Trwa ładowanie...
fragment
25-01-2011 15:39

Śmiertelna fantazja

Śmiertelna fantazjaŹródło: Inne
d24sci7
d24sci7

Rozdział 1

Kiedy zygzaki błyskawic kłuły i rozjaśniały poharataną tarczę nieba, Bart Minnock, pogwizdując wesoło, po raz ostatni wracał do swojego domu. Mimo rzęsistego deszczu był w doskonałym humorze. Zgrabnie zasalutował portierowi.

– Jak leci, panie Minnock?

– Świetnie, Jackie. Nie mogę narzekać.

– A mnie humor psuje ten deszcz.

d24sci7

– Jaki deszcz? – Bart ze śmiechem pomaszerował w przemoczonych butach do windy.

Kolejny piorun huknął nad Manhattanem, przechodnie kulili się z ponurymi minami pod parasolami, kupionymi po zawyżonych cenach od przedsiębiorczych ulicznych sprzedawców, maksibusy rozpryskiwały kałuże. Ale w świecie Barta słońce rozjaśniało wszystko złotymi promieniami.

Wieczorem umówił się z seksowną CeeCee, co samo w sobie było nie do pogardzenia dla maniaka komputerowego, który pozostawał prawiczkiem do dwudziestego czwartego roku życia.

Pięć lat później, głównie dzięki sukcesowi odniesionemu przez U-Play, Bart mógł wybierać pośród aż nadto chętnych kobiet – nawet jeśli swoją popularność zawdzięczał głównie pieniądzom i zainteresowaniu, jakie budziła jego firma.

d24sci7

Nie przeszkadzało mu to.

Wiedział, że nie jest szczególnie przystojny i pogodził się z tym, że niezbyt sobie radzi w relacjach damsko-męskich. (Nie dotyczyło to seksownej CeeCee). Nie należał do koneserów sztuki ani literatury, nie odróżniał wina z dobrego rocznika od piwa domowej roboty. Znał się jedynie na komputerach i grach komputerowych, a nowe technologie całkowicie go pochłaniały.

Chociaż CeeCee jest inna, pomyślał, odblokowując zamki i alarm w swoim trójpoziomowym mieszkaniu, z którego okien rozciągał się imponujący widok na centrum miasta. Lubiła gry i nie zależało jej na winach z dobrych roczników ani zwiedzaniu galerii sztuki.

d24sci7

Ale to nie perspektywa upojnego wieczoru ze słodką i seksowną CeeCee była powodem radosnego pogwizdywania i szerokiego uśmiechu na twarzy Barta, kiedy ponownie blokował zamki w drzwiach.

W teczce miał ostatnią wersję Fantastical i póki w nią nie zagra, nie wypróbuje jej i nie zaakceptuje, należała wyłącznie do niego.

Wewnętrzny domofon powitał go radosnym: „Witaj w domu, Bart”, a służąca-android, wykonana na zamówienie wierna kopia księżniczki Lei z „Gwiezdnych wojen”, nastawiona na program niewolnicy (był nie tylko maniakiem komputerowym, ale również facetem), weszła wolnym krokiem, przynosząc mu ulubiony napój pomarańczowy z kruszonym lodem.

d24sci7

– Wcześnie wróciłeś dziś do domu.

– Muszę popracować w sali holograficznej.

– Nie przemęczaj się. Za dwie godziny i dwanaście minut musisz wyjść, żeby dotrzeć na czas do mieszkania CeeCee. Po drodze masz odebrać kwiaty. Zostaniesz u niej na noc?

– Taki mam zamiar.

– Baw się dobrze. Masz zupełnie przemoczone buty. Chcesz, żebym ci przyniosła drugą parę?

– Nie, dziękuję. Sam jakieś wezmę, idąc na górę.

– Nie zapomnij – powiedziała, rzucając mu ten swój charakterystyczny uśmiech, który zawsze wywoływał u niego łas­kotki. – Mam ci później przypomnieć o randce?

d24sci7

Bart odstawił teczkę i odrzucił do tyłu jasnobrązowe włosy, wiecznie opadające mu na oczy.

– Nie, dziękuję. Nastawię sobie brzęczyk w pokoju holograficznym. Możesz się wyłączyć na noc.

– Dobrze. Ale jestem tutaj, gdybyś mnie potrzebował.

Zwykle uciąłby sobie pogawędkę ze swoją prywatną Leią, mógłby sobie zażyczyć, by dotrzymywała mu towarzystwa, kiedy się odprężał po całym dniu, opowiadając jej o najnowszych projektach. Według Barta androidy były genialnym wynalazkiem. Nigdy nie oceniały, chyba, że się je na to zaprogramowało.

d24sci7

Ale wzywała go Fantastical. Otworzył teczkę, wyciągnął płytę i podniósł ją do ust, wchodząc po schodach.

Urządził mieszkanie zgodnie ze swoim gustem, było więc w nim mnóstwo zabawek. Każde pomieszczenie na wszystkich kondygnacjach ozdabiały rekwizyty, broń, kostiumy i dzieła sztuki z filmów i gier komputerowych, ponadto wszędzie były najrozmaitsze gry, a także kino domowe, ekrany i komputery.

Dla Barta stanowiło to spełnienie marzeń. Można powiedzieć, że mieszkał i pracował w dużym salonie gier elektronicznych.

Jego gabinet na drugim poziomie był pomniejszoną kopią mostka kapitańskiego kosmicznego okrętu „The Valiant” z filmu pod takim tytułem. Tworzenie gier do filmów zapewniło jego raczkującemu U-Play prawdziwy start.

Zapomniał o zmianie butów i mokrej koszuli i ruszył prosto na trzecią kondygnację.

System zabezpieczający wstęp do pomieszczenia holograficznego sprawdzał odcisk kciuka, cechy charakterystyczne głosu i obraz siatkówki oka. Bart wiedział, że to nadmiar ostrożności, ale tak było zabawniej, a zawsze przede wszystkim chodziło o dobrą zabawę. Chociaż regularnie udostępniał ten pokój swoim przyjaciołom i gościom, nie zamierzał zrezygnować z superzabezpieczenia.

Kiedy znalazł się w środku, ponownie je włączył, a potem zablokował wszystkie urządzenia telekomunikacyjne. Przez godzinę... No dobrze, może dziewięćdziesiąt minut, kiedy będzie grał, nie chciał, by ktokolwiek mu przeszkadzał.

Według Barta cały sens gry polegał na całkowitym pogrążeniu się w świecie fantazji, rywalizacji czy zabawy. A dzięki Fantastical będzie to pełniejsze niż w przypadku innych gier, dostępnych na rynku w połowie 2060 roku.

O ile zdadzą egzamin ostatnie modyfikacje i rozszerzenia, przypomniał mu tkwiący w nim biznesmen.

– Będzie dobrze. Będzie cudownie do n-tej potęgi – mruknął, wkładając płytę i inicjując grę.

Znów posłużył się najpierw głosem, a potem hasłem. Nowa wersja była utrzymywana w najściślejszej tajemnicy. Bart stworzył U-Play wraz ze swoimi wspólnikami; doskonale rozumiał, że w branży gier trzeba twardo walczyć o swoje, i prawdę mówiąc, uważał szpiegostwo przemysłowe za coś, co daje swego rodzaju kopa.

Jestem graczem, pomyślał. Nie tylko w grach, ale również w całej tej branży. Dzięki sukcesowi U-Play on i jego przyjaciele, a zarazem jego wspólnicy, zrealizowali to wszystko, o czym rozmawiali, marzyli, nad czym pracowali.

Teraz, po wypuszczeniu Fantastical, podniosą poprzeczkę i – miał nadzieję – staną się głównymi graczami na rynku.

Już wybrał sobie ulubiony scenariusz i poziom. Podczas prac projektowych niezliczoną ilość razy wypróbowywał, ulepszał i zmieniał swoją fantazję, jej poszczególne elementy, teraz przystąpił do gry, którą opatrzył kryptonimem RKCK. Będzie grał rolę doświadczonego przez los, twardego bohatera, walczącego z siłami zła w nękanym wojną królestwie Juno na zagrożonej planecie Gort.

Jego postać odbiła się w lustrzanych ścianach pomieszczenia holograficznego, światło zaczęło wirować i przygasać; wkrótce mokre i pogniecione spodnie, koszulka z kapitanem Zet oraz przemoczone obuwie przemieniły się w zniszczoną zbroję i wysokie buty walecznego króla.

Poczuł w dłoni rękojeść ciężkiego miecza. I podniecenie, tak, podniecenie, kiedy wcieliwszy się w nowego bohatera, pomyślał o czekającej go bitwie.

Świetnie, pomyślał. Excellente primo. Nie tylko widział, ale również czuł bitewny dym i rozlaną krew. Uniósł rękę, napiął bicepsy, aż pobielała szrama po dawnej ranie.

Ukłucia i ból w całym ciele świadczyły o ledwo zagojonych ranach, o życiu wypełnionym walką.

Ale co ważniejsze czuł, że jest silny, odważny, zuchwały, gwałtowny. Stał się dzielnym królem-wojownikiem, który za chwilę poprowadzi swoich zmordowanych, poturbowanych i zdziesiątkowanych ludzi do walki.

Wydał gromki okrzyk wojenny i poczuł, jak od jego głosu zadrżało powietrze.

To był pełny odjazd.

Na jego twarzy pojawiła się zmierzwiona broda, długie włosy łaskotały mu kark i ramiona.

Był Torem, wojownikiem, obrońcą i prawowitym władcą Juno.

Dosiadł swojego rumaka – za drugim razem, czyli całkiem nieźle – i ruszył do boju. Słyszał okrzyki przyjaciół i wrogów, szczęk mieczy, widział ogniste kopie, siejące śmierć. Jego kraj splądrowano i spalono, torował więc sobie drogę mieczem, umazany krwią i mokry od potu.

Benny, wspólnik Barta, zaproponował włączenie wątku miłosnego. By móc dotrzeć do swej ukochanej, odważny i urodziwy wojownik, bohatersko broniący murów zamku, musiał się przebić na pierwszą linię i stoczyć ostateczny pojedynek – mano a mano – ze złym Lordem Manxem.

Dotarł do tego poziomu niezliczoną ilość razy podczas prac projektowych, ale tylko kilkakrotnie udało mu się go przejść, bo zaprogramował najtrudniejsze wyzwania. Gra wymagała sporych umiejętności, wyczucia czasu, zręczności w pokonywaniu przeciwnika, uchylania się przed błyskami kopii i strzałami, odpierania cięć miecza – w przeciwnym razie jaki miałoby to sens?

Każde trafienie powodowało zmniejszenie liczby punktów i potencjalnie groziło upokarzającym odwrotem lub bohaterską śmiercią. Tym razem nie tylko zamierzał przejść ten poziom, ale ustanowić nowy rekord.

Jego koń rżał, zmuszony do galopu przez duszący dym i przeskakiwania ciał poległych. Bart zaparł się nogami i przywarł do wierzchowca, gdy ten stanął dęba, ale jeździec i tak omal nie wyleciał z siodła.

Za każdym razem, kiedy spadał z konia, walczył z Manxem pieszo, a za każdym razem, kiedy potykał się z nim pieszo, tracił Juno, a także swoją ukochaną i przegrywał.

Nie tym razem, przysiągł sobie, i wydał kolejny głośny okrzyk, przedzierając się przez dym.

A oto mury zamku, gdzie dzielni wojownicy walczyli z wrogami, którzy próbowali go zburzyć. I ciemna, budząca lęk postać lorda Manxa, unoszącego miecz czerwony od krwi niewinnych ofiar.

Bart poczuł, jak serce mu się ściska na wspomnienie tego, co stracił, i szczęśliwych czasów dzieciństwa, nim skalały je mord i zdrada.

– Tym razem nie dałem ci się złapać w pułapkę! – krzyknął.

– Rozczarowałbym się, gdyby było inaczej. – Manx wyszczerzył zęby w uśmiechu, czarne oczy błyszczały mu złowrogo. – Zawsze było moim marzeniem spotkać się z tobą tutaj, położyć kres twojemu żywotowi i twojemu rodowi tu, na tym polu bitwy.

– To ja położę kres twojemu żywotowi!

Natarli na siebie i skrzyżowali broń. Rozległ się szczęk oręża, posypały się skry, które dodał Bart dla pogłębienia dramatyzmu akcji.

Poczuł szarpnięcie w ramieniu i ostre ukłucie bólu, zanotował więc sobie w pamięci, żeby zmniejszyć poziom wartości domyślnej. Realizm to ważna rzecz, ale nie chciał, by gracze narzekali, że program jest zbyt realistyczny.

Odwrócił się, żeby przypuścić kolejny atak, zablokować uderzenie przeciwnika. Poczuł trzask w ramieniu i przeszywający ból. Niemal poprosił o chwilę przerwy, ale był zbyt zaabsorbowany staraniami, by uchylić się przed kolejnym ciosem przeciwnika.

Do diabła, pomyślał, nacierając na Manxa, i niemal zmylił jego czujność. Zwycięstwo jest niewiele warte, jeśli się na nie nie zasłuży.

– Przed zapadnięciem nocy twoja ukochana będzie należała do mnie – warknął Manx.

– Zatańczy na twoim... Ej! – Wypuścił miecz z dłoni, kiedy przeciwnik wbił mu ostrze w ramię. Lecz zamiast lekkiego szarpnięcia, oznaczającego, że został trafiony, poczuł piekący ból. – Co, do diabła? Przerwa...

Jednak dla Barta gra się skończyła.

*

Porucznik Eve Dallas machnęła odznaką zaszokowanemu portierowi, mijając go szybko. Słońce i parne, gorące powietrze po nocnych burzach poprawiły jej humor. Idąca obok niej Delia Peabody, jej partnerka, ledwo trzymała się na nogach.

– Dwa miesiące temu przeszkadzało ci zimno. Teraz narzekasz na upał. Nigdy ci nie można dogodzić.

Peabody, z ciemnymi włosami ściągniętymi w krótki kucyk, nie przestawała się uskarżać.

– Dlaczego nie mogą regulować temperatury?

– Znaczy się kto?

– Ludzie od pogody. Z pewnością znamy potrzebne do tego techniki. Dlaczego nie możemy mieć przynajmniej paru tygodni z temperaturą dwudziestu kilku stopni? Nie wymagam zbyt wiele. Mogłabyś poprosić Roarke’a, żeby się tym zainteresował.

– O, tak, powiem mu, żeby się tym zainteresował, jak tylko wykupi ostatnie dziesięć procent wszechświata. – Kiedy jechały windą na górę, Eve pomyślała o swoim mężu, którego poślubiła prawie dwa lata temu. Prawdę mówiąc przypuszczalnie mógłby coś na to poradzić. – Jeśli chcesz regulowanej temperatury, zatrudnij się tam, gdzie będziesz mogła pracować w klimatyzowanym pomieszczeniu.

– W czerwcu powinny kwitnąć stokrotki i wiać lekkie wietrzyki. – Partnerka machnęła ręką w powietrzu. – Zamiast tego mamy huk piorunów i zabójczą duchotę.

– Lubię pioruny.

Peabody zmrużyła swoje ciemne oczy, przyglądając się szczupłej twarzy Eve.

– Ostatniej nocy chyba dużo się bzykałaś. Jesteś niezwykle rześka.

– Zamknij się. Nigdy nie jestem rześka.

– Wprost rozpiera cię energia.

– Rzeczywiście, mało brakuje, żebyś dostała kopniaka w tyłek.

– Już wolę to.

Eve, rozbawiona wbrew samej sobie, wyprostowała się i wymaszerowała z windy, gdy tylko rozsunęły się drzwi.

Mundurowi w holu wyprężyli się na baczność.

– Pani porucznik!

– Meldujcie, co my tu mamy.

– Ofiarą jest Bart Minnock, facet od U-Play.

– U-Play?

– Firmy, produkującej gry komputerowe i hologramowe. Dziś rano znalazła go jego przyjaciółka. Twierdzi, że wczoraj wieczorem wystawił ją do wiatru, więc przyszła, żeby go podregulować. Wpuściła ją służąca-android. Kiedy się okazało, że zamknął się w pokoju hologramowym, kazała służącej otworzyć pomieszczenie. – Mundurowy umilkł. – Chyba zechce pani sama to zobaczyć, pani porucznik.

– Gdzie ta przyjaciółka?

– To niejaka CeeCee Rove. Jest tutaj, pilnuje jej funkcjonariuszka policji. Zatrzymaliśmy też androida.

– Najpierw obejrzę miejsce zdarzenia.

Weszła do środka, rozejrzała się po mieszkaniu. Pomieszczenia na pierwszym poziomie przypominały klub dla bardzo bogatego, bardzo rozpieszczonego nastolatka.

Żywe barwy podstawowe, więcej poduszek niż mebli, ekrany na całe ściany, wszędzie tylko gry i gry oraz zabawki – masa gadżetów militarnych. Był to nie tyle salon, ile duża sala zabaw. Jeśli uwzględnić zawód ofiary, to wnętrze pasowało do niego.

– Trzecia kondygnacja, pani porucznik. Jest tu winda.

– Skorzystamy ze schodów.

– To jak prywatny salon gier – zauważyła Peabody, kiedy zaczęły wchodzić na górę. – McNab popłakałby się ze szczęścia i zazdrości – dodała, mając na myśli swojego faceta. – Muszę przyznać, że jest tu całkiem zajefajnie.

– Może mieszkanie urządził jak dzieciak, ale w drzwiach ma zdecydowanie dorosłe zabezpieczenia.

Na drugim poziomie przekonały się, że sypialnia gospodarza była kolejnym placem zabaw, a pokoje gościnne wyposażono w liczne konsole do gier. Gabinet przypominał Eve domową pracownię komputerową Roarke’a; wprawdzie był mniejszy, ale za to urządzony z większą fantazją.

– Poważnie traktował swoją pracę – mruknęła. – Żył nią.

Wróciła na schody i wszedłszy piętro wyżej, zwróciła się do policjanta, stojącego obok drzwi do pokoju holograficznego.

– Te drzwi były zamknięte?

– Przyjaciółka twierdzi, że tak. Wszystkie urządzenia telekomunikacyjne wyłączone, android to potwierdza. Można się dostać do środka, korzystając z awaryjnego obejścia. Z rejestru wynika, że ofiara weszła do pokoju o szesnastej trzydzieści trzy i zamknęła się w nim sama. Nikt inny tam nie wszedł ani nie próbował wejść do dziewiątej osiemnaście dziś rano.

– Rozumiem.

Obie otworzyły swoje zestawy podręczne, zabezpieczyły dłonie i buty.

– Włączyć nagrywanie – poleciła Eve i stanęła na progu.

Rzadko coś ją zaskakiwało. Od prawie dwunastu lat służyła w policji i chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że nie widziała wszystkiego – to niemożliwe – oglądała już dość dużo.

Ale jej podłużne, brązowe oczy na chwilę stały się okrągłe, kiedy obrzuciła spojrzeniem wnętrze pokoju.

– Nie co dzień można zobaczyć coś takiego.

– Rany. O, rany. – Peabody głośno wciągnęła powietrze.

– Nawet nie myśl o puszczeniu pawia.

– Muszę o tym pomyśleć. – Jej partnerka z trudem przeł­knęła ślinę. – Ale się nie wyrzygam.

Leżał na podłodze. Ręce miał rozrzucone, nogi w kałuży krwi. Głowa znajdowała się kilka metrów dalej; szeroko otwarte oczy były zamglone, rozdziawione usta tworzyły literę O.

– Trzeba powiedzieć, że ofiara straciła głowę, co jest bardzo prawdopodobną przyczyną śmierci. Sam w zamkniętym pokoju holograficznym, żadnej broni. Ciekawe. No cóż, rozejrzyjmy się.

Usłyszała, jak Peabody znów przełknęła ślinę.

– Zajmij się grą, sprawdź, co zaprogramował – poleciła. – Chcę mieć wszystkie dyski z kamer ochrony budynku i z tego mieszkania.

– Już się robi – powiedziała Peabody, wdzięczna za chwilę wytchnienia.

Eve podeszła do zwłok. Zgodnie z procedurą sprawdziła odciski linii papilarnych.

– Ustalono, że ofiarą jest Bart Minnock, zamieszkały pod tym adresem, lat dwadzieścia dziewięć. – Wyciągnęła parę mikrogogli. – Z oględzin na miejscu zdarzenia wynika, że głowę odcięto jednym potężnym cięciem. Nie ma śladów piłowania ani rąbania. – Udała, że nie słyszy dyskretnego odgłosu krztuszenia się, dobiegającego z miejsca, gdzie stała Peabody. – Poza tym ofiara ma na lewym przedramieniu ranę ciętą długości piętnastu centymetrów. Oraz kilka stłuczeń, ale żadne z tych obrażeń nie jest śmiertelne. Do potwierdzenia przez lekarza sądowego. Morrisowi bardzo się to spodoba – dodała, po czym wstała, żeby obejrzeć głowę.

– Musiał to być niesamowity brzeszczot: duży, ostry jak brzytwa, żeby tak odciąć głowę. I uderzono nim z wielką siłą. Druga rana też mogła być zadana tym samym narzędziem. Coś, jakby częściowo chybiony cios, zadany w obronie własnej. Pozostałe obrażenia są dość nieistotne.

Eve usiadła na piętach tuż obok głowy.

– Nie ma tutaj niczego, co mogłoby spowodować takie rany. Wykluczone, by sam odciął sobie głowę, celowo lub przypadkiem.

– Nie mogę włączyć programu – odezwała się Peabody. – Nawet nie mogę wyjąć płyty, nie znając kodu dostępu. Jedyne, co mam, to godzina, o której się zalogowano, i kiedy skończył się program. Był uruchomiony przez zaledwie trzydzieści kilka minut, wyłączył się o siedemnastej jedenaście.

– Czyli Minnock przyszedł do domu, niemal od razu udał się na górę i rozpoczął grę. Wszystko wskazuje na to, że grał przez pół godziny. Potrzebni są nam tutaj komputerowcy i technicy kryminalistyki. Chcę, żeby lekarz sądowy pilnie zlecił badanie toksykologiczne. Może ktoś mu czegoś dosypał, sprawił, że sam obszedł zabezpieczenia, w jakiś sposób pominął zapis w rejestrze. Wezwij kogo trzeba, a później przesłuchaj androida. Ja zajmę się przyjaciółką zamordowanego.

Eve zastała CeeCee w pokoju na pierwszym poziomie. Ładna blondynka z burzą loków na głowie skuliła się w jednym z przepastnych foteli. Wydawała się nawet drobniejsza niż w rzeczywistości, gdy tak siedziała z podwiniętymi nogami i rękami zaciśniętymi na kolanach. Duże, błyszczące, niebieskie oczy miała zaczerwienione, podpuchnięte i szkliste w wyniku doznanego szoku.

Eve skinieniem głowy odprawiła funkcjonariuszkę, a potem przeszła przez pokój i usiadła.

– Pani Rove?

– Tak. Kazano mi tu zostać. Ktoś zabrał mi łącze. Powinnam kogoś zawiadomić, prawda?

– Oddamy pani aparat. Jestem porucznik Dallas. Może opowie mi pani, co się wydarzyło?

– Już opowiedziałam. – CeeCee rozejrzała się niepewnie wkoło. – Tej drugiej policjantce. Myślałam sobie: czy Bart zrobił kawał? Czasami lubi płatać figle. Lubi się zgrywać. Czy się zgrywa?

– Nie. – Eve usiadła w fotelu naprzeciwko kobiety, by ich wzrok był na jednym poziomie. – Miała się pani z nim spotkać wczoraj wieczorem?

– Tak, u mnie. O ósmej. Przygotowałam kolację. Mieliśmy zjeść kolację u mnie, bo lubię gotować. Przynajmniej czasami. Ale nie przyszedł.

– Co pani zrobiła?

– Czasami się spóźnia. Nie robię z tego wielkiej sprawy. Tak bywa, gdy ktoś jest czymś pochłonięty bez reszty. Mnie też czasem zdarzy się spóźnić. Ale nie przyszedł i nie odbierał telefonu. Zadzwoniłam do niego do biura, a Benny poinformował mnie, że Bart wyszedł po czwartej, by trochę popracować w domu.

– Benny?

– Benny Leman. Pracuje razem z Bartem, był jeszcze w firmie. Często robią coś do późna. Są pasjonatami.

– Czy przyszła pani tu wczoraj, żeby się dowiedzieć, czym jest zajęty Bart?

– Nie. Chociaż mało brakowało. Byłam wściekła, ponieważ zadałam sobie wiele trudu. Mam na myśli to, że przygotowałam kolację, kupiłam wino, zapaliłam świece i tak dalej. – Wzięła głęboki oddech. – A on nie przyszedł ani mnie nie uprzedził, że się spóźni. Zdarza mu się zapomnieć o tym i owym, to nic wielkiego, ale zawsze odbiera telefon albo przypomina sobie o spotkaniu, zanim naprawdę zrobi się bardzo późno. Ustawia sobie dzwonki, które mu przypominają o terminach. Ale byłam wściekła, poza tym szalała burza. Uznałam, że nie wyjdę na taką pogodę. Napiłam się wina, zjadłam kolację i położyłam się spać. Pomyślałam: „Chrzanię to”.

Ukryła twarz w dłoniach i cicho zapłakała, kołysząc się w tył i przód. Eve milczała.

– Powiedziałam sobie: „Chrzanię to, do diabła z tobą, Bart”, bo przygotowałam wyjątkowo smaczną kolację. A dziś rano byłam naprawdę wściekła, kiedy nie przyszedł ani nie próbował się ze mną skontaktować. Zaczynam pracę o dziesiątej, więc mogłam przyjechać tutaj. Pomyślałam sobie, że to będzie nasza pierwsza wielka kłótnia, bo nie wolno tak traktować drugiego człowieka. Prawda?

– Prawda. Od jak dawna się spotykacie?

– Od prawie sześciu miesięcy.

– Chodzicie ze sobą od prawie sześciu miesięcy i to by była wasza pierwsza wielka kłótnia? Serio?

CeeCee uśmiechnęła się lekko, chociaż z jej oczu leciały łzy.

– Od czasu do czasu nieco ponoszą mnie nerwy, ale na Barta nie można długo się gniewać. Jest taki słodki. Tym razem jednak naprawdę mnie zezłościł. Leia mnie wpuściła do środka.

– Co za Leia?

– Och, jego służąca-android. Zażyczył sobie, by wyglądała jak bohaterka „Gwiezdnych wojen”. Z „Powrotu Jedi”.

– Rozumiem.

– Tak czy owak, powiedziała, że Bart jest w sali holograficznej, że się tam zamknął, wyłączył telefony. Zakazał sobie przeszkadzać. Że zgodnie z jej zapisem siedzi tam od wpół do piątej poprzedniego dnia. Zaniepokoiłam się. Pomyślałam, że może źle się poczuł albo zemdlał, i nakłoniłam ją, żeby mnie tam wpuściła.

– Nakłoniła pani androida?

– Po kilku miesiącach znajomości ze mną Bart zaprogramował Leię, by mnie słuchała. Poza tym przekroczył swój limit dwunastu godzin. Otworzyła pokój i... – Zaczęły jej drżeć usta, do oczu znów napłynęły łzy. – Nie mogę uwierzyć w to, co się wydarzyło. W pierwszej chwili pomyślałam, że to prawda, i zaczęłam krzyczeć. Potem uznałam, że to jakiś kawał, że tam leży android, a nie Bart, i znów niemal ogarnęła mnie wściekłość. Ale później zrozumiałam, że to Bart. To przerażające.

– Co pani zrobiła?

– Chyba zemdlałam. Ale nie upadłam. Nie wiem. Przez sekundę albo minutę wszystko stało się czarne, zaczęło mi wirować przed oczami. Kiedy odzyskałam przytomność, wybiegłam z pokoju. – Łzy płynęły jej po policzkach, twarz miała czerwoną. – Zbiegłam po schodach. Prawie się przewróciłam, ale udało mi się zbiec na dół. Zadzwoniłam pod dziewięćset jedenaście. Leia kazała mi usiąść i zaparzyła herbatę. Powiedziała, że doszło do wypadku i musimy zaczekać na policję. Przypuszczam, że tak została zaprogramowana. Ale to nie mógł być wypadek. Jak to możliwe, żeby to był wypadek? Chociaż to musi być wypadek.

– Czy zna pani kogoś, kto życzył Bartowi śmierci?

– Jak ktokolwiek mógłby życzyć Bartowi śmierci? To duży dzieciak. Niezwykle inteligentny duży dzieciak.

– Co pani wie o jego krewnych?

– Jego rodzice mieszkają w Karolinie Północnej. Kiedy U-Play odniósł sukces, Bart kupił im dom nad morzem, bo zawsze o tym marzyli. O, mój Boże, ktoś musi powiadomić jego rodziców!

– Zajmę się tym.

– Świetnie. Świetnie. – CeeCee z całych sił zacisnęła powieki. – Dobrze. Bo chyba bym nie mogła. Nie wiedziałabym, jak to zrobić. Nie mam pojęcia, jak się zachować.

– A co może mi pani powiedzieć o swoich poprzednich chłopakach?

Otworzyła oczy.

– O, Boże, nie. Znaczy się, miałam chłopaków, zanim poznałam Barta, ale żaden z nich nie... Nigdy nie zerwałam z nikim w taki sposób, żeby... Zanim związałam się z Bartem, nie spotykałam się z nikim na poważnie.

– A w jego firmie? Czy ostatnio musiał kogoś zwolnić albo udzielić komuś nagany?

– Nie wydaje mi się. – Otarła policzki i zmarszczyła czoło. – Nic takiego mi nie mówił, a zrobiłby to. Przynajmniej tak mi się wydaje. Nienawidził konfrontacji, chyba że działo się to podczas gry. Naprawdę wydaje mi się, że powiedziałby, gdyby miał kłopoty z kimś z firmy. Jest szczęśliwym facetem. I uszczęśliwia innych. Jak mogło dojść do czegoś takiego? Naprawdę nic z tego nie rozumiem. A pani?

– Jeszcze nie.

*

Eve kazała odwieźć CeeCee do domu, a potem przystąpiła do oględzin poszczególnych pomieszczeń w mieszkaniu. Dużo ich, pomyślała, każde urządzone tak, żeby można było w nim wygodnie oddawać się grom. Przepastne fotele, rozłożyste kanapy w ostrych kolorach. Bart nie lubił monotonii. Spis potraw w autokucharzu i zawartość chłodziarek świadczyły, że miał upodobania typowe dla nastolatków: pizza, hamburgery, hot dogi, chipsy, słodycze. Większy wybór napojów gazowanych i bezalkoholowych niż win, piwa i mocnych alkoholi.

Nie znalazła narkotyków i tylko najsłabsze ze wspomagaczy, sprzedawane bez recepty.

Prawie skończyła wstępne przeszukanie sypialni, kiedy weszła Peabody.

– Nie natknęłam się na żadne narkotyki – zaczęła Eve. – Ani erotyczne zabawki, chociaż ma kilka świerszczyków i gier pornograficznych. Większość komputerów w domu zabezpieczona hasłami dostępu, te, które nie są zabezpieczone, służą wyłącznie do gier. Żadnych danych, żadnych urządzeń łączności.

– Android potwierdził, że przyjaciółka ofiary zjawiła się pierwsza na miejscu zbrodni – powiedziała Peabody. – Zamordowany polecił, żeby się wyłączyła na noc, kiedy przyszedł do domu, i rejestr potwierdza, że to zrobiła. Miała ustawione budzenie na dziewiątą, które się uruchomiło, ponieważ zamordowany nie włączył jej wcześniej. Jest trochę upiorna.

– Dlaczego?

– Nadzwyczaj kompetentna. Poza tym nie przypomina automatu. Na przykład nie jąka się, nie ma tępego spojrzenia, kiedy przetwarza dane. Zdecydowanie należy do czołówki androidów. Wiem, że naprawdę nie czuła smutku, nie była wstrząśnięta, ale takie sprawiała wrażenie. Spytała, czy ktoś się skontaktuje z jego rodzicami. To przykład aktywnego myślenia. Nie w stylu androidów.

– Albo dowód starannego i przemyślanego zaprogramowania. Dowiedzmy się czegoś więcej o U-Play. Tych, którym brak oleju w głowie, nie stać na trójpoziomowe mieszkanie w tej części miasta. Przekonajmy się, kto dostanie forsę i kto jest pierwszy w kolejce do przejęcia firmy. Musimy się dowiedzieć, nad czym Minnock pracował. I kto był równie dobry, jak on.

Eve urwała i znów rozejrzała się po pokoju.

– Ktoś się tutaj dostał i niezatrzymany przez androida wszedł do sali holograficznej, nie zostawiając widocznych śladów.

Znała tylko jednego człowieka, który potrafiłby dokonać czegoś takiego – była jego żoną. Może Roarke będzie znał drugiego.

– Najważniejsze teraz to wyciągnąć płytę z komputera w sali holograficznej i ją odtworzyć.

– Komputerowcy już są w drodze, podobnie jak technicy. Jeden z mundurowych ma dyski z ostatnich dwudziestu czterech godzin ze wszystkich kamer ochrony.

– Sprawdź resztę pomieszczeń. Ja poinformuję telefonicznie najbliższą rodzinę. Przekonamy się, co będzie mógł dla nas zrobić wydział przestępstw elektronicznych, a następnie złożymy wizytę w firmie U-Play.

*

Po zawiadomieniu krewnych ofiary Eve zrobiła sobie kilka minut przerwy, żeby się uspokoić. Właśnie zniszczyłam życie dwojgu ludziom, o których istnieniu niespełna godzinę temu nawet nie wiedziałam, pomyślała, siedząc na skraju łóżka Barta Minnocka. Już nigdy nie będą naprawdę tacy sami, jak wcześniej i nic nie będzie dla nich takie, jak do tej pory.

A wszystko to za sprawą morderstwa. Jednych pozbawiało życia, innym niszczyło życie lub na zawsze je odmieniało.

Dlaczego więc ktoś chciał odebrać życie Bartowi Minnockowi albo komu tak na tym zależało? I czemu wybrał taki, a nie inny sposób uśmiercenia go?

Pieniądze. Zazdrość. Zemsta. Tajemnica. Pasja.

Wszystko wskazywało na to, że denat miał pieniądze, pomyślała Eve, i przeprowadziła szybkie, standardowe sprawdzenie stanu jego finansów. Zgadza się, miał pieniądze, a U-Play był prężną, młodą firmą. W pierwszym odruchu Eve chciała uwierzyć CeeCee na słowo. Żadnych zazdrosnych dawnych kochanków. Ale pieniądze często wywołują zazdrość. Żądzą zemsty mógł zapłonąć konkurent lub pracownik, który poczuł się oszukany lub niedoceniony. Każdy miał jakieś tajemnice. Pasja? Gry z całą pewnością były pasją ofiary.

Metoda... Morderstwo podczas gry. Nieco poetyczne na swego rodzaju chory sposób. Pozbawienie głowy. Jeśli uciąć głowę, pozbawić mózgu, człowiek nie może żyć. Z tego, co naprędce zdołała ustalić, Minnock był mózgiem U-Play. Czy firma padnie, kiedy go zabraknie? Czy też ktoś tylko czeka, by zająć jego miejsce?

Pomijając wszystko, posłużono się metodą śmiałą, zdecydowaną, skomplikowaną. Z całą pewnością są łatwiejsze sposoby zabijania niewygodnych osób. Bardzo możliwe, że morderca równie poważnie i z równym oddaniem oddawał się grom, co jego ofiara.

d24sci7
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d24sci7