Trwa ładowanie...
d14kg65
30-01-2020 18:26

Skauci. Powieść dla młodzieży

książka
Oceń jako pierwszy:
d14kg65
Skauci. Powieść dla młodzieży
Forma wydania

Książka

Rok wydania
Autorzy
Wydawnictwo
Materiały prasowe
Źródło: Materiały prasowe

Seria wydawnicza „Przywrócić Pamięć” ma przybliżyć współczesnemu społeczeństwu publikacje założycieli ruchu skautowego, twórców rozwoju idei i metodyki harcerskiej z lat 1911–1946.

Reprint z 1921 r. "Skauci. Powieść dla młodzieży".

ZAKOŃCZENIE

Pani Nartowska z obudzoną już Józią stały na ganku, upatrując. Matka była tak blada, że musiała mocno trzymać się poręczy. Wtem, za domem, za Prutem, rozległ się śpiew. Popłynęły słowa:

Kto się w opiekę podda Panu swemu...

— Bronek! — zawołała matka i biegła w stronę głosów...

Po chwili nad Prutem ukazała się gromadka.

Na czele szedł ojciec, po prawej ręce Bronek, po lewej Władzio. Za nimi zwarta gromadka.

...W cieniu swych skrzydeł zachowa się wiecznie...

Pieśń przerwała się... Bronek dojrzał matkę, siostry. Biegł ku nim... Przed matką uklęknął. Kolana jej objął, a ona nachyliła się i drżącemi usty szeptała:

— Synu mój! Synu!

Trwali tak długo. Wreszcie wstał i głosem doniosłym zaintonował:

Stateczność jego tarcz i puklerz mocny...

Wszyscy podjęli te słowa i szli z pieśnią, z radością w duszy, z głęboką wdzięcznością.


A nazajutrz w kościołku worochciańskim ksiądz Skowronek, jeszcze osłabiony, odprawił mszę dziękczynną. Po jej skończeniu, od ołtarza rzucił skautowskie hasło:

— Czuwaj!

Chłopcy, ustawieni w jeden rząd, przyłożyli palce do skroni. A on mówił, naprzód słowami Skargi:

— Jam oddawał suplikację potrzeb waszych Panu. I macie właściwą odprawę. W imię Pana, jako rogami, na wiatr rozproszym nieprzyjaciele i śpiewać zwycięskie pienie Tobie będziem.

A dalej tak do nich przemawiał:

— Oto zgromadziliśmy się, aby złożyć podziękę, za wyprowadzenie jednego z naszych, a może i wielu, ze złej przygody. Niechże was to w dumę nie wbija. Nie wasza ręka wyprowadziła jednego lub wielu ze złych terminów. Wyście jeno dopomogli ręce Boskiej. I nie gardzić nieprzyjaciółmi, ani się ponad wywyższać będziecie, aby baczyć, by każdy z was poskromił to, co mu najbardziej pochlebia, co mu dogadza. Więc wzywam was byście tu, w tej świątyni, bez zwłoki, każdy z osobna i wszyscy razem zajrzeli do serc waszych i wydobyli przed oczy swoje to, co poskromić, co zdusić należy i, nie mieszkając, odrazu zabrali się do roboty, bo z takich poskromionych przywar, z takich uchybień wobec ludzi i siebie, buduje się i odbudowywa to, co każdemu z was drogie. I wtedy tylko budować i wznieść można, jeżeli „każdy nie upatruje, co swego jest, ale tego, co drugich“, jak mówi św. Paweł. Więc na moje ręce złóżcie przysięgę, że walczyć będziecie każdy z sobą i tego, co wzwyż szukać będziecie, pomni słów:

„Twoimi byli i dotąd są ci, którzy kochają i chcą“.

A wtedy Bóg zmiłuje się nad Sjonem, bo już czas zmiłowania nad nim.

„Obyś, Panie wysłuchał wzdychania okowanych i rozwiązał syny — pomordowanych“ — kończył słowami Psalmisty.

W kościołku zaległa cisza, skupiona, uroczysta. Chłopcy stali długo, tropiąc, ścigając to, co każdy w sobie potępiał. I zanim złożyli głośną przysięgę, ślubowali sobie w duszy.

— Panie, broń mnie od pychy i dobrego rozumienia o sobie.

Tak modlił się Bronek.

A Władzio:

— Boże, pozwól mi tchórzliwość poskromić.

A Genio:

— Połóż, o Panie, pieczęć roztropności na mojej mowie.

A Romek:

— Spraw, Boże, bym nie wpadł w za dobre o sobie mniemanie.

I tak każdy duszę swoją w obliczu własnem obnażał i skaz na niej upatrywał, a potem wszyscy podnieśli trzy palce do góry i jednozgodnie, jednogłośnie zawołali:

— Przysięgam!

Zawołali tak głośno, że aż im odpowiedziały góry.

Ksiądz Skowronek rzucił hasło:

— Czuwaj!

Wzruszeni, pokrzepieni wyszli, idąc w życie.

Skauci. Powieść dla młodzieży
Numer ISBN

978-83-8095-494-6

Wymiary

130x160

Oprawa

twarda

Liczba stron

200

Język

polski

Fragment

CZĘŚĆ DRUGA.

I.

Była to jakby szalona gonitwa.

Bronek nie widział, gdzie go ciągną, bo miał zawiązane oczy. Nie mógł wzywać ratunku, bo miał zakneblowane usta.

Jak się to stało, nie zdał sobie sprawy — ani na razie, ani potem.

To tylko pamiętał, że został powalony na ziemię, z tyłu; że przygniótł mu nietylko plecy, ale nogi i ręce jakiś ciężar; że w ustach uczuł mokrą szmatę, a na oczach przewiązkę, że chciał podnieść ręce. Były spętane. Nogi również. Został zarzucony na jakieś ramiona. Ktoś z nim biegł z taką szybkością, o jakiej nie miał pojęcia, a tak cicho, że nie słychać było kroków.

Bronek starał się je liczyć. Doliczył do 11,123. Rzucono go na grzbiet koński, przytroczono głową do szyi, nogami do ogona.

Porwanie dokonane zostało w zupełnem milczeniu. Teraz dopiero usłyszał nad sobą głos urągliwy:

— Cóż, paniczu? Chciałeś się zmierzyć z Fedkiem? Ano zmierzysz się. Pobaczym, kto większy mołodeć. Pobaczym!

To był głos Bindiuka. Wieść, że pozna Fedka, dodała mu fantazji. Niebezpieczeństwo zarysowało się wyraźnie. Bronek dowiadywał się, że niebawem stanie twarzą w twarz wobec największego zucha w Beskidach. Przed zawiązanymi oczyma Bronka ukazywały się nieograniczone możliwości. Widział opryszków, ujarzmionych siłą jego wymowy, mustrujących się według jego komendy, zamienionych na skautów. Nadawał już im nazwę górskiej drużyny. Razem szli na komory Dobosza, podnosili głaz, wydobywali broń zardzewiałą, czerpali złoto garncami, a sypali je garściami dla ziszczenia marzeń wielkich i świętych. Mimo niewygodnej pozycji chłopak puszczał wodze marzeniom — odbudowywał Polskę.

...Potrafi zdobyć Fedka dla sprawy ukochanej... Może nie odrazu — może po kilku dniach... tygodniach. Gotów był i miesiące strawić w takim celu.

Te jego plany zmącił głos Bindiuka:

— Biełoruczka, Laszek, zobaczyć, jak tobie posmakuje życie opryszków. A nie zasmakuje, to my jemu dodamy takiej papryki, że aż ha! — urągał Bindiuk.

W słowach, a jeszcze bardziej w głosie, była groźba, nie robiła jednak na Bronku wrażenia — przedewszystkiem dlatego, że był odważny. A i dlatego, że był pewny swego magnetycznego wpływu.

Byle go rozpętali, otworzyli mu usta — zaraz moc jego odczują. Puszczał mimo uszu lekceważące słowa i snuł dalej watek swych marzeń.

— Ja wiedział, że ty w moje ręce wpadniesz — urągał dalej Bindiuk. — Rozumnego udawał. Wtedy na Rebrowacz iść nie chciał. Ja miał cierpliwość. Poczekał. I teraz ciągnę ciebie jak barana.

W głosie jego był tryumf.

Koń pędził długo, naprzód w górę, potem, jak kula, staczał się ku dolinom, potem biegł po równem jeszcze szybciej. Bronek wszystko to w myśli notował, a że miał mapę w oczach, więc zdawał sobie sprawę, gdzie jest. Oddalali się od biegu Prutu, dążąc ku Czeremoszowi. Już wiedział, że nie są na skłonach Howerli, lecz na płajach Pop Iwana. Pędzą zapewne do Burkutu, stamtąd tratwami przeprawią się do Żabiego. Obliczał, że ta szalona jazda potrwa cały dzień, może do późnej nocy. Słońce było już wysoko na niebie: czuł to na plecach. Koń, znużony, począł biedz wolniej.

— Hadiuka!) — wołał Bindiuk. — I ty chcesz być Lachem, paniątkiem! Poczekaj!... Dam ja tobie panowanie!

I ćwiczył go coraz zawzięciej rzemieniem.

Bronek obiecywał sobie nauczyć opryszków litościwego obchodzenia się ze zwierzętami.

Bindiuk co pewien czas zwracał się do swego jeńca z urągowiskiem.

— Bacz — mówił — żebyś zapamiętał, jak będziesz od nas uciekać. Ale może i nie uciekniesz... Przychołubimy... Zrobimy ciebie wodzem.

Te drwinki, wpadające w marzenia Bronka, nie rozwiewały ich bynajmniej.

— Ani przypuszczasz, że twoje słowa sprawdzą się — myślał.

[...]

Podziel się opinią

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d14kg65
d14kg65
d14kg65