ROZDZIAŁ PIERWSZY
Może kiedyś - a nawet całkiem niedługo - czytając książkę, zauważycie, że pierwsze zdanie bardzo często mówi nam, jakiego rodzaju historii możemy się dalej spodziewać. Jeśli, na przykład, książka zaczyna się zdaniem: "Dawno, dawno temu w dziupli na drzewie żyła sobie rodzina sprytnych małych wiewiórek" - to prawdopodobnie pełno w niej będzie zwierząt, które mówią ludzkim głosem i płatają rozmaite figle.
Jeżeli pierwsze zdanie brzmi: "Emilka usiadła przy stole i spojrzała na stertę naleśników z jagodami przygotowanych przez mamę, ale tak się denerwowała wyjazdem na obóz letni, że nie mogła przełknąć ani kęsa " - to na ogół czeka nas opowieść o szampańskich wakacjach grupy chichotliwych dziewczynek.
A jeżeli książkę otwiera zdanie: "Gary obwąchiwał skórę swojej nowiutkiej rękawicy baseballowej, spoglądając niecierpliwie na róg ulicy, skąd miał nadejść jego najlepszy przyjaciel Larry" - to na pewno przeczytamy historię o spoconych chłopcach, którzy walczą o trofea sportowe.
W ten sposób każdy, kto lubi złośliwe psoty, problemy dziewcząt albo trofea sportowe, od razu wie, którą z tych książek ma wybrać, a które może spokojnie odłożyć.
Naszą książkę rozpoczyna zdanie: "Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiał ej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze". Po tym zdaniu powinniście poznać, że historia, która teraz nastąpi, różni się zasadniczo od powieści o Garym, o Emilce i o rodzinie psotnych wiewiórek. A to z tego prostego powodu, że życie Wioletki, Klausa i Słoneczka Baudelaire różni się zasadniczo od życia większości ludzi, głównie pod względem liczby niepowodzeń, katastrof i wszelkich okropieństw.
Dzieci te nie mają czasu na psoty, gdyż nieszczęście stale depcze im po piętach. Nie wyjeżdżają na szampańskie wakacje, odkąd straciły rodziców w strasznym pożarze. A jedynym trofeum, jakie mogłyby zdobyć, byłby Puchar Pechowca albo coś w tym rodzaju. To oczywiście haniebna niesprawiedliwość, że Baudelaire'owie mają tyle kłopotów, ale tak im się ułożyło i koniec. A teraz, skoro już wiecie, że pierwsze zdanie tej historii brzmi: "Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiał ej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze" - zdecydujcie sami, czy nie lepiej uniknąć niemiłej historii i odłożyć tę książkę.
Sieroty Baudelaire wpatrywały się przez brudne okno pociągu w ponurą czerń Przebrzmiałej Puszczy, zastanawiając się, czy w ich życiu nastąpi kiedykolwiek zmiana na lepsze. Skrzekliwy głośnik obwieścił przed chwilą, że za parę minut pociąg dojedzie do miasteczka Paltryville, gdzie mieszkał ich nowy opiekun. Dzieci nie umiały sobie wyobrazić, kto chciałby mieszkać w tak ponurej i niepokojącej okolicy. Najstarsza z Baudelaire'ów, czternastoletnia Wioletka, spoglądała na drzewa: niesamowicie wysokie i praktycznie pozbawione bocznych gałęzi, drzewa te przypominały raczej metalowe rury.
Wioletka była wynalazczynią i stale projektowała w myślach jakieś maszyny i urządzenia, a gdy szczególnie chciała się skupić, związywała włosy wstążką. Patrząc na drzewa, zaczęła obmyślać mechanizm, który pozwoliłby człowiekowi wspiąć się na dowolny pień, nawet całkiem gładki. Klaus, który miał dwanaście lat, obserwował leśne poszycie, upstrzone brunatnymi łatami mchów.
Klaus nade wszystko lubił czytać: w tej chwili usiłował sobie przypomnieć, co czytał o mchach Paltryville i czy którekolwiek z nich są jadalne. A Słoneczko, które było jeszcze dzidziusiem, patrzyło w brudnoszare niebo, wiszące ciężko nad lasem jak mokry sweter.
Słoneczko miało cztery ostre ząbki i interesowało się głównie tym, co można nimi ugryźć, więc ciekawe było, co znajdzie do gryzienia w nowej okolicy. Jednak ani wysiłki wynalazcze Wioletki, ani rozmyślania Klausa o mchach, ani gimnastyka szczęki, którą uprawiało Słoneczko, na nic się nie zdały:
Przebrzmiała Puszcza nie podsuwała żadnych pomysłów. Dzieci zwątpiły, czy mogą tu liczyć na przyjemny nowy dom.
- Przepiękny las - zauważył pan Poe i zakaszlał w białą chusteczkę. Pan Poe był bankierem nadzorującym sprawy rodziny Baudelaire od czasu pożaru, ale muszę wam zdradzić, że niezbyt dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków.
Miał dwa główne zadania: zapewnić dzieciom dobry dom i strzec wielkiego majątku, który pozostawili im w spadku rodzice. Jak dotąd jednak każdy znaleziony przez niego dom okazywał się katastrofą, co tu oznacza: "jedną wielką tragedią i oszustwem z udziałem Hrabiego Olafa". Hrabia Olaf był podłym osobnikiem, który dybał na fortunę Baudelaire'ów i dla jej zdobycia uciekał się do wszelkich podstępnych sztuczek. Parokrotnie był bliski sukcesu, lecz za każdym razem sieroty Baudelaire w porę demaskowały jego plan - i za każdym razem Hrabia Olaf uciekał.