Trwa ładowanie...
d241hfg
04-12-2015 15:13

Saharyjczycy czekają, aż ktoś ich wysłucha - wywiad z Bartkiem Sabelą [część 2]

"Ilość służb mundurowych była przerażająca. Zagony dobrze wyszkolonych funkcjonariuszy w kaskach, z pałami i tarczami szturmowymi. Dziesiątki wielkich wozów pancernych z armatkami wodnymi. A po drugiej stronie kilkudziesięciu demonstrantów. Sama demonstracja trwa kilka minut i zaraz te siły wjeżdżają w nią z całą potęgą" – opisuje demonstracje saharyjskich opozycjonistów Bartek Sabela

d241hfg
d241hfg
"Ilość służb mundurowych była przerażająca. Zagony dobrze wyszkolonych funkcjonariuszy w kaskach, z pałami i tarczami szturmowymi. Dziesiątki wielkich wozów pancernych z armatkami wodnymi. A po drugiej stronie kilkudziesięciu demonstrantów. Sama demonstracja trwa kilka minut i zaraz te siły wjeżdżają w nią z całą potęgą"– opisuje demonstrację saharyjskich opozycjonistów Bartek Sabela, polski reporter, autor książki „Wszystkie ziarna piasku” opowiadającej skomplikowaną historię Sahary Zachodniej. To druga część wywiadu, * PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU*
(img|611785|center)
Saharyjska Arabska Republika Demokratyczna to państwo, które nie istnieje, mimo iż można je znaleźć na niemal każdej mapie (jako Sahara Zachodnia, pomiędzy Marokiem, Algierią i Mauretanią). W 1975 roku kolonię opuszczaną przez hiszpańskich kolonizatorów najechały armie Mauretanii i Maroka. Teoretycznie w trosce o swoje „odwieczne” tereny, w praktyce zabezpieczając bogate łowiska, olbrzymie pokłady fosforytów i własne interesy.
Broniący niepodległości Sahary Zachodniej Front POLISARIO walczył przez 16 lat, pokonując Mauretańczyków, Marokańczykom zadając zaś dotkliwe straty. Wspierana przez Amerykanów, Francuzów i Hiszpanów armia Maroka nie radziła sobie z bitnymi i zmotywowanymi oddziałami Frontu (wspomaganymi przez Algierię). By ograniczyć mobilność bojowników poruszających się po pustyni samochodami terenowymi, Saharę podzielono sześcioma murami.
W końcu, w 1991 roku uzgodniono warunki rozejmu, a do Sahary Zachodniej przybyła misja ONZ (MINSURO). Jej pracownicy mieli nadzorować referendum niepodległościowe. Jednak od 24 lat do żadnego referendum nie doszło, a naród saharyjski żyje w rozdarciu – dosłownie, bo mury dzielące Saharę podzieliły także zamieszkujący ją naród. Na tych, którzy żyją pod okupacją marokańską i tych, którym w latach 70. udało się spod niej uciec, by żyć w założonych na terytorium Algierii obozach dla uchodźców.
d241hfg

Dziś Saharyjczycy coraz częściej mówią, że skoro pokój nic im nie dał, to czas wrócić do wojny.

W rozmowie uczestniczy także Hamza Lakhal - saharyjski poeta i opozycjonista, mieszkający w okupowanym przez Maroko El Aaiún. Bartek Sabela gościł u niego w trakcie zbierania materiałów do książki, teraz zaś zaprosił Hamzę do Polski.

Tomasz Pstrągowski: To, co się rzuca w oczy w twojej książce, to jej jednostronność. To książka bardzo prosaharyjska, ani razu nie oddajesz głosu stronie marokańskiej.

Bartek Sabela:Tak jest, nie ukrywam swojej sympatii do Saharyjczyków. Mało jest przypadków, gdy jakiś konflikt jest czarno-biały. Zazwyczaj świat jest dużo bardziej skomplikowany, szaro-szary. Natomiast w tym przypadku niesprawiedliwość jest dla mnie rażąca. Posunę się do bardzo radykalnego przykładu: zastanów się, czy pisząc książkę o okupowanej Polsce pisalibyśmy o Niemcach, jako „drugiej stronie sporu”, której racje są równorzędne.

Na zdjęciu: ulice El Aaiún

(img|611559|center)

d241hfg

Rozmawiałem z Marokańczykami. Zarówno w Maroku, jak i tutaj w Polsce. Ich nastawienie jest podobne, trudno jest znaleźć kogoś, kto przyzna, że tereny Sahary Zachodniej nie należały „od zawsze” do Maroka i zostały przyłączone siłą. Większość Marokańczyków bardzo jasno wyraża poparcie dla swojego króla, nawet jeżeli nie do końca w to poparcie wierzą.

Dlatego starałem się pisać tę książkę, jako książkę o Saharze Zachodniej, a nie o Maroku i zależy mi, żeby Sahara Zachodnia była postrzegana jako coś osobnego. A nie część Maroka.

Jednocześnie jednak piszesz, że gdyby przeprowadzić referendum na ziemiach okupowanych, to nawet gdyby mieszkający tam Marokańczycy mieli prawo głosu, wynik referendum wcale nie byłby przesądzony. Bo część Marokańczyków zagłosowałaby za niepodległością lub autonomią. Dlaczego?

Bartek Sabela:W obozach uchodźców usłyszałem ładne zdanie: „król Maroka namawia nas do powrotu, ale dlaczego mamy wracać do kraju, w którym nawet Marokańczycy nie chcą mieszkać, tylko uciekają do Europy?” Wśród osadników, którzy przybyli do Maroka, i którym żyje się tam całkiem nieźle (by ich zachęcić do przeprowadzki, stworzono bardzo preferencyjne warunki jeżeli chodzi o pracę czy podatki)
, jest część mająca poczucie, że gdyby Sahara oddzieliła się do królestwa, to mogłoby im być jeszcze lepiej.

d241hfg

Hamza Lakhal:Próbując uniknąć referendum, Maroko podnosiło argument, że Marokańczycy mieszkający na terenie Sahary Zachodniej też powinni mieć prawo głosu. By zamknąć tę furtkę, Front POLISARIO zgodził się, aby w referendum wzięli udział Marokańczycy urodzeni na terenach Sahary Zachodniej i uważający się za Saharyjczyków. Okazało się jednak, że wielu Marokańczyków wychowanych na naszych ziemiach wyznaje nasze wartości i także pragnie niepodległości. Dzieje się tak dlatego, że ci ludzie żyją wśród nas, poznają nas i mają okazję nas polubić. Podoba im się nasz sposób życia, doceniają fakt, że odróżniamy zwykłych Marokańczyków od rządzącego nimi reżimu.

Saharyjczycy to nomadyczny, pustynny lud. Mamy w sercach umiłowanie wolności. Nie chcemy żyć pod butem dyktatora. I wydaje mi się, że wielu Marokańczyków to przekonuje. Przybywają na nasze ziemie z kraju rządzonego przez króla i jego rodzinę, z kraju pozbawionego opozycji, z kraju, w którym władca decyduje o wszystkim i dysponuje wszystkimi bogactwami, jest w zasadzie właścicielem państwa, a nie jego przywódcą. U nas odkrywają, że możliwe jest inne życie.

I nagle okazuje się, że nawet jeżeli w referendum mogliby zagłosować Marokańczycy urodzeni w Saharze Zachodniej, Maroko mogłoby to referendum przegrać.

d241hfg

Jak wygląda życie pod marokańską okupacją?

Hamza Lakhal:Jeżeli jesteś turystą i przybywasz do Sahary Zachodniej, nie zobaczysz prawdziwej sytuacji. Zostaną ci pokazane tylko piękne ulice i nowe budynki. Jeżeli jednak zanurzysz się w miasto, odkryjesz, że Sahara Zachodnia to jedno wielkie więzienie. Saharyjskie miasta tylko udają miasta. Pozbawiono je instytucji, które czyniłyby je prawdziwymi miastami. Nie ma uniwersytetów, gdyż Marokańczycy nie chcą byśmy się kształcili (a jeżeli już mamy się kształcić, to na uniwersytetach marokańskich, gdzie będziemy karmieni propagandą). Nie ma instytucji kultury, bo Marokańczycy nie chcą, byśmy kultywowali własną tradycję.

Na zdjęciu: mieszkanie Hamzy (siedzi przy komputerze)

(img|611562|center)

d241hfg

Życie pod okupacją jest bardzo ciężkie. Saharyjczycy nie mają szans na zdobycie pracy. Nasze ziemie są bardzo bogate w złoża naturalne, ale Saharyjczycy nie korzystają z tego bogactwa. W tym samym czasie Marokańczycy przybywają z Maroka i od razu dostają dobrze płatną pracę. My możemy ją dostać tylko wtedy, gdy przysięgniemy wierność Maroku.

Ludzie, którzy podważają zwierzchnictwo Maroka, znikają. Są wtrącani do więzień, bywają torturowani. To nasza codzienność.

A jednak udało ci się wydostać z tego „wielkiego więzienia” i rozmawiamy w Polsce. Jak do tego doszło?

Hamza Lakhal:Kosztowało nas to wiele wysiłku. Jeszcze niedawno nie mogłem opuszczać terenu Sahary Zachodniej - tak jak wszyscy tamtejsi aktywiści. Starałem się o paszport od 2002roku. To nie jest żaden wielki przywilej, to prawo każdego z nas. Władze marokańskie odmawiały mi prawa do paszportu przez ponad 6 lat. Zdawali sobie sprawę, że jeżeli wyjadę, będę mógł mówić na temat Sahary Zachodniej i sytuacji Saharyjczyków.

d241hfg

Teraz udało mi się wydostać dzięki sztuczce. Zostałem zaproszony na ślub. Nie mogłem powiedzieć, że chcę pojechać do Polski pomóc Bartkowi promować jego książkę. I podejrzewam, że po powrocie do kraju będę miał kolejne problemy. Już raz tak było - gdy wróciłem z obozów dla uchodźców w Algierii, gdzie spotkałem się ze swoim bratem, od razu zostałem aresztowany. Jeszcze na lotnisku. Przywiozłem ze sobą wtedy wydane za granicą zbiory moich wierszy. Wszystkie zostały zarekwirowane. Nie mogę posiadać zbiorów moich własnych wierszy.

Bartku, ty się z kolei dostałeś do El Aaiún, jednego z okupowanych miast. Jak ci się to udało?

Bartek Sabela:Kluczowe były kontakty aktywistów, których poznałem w obozach uchodźców. To dzięki nim skontaktowałem się z Hamzą. Miałem świadomość, że muszę mieszkać u któregoś z miejscowych. Gdybym wylądował w hotelu, w zasadzie skończyłoby to moją zabawę w Saharze Zachodniej - byłbym pod stałą obserwacją, nic nie udałoby mi się zrobić.

Większość dziennikarzy w ogóle nie przedostaje się do miast. Jeżeli jesteś turystą, podróżującym w kamperze - nie natrafiasz na większe problemy. Ale każda próba wjazdu do miasta jest kontrolowana. Nie jest to niebezpieczne, bo Marokańczycy nie mogą sobie pozwolić na przemoc wobec Europejczyków, ale cały czas różni dziennikarze i reporterzy są z terenów Sahary Zachodniej deportowani.

Miałem szczęście. Udało mi się bardzo skutecznie nakłamać na rogatkach. Udawałem turystę, mówiłem że jestem architektem - bo naprawdę nim jestem. I jakoś mnie wpuścili. A jak tylko przejął mnie Hamza, zacząłem się ukrywać. To wcale nie jest proste, bo Saharyjczyków jest w El Aaiún zaledwie jedna czwarta. A wszelkiego rodzaju służb mundurowych, które mają ich kontrolować, jest po prostu niewiarygodna, przytłaczająca ilość.

Mnie się udało spędzić w mieście 3 tygodnie. Najpierw w ogóle nie wychodziłem z domu Hamzy. A gdy w końcu odważyliśmy się wyjść, dosyć szybko trafiłem na komisariat.

Na zdjęciu: w obozach dla uchodźcow funckjonuje system edukacji

(img|611565|center)

Jak wyglądała ta wizyta?

Bartek Sabela:To była farsa. Namierzyli nas, gdy pojechaliśmy na spotkanie z jednym z głównych opozycjonistów. W nocy stanęli pod domem Hamzy, wylegitymowali nas i zapowiedzieli, że rano wrócą. Spakowałem się i byłem gotowy na deportację. Następnego dnia trafiłem na komisariat, który w ogóle nie wygląda jak komisariat - zwykły, nieoznaczony budynek, w którym nikt nie nosił mundurów. Nie za bardzo wiedziałem, z kim mam do czynienia. Rozdzielili nas i przesłuchiwali równolegle.

Moje przesłuchanie prowadziło dwóch policjantów - jeden stał i wszystko obserwował w milczeniu, a drugi od razu zaczął dość ostro mnie atakować. Radykalnie stwierdził, że złamałem prawo. Że skłamałem na kontroli i współpracuję z separatystami. Po pewnym czasie ton opadł, ale cały czas przekonywano mnie, że łamię prawo i zostaną wyciągnięte konsekwencje.

Ja oczywiście w żywe oczy kłamałem. Przyjąłem, że najlepiej jest strugać głupa. Nie jestem żadnym dziennikarzem. Jestem architektem. Przyjechałem tutaj w celach turystycznych. Z Hamzą realizujemy wspólny projekt artystyczny.

Najbardziej zszokowało mnie, gdy śledczy z pełnym przekonaniem mówił, że w tym, co on robi, nie ma nic wyjątkowego - on był we Francji, Szwecji i w każdym kraju służby pracują tak samo. Zacząłem mu tłumaczyć, że może przyjechać do Polski i spotykać się z kim chce, ale mi nie wierzył - był szczerze przekonany, że kłamię.

Dlaczego cię w końcu wypuścili?

Bartek Sabela:Hamza twierdzi, że to dlatego, że jest poetą. To zapewnia mu pewien status. Na demonstracjach nie biją go tak mocno. Nie aresztują go tak często. Każdy z jego braci był w więzieniu i był torturowany - a on nie. Chyba policjanci uwierzyli, że wydalenie mnie będzie głośnym skandalem, bo realizujemy wspólny projekt artystyczny. No i znów – miałem szczęście.

Jak wygląda życie w okupowanym mieście z twojej perspektywy?

Bartek Sabela:To realia jak z naszego stanu wojennego. Każdy obcokrajowiec w El Aaiún traktowany jest jak potencjalny dziennikarz lub aktywista, więc władze bardzo dbają o to, by mieć ich na oku. Jeśli chcesz się wyrwać i wykonywać pracę reportera, musisz się ukrywać, kłamać. Najprostsze czynności wymagają wysiłku, kombinowania, bo ciągle jesteś obserwowany, nic nie możesz robić swobodnie. Kupno karty SIM czy kabla do komputera było wyzwaniem, w które musieliśmy zaangażować trzy osoby! Gdy jechałem do El Aaiún, zastanawiałem się, jak mam się po prostu spotkać z Saharyjczykami. Oni przez 40 lat okupacji nauczyli się w niej żyć. Dla obcokrajowca to kompletna egzotyka, czasami wydawało mi się, że to wszystko teatr. Ale potem przychodził moment, kiedy lądujesz na komisariacie i wiesz, że to jednak rzeczywistość. I od tej pory jesteś śledzony, i obserwowany przez całą dobę. Obstawa nawet nie stara się ukryć, chodzą tuż za tobą.

Najgorsze było to okno w domu Hamzy, do którego nie mogłem się zbliżać przez te dni, gdy jeszcze się ukrywałem.

Na zdjęciu: weteran Frontu POLISARIO

(img|611787|center)

Jak brutalna jest ta okupacja?

Bartek Sabela:Któregoś razu zostałem zabrany na demonstrację. Oczywiście sam nie protestowałem - obwożono mnie po okolicznych uliczkach, bym obserwował, co się dzieje. Ilość służb mundurowych była przerażająca. Zagony dobrze wyszkolonych funkcjonariuszy w kaskach, z pałami i tarczami szturmowymi. Dziesiątki wielkich wozów pancernych z armatkami wodnymi. A po drugiej stronie kilkudziesięciu demonstrantów - często nawet bez transparentów, bo te trudno jest przemycić, ale z kartkami z hasłami w stylu „chcemy wolności” wydrukowanymi na domowych drukarkach.

Dysproporcja sił jest miażdżąca. Ale możesz ją obserwować tylko przez chwilę. Bo sama demonstracja trwa kilka minut i zaraz te siły wjeżdżają w nią z całą potęgą. Nie oglądając się na nic. Kompletny hardcore.

Na terytorium Sahary Zachodniej przebywają ludzie ONZ - wysłani tam w ramach Misji Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Referendum na Saharze Zachodniej (w skrócie MINURSO). Co oni robią?

Bartek Sabela:Pytałem się o to wielokrotnie najróżniejszych ludzi. Nikt nie potrafił mi na to pytanie odpowiedzieć. Kiedyś usłyszałem: „oglądają filmy na youtube” i to jest chyba najlepsza odpowiedź.

Funkcjonariusze MINURSO stacjonują w dużych miastach i mniejszych osadach. Jedynym zadaniem, które wykonują, jest pilnowanie przestrzegania warunków zawieszenia broni. Poza tym, że na terenach, na których stacjonują, nie toczy się wojna (i to wcale nie dzięki nim, ale dzięki podpisanemu 24 lata temu rozejmowi), nie widać innych efektów ich działania. Misja miała przygotować referendum, ma to nawet w nazwie. Została sformowana w 1991 roku i do tej pory głosowania nie udało się przeprowadzić.

Oczywiście nie jest tak, że nigdy nic nie zrobili. Przez kilka lat utrzymywano iluzję, że referendum się odbędzie i wtedy rzeczywiście pracownicy ONZ mieli jakąś robotę - sporządzali listy, weryfikowali osoby uprawnione do głosowania, etc. Ale wraz z upadkiem planu Bakera w 2004 roku idea referendum przestała kogokolwiek interesować. Od tamtej pory ci ludzie po prostu są.

Zresztą nawet pilnowanie zawieszenia broni wychodzi im kiepsko, bo Maroko wiele razy naruszało jego warunki i nie spotkało się to z żadnymi konsekwencjami. MINSURO nie ma też mandatu do monitorowania praw człowieka…

Misja ONZ nie ma mandatu do monitorowania praw człowieka? Jak to możliwe?

Bartek Sabela:Nie wiem, naprawdę. To jest konstrukcja prawna i mentalna, której nie rozumiem. Ale MINSURO, jako jedyna misja ONZ na świecie, nigdy nie miała tego mandatu. W efekcie brutalnie rozpędzane demonstracje, o których mówiłem, rozgrywają się często pod oknami kwatery ONZ w El Aaiún i nikt nie reaguje. W 1991 roku, gdy Saharyjczycy pokładali jeszcze jakąś wiarę w ONZ, doszło nawet do symbolicznej sceny - młody chłopak przebił się przez ochronę i wbiegł do budynku z listą „zaginionych”, czyli zamordowanych, porwanych lub przetrzymywanych w więzieniach. Został zatrzymany przez żołnierzy ONZ i przekazany marokańskiej policji. Choć wszyscy zdawali sobie sprawę, czym to dla niego grozi.

Wiele mówi też fakt, że jest to jedyna misja ONZ na świecie, nad której budynkami powiewają nie tylko jej flagi, ale i znacznie większa flaga Maroka – strony w konflikcie!

Na zdjęciu: obóz dla uchodźców w Algierii

(img|611558|center)

Udało ci się porozmawiać z którymś z funkcjonariuszy ONZ?

Bartek Sabela:Tak. Rozmawiałem z pracownikiem MINURSO w obozach uchodźców w Algierii. Pierwsze zdanie, które usłyszałem, brzmiało: „żadnego nagrywania”. Zresztą gdybym rejestrował, to nie miałbym dobrego materiału, bo rozmowa była o niczym. Szeregowi pracownicy ONZ są w tragicznej sytuacji. Nawet gdyby chcieli coś zrobić, mieli jakieś poczucie misji i niesprawiedliwości, to nie mają jak. Rada Bezpieczeństwa całkowicie związała im ręce.

To smutne, bo ONZ to jesteśmy my. Wszyscy się jakoś tam zrzucamy na tę organizację.

Hamza Lakhal: Pracownicy MINURSO są bezużyteczni. Przybyli tylko w jednym celu - by zorganizować referendum. I nie udało im się tego osiągnąć przez 24 lata. Wielu pracowników ONZ uważa, że służba w MINURSO to łatwy sposób na zarobek, bo nic nie trzeba robić. Wypłata przychodzi regularnie, a wokół piękna Sahara. Nie ma wojny, nie ma zbyt dużo pracy. Ba, władze Maroka co jakiś czas organizują bale dla pracowników MINURSO, na które ci chętnie przychodzą. Pracownicy ONZ nie udają nawet bezstronności, utrzymują stosunki towarzyskie z przedstawicielami Maroka.

Czujemy się oszukani. Cierpimy na ich oczach, ba, czasami nawet z ich ręki. Tak jak mówił Bartek, potrafią przekazać Marokańczykom ludzi, którzy proszą o ochronę lub próbują ujawnić zbrodnie.

Miałeś kiedykolwiek okazję porozmawiać z pracownikiem ONZ?

Hamza Lakhal:Nigdy żadnego nie spotkałem. Nie możesz ich spotkać. Siedziba MINURSO jest otoczona przez marokańską policję. A jeżeli nawet uda ci się przekraść, nikt nie chce cię słuchać, zostajesz oddany w ręce funkcjonariuszy.

Piszesz w swojej książce, że codziennością Saharyjczyków jest dziś ciągłe czekanie. Na co czekają?

Hamza Lakhal:Czekamy na niepodległość - to jasne. Ale wiemy, że nie odzyskamy niepodległości nie mając poparcia ludzi na całym świecie. Dlatego czekamy aż świat zainteresuje się naszą tragedią i zacznie wywierać nacisk na Maroko.

Bartek Sabela: Ostatnio ktoś zadał mi pytanie, jak można pomóc Saharyjczykom. Saharyjczycy nie potrzebują pieniędzy ani darów. Mają swoją ziemię, z której mogą żyć. Potrzebują tylko do niej wrócić. To brzmi absurdalnie, ale Saharyjczycy czekają, aż społeczność międzynarodowa ich wysłucha, da im głos. I pozwoli wrócić na ich własne ziemie.

PRZECZYTAJ PIERWSZĄ CZĘŚĆ WYWIADU

Na zdjęciu: Bartek i Hamza

(img|611795|center)

d241hfg
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d241hfg

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj