnie w formie pytań „kończących”: „Ta sukienka mnie pogrubia, prawda?” (zob. magnafundafobia). I znowu odpowiedź jest prosta: „Nie”. Nawet nie myśl, że istnieje jakakolwiek alternatywa. Nie istnieje. Z im większej głębi serca odmówisz, tym lepiej, oczywiście bez uciekania się do hiperboli. Odpowiedź w stylu „Twoja pupa jest taka mała, że z łatwością przejdzie
przez ucho igielne, a jeszcze zostanie miejsce na przyczepy, po jednej z każdej strony” naraża cię na niezły oklep. Jak można sobie wyobrazić, istnieje dużo odmian tej choroby, lecz szczególną uwagę powinno się zwrócić na najbardziej rozpowszechnioną – illerogofobię amans. Cierpiący na nią obawiają się pytania „kochasz mnie?”
[etymologia: me – tamto, rogare – pytać]
malcantofobia
lęk przed nieumiejętnym śpiewaniem
Jak sugeruje nazwa, malcantofobi nie obawiają się śpiewu jako takiego, lecz nieumiejętnego śpiewania. Przypadłość ta dotyka niewielką grupę znanych ludzi: Florence Foster Jenkins, piłkarzy grających w Pucharze Świata, Wiktorię Beckham, i tak dalej. Większość poszkodowanych boi się śpiewania nie tej zwrotki, co trzeba (malcantofobia pars), albo, co gorsza, kontynuacji śpiewu po tym, jak reszta przestała (malcantofobia videpenis). Ale po kolei. Malcantofobia pars przeważnie rozwija się w szkole, co często bierze się z niedostatecznego skupienia. Cierpiący na odmianę videpenis zasługują na więcej współczucia, ponieważ, podobnie jak w zespole Tourette’a, główne objawy ich dolegliwości mogą wydawać się komiczne. Boją się śpiewać dalej, bo natura nie ma wyposażyła ich w gen, który informuje pozostałe, że piosenka lub pieśń niedługo się skończy. Większość cierpiących na videpenis miewa pierwsze ataki podczas piosenki „Sto lat”, często dodając całą linijkę na końcu, gdy wszyscy inni skończyli. Istnieje jeszcze inna,
rzadsza forma dolegliwości, malcantofobia ecclesia, która objawia się tylko w kościołach. Cierpiący na nią nie obawiają się niczego, co ma związek ze słowami – nieważne że pieśń jest nieznana, w razie potrzeby słowa znajdą w śpiewniku. Zamiast tego panikują z powodu nieznajomości melodii. Czują się jak w potrzasku, rozpaczliwie chcieliby zaśpiewać, ale nie wiedzą jak. W końcu ściszają głos, ale gdy wreszcie zdobywają się na odwagę, pieśń już się skończyła.
[etymologia: male – źle, cantare – śpiewać, pars – część, videre – wydawać się, penis – fiut]
novamundafobia
lęk przed Amerykanami
Ze względu na szeroko rozpowszechnione wyobrażenie współczesnych Amerykanów jako otyłych najeźdźców bez paszportów, wojenne porzekadło „overpaid, oversexed and over here” (przepłacani, niewyżyci seksualnie i niedaleko) zastąpiła nowsza wersja „otyli, o tam i obalmy kogokolwiek”. Trzeba uczciwie przyznać, że novamundafobi obawiają się tego wizerunku bardziej niż sami Amerykanie, który niezmiennie okazują się czarujący, ilekroć spotkamy ich w kolejce do londyńskiego Planetarium. Mało znana odmiana choroby to novamundafobia fabula, która sprawia, że chorzy boją się udawanych amerykańskich akcentów z lubością serwowanych im przez producentów radiowych BBC, którzy obsadzają wszystkie postaci Amerykanów głosami brzmiącymi jak Foghorn Leghorn (ogromny kurczak z serii kreskówek Looney Tunes).
[etymologia: novellus – nowy, mundus – świat, fabula – opowieść]
obsoletofobia
lęk przed tym, że wszyscy mają lepszy telefon komórkowy niż my
Jeden z bardzo współczesnych lęków, który występuje coraz częściej. Początkowo obsoletofobia atakowała tylko ludzi, którzy nie mieli naprawdę bajeranckiego telefonu. Potem dobrała się do tych, których telefon nie miał kolorowego ekranu. Teraz rozszerza się i w zasadzie nie ma żadnych granic. Jeżeli aktualne tendencje utrzymają się, lekarze ostrzegają przed wybuchem poważnej epidemii. Nie chodzi już o grafikę ani o aparat fotograficzny (fotografowie już teraz otrzymują zamówienia na zdjęcia ślubne robione za pomocą telefonów). Komentarze w stylu „To twój nie ma szerokopasmowego internetu? Niemożliwe!” może zarówno zranić jak i zdumieć obsoletofoba. U części chorych negatywny wpływ na terapię mają dzieci, zwłaszcza jeżeli twierdzą, że z takim gratem to stary powinien iść kilka kroków przed nim. Taki komentarz może dotknąć do żywego.
[etymologia: obsoletus – przestarzały]
ocuviafobia
lęk przed kontaktem wzrokowym z przechodniem
Ocuviafobi odczuwają lęk przed ulotnym zwróceniem uwagi na swoje istnienie. Boją się tego z wielu różnych powodów. Cierpiący na ocuviafobia notus obawiają się sytuacji, w jakiej się znaleźli – na przykład w sklepie, do obecności w którym za nic nie chcieliby się przyznać (kłujące w oczy nagłówki gazety, np. „Miejscowa kobieta widziana w szmateksie”.) Od czasu do czasu los stawia ich w bardzo trudnych sytuacjach, na przykład ich dziecko nagle dostaje okropnych torsji. Ocuviafobia collega jest bardziej rozpowszechniona i objawia się lękiem przed kontaktem z kolegą z pracy (lub, w przypadku nauczycieli, z uczniem). Cierpiący na tę dolegliwość skarżą się na podwyższone tętno („Czy ktoś mnie zauważył?”), po czym następuje szereg objawów z użyciem rekwizytów. Chory okazuje zwiększone przywiązanie do rzeczy, których zwykle nie zauważa i zaczyna nimi żonglować jak statysta. Inne objawy to symulowane minięcie (urzędowo ambulatio simulare) szybkim krokiem. Sporadycznie sygnalizuje to koniec ataku choroby, ale może też
prowadzić do fałszywych rozpoznań (cognitio simulare), gdy poszkodowany wydaje z siebie przesadnie wylewne okrzyki w stylu „Och, jak mogłem cię nie zauważyć!” Po nich następuje oficjalna wymiana zdań, podczas której sprawdzają, czy udało im się całą sprawę zadowalająco wyjaśnić. Cierpiący na przewlekłą odmianę choroby sprawdzają, czy ich znajomi próbowali symulować minięcie. Niestety, często właśnie wtedy objawia się podświadoma przyczyna ataku choroby: niemożność przypomnienia sobie imienia/nazwiska danej osoby. Często można się z tego wywinąć formami bezosobowymi albo tytułami zamiast imion/nazwisk („Jak tam żona... pana mecenasa?”). Wielu odchodzi ze sceny z wrażeniem, że tym razem im się upiekło. Dane statystyczne pokazują jednak, że nieczęsto jest to prawdą. Uwaga: nie mylić z donoculofobią (zob.).
[etymologia: oculus – oko, via – ulica, notus – znany, collega – kolega, ambulatia – spacer, simulare – symulować, cognitio – rozpoznawanie]
perdetofobia
lęk przed niezapisaniem pliku
Jeżeli mamy szczęście, lęk przed niezapisaniem wyników pracy na komputerze to przelotne ukłucie paniki, może nawet paroksyzm gorączkowego naciskania klawiszy, zakończone graniczącym z euforią uczuciem ulgi i westchnieniem, że dokument, nad którym spędziliśmy całe dwie godziny, żyje i ma się dobrze. Możemy sobie pogratulować, że chociaż nie ustawiliśmy opcji automatycznego zapamiętywania (to zupełnie jak skakanie na zbyt długiej linie bungee), po raz kolejny uratowały nas dwa piękne słowa „dokument odzyskany”. Jednak perdetofobom życie nie pozwala na tak szczęśliwe rozwiązania. Perdetofoba nieustannie prześladuje obawa, że pewnego dnia zniknie nie tylko jego archiwum emaili, ale i najważniejsze dzieło całego życia (książka, nad którą pracował przez kilka lat – ta, która ma mu przynieść miliony). Dla perdetofoba nie ma nic gorszego, niż usłyszeć od informatyka: „Najlepiej wyłączyć, a potem znów włączyć”.
[etymologia: perdere – tracić, totus – wszystko]