Trwa ładowanie...
fragment
26-07-2014 01:05

Skrytobójca 1. Uczeń skrytobójcy

Skrytobójca 1. Uczeń skrytobójcyŹródło: Inne
d1553rf
d1553rf

Książę Władczy wstał.
– Martwy? – zapytał.
Chyurda chwycił Brusa za stopę, potrząsnął nią, potem krótko skinął głową.
– Dobrze. – Książę Władczy był zadowolony. – Zaciągnij go za tamten głęboki zbiornik w kącie. Potem możesz iść. – A do mnie rzekł: – Mało prawdopodobne, by przed ceremonią ktoś się tutaj zjawił. Każdy pilnuje swojego miejsca. A w tamtym kącie... cóż, wątpię, by ktoś go odkrył, nim odnajdą ciebie.
Nie potrafiłem się zdobyć na odpowiedź. Chyurda pochylił się i chwycił Brusa za kostki u nóg. Kiedy go ciągnął, ciemne pasemko włosów rysowało na kafelkach krwawy ślad. Trucizna w moich żyłach zawrzała podsycona nienawiścią i rozpaczą. Pozostał mi już tylko jeden cel. Zbliżała się moja ostatnia chwila, ale to nie wydawało się ważne. Musiałem ostrzec księcia Szczerego. I pomścić Brusa. Nie miałem żadnego planu, żadnej broni, żadnych możliwości. Musiałem więc grać na zwlokę. Tak by mi poradził Cierń. Im więcej czasu zdobędziesz, tym większą będziesz miał szansę, że coś się wydarzy. Opóźniaj. Może ktoś przyjdzie zobaczyć, dlaczego książę jeszcze się nie ubiera na uroczystość zaślubin. Może ktoś inny będzie chciał skorzystać z łaźni przed ceremonią. Zajmij go czymś.
– Księżniczka... – zacząłem.
– To żaden kłopot – skończył za mnie książę Władczy. – Nie objęła swoim miłosierdziem Brusa, tylko ciebie. Co zrobiłem z nim, pozostaje moją sprawą. Zdrajca musiał zapłacić za swoje czyny. A człowiek, który się go pozbył, szczerze kochał swojego księcia, Ruriska. Gorąco pragnie twojej śmierci.
Chyurda wyszedł z łaźni, nie oglądając się za siebie. Macałem po gładkich kafelkach, ale nic tam nie było. Książę Władczy wycierał się starannie. Kiedy Chyurda zniknął, stanął nade mną.
– Będziesz wzywał pomocy? – zapytał rozpromieniony.
Wziąłem głęboki oddech, spłukałem nim strach. Wylałem na księcia Władczego całą swoją pogardę.
– Kto mnie usłyszy?
– Ach tak, więc oszczędzasz siły. To rozsądne. Bezcelowe, ale rozsądne.
– Sądzisz, że Ketriken nie będzie wiedziała, co się tutaj stało?
– Dowie się, że poszedłeś do łaźni, co w twoim stanie było bardzo nierozsądne. I wpadłeś do gorącej wody. Jaka szkoda.
– To szaleństwo. Ile trupów można zostawić za sobą? Jak wytłumaczysz śmierć Brusa?
– Jeśli chodzi o twoje pierwsze pytanie, to owszem, niemało, dopóki są to ludzie bez znaczenia. – Pochylił się nade mną i chwycił za koszulę. Pociągnął mnie za sobą, a ja szamotałem się słabo, jak ryba wyciągnięta z wody. – A w kwestii drugiego, cóż, bez kłopotu. Jak myślisz, ile będzie zamieszania z powodu trupa koniuszego?
Jesteś tak zaślepiony plebejskim przekonaniem o własnej ważności, że rozciągasz je nawet na służbę. – Porzucił mnie beztrosko, wspartego o Brusa. Ciało było jeszcze ciepłe, leżało twarzą do podłogi. Krew krzepła na kafelkach wokół twarzy i ciągle jeszcze kapała z nosa. Na wargach wolno uformował się bąbelek i pękł, unicestwiony słabym oddechem. Brus żył jeszcze. Podciągnąłem się, żeby ukryć to przed księciem Władczym. Gdyby mi się udało przeżyć, Brus także miałby jakąś szansę. Książę Władczy nic nie zauważył. Ściągnął mi buty i odstawił je na bok.
– Widzisz, bękarcie, okrucieństwo tworzy własne prawa. Matka mnie tego nauczyła. Ludzie boją się człowieka, który działa tak, jakby się nie obawiał konsekwencji. Zachowuj się, jakby nic nie mogło cię zranić, a nikt się nie odważy cię tknąć. Rozważ sytuację. Twoja śmierć rozgniewa kilka osób, to prawda. Ale czy tak bardzo, by podjęli działania, które by mogły zaszkodzić bezpieczeństwu Królestwa Sześciu Księstw? Nie sądzę. Zresztą zostanie przyćmiona przez inne wydarzenia. Byłbym ostatnim głupcem, gdybym nie skorzystał z takiej okazji, żeby się ciebie pozbyć.
Książę Władczy był tak przerażająco spokojny i opanowany. Wyrywałem mu się, ale był zdumiewająco silny, biorąc pod uwagę jego leniwy tryb życia. Czułem się niczym nieporadny kociak, kiedy wytrząsał mnie z koszuli. Starannie poskładał moje ubranie i ułożył je na podłodze.
– Gdybym uczynił jakiś wysiłek, by dowodzić swojej niewinności, ludzie mogliby pomyśleć, że mi na tym zależy. Tak więc ja o niczym nie wiem. Mój człowiek widział, jak się tu zjawiłeś z Brusem, już po moim wyjściu. A teraz idę powiedzieć Dostojnemu, że nie przyszedłeś porozmawiać ze mną, więc nie mogłem ci oznajmić, że ci wybaczyłem, tak jak przyrzekłem księżniczce Ketriken. Udzielę Dostojnemu surowej reprymendy, że sam cię nie przyprowadził. – Rozejrzał się dookoła. – Zobaczmy. Jakiś głęboki i gorący. Ten.
Chwyciłem go za gardło, kiedy przenosił mnie nad brzegiem basenu, ale uwolnił się z łatwością.
– Żegnaj, bękarcie – rzekł spokojnie. – Wybacz mi pośpiech, ale już i tak jestem przez ciebie spóźniony. Będę musiał się prędko ubierać, żeby zdążyć na zaślubiny.
Zepchnął mnie do basenu.
Był głęboki. Wysoki Chyurda mógł się w nim na stojąco zanurzyć po szyję. I przerażająco gorący, szczególnie dla ciała nie przygotowanego na tak wysoką temperaturę. Szok wyssał mi powietrze z płuc; zalała mnie woda. Odepchnąłem się słabo od dna i zdołałem wystawić twarz nad powierzchnię.
– Brus! – Zmarnowałem oddech na krzyk do człowieka, który nie mógł mi pomóc.
Woda znowu zamknęła się nade mną. Ręce i nogi nie chciały mnie słuchać. Obiłem się o ścianę i poszedłem w dół, nim zdołałem wydobyć się na powierzchnię i chwycić odrobinę powietrza. Gorąca woda rozluźniała moje zwiotczałe mięśnie. Myślę, że gdyby sięgała mi zaledwie kolan, i tak miałem szansę się utopić. Straciłem rachubę, ile razy zdołałem zaczerpnąć powietrza. Ściany z gładkiego kamienia nie dawały oparcia, a żebra paliły mnie koszmarnym bólem za każdym razem, gdy próbowałem wziąć głębszy oddech. Siły mnie opuszczały, napływało znużenie. Było tu tak gorąco, tak głęboko.
Utopiony niczym szczeniak – pomyślałem, i poczułem, jak ciemności zamykają się nade mną.

„Chłopiec?" – odezwał się ktoś, ale wszystko było czarne. Tyle wody, taka gorąca i taka głęboka. Nie potrafiłem znaleźć dna, a co dopiero ściany. Walczyłem jeszcze słabo, ale nie znajdywałem oparcia. Nie było góry ani dołu. Nie było sensu walczyć o iskrę życia pozostałą w moim ciele. Nie miałem już czego chronić.
Puść tę ścianę i sprawdź, czy możesz oddać jeszcze jedną, ostatnią przysługę swojemu królowi – pomyślałem leniwie. Granice mojego świata odsunęły się ode mnie i popędziłem naprzód, jak strzała nareszcie zwolniona z łuku. Konsyliarz miał rację. Dla Mocy nie istnieje odległość, dystans jest zupełnie nieważny. Kozia Twierdza była dokładnie tutaj i...
„Roztropny!" – krzyknąłem rozpaczliwie.
Ale mój król był zajęty czymś innym. Był dla mnie zamknięty i obwarowany, bez względu na to, jak mocno nacierałem. Tutaj nie znajdę pomocy.
Opuszczały mnie siły. Tonąłem. Moje ciało przestawało żyć, bałem się tylko trochę. Jedna, ostatnia szansa.
„Szczery, Szczery!" – krzyknąłem.
Znalazłem go, dobijałem się, ale nie potrafiłem znaleźć wejścia. Był otwarty dla kogoś innego, dla mnie zamknięty.
„Szczery!" – zawyłem tonąc w rozpaczy. I nagle mocna dłoń chwyciła mnie, gdy już zjeżdżałem po stromym klifie. Chwyciła i trzymała mocno, żebym się nie ześlizgnął.
„Rycerski? Nie, niemożliwe... to ty, chłopcze? Bastard Rycerski!" „Wydaje ci się, książę. Nikogo tutaj nie ma. Zajmijmy się tym, co trzeba".
Konsyliarz, spokojny i podstępny jak trucizna, odepchnął ranie na bok. Nie mogłem mu dać rady, był dużo silniejszy ode mnie. „Bastard Rycerski?" – Teraz, kiedy słabłem, książę Szczery nie miał pewności.
Nie wiem, skąd wziąłem energię. Coś otworzyło mi drogę i nagle byłem silny. Wczepiłem się w umysł następcy tronu niczym sokół w nadgarstek sokolnika. Widziałem jego oczyma: specjalnie przyozdobiona komnata tronowa, na wielkim stole Księga Zdarzeń, otwarta na odpowiedniej stronie, by przyjąć zapis o małżeństwie księcia. Dookoła wystrojeni z najwyższą elegancją i przybrani w najkosztowniejsze ozdoby nieliczni wielmoże, uhonorowani zaproszeniem, by świadczyć, jak książę Szczery odbiera przysięgę swojej żony, oglądanej oczyma Dostojnego. I Konsyliarz, po którym się spodziewano, że ofiaruje swoją energię, jako człowiek króla, trwał w gotowości pól kroku za księciem, czekając na odpowiednią chwilę, by go pozbawić energii do cna. I król Roztropny na tronie, odziany w królewskie szaty, w koronie na głowie, niedostępny i zbyt dumny, by przyznać, że zaprzepaścił swą Moc przez lata zaniedbania.
Niczym odbicie w lustrze ujrzałem oczyma Dostojnego księżniczkę Ketriken bladą jak świeca woskowa, stojącą na podwyższeniu przed swoim ludem. Mówiła im, w prostych słowach, że zeszłej nocy Rurisk przegrał walkę z raną od strzały, którą dostał na Lodowych Polach. Miała nadzieję uczcić jego pamięć przez wstąpienie w związek małżeński z następcą tronu Królestwa Sześciu Księstw, gdyż jej brat to małżeństwo zaaranżował. Odwróciła się do księcia Władczego.
W Koziej Twierdzy szponiasta dłoń Konsyliarza spoczęła na ramieniu księcia Szczerego.
Wdarłem się między nich, odepchnąłem go na bok.
„Strzeż się Konsyliarza, Szczery. Strzeż się zdrajcy, który czyha na twoją siłę. Nie dotykaj go".

Dłoń Konsyliarza mocniej ścisnęła ramię następcy tronu. Nagle stała się ssącym wirem, próbującym odebrać księciu Szczeremu wszystko. A niewiele zostało do zabrania. Moc księcia zdziałała wiele, gdyż pozwolił jej w krótkim czasie wziąć z siebie prawie wszystko. Innemu człowiekowi instynkt samozachowawczy nakazałby zatrzymać więcej własnej życiowej energii. A książę Szczery, broniąc naszych wy^ brzeży przed szkarłatnymi okrętami, korzystał z niej bezustannie, każdego dnia. Tak niewiele zostało teraz na tę ceremonię, a i tę resztę pochłaniał Konsyliarz. I czyniąc to rósł w siłę. Przywarłem do następcy tronu, desperacko próbując pomniejszyć jego straty.
„Szczery! – krzyknąłem. – Mój książę!"
Wyczułem w nim słaby opór, ale już pociemniało mu przed oczyma, już opadł na jedno kolano. Słyszałem alarmujące poruszenie, kiedy się zachwiał i uchwycił stołu. Wiarołomny Konsyliarz ściskał go za ramię. Pochylił się nad swą ofiarą.
– Panie mój? – wyszeptał zatroskanym głosem. – Nic ci nie jest? Rzuciłem księciu całą moją siłę, rezerwy, jakich w sobie nawet nie podejrzewałem. Otworzyłem się i wyrzuciłem je z siebie, tak samo jak czynił on, gdy używał Mocy. Nie wiedziałem, że miałem tyle do ofiarowania.
„Weź wszystko. Ja i tak umieram. A ty zawsze byłeś dla mnie dobry". – Usłyszałem te słowa tak wyraźnie, jakbym je wypowiedział na głos. Poczułem, że w miarę jak moje siły odpływają do księcia, niknę w śmiertelnej otchłani.
Postawił się hardo, nagle silny, mocny jak zwierzę – i wściekły. Podniósł rękę, chwycił dłoń Konsyliarza. Otworzył oczy.
– Nic mi nie będzie – powiedział głośno. Rozejrzał się po komnacie i wstał. – O ciebie się martwię. Ty chyba drżysz. Czy jesteś pewien, że starczy ci sił? Nie powinieneś porywać się na zadanie, które cię przerasta. Pomyśl tylko, co może się stać. – I tak jak ogrodnik wyrywa z ziemi chwast, książę Szczery wyrwał ze zdrajcy całąjego energię.
Konsyliarz chwycił się za pierś, upadł. Był już tylko pustą cielesną powłoką. Zgromadzeni ruszyli mu na pomoc. Jeden książę Szczery, teraz pełen siły, podniósł oczy ku oknom i skupił swój umysł na jakiejś dali.
„Dostojny, słuchaj mnie uważnie. Uprzedź księcia Władczego, że jego przyrodni brat nie żyje. – Natarł niczym morskie bałwany, a ja poczułem, jak Dostojny zadrżał pod naporem Mocy. – Konsyliarz był zbyt ambitny. Próbował dokonać czynu, który go przerastał. Szkoda, że bękart królowej nie potrafił się zadowolić pozycją, jaką mu dała matka. Szkoda, że mój młodszy brat nie zdołał odwieść go od fałszywie pojętych aspiracji. Konsyliarz pozwolił sobie na zbyt wiele. Mój młodszy brat powinien mieć na względzie, co za sobą pociąga podobna lekkomyślność. I upewnij się, Dostojny, że rozmawiasz z księciem Władczym na osobności. Niewielu wie, że Konsyliarz był bękartem królowej i jego przyrodnim bratem. Jestem pewien, że książę nie chciałby brukać ani imienia zmarłej królowej, ani swojego. Takie sekrety rodzinne powinny być dobrze strzeżone".
A potem, z siłą, która Dostojnego rzuciła na kolana, następca tronu przepchnął się poprzez niego do umysłu księżniczki Ketriken. Czułem jego staranie, by być delikatnym.
„Oczekuję ciebie, moja królowo. I na moje imię przysięgam ci, że nie miałem nic wspólnego ze śmiercią twego brata. Nic o niej nie wiedziałem i jestem wraz z tobą pogrążony w żałobie. Nie chcę, byś tu przybywała przekonana, że mam jego krew na rękach". Na podobieństwo płomienia najdroższych klejnotów zalśnił blask z serca księcia Szczerego, które przed nią otworzył, by wiedziała, że nie została oddana mordercy. Odsłonił się przed nią; zaufał, by zyskać zaufanie. Zachwiała się, lecz nie upadła. Dostojny zemdlał. Kontakt został przerwany.
A potem książę Szczery wepchnął się do mojego mózgu.
„Wracaj Bastardzie Rycerski, wracaj. Twoja śmierć to już za wiele. Wracaj, rozkazuję!"
Zdusił mnie w niedźwiedzim uścisku i znów się znalazłem w swoim słabym, ślepym ciele.

d1553rf
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1553rf

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj