Sam nazwał się "Misiewiczem PRL-u". Dostał medal za zasługi, gdy zrobił kilka zdjęć żołnierzom
- Kiedyś przychodzę do prezydenta Komorowskiego, a on mi mówi: cześć, Tomek, przecież my się znamy. Byłem u was na imprezie – opowiada fotograf Tomek Sikora w wydanej właśnie książce "Kapitalnie". To historia prawdopodobnie najbardziej szalonego człowieka w Polsce.
Tworzył zdjęcia reklamowe dla Reeboka, hoteli Sheraton, Intercontynental czy dla Singapore Airlines. To on stoi za kampanią przeciwko przemocy domowej ze słynnym hasłem "Bo zupa była za słona". Tomek Sikora to doceniany w świecie polski fotograf. Część osób zna jego prace, ale o życiu prywatnym do tej pory pisało niewielu. W "Kapitalnie" pierwszy raz opowiada o znajomości z Bronisławem Komorowskim, fotografowaniu Aborygenów, emigracji i życiu artysty w PRL-u.
Halo, scenarzyści! To jest materiał na kilka filmów.
Szpieg na autostradzie
W wieku 20 lat przeżył tyle, że już wtedy ktoś mógłby zrobić film o jego życiu. Sikora był młodym chłopakiem, który chciał fotografować. Tyle że w Polsce ustrój nie sprzyjał artystom. Do tego rodzice powtarzali, by zajął się czymś "porządnym", z czego da się wyżyć. Zatrudnił się w biurze kreślarskim.
- Musiałem przywołać włosy do porządku, założyć białą koszulę, krawat, marynarkę, no, kur…a, jak w kościele. Nie rozumiałem dlaczego. Dlatego że siedzę przy desce i coś rysuję? Ja chcę wyglądać tak, jak jest mi wygodnie. Nie widzę potrzeby, by spełniać czyjeś wymogi estetyki – wspomina. Tu warto zaznaczyć, że styl Sikory można określić jako "współczesny Pan Kleks". Nie dla niego garnitury.
Sikora za oszczędzone pieniądze wyjechał z Polski do Francji. W "Kapitalnie" opowiada o podróży pociągiem do kraju bagietek, Napoleona i wyzwolonych artystów tak: "zabrałem część zdjęć do Paryża, przez co pociąg, którym jechałem, spóźnił się trzy godziny. Celnicy twierdzili, że to są zdjęcia szpiegowskie, bo na niektórych sfotografowałem las. Wywlekli mnie z pociągu do jakiejś budki, przeglądali je i zastanawiali się, czy mnie wypuścić z kraju. Wreszcie zabrali wszystkie fotografie, a ja pojechałem dalej".
Drugi raz francuska policja wzięła go za szpiega, gdy łapał stopa na autostradzie. - Nie miałem pojęcia, że nie można, i zgarnęła mnie policja. Miałem w torbie bajki o Leninie, tak surrealistyczne, że specjalnie je wiozłem z Polski, by je podarować siostrze. Policja każe mi wywalić wszystko z torby, a tam Lenin i biały proszek – opowiada. - Rozsypał mi się utrwalacz. Policjant wziął go na palec i skierował rękę do ust, tak jakby chciał sprawdzić, czy to koka. Ja go złapałem za rękę, bo to przecież trucizna była, a wtedy gliniarze odbezpieczyli broń – wspomina. Gdy policjanci w końcu zrozumieli, o co chodzi, odwdzięczyli się Sikorze. Wywieźli do z dala od autostrady, by długo nie mógł się wydostać z miasta.
Misiewicz PRL-u
Miał 20 lat i pracował w laboratorium Kodaka. W Paryżu mieszkała z nim partnerka, Małgorzata. Ona pracowała w knajpie w dzielnicy łacińskiej, on godzinami przesiadywał w ciemni. Harowali, by kupić mieszkanie. Tam też udało się im pobrać. Świadkiem na ślubie był przypadkowy mężczyzna spotkany na ulicy – Meksykanin, którego nigdy później nie spotkali. Wkrótce Tomek i Małgosia dowiedzieli się, że będą rodzicami. – Mieliśmy po 22 lata, byliśmy dziećmi z głowami w chmurach i w ogóle nie myśleliśmy o ubezpieczeniu zdrowotnym – wspomina. W końcu Małgosia wróciła do Polski. On został, by dokończyć staż.
Wrócił do żony po kilku miesiącach. Zaczął pracować dla tygodnika "Perspektywy". Jak wspomina w książce, miał 23 lata i najlepszą robotę w kraju.
Sikora wspomina: - Przez pierwsze dwa lata byłem przerażony, że mogę nie sprostać. Przecież nic nie wiedziałem na temat dziennikarstwa, po co się je uprawia, czym jest prawda. Byłem na szczęście wysyłany na tematy łatwe. Musiałem np. sfotografować ćwiczenia wojsk. Bieganie, skoki przez ogień. Spektakularne i samo się działo. Wystarczyło się tylko ustawić i odpowiednio sfotografować. Trzy miesiące później dostałem telefon od szefa: panie Tomku, proszę założyć marynarkę i pójść do kancelarii premiera, bo dostanie pan medal zasłużonego dla obronności Polski.
Żart? Nie dla państwa polskiego. W kancelarii Sikora usłyszał, że zrobił "piękny materiał o obronności ojczyzny". - I mając 24 lata, dostałem brązowy medal zasługi bez zasług. Bezwiednie stałem się takim Misiewiczem PRL-u. Zero kompetencji i odznaczenia. Historia najwyraźniej się powtarza - przyznaje. Zapytacie, czy kiedyś w ogóle był w wojsku? Odpadł już na komisji.
Kazik Nożownik i emigracja
Sikora mógłby obdarować wydarzeniami ze swojego życiorysu jakieś kilkadziesiąt osób.
Wspomina spotkanie z Kaziem Nożownikiem z cyrku, w którym robił fotoreportaż: "Przywiązywał swoją żonę do koła w postawie człowieka witruwiańskiego, zamaszyście wprawiał je w ruch, po czym zawiązywał sobie oczy i rzucał nożami między jej nogi i ręce. Zawsze mu to wspaniale wychodziło, ale któregoś dnia nie usłyszał uderzenia w tarczę, co znaczyło, że nóż nie wbił się w drewno. Nie usłyszał żadnego krzyku, ale okazało się, że walnął żonę w piszczel. Przerwał występ, odwiązał ją, zaniósł na zaplecze i powiedział: jutro rozwód". Tomek i Kazik zostali przyjaciółmi.
W Chicago poznał Polkę i Amerykanina, którzy prowadzili galerię sztuki. Nachodziła ich pewna kobieta, która nie miała portfolio, za to próbowała ich przekonać, by wystawili jej prace: "Kiedyś, gdy w galerii został sam Amerykanin, weszła i powiedziała, że za rogiem stoi jej van i może w nim obejrzeć jej obrazy. Wyszedł za nią, ona otworzyła furgonetkę i poprosiła, by pomógł jej wyjąć płótna. Nachylił się, wtedy ona wepchnęła go do środka i zamknęła drzwi. Dojechali do jej studia, on wchodzi do środka i oczom nie wierzy. Fenomenalne obrazy".
W 1982 roku Sikora wyjechał do Australii. Namówił go kolega po tym, jak Sikora naopowiadał mu o PRL-u. Zaproponował, by prowadził warsztaty z fotografii. Pominęli fakt, że Sikora nie znał w ogóle angielskiego. Ale pojechał.
Aborygen z butelką wódki
W sumie w Australii spędził z żoną i synem blisko 20 lat. Tam miał możliwość – jako jeden z niewielu fotografów – sportretować od środka społeczność Aborygenów. I tu wracamy do tematu historii, którymi mógłby obdarować innych ludzi.
Sikora poznał aborygeńskiego aktora, Toma Lewisa. Chciał być mechanikiem, ale kiedyś na lotnisku w Melbourne trafił na ekipę filmową. Szukali kogoś, kto mógłby zagrać Aborygena w nowym filmie. Tom spadł im z nieba. Prawie dosłownie. - I Tom z aborygeńskiej wioski nagle dostał się w ręce bohemy filmowej, gdzie płynie wóda, whisky i jest szaleństwo. Zamieszkał z Polakami, którzy też nie wylewali za kołnierz. Kompletnie nie mógł wejść w nową kulturę, bo nic z niej nie kapował – opowiada Sikora.
Tom, częściowo przez polską wódkę, popadł w alkoholizm. Zagrał w kilku filmach, ale kariery wielkiej z tego nie było. Założył więc zespół muzyczny. W Polsce ich menadżerką była Joanna Miłosz, córka Andrzeja Miłosza, brata Czesława. Tom w końcu spotkał na swojej drodze kobietę, w której się zakochał. By pomóc mu uporać się z nałogiem, wrócił razem z nową partnerką do aborygeńskiej wioski. Tam urodziła się im dwójka dzieci. - I oni nas do tej wioski zaprosili. Bez zaproszenia nie można się w niej było zjawić – wspomina Sikora.
Tak powstała seria zdjęć jednej z najbardziej zamkniętych społeczności na świecie. Aborygeni wierzą bowiem, że jeśli ktoś umiera, to trzeba w pamięci zatrzeć jego wizerunek. Inaczej dusza nigdy nie będzie wolna. Sikora przekonał Toma i jego znajomych, by dali się sfotografować. Dziś nazwisko Sikory bardzo dobrze kojarzone jest w Australii. Kto wie, czy nie lepiej niż w Polsce.
Trwa ładowanie wpisu: facebook
Komorowski na domówce
Sikora to hippis i posiadacz najbardziej zakręconej biografii w tym kraju. Fotografował Korę, Wisławę Szymborską i wielu innych polskich artystów. *W książce Dorota Wodecka pyta go, czy zdarzyło mu się nie przyjąć kiedyś zlecenia. Odpowiedź? "Tak. Nie sfotografowałem prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego ze względu na jego PRL-owską przeszłość. W żaden sposób nie chciałem się identyfikować z jego partią. Jarosława Kaczyńskiego też bym nie sfotografował i to nie ma nic wspólnego z sytuacją, kiedy jakiś lokal odmawia klientowi usługi ze względu na jego gender". *
Razem z żoną od zawsze prowadził otwarty dom, a na ich domówki zbierały się tłumy. O kilku opowiada w książce. Dla przykładu: „Muzyka i wódka z sokiem. Było tyle ludzi, że ogromna część w ogóle nie weszła do środka, tylko stała wzdłuż ulicy. Jeszcze przez parę lat zdarzało nam się spotykać osoby, które mówiły: a my się znamy! Byłam u was na fantastycznym bankiecie. Bo bankiet zostaje uznany za udany, kiedy są na nim tłumy. Kiedyś przychodzę do prezydenta Komorowskiego, a on mi mówi: cześć, Tomek, przecież my się znamy. Byłem u was na imprezie”.
Z Komorowskim z resztą miał styczność jeszcze wielokrotnie. Sikora stworzył cykl "Przejrzystość rzeczy". Fotografował przedmioty, które dostał od różnych osób. Od Komorowskiego dostał naparstek. Tak pisał polityk w dołączonym liście:
"Moja babka była skrajnie antyniemiecka, pewnie dlatego, że urodziła się pod pruskim zaborem. W jej domu nie wolno było używać słowa niemieckiego pochodzenia. Pamiętam, że gdy nieopatrznie powiedziałem śruba , przywołała mnie i stukając w czoło palcem uzbrojonym w naparstek, pouczyła: Bronku, słyszałam, że powiedziałeś śruba, a przecież trzeba mówić wkręt, po polsku! Zapamiętałem. Po latach, gdy pełniłem już funkcję wiceministra obrony narodowej, odwiedziłem Babcię. Leżała już unieruchomiona na łóżku przez starość. Na mój widok ożywiła się i zrobiła gest przywołania. Nie miała już na palcu naparstka, ale i tak dostałem reprymendę, jak przed laty: Bronku, słyszałam ciebie przez radio, powiedziałeś Westerplatte, a trzeba mówić po polsku Płyta Zachodnia! Zapamiętałem i to na całe życie, ale nadal mówię Westerplatte".
Sikora był członkiem honorowego komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego przed wyborami prezydenckimi w 2010 oraz w 2015 roku. - Po dwóch latach rządów PiS intencje jego polityków były dla mnie jasne. Zanegować wszystko, co zostało stworzone w kraju po 1989 roku – podkreśla Sikora. Zaangażował się wtedy w kampanię, która miała namówić Polaków do wzięcia udziału w wyborach. Frekwencja nie dochodziła wtedy do 50 proc. Stworzył 5 filmików, które miały zachęcić Polaków do głosowania. - Wandę, moją teściową, obejrzało w internecie 130 tysięcy ludzi – wspomina.
W "Nie pękaj, dokonaj wyboru" z 2007 roku występuje także Bronia Zamachowska.
Stała przed witryną cukiernii i nie mogła się zdecydować, które ciastko wybrać. - Emisja tej reklamy została wstrzymana przez ówczesnego prezesa TVP Andrzeja Urbańskiego. Absurdalnie, małe dziecko było zagrożeniem dla PiS-u – opowiada fotograf.
W 2013, za wybitne zasługi dla polskiej kultury, za osiągnięcia w pracy artystycznej i twórczej, został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski. Sikora zapowiada, że to nie koniec jego politycznych projektów.
"Kapitalnie" to wywiad-rzeka z Tomkiem Sikorą, przeprowadzony przez Dorotę Wodecką. W księgarniach książka dostępna jest od 12 września. Ukazała się nakładem Wydawnictwa Agora.
_Jak Tomasz Sikora został Misiewiczem PRL-u i dlaczego nie chciałby fotografować ani Kwaśniewskiego ani Kaczyńskiego? Czemu każdemu należy zrobić minimum trzy zdjęcia i dlaczego medialne "ścianki” to koszmar fotografowanego? Sikora żył w kilku epokach i na kilku kontynentach, poznał sławy i tych, których z reguły na ulicy staramy się nie zauważać. Sam także przyjmował różne wcielenia. Z wielogodzinnych rozmów z dziennikarką Dorotą Wodecką wyłania się portret wybitnego artysty, od siedemdziesięciu lat gotowego na niemal każdą przygodę. To także pełna empatii pochwała wolności, bezinteresowności i zachwytu nad światem przy wszystkich jego niedoskonałościach. _