Skrzydlata husaria siała postrach i zniszczenie. O polskich lotnikach układano piosenki
Polskich lotników bombowych charakteryzowało niezwykłe poświęcenie, brawura granicząca z szaleństwem, wiara w zwycięstwo. I nieustanne poczucie zagrożenia, któremu trzeba stawić czoła. Choć na początku 1919 r. polskie lotnictwo wojskowe nie miało jeszcze dwóch lat, to Polacy w bombowcach już siali strach i zniszczenie w szeregach Ukraińców.
Dzięki uprzejmości wyd. Znak Horyzont publikujemy fragment książki "Skrzydlata husaria. Historia polskich lotników bombowych" Łukasza Sojki.
Jazda i nalot, którego nie było
(…)
Na przeszło 120 lat zaborów ziemie dawnej Rzeczpospolitej znalazły się w granicach trzech wielkich, wielonarodowych imperiów. Pojęcie "naród" miało jednak zupełnie inne znaczenie, gdy Stanisław August Poniatowski abdykował na rzecz carycy Katarzyny, inne zaś, gdy w 1918 roku imperia te waliły się w gruzy. Świat, w którym ludzie byli przede wszystkim poddanymi jakiegoś władcy, później zaś członkami tej czy innej klasy społecznej, ustępował miejsca rzeczywistości, w której arystokraci, robotnicy, a nawet wyjęci dotąd poza cywilizacyjny nawias chłopi coraz częściej czuli się Polakami, Rosjanami, Niemcami, Czechami, Słowakami, Ukraińcami…
Zbliżający się koniec wielkiej wojny, która zatrzęsła posadami dawnego porządku politycznego, sprawił, że dla wielu narodów pojawiła się szansa na wyrwanie się spod politycznej i gospodarczej kurateli wielkich imperiów. W ten sposób nowe państwa zaczęły dosłownie pączkować na styku monarchii Habsburgów, Hohenzollernów i Romanowów, deklarując niepodległość i starając się zabezpieczyć swoje granice – najlepiej z czasów największej świetności.
Oznaczało to, że odradzająca się Rzeczpospolita Polska jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości znalazła się w sytuacji sporu terytorialnego na każdej niemal granicy. Na zachodzie i północy były ziemie, z których nie zamierzali rezygnować Niemcy. Na południu powstało zupełnie nowe państwo – Czechosłowacja – które rościło sobie prawa do Zaolzia i części Śląska Cieszyńskiego. Najbardziej skomplikowana była jednak sytuacja na Kresach Wschodnich. W pasie ziem rozciągających się od wybrzeży Bałtyku po Karpaty żyli Polacy, Litwini, Białorusini, Ukraińcy, Żydzi, Rosjanie i Niemcy, tworząc mozaikę narodowości rozrzuconych w sposób praktycznie uniemożliwiający wyznaczenie granic na podstawie kryteriów etnicznych. W 1918 roku mozaika ta stała się mieszanką wybuchową, która eksplodowała 1 listopada we Lwowie, gdy ukraińscy żołnierze dosłownie o włos wyprzedzili polskich konspiratorów, przejmując od Austriaków kontrolę nad najważniejszymi punktami w mieście.
Polska społeczność, stanowiąca wówczas przeszło połowę mieszkańców miasta, odpowiedziała spontaniczną akcją oporu. Rozpoczęła się trwająca trzy tygodnie epopeja walk ulicznych, która stać się miała jednym z mitów założycielskich II Rzeczpospolitej.
W szeregach organizujących się naprędce ochotniczych oddziałów Orląt Lwowskich nie zabrakło również lotników. Jednym z nich był Stefan Bastyr, który rozpoczął awiacyjną karierę jeszcze w 1916 roku jako obserwator w austro-węgierskiej 10. Kompanii Lotniczej (Flik 10). Dwa lata później ukończył szkołę pilotów w Sarajewie, a następnie kurs pilotów myśliwskich w Campo Formido, by w szeregach Flik 37 wykonać 97 lotów bojowych na froncie włoskim.
Po powrocie do Galicji działał w Polskiej Organizacji Wojskowej, a gdy rozpoczęły się walki o Lwów, wraz z dwoma towarzyszami z POW wyruszył 2 listopada na lotnisko w Lewandówce, by przejąć je od Austriaków. To stamtąd 5 listopada wystartował do pierwszego w historii polskiego lotu bojowego, stamtąd wyruszył trzy dni później z pierwszą kurierską misją do Krakowa, tam też zorganizował pierwszą eskadrę mającą stać się zalążkiem Grupy Lotniczej Lwowskiej.
20 listopada do Lwowa przebiły się pierwsze regularne oddziały Wojska Polskiego, zmieniając sytuację na korzyść Polaków. Dwa dni później Ukraińska Armia Halicka opuściła wszystkie zajmowane punkty i wycofała się z miasta.
Do tego czasu sam Bastyr zdążył zaliczyć już 28 lotów bojowych, w czasie których prowadził rozpoznanie, przewoził meldunki, rozrzucał ulotki i oczywiście bombardował pozycje nieprzyjaciela. Kiedy tylko było to możliwe, organizował loty grupowe, by maksymalnie wykorzystać aspekt psychologiczny pojawienia się nad miastem kilku samolotów z wymalowanymi na skrzydłach biało-czerwonymi szachownicami.
Wycofanie się Ukraińców nie oznaczało jednak końca kłopotów miasta, które teraz zaczęły otaczać zasieki i okopy zwiastujące początek oblężenia. Chaotyczne dotąd walki pomiędzy Polakami a oddziałami Ukraińskiej Armii Halickiej zmieniły się w regularną wojnę z wyraźnie wytyczoną linią frontu, której najbardziej newralgicznym odcinkiem była droga kolejowa prowadząca do Przemyśla i dalej na zachód. Dla Lwowa była to prawdziwa "linia życia", którą do miasta płynęły żywność, zaopatrzenie, broń i posiłki. Nic więc dziwnego, że w nadchodzących miesiącach to właśnie wokół niej toczyły się najcięższe walki.
Ukraińcom kilkakrotnie udało się ją przerwać, zamykając Lwów w pierścieniu okrążenia, jednak za każdym razem kontrataki polskich oddziałów na nowo otwierały korytarz szeroki miejscami na kilka kilometrów. Obie strony próbowały również większych akcji ofensywnych, jednak wszystkie kończyły się fiaskiem. Na niczym spełzły też negocjacje, które prowadził z ramienia państw sprzymierzonych południowoafrykański polityk Louis Botha.
Na początku marca 1919 roku Lwów znów został okrążony, a wojsko ukraińskie znalazło się na tyle blisko, że na miasto zaczęły spadać pociski artyleryjskie. Odległy huk dział niósł się więc – czasem w nocy, czasem w dzień – zwiastując nadlatującą z oddali, opakowaną w metal śmierć.
(…)
Choć nazwa sugerowałaby raczej akcję kawalerii, w operacji "Jazda" oddziały konnicy miały do odegrania rolę marginalną. Główny ciężar działań spoczywał na piechocie wspieranej przez ciężką artylerię. Była to również pierwsza w historii polskiego oręża operacja, w której na tak dużą skalę i w tak przemyślany sposób wykorzystano lotnictwo.
Zaplanowana na drugą połowę kwietnia, miała przede wszystkim zapewnić dobre pozycje wyjściowe do wielkiej ofensywy z udziałem powracającej z Francji formacji wojskowej generała Józefa Hallera. Uzbrojona i wyposażona przez francuski rząd Błękitna Armia – nazywana tak od koloru francuskich mundurów polowych – była niebagatelną i na wskroś nowoczesną siłą bojową. Siedemdziesiąt tysięcy żołnierzy miało do dyspozycji działa, karabiny maszynowe, 120 czołgów Renault FT oraz niemal 100 samolotów Breguet XIV. Pierwsze transporty Hallerczyków miały dotrzeć do Polski na początku kwietnia – tak by w połowie maja formacja mogła stać się motorem potężnego uderzenia, które ostatecznie uwolni Lwów i odrzuci Ukraińców za Zbrucz.
Jej preludium miała stanowić właśnie operacja "Jazda", podczas której zamierzano poszerzyć korytarz wzdłuż linii kolejowej z Przemyśla i odepchnąć Ukraińców od południowych rubieży Lwowa. Jeszcze pod koniec marca lotnictwo zostało podzielone na dwie grupy. Usankcjonowano w ten sposób odrębność lwowskiego lotnictwa – odtąd III Grupa składała się tylko z dwóch eskadr (6. i 7.), stacjonujących w Lewandówce, nad którymi dowodzenie objął weteran walk o Lwów, szefujący wówczas miejscowym warsztatom lotniczym kapitan Stefan Bastyr.
Naturalizowany Włoch, kapitan Camilo Perini, miał zaś sformować w Przemyślu II Grupę Lotniczą złożoną z 5. eskadry i 1. Wielkopolskiej Eskadry Lotniczej Polnej, do których dołączyła wkrótce 9. eskadra sformowana w Krakowie.
Na czas operacji "Jazda" wszystkie jednostki połączono pod rozkazami kapitana Periniego, tworząc formację zwaną Zjednoczone Grupy Lotnicze. Każda eskadra otrzymała własny sektor, w którym miała prowadzić działania – rozpoznanie, korygowanie ognia artylerii i ataki na cele naziemne. Dokładnie określono zasady współpracy pomiędzy lotnictwem a piechotą – żołnierze mieli nosić przytroczone do plecaków chustki i wykładać płachty identyfikacyjne przed własną pierwszą linią. Nie chodziło tu tylko o zabezpieczenie się przed omyłkowym atakiem na własne wojsko, ale też o możliwość śledzenia postępów armii z powietrza. Załogi miały zrzucać meldunki z rozpoznania bezpośrednio przy sztabach, zaś samoloty wyznaczone do korygowania ognia artyleryjskiego wyposażono w dwa zdobyte na Austriakach radiotelegrafy pokładowe.
W czasie, gdy w wielu domach szykowano się do pierwszych świąt Wielkiejnocy w niepodległej Polsce, na lotniskach w Przemyślu i Lwowie trwały ostatnie przygotowania do walki. Mechanicy tankowali paliwo, uzupełniali olej, ładowali bomby i amunicję. Wreszcie rankiem, w Wielką Sobotę, 19 kwietnia 1919 roku, lotnicy zebrali się na odprawach u dowódców, po czym wsiedli do swoich samolotów, by po chwili poderwać je w zaróżowione jutrzenką niebo.
Rozpoczynała się "Jazda".
Honor przeprowadzenia pierwszego uderzenia z powietrza przypadł w udziale kapitanowi Bastyrowi, który jak chyba nikt inny miał doświadczenie w wykonywaniu tego typu akcji. Tak było w listopadzie 1918 roku, gdy dwa dni po pionierskim bombardowaniu stacji w Persenkówce poprowadził też pierwszy "lot drużynowy" trzech polskich samolotów. Od tego momentu, gdy tylko było to możliwe, atakował maksymalną liczbą dostępnych maszyn, jak choćby 11 kwietnia 1919 roku, gdy na czele wyprawy ośmiu samolotów zbombardował dworzec kolejowy w Chodorowie – siedzibie głównego sztabu wojsk ukraińskich.
Rankiem 19 kwietnia wystartował, prowadząc w stronę Stawczan formację sześciu maszyn. Celem były pozycje ukraińskie wzdłuż linii kolejowej ze Lwowa do Sambora. Zrzucone przez Bastyra i jego ludzi bomby oraz ogień karabinów maszynowych walnie przyczyniły się do sukcesu polskiego natarcia. Udało się też zmusić do wycofania ukraiński pociąg pancerny i trzy baterie artylerii polowej. Jeszcze tego samego dnia III Grupa uderzyła ponownie, tym razem na ewakuujące się tabory i zaprzęgi artyleryjskie. Dowodzący 7. eskadrą porucznik Stefan Stec zasłużył się tego dnia szczególnie, wybijając niemal wszystkie konie zaprzęgowe ogniem dwóch karabinów maszynowych swojego myśliwca – Fokkera E-V. Ukraińcy musieli się więc wycofać, porzucając działa.
(…)
Lwów został ostatecznie odblokowany w maju, gdy ruszyła wielka ofensywa z udziałem Błękitnej Armii. Oczywiście II i III Grupa Lotnicza wzięły w niej aktywny udział, siejąc postrach i zniszczenie wśród wojsk Ukraińskiej Armii Halickiej, zmuszonych do wycofania się daleko na wschód. Na początku czerwca doszło jeszcze do ukraińskiej kontrofensywy, jednak już w lipcu ostatnie oddziały Armii Halickiej przekroczyły Zbrucz, ewakuując się na tereny Ukraińskiej Republiki Ludowej – państwa powstałego na terenach Ukrainy znajdujących się pod władaniem carskiej Rosji.
Kapitan Stefan Bastyr zyskał we Lwowie niezwykłą popularność. Wraz z kapitanem Stefanem Stecem tworzył duet "Stefków-Warjatów", którego wyczynami pasjonowali się młodzieńcy, do którego wzdychały panny i o którym śpiewano piosenki takie jak ta:
A to pewnie leci Bastyr
Bo spokojnie, znać trzyma ster –
A jak fokker niesie Steca,
To w powietrzu istna heca!
Powyższy fragment pochodzi z książki " Skrzydlata husaria. Historia polskich lotników bombowych" Łukasza Sojki, która ukazała się nakładem wyd. Znak Horyzont.