Śniły im się płonące domy, płonący ludzie. Były dziećmi, gdy zaczęło się piekło
Skalpowanie, wydłubywanie oczu, wycinanie języków. Dzieci zmuszone do oglądania, jak Ukraińcy odcinali głowę ich ojcu. Anna Herbich odszukała i poznała kobiety, które przeżyły rzeź na Wołyniu. - Koszmar ludobójstwa przechodzi ludzkie pojęcie - mówi w rozmowie z WP Książki autorka "Dziewczyn z Wołynia".
*Magda Drozdek, Wirtualna Polska: Zastanawiam się, czy często powtarzała pani sobie w myślach "to nie mogło się wydarzyć" i "to niemożliwe", gdy słuchała kolejnych historii opowiadanych przez bohaterki. Dawno nikt nie opisał tak traumatycznych wspomnień. *
*Anna Herbich: *Koszmar ludobójstwa na Wołyniu przechodzi ludzkie pojęcie. Przyznaję, że spośród wszystkich moich książek, tę pisało mi się najtrudniej. Opowieści bohaterek głęboko mną wstrząsnęły. Ofiary ludobójstwa na Wołyniu nikomu nic złego nie zrobiły. Ich jedyną „zbrodnią” było pochodzenie etniczne. Tych ludzi mordowano w bestialski sposób tylko dlatego, że byli Polakami. Chciałam pokazać ich gehennę. Ale również to, co dzieje się z człowiekiem, gdy ulega nieludzkiej, zbrodniczej ideologii. Moja książka nie jest jednak antyukraińska. Jej ostrze wymierzone jest w ukraiński nacjonalizm. Nie ma bowiem złych narodów, są tylko źli ludzie. Jedna z bohaterek została uratowana przez ukraińską sąsiadkę.
Smarzowski tłumaczył po premierze "Wołynia" podobnie. Że pokazał w gruncie rzeczy uniwersalną historię o nienawiści.
Oczywiście. To, co się stało na Wołyniu, może służyć za symbol wszystkich ludobójstw i rzezi, będących skutkiem nacjonalistycznej nienawiści. Z drugiej strony jednak nie zapominajmy, że to było konkretne wydarzenie, które dotknęło konkretnych ludzi. A skoro wspomnieliśmy o Smarzowskim – w jego filmie główną bohaterką również jest młoda kobieta. Dziewczyna, która próbuje uratować z rzezi swoje dziecko. Jedna z bohaterek mojej książki była w bardzo podobnej sytuacji. Z matką i dwójką rodzeństwa uciekała przed UPA. Przez lasy i pola. Bała się jakiegokolwiek kontaktu z ludźmi, bo mogło się to skończyć donosem do UPA i śmiercią. Smarzowski świetnie pokazał wszechobecny na Wołyniu strach.
Ten strach nie zawsze kończył się na 1943 roku.
To prawda. Większości ocalałym z rzezi towarzyszył długo po wojnie. Jedna z kobiet opowiadała mi, że jeszcze przez długie lata po powrocie do mieszkania zaglądała pod wannę. Bała się, że ukrywa się tam morderca. Wiele kobiet prześladowały nocne koszmary. Wołyń odcisnął na nich straszliwe piętno. To była wielka trauma.
*Krzesimir Dębski opowiadał w jednym z wywiadów o swoich dziadkach zamordowanych w kościele w Kisielinie. Mówił, że choć nie doświadczył tej tragedii, to wywołała u niego traumę. A jak sobie z nią poradziły pani bohaterki? *
Historia rodziny Krzesimira Dębskiego znalazła się w książce. Jedna z bohaterek mojej książki była w tym kościele. Razem z bliskimi kompozytora znalazła się w oblężonej przez UPA zakrystii. Wcześniej na jej oczach oprawcy zastrzelili jej ojca. A co do radzenia sobie z traumą, to jest to indywidualna sprawa. Część ocalałych nie poradziła sobie z nią nigdy. Choćby te, które trafiły po wojnie do sierocińców. One nie mogły się pogodzić ze stratą rodziców. Śniły im się płonące domy, płonący ludzie. Jedna z bohaterek opowiadała, jak szkolna koleżanka zaprosiła ją do domu na święta Bożego Narodzenia. Ta rodzina była dla niej niezwykle uprzejma, starała się stworzyć jej jak najlepszą atmosferę. Dla tej pani było to jednak nie do wytrzymania. Pełna, kochająca się rodzina, spokojny dom – jej to odebrano na zawsze. Wróciła do bursy i zapowiedziała dyrektorowi, że już nigdy nie pójdzie do nikogo na święta. Oczywiście są kobiety, którym udało się tę traumę przezwyciężyć. Założyć rodziny, normalnie pracować. Żyć.
W książce pada takie zdanie, że gorsze od wojny jest ludobójstwo. Jeszcze gorsze wydaje się zapomnienie o tych wydarzeniach. W szkołach o Wołyniu mówi się niewiele. Historyczne tabu już kruszeje?
Rzeczywiście, po filmie Smarzowskiego o Wołyniu mówi się więcej. Powodem, dla którego przez wiele lat milczano o tej zbrodni, jest chyba polityka. A konkretnie troska o dobre relacje z Ukrainą. To powoduje, że ocaleli z Wołynia mają poczucie żalu. Czują się ofiarami drugiej kategorii. Pani Janina Kalinowska, jedna z bohaterek książki, jest przewodniczącą Stowarzyszenia Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu. Wielokrotnie zwracała się do prezydenta Lecha Kaczyńskiego i prezydenta Andrzeja Dudy, by objęli patronat nad obchodami rocznicy rzezi. Zawsze spotykała się z odmową.
Zobacz też: Historica: Dlaczego doszło do Rzezi Wołyńskiej?
Jak poznała pani bohaterki książki?
Najpierw zaczęłam poszukiwania od wschodniej Polski - Zamościa i Chełma. Tam zamieszkało wielu uchodźców z Wołynia, bo ludzie ci mieli nadzieję, że szybko wrócą na swoją ziemię. Tam też działają liczne stowarzyszenia zrzeszające ocalałych. Starałam się wyszukać kobiety, które miały różnorodne przeżycia. Jedna bohaterka była w Zasmykach, jednej z niewielu wsi, która stawiła zbrojny opór Ukraińcom. Inna została postrzelona przez banderowca w Wigilię Bożego Narodzenia. Inna służyła w 27. Dywizji Armii Krajowej. Panie pochodzą z różnych części Wołynia i Galicji Wschodniej.
Każda kolejna historia opisana w "Dziewczynach z Wołynia" szokuje. Pani Janina opowiada o rodzinie napadniętej w Wigilię. UPA wpadło do domu, obcięli głowę mężczyźnie, a rodzinie kazali dalej jeść kolację. Wstrząsająca scena. Ktoś powie, że jak z horroru. Łatwo było namówić kobiety do tego, by wróciły do tych obrazów?
Mimo że od tamtych tragicznych wydarzeń minęło 75 lat, wielu paniom nadal trudno jest o tym mówić. Często musiałyśmy przerywać nasze rozmowy, żeby po prostu się wypłakać. Płakałyśmy razem. Uspokajam jednak - „Dziewczyny z Wołynia” to nie jest pasmo drastycznych opisów mordów. Pytałam moje bohaterki także o przedwojenne życie na Wołyniu. Proszę pamiętać, że to była wspaniała, wielokulturowa, barwna kraina. Bohaterki z nostalgią wspominają swoje dzieciństwo. Wiśniowe sady, pasieki, przydrożne kapliczki, cerkwie stojące obok synagog i kościołów. Ciągnące się po horyzont złote łany zbóż. Niestety kraina ta została bezpowrotnie zgładzona.
Kobiety wracają tam czy odcięły się całkiem od rodzinnych stron?
Niektóre panie wracają w rodzinne strony przynajmniej raz w roku. Organizowane są różne wyjazdy, pielgrzymki - zawsze w rocznicę ludobójstwa, czyli w okolicach 11 lipca. Za kilka dni bohaterki mojej książki wyruszają właśnie w taką sentymentalno-gorzką podróż. Jedna z kobiet pochodzi z Ichrowicy. Opowiadała mi o swoich wrażeniach z pierwszej podróży do rodzinnego domu. Było to oczywiście po 1989 roku. W jej rodzinnym domu mieszkali Ukraińcy. Gospodyni - bardzo miła - zaprosiła ją do środka, oprowadziła po pokojach, które z perspektywy dorosłej osoby wydały się jakby mniejsze. Ta pani cały czas płakała. Do dziś ocalałym trudno jest pogodzić się z tym, że za Bugiem zostawili swoje rodzinne domy. Całe życie.
Jak pani bohaterki tłumaczą rzeź na Wołyniu?
Dzisiaj trudno nam wyobrazić sobie to, co przeszły. Pani Janina mówi np., że film Smarzowskiego widziała, ale pominął wiele okrucieństw. I wylicza skalpowanie, wydłubywanie oczu, wycinanie języków. Tym bardziej trudno było sobie to wyobrazić i wtedy.
Każdy miał nadzieję, że uda mu się ocalić. Że do jego wsi, domu fala mordów nie dotrze. Dlaczego mamy uciekać, skoro nikomu nic złego nie zrobiliśmy? Tak rozumowało wielu Polaków. Często kończyło się to tragicznie. Zresztą często nie było gdzie uciekać. Bohaterki mojej książki w 1943 roku były młodymi dziewczynami lub dziećmi. Miały młodsze rodzeństwo, często były to niemowlęta. Proszę się postawić w sytuacji ich matek. Te kobiety miały malutkie dzieci, które musiały karmić i którymi musiały się opiekować. Miały wszystko rzucić i uciekać w nieznane? Wielu ludzi do końca wierzyło, że takie zbrodnie, takie okrucieństwo jest niemożliwe.
Jest taki przejmujący fragment w książce. Pani Józefa opowiada, jak straciła rodziców, rodzeństwo, później męża i syna. Pretensje do Boga?
Część z bohaterek na pewno zadawała sobie te pytania. Gdzie był Bóg, gdy nas mordowano? Jak Bóg mógł na to pozwolić? Jedna z pań przyznała w rozmowie ze mną, że po wojnie przeszła głęboki kryzys wiary. Z czasem jednak jakoś się z Bogiem pogodziła, pojednała.
*Pani bohaterki to kobiety z żelaza. *
Tak, są niesamowite. To po prostu niewyobrażalne, że były świadkami tak straszliwych scen, przeżyły tak okropne rzeczy, a mimo to nie poddały się. Wygrały walkę o życie, a po wojnie udało im się zacząć wszystko od nowa. Wychować dzieci, pracować. A teraz są zdolne do opowiadania o tym piekle. Część ocalałych kobiet jeździ na Ukrainę stawiać krzyże w miejscach mordu, walczy o pamięć o swoich zgładzonych bliskich. Jestem dla nich pełna podziwu. Są to kobiety, których nic nie jest w stanie złamać.
"Dziewczyny z Wołynia" w księgarniach od 5 lipca 2018 roku.