Trwa ładowanie...
fragment
28-04-2011 18:29

Salvo Montalbano 3. Złodziej kanapek

Salvo Montalbano 3. Złodziej kanapekŹródło: Inne
d2hv6kt
d2hv6kt

Obudził się zlany potem. Obciążony półtorakilogramową porcją sardeli z czosnkiem i parmezanem, którą pochłonął wieczorem, musiał w nocy strasznie się wiercić, bo był oplatany prześcieradłami jak mumia. Wstał, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wypił pół litra lodowatej wody. Z butelką przy ustach wyjrzał przez otwarte okno. Światło jutrzenki zapowiadało pogodny dzień, morze było płaskie jak stół, na niebie ani jednej chmurki. Montalbano, którego nastrój w znacznym stopniu zależał od pogody, miał prawo przeczuwać, że co najmniej do południa będzie w znakomitej formie. Było za wcześnie, żeby wstawać. Położył się z zamiarem przedłużenia snu o kolejne dwie godziny, naciągnął prześcieradło na głowę. Jak zawsze przed zaśnięciem pomyślą! o Livii, która w tym czasie leżała w swoim łóżku w Bocca-dasse koło Genui: jej obecność krzepiła go w każdej długiej i w każdej krótkiej podróży do the country sleep, o której pisał Dylan Thomas w jednym z jego ulubionych wierszy.

Ledwie rozpoczął podróż, rozległ się dzwonek telefonu: wdarł się do ucha Montalbana jak wiertło, które nieuchronnie przewiercało mu głowę na wylot.
— Słucham!
— Z kim rozmawiam?
— Sam się przedstaw.
— Catarella.
— Co jest?
— Niech mi pan komisarz wybaczy, ale nie rozpoznałem głosu pana komisarza, panie komisarzu. Pewnie pan spał.
— Pewnie tak, jest piąta rano! Czy możesz nie zawracać mi dupy, tylko powiedzieć, o co chodzi?
— Było morderstwo w Mazara del Vallo.
— A co mnie to obchodzi? Jesteśmy w Vigacie.
— Ale, komisarzu, nieboszczyk to..
. Montalbano odłożył słuchawkę, wyciągnął wtyczkę. Zamykając oczy, pomyślał, że to jego przyjaciel, wicekwestor Valente z Mazary, chce się z nim skontaktować. Zadzwoni do niego później, z komisariatu.

Okiennica trzasnęła o ścianę. Montalbano gwałtownie usiadł na łóżku, z oczami wytrzeszczonymi ze strachu. Odurzony spowijającymi go oparami snu, był przekonany, że ktoś do niego strzelał. W mgnieniu oka pogoda się zmieniła: zimny, wilgotny wiatr podrywał fale o żółtawych grzywach, niebo było w całości pokryte chmurami i zwiastowało deszcz.

Przeklinając pod nosem, wstał, poszedł do łazienki, odkręcił kurek prysznica, namydlił się. Nagle przestała lecieć woda. W Yigacie, a więc również w Marinelli, gdzie mieszkał, wodę puszczali zwykle co trzy dni. Zwykle, ponieważ mogli ją puścić równie dobrze nazajutrz, jak i dopiero w przyszłym tygodniu. Montalbano zabezpieczył się, instalując na dachu pojemne zbiorniki, ale widocznie tym razem wody nie było od ponad ośmiu dni — tylko bowiem na ośmiodniową niezależność pozwalały mu własne zapasy. Pobiegł do kuchni i podstawił garnek pod kran, żeby złapać cieknącą z niego wątłą strużkę. Potem wycisnął ile się dało z kranu nad umywalką. Odrobiną zebranej wody zdołał spłukać z siebie mydło, ale to utrudnienie bynajmniej nie wprawiło go w dobry humor.

d2hv6kt

Jechał w kierunku Yigaty, obdzielając przekleństwami mijanych kierowców, którzy — jego zdaniem wszyscy bez wyjątku — z takiego czy innego powodu kodeks drogowy mieli w dużym poważaniu, aż nagle przypomniał sobie telefon Catarelli. Wyjaśnienie, jakim się wtedy zadowolił, nie trzymało się kupy — gdyby Valente potrzebował pomocy z powodu jakiegoś zabójstwa, do którego doszło w Mazarze, to o piątej rano zadzwoniłby do niego do domu, a nie na komisariat. Tamto wyjaśnienie spreparował dla zwykłej wygody, żeby uspokoić sumienie i pospać jeszcze dwie godziny. — Nie ma nikogusieńko! — oświadczył Catarella na jego widok, z szacunkiem podnosząc się z krzesła przy centralce. Montalbano z Faziem uznali, że powinien siedzieć właśnie w tym miejscu, bo przekazując nawet w najbardziej pokraczny i nieprawdopodobny sposób treść zgłoszeń i rozmów, wyrządzi mniej szkody, niż wykonując jakiekolwiek inne zadania.

— A co to, święto?
— Nie, panie komisarzu, to nie jest dzień świąteczny, ale wszyscy są w porcie z powodu tego trupa w Mazarze, dla którego sprawy dzwoniłem do pana, jeśli pan pamięta, w okolicach dzisiejszego poranka.
— Jeśli trup jest w Mazarze, to po kiego pojechali do portu?
—Nie, panie komisarzu, trup jest tutaj.
—Jezu Przenajświętszy! Jeśli trup jest tutaj, to dlaczego mi mówisz, że jest w Mazarze?
— Ponieważ trup był z Mazary, tam pracował.
—Catarella, rozumując, a raczej, powiedzmy, rozumując po twojemu: jeśli tu, w Vigacie, zostanie zamordowany turysta z Bergamo, to co wtedy powiesz? Że trup jest w Bergamo?
— Komisarzu, sprawa polega na tym, że trup jest przejezdny. Czyli strzelali do niego, kiedy znajdował się na kutrze rybackim z Mazary.
— A kto strzelał?
— Tunezyjczycy, panie komisarzu. Montalbano machnął ręką i postanowił nie zadawać już pytań.
— Czy komisarz Augello też pojechał do portu?
— Tak jest.
Jego zastępca, Mimi Augello, na pewno będzie szczęśliwy, jeśli przełożony nie pojawi się w porcie.
— Posłuchaj, Catarella. Muszę napisać raport. Nie ma mnie dla nikogo.

d2hv6kt
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2hv6kt