Egzekucja w konsulacie. Książę wysłał morderców z piłami
Dziennikarz Jamal Khashoggi wszedł do konsulatu w Stambule, gdzie został brutalnie zamordowany, a jego ciało poćwiartowano. Egzekucja była wynikiem krytyki reżimu saudyjskiego księcia. Szokującą historię z 2018 r. przypomniał Ronald J. Deibert – człowiek, który ujawnił gigantyczne nadużycia związane z programem Pegasus. Jego zdaniem opisuje, w jaki sposób szpiegują nas nie tylko komercyjne firmy, lecz także rozmaitej maści dyktatorzy, politycy z autorytarnymi zapędami czy służby specjalne.
Dzięki uprzejmości wyd. Wielka Litera publikujemy fragment książki "Wielka inwigilacja" Ronalda J. Deiberta (tłum. Małgorzata Maruszkin), która ukazała się niedawno na polskim rynku.
Wielki postęp w… nadużywaniu władzy
Wtorek, 2 października 2018 roku, 16:09 w Toronto, 22:09 w Hadze, 12:09 w Stambule
"Nie zwariowałem. Jamal Khashoggi został porwany dziś rano. Nie bardzo wiem, co się dzieje!" - wiadomość na WhatsAppie
Patrzyłem na informację od Omara, rozpakowując się w hotelu w Hadze, dokąd przyjechałem na konferencję poświęconą cyberbezpieczeństwu. W tym samym momencie jakieś trzy tysiące kilometrów dalej, w Stambule, makabryczne, dokonane z premedytacją morderstwo starali się ukryć odpowiedzialni za nie rzeźnicy.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Nuda latem? Audiobooki to najlepsze rozwiązanie
Wcześniej tego właśnie dnia żyjący i pracujący na wygnaniu saudyjski dziennikarz Jamal Khashoggi wszedł do konsulatu Arabii Saudyjskiej, by odebrać dokumenty niezbędne do zawarcia planowanego wkrótce ślubu. Narzeczona czekała na zewnątrz, dla bezpieczeństwa trzymając przy sobie jego telefony komórkowe. Mijały godziny, a on się nie pojawiał. Kobieta krążyła nerwowo, co rusz sprawdzając wiadomości. Ciągle nic. Nigdy więcej nie zobaczyła ukochanego.
Gdy Khashoggi mijał frontowe drzwi do konsulatu – co uchwyciły kamery bezpieczeństwa i co później ujrzał cały świat – nie miał pojęcia, że w ukryciu czeka tam na niego 15 agentów saudyjskiego wywiadu. Oddział zabójców, jakby żywcem wyjętych z "Mission Impossible", specjalnie dobranych i przysłanych z Arabii Saudyjskiej do Turcji – każdy osobnym prywatnym odrzutowcem – by przeprowadzić starannie zaplanowaną egzekucję.
Turecki wywiad elektroniczny zarejestrował to, co nastąpiło potem i co podczas późniejszego śledztwa przekazano specjalnym wysłannikom ONZ.
Duża grupa mężczyzn otoczyła dziennikarza. Zaczęli go brutalnie dusić.
– Nie mogę oddychać! – wykrztusił Khashoggi, zanim upadł. Wtedy jeden z saudyjskich agentów – Salah Muhammed Tubaigy, "szef ekspertyz sądowych w departamencie bezpieczeństwa saudyjskiego ministerstwa spraw wewnętrznych" – spokojnie wyjął słuchawki i podłączył je do smartfona. Wciskając "play" i włączając ulubioną muzykę, poradził pozostałym, by uczynili to samo.
– Powinno pomóc – rzucił nonszalancko. I piłą do cięcia kości zaczął metodycznie ćwiartować ciało Khashoggiego.
Piła do cięcia kości. Makabryczny przykład tego, co Hannah Arendt nazwała "banalnością zła". Według raportów specjalnych wysłanników ONZ badających egzekucję dokładnie w chwili, gdy czytałem wiadomość od Omara, siedząc w hotelu w Holandii, rozczłonkowane ciało Khashoggiego przewożono w plastikowych torbach do rezydencji konsula generalnego Arabii Saudyjskiej w Stambule, by pozbyć się śladów. Do dziś nie wiadomo, gdzie spoczywają szczątki. Najprawdopodobniej zostały rozpuszczone w chemikaliach lub też spalone w wysokotemperaturowym piecu.
W owym czasie, jak niemal cały świat, nie miałem pojęcia o tej potwornej zbrodni. Patrzyłem w noc za oknem i niepokoiła mnie treść nagłej wiadomości, którą widziałem na ekranie telefonu. "Jamal Khashoggi zaginął? Co to ma wspólnego z Omarem? – zastanawiałem się. – Czemu jest przerażony?"
Omar Abdulaziz jest znanym działaczem saudyjskim, który w 2014 roku uzyskał w Kanadzie azyl, po tym jak Arabia Saudyjska odmówiła przedłużenia mu stypendium, gdyż otwarcie krytykował jej władze. Przed zamordowaniem Khashoggiego był najbardziej znany z satyrycznych talk shows, które prowadził na YouTubie, oraz z komentarzy na Twitterze, które śledziło ponad pół miliona osób. Później nierozerwalnie łączono go z egzekucją Khashoggiego.
Jak w wielu reżimach autorytarnych, tak i w Arabii Saudyjskiej na szeroką skalę manipulowano mediami społecznościowymi, przeprowadzano akcje wywrotowe w mediach i szpiegowano w sieci. Niektóre działania były wymierzone w rywalizujące z Arabią sąsiednie państwa, jak Iran czy Katar, jednak większość miała na celu wyłapywanie działaczy opozycji i dysydentów w kraju i za granicą. Dla despotów takich jak książę Mohammed bin Salman (znany jako MBS) głównym "zagrożeniem bezpieczeństwa państwowego" jest wszystko, co podważa ich władzę.
Opozycja polityczna? Nie ma takiej opcji. Krytykowanie MBS? Zdrada stanu. Prawa dla kobiet? Tylko jeśli mężczyźni pozwolą. I ani się ważcie wzywać kobiety do aktywności. Surowo wzbronione. Tabu.
MBS, jak despoci na całym świecie, musiał się mierzyć z opozycją, której działania ułatwiał internet, i z krytyką swoich rządów, bez przeszkód krążącą po Twitterze, Facebooku czy YouTubie. Krajowe źródła takiej krytyki łatwo namierzyć i zdusić dzięki wszechobecnemu zagrożeniu aresztowaniem i torturami; trudniej z Saudyjczykami rozsianymi po świecie. Internetowi influencerzy, tacy jak Omar, którzy znaleźli schronienie w innych krajach – na przykład w Kanadzie – i są pod opieką tamtejszego prawa, stanowią największe niebezpieczeństwo: ciągle okazują brak szacunku, który wszyscy widzą i słyszą. Jednak media społecznościowe i pozwalające na dostęp do nich urządzenia elektroniczne to broń obosieczna. Na szczęście (dla MBS naturalnie) aktywność w social mediach i niezbędne do tego akcesoria okazują się piętą achillesową dysydentów: media społecznościowe są inwazyjne z natury – gromadzą i często mimowolnie ujawniają intymne szczegóły, są słabo zabezpieczone, padają więc ofiarami plagi włamań i naruszeń bezpieczeństwa, co łatwo wykorzystać.
Jedną z kluczowych postaci śledzących wymierzone w Arabię Saudyjską operacje dysydentów w internecie był Saud al-Qahtani, podobno bliski przyjaciel MBS, osobnik, który piął się po szczeblach kariery dzięki praktyce w rozwijaniu narzędzi internetowych represji oraz entuzjazmowi, jaki w tej kwestii przejawiał. Na początku kariery otarł się o kilka mniejszych redakcji, jednak gdy władza MBS rosła i potrzebny był ktoś z doświadczeniem w sieci, wybrano al-Qahtaniego, który tym samym przejął władzę nad saudyjskim światem cyfrowym.
Początkowo godzinami przesiadywał na mrocznych forach poświęconych przestępstwom w sieci, kryjąc się za wieloma pseudonimami. Archiwa tych forów pokazują, że był zainteresowany hakerskimi nowinkami pozwalającymi włamywać się do urządzeń i na prywatne konta wybranych osób, szukał "wsparcia technicznego" i był gotowy za nie płacić, nawet gdy narzędzia nie działały. Później dojrzał na tyle, że zwrócił się do profesjonalnych handlarzy sprzętem szpiegowskim: jego nazwisko regularnie pojawia się w wyciekających dokumentach specjalizującej się w tym włoskiej firmy Hacking Team.
Al-Qahtani pomógł udoskonalić wymyślną kampanię wymierzoną w media społecznościowe. W Arabii Saudyjskiej tradycyjne media objęto ścisłą kontrolą, natomiast Twitter i inne platformy są najbliżej rzeczywistej "sfery publicznej". Zamiast jednak ograniczać dostęp do platform, co można łatwo obejść, al-Qahtani zalał je fałszywymi kontami i trollami. Właściciele prawdziwych kont z liczną rzeszą sympatyków zostali albo przekupieni, albo wymuszono na nich dodanie hasztagów i treści przychylnych rządowi oraz bombardujących krytyką poglądy, które były władzy niemiłe.
Saudyjscy dysydenci i przywódcy opozycji nazywali te prorządowe tweety "muchami", co sprawiło, że do al-Qahtaniego przylgnęło przerażająco trafne przezwisko "Władca Much".
Al-Qahtani sprytnie zauważył, że dysydenci polegają na otwartych i (niekiedy) w ogóle niezabezpieczonych urządzeniach i platformach, co można wykorzystać do siania terroru. Sięgnął po nową poradę z podręcznika cyfrowego autorytaryzmu i wprowadził trzy różne, lecz powiązane ze sobą taktyki. Przede wszystkim zawarł kontrakt z prestiżową firmą konsultingową McKinsey & Company na stworzenie zestawienia kluczowych influencerów w mediach, oczywiście "do użytku wewnętrznego". Nie zostało to głośno powiedziane, niemniej jest oczywiste, że powodem zamówienia takiego raportu było zidentyfikowanie głównych celów prowadzonej przez al-Qahtaniego cyfrowej wojny z opozycją. Jednocześnie potajemnie infiltrował Twittera. Zapłacił wielu urodzonym w Arabii Saudyjskiej inżynierom z Doliny Krzemowej za to, by postarali się o zatrudnienie w Twitterze, a następnie wykradli poufne dane użytkowników: prawdziwe imiona i nazwiska, prywatne wiadomości, lokalizacje i adresy IP. Jednym z obiektów działań infiltracyjnych był wychwycony przez McKinseya influencer korzystający z prawa stałego pobytu w Kanadzie: Omar Abdulaziz.
(…)
Dane kontekstowe dostarczone przez McKinseya, w połączeniu z dokładniejszymi informacjami potajemnie uzyskanymi z Twittera – to niemal stuprocentowo pewne – zostały wykorzystane do doskonalenia zaawansowanej techniki szpiegowskiej stosowanej przez al-Qahtaniego. Latem 2018 roku badania Citizen Lab i Amnesty International dowiodły, że liczni działacze, dziennikarze i wiele innych osób dostawali prywatne esemesy ze złośliwym linkiem instalującym szkodliwe oprogramowanie opracowane przez izraelską NSO Group, jedną z najbardziej zaawansowanych technicznie firm szpiegowskich na świecie. W przypadku Omara źródłem zainfekowania urządzenia było fałszywe powiadomienie od kuriera DHL.
Wysłano je w czerwcu 2018 roku, kilka godzin po tym, jak kupił coś na Amazonie. Kliknięcie linku pozwalało al-Qahtaniemu i innym pracownikom saudyjskiego wywiadu wykorzystać flagowy program NSO, Pegasus, by po cichu manipulować telefonem Omara i na niespotykaną nigdy wcześniej skalę nadzorować jego życie prywatne. Za pomocą Pegasusa mogli śledzić każdy ruch mężczyzny: widzieli jego posty na Twitterze, maile i esemesy już na etapie ich pisania. Mogli zdalnie włączyć kamerę i mikrofon, by nagrywać spotkania czy gromadzić kompromitujące zdjęcia dotyczące jego spraw osobistych, a te z kolei wykorzystywać do szantażu.
Jednak przede wszystkim mogli perfidnie zaglądać mu przez ramię i podpatrywać szczegóły planów szykowanych przez Omara i jego przyjaciela Khashoggiego: jak zmobilizować opozycję do wystąpienia przeciw MBS i saudyjskiemu reżimowi.
Całymi tygodniami saudyjska inwigilacja wsysała i analizowała wszystko, co robił Omar, w tym jego regularne kontakty z Khashoggim. Agenci szpiclowali, gdy Omar i Khashoggi potępiali rząd Arabii Saudyjskiej i samego MBS. "Im więcej ofiar pochłania, tym bardziej żarłoczny się staje" – taką wiadomość Khashoggi wysłał przez WhatsApp, a pisał w niej o MBS, którego opisywał też jako "bestię". Poznawali plany Omara i Khashoggiego chcących przeciw "Władcy Much" wystawić – jak to określali – "armię pszczół". Khashoggi zaproponował, że przekaże Omarowi tysiące dolarów na rozpoczęcie tej operacji. W oczach saudyjskich despotów takie plany zakrawały na zamach stanu karany śmiercią. I to właśnie owego pamiętnego październikowego dnia spotkało Khashoggiego w saudyjskim konsulacie w Stambule.
W najnowszym odcinku podcastu "Clickbait" ogłaszamy zwycięzcę starcia kinowych hegemonów, czyli "Barbie" i "Oppenheimera", a także zaglądamy do "Silosu", gdzie schronili się ludzie płacący za Apple TV+. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.