Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:59

Saga rodu Windjammerów 1. Czarna Perła

Saga rodu Windjammerów 1. Czarna PerłaŹródło: Inne
d33y9pz
d33y9pz

Adam Windjammer stał z zadartą głową w pokrywającym brzegi doku błocie. Patrzył w górę. Nad nim wznosiła się potężna rufa okrętu. Zarysowany wdzięcznie kadłub strzelał ku niebu, przywodząc na myśl wspaniałą już, choć nie ukończoną jeszcze, katedrę. Zbudowany w trzech czwartych statek, spoczywał na delikatnie nachylonej, drewnianej rampie. Niczym kolumny i filary świątyni podpierały go, odpowiednio przycięte, pnie setek drzew. Wysoko nad ziemią, na chwiejnych, skrzypiących pomostach uwijali się wśród lin i dźwigów - w porównaniu z okrętem tak mali, że wydający się zupełnie nieistotni - ludzie.
- „Draco” ... - Adam wyszeptał nazwę żaglowca.
Nad głową chłopaka szybował smok. Adam przyjrzał się mu uważniej, po raz kolejny dostrzegł jego niezwykłą grację i piękno.
Bestia ożyła na jego oczach. Rozpostarła skrzydła i wzbiła się do lotu. Promienie słońca zagrały na połyskliwych łuskach wielkiego gada. Potwór odrzucił łeb do tyłu i otworzył pysk, jakby chciał głośnym rykiem oznajmić niebiosom swoje nowe życie, jakby chciał uczcić przepełniające go poczucie wolności.
- Ciągnąć tam! Ciągnąć, a żwawo! - Głośny okrzyk głównego cieśli smagnął powietrze jak skórzany pejcz. -Jeszcze raz!
Kilkunastu ludzi szarpnęło za linę utrzymującą smoka w powietrzu. Naprężyli mięśnie. Rozległa się męska pieśń, w rytm której drewniana rzeźba uniosła się jeszcze wyżej i po chwili osiadła łagodnie na przeznaczonym sobie miejscu, gdzie miała czekać na przytwierdzenie do obłego dziobu okrętu.
Ten żaglowiec był najwspanialszym statkiem spośród wszystkich, jakie kiedykolwiek zwodowali Windjammero-wie. Piękny, szybki, o szlachetnej linii, zbudowany na angielską modłę. Galeon handlowy z wysokim pokładem rufowym. Jego przeznaczeniem były dalekie podróże - rejsy ku samym krańcom świata. Adam oglądał nową gwiazdę, nowego przewodnika Gwiezdnej Floty Windjammerów, którą to rolę „Draco” miał przejąć zaraz po powrocie pozostałych statków.
„Draco” - smok. Gwiazdozbiór smoka. Konstelacja na północnym niebie, która dała imię nowemu żaglowcowi.
Dokoła Adama, położone na zachodnich rubieżach miasta stocznie tętniły życiem. Zręczni portowi robotnicy pracowali nad szkieletami sześciu nowych okrętów: cięli, gięli, starannie scalali ze sobą kolejne drewniane elementy, bili młotami. W powietrzu unosiła się woń drewnianego pyłu i trocin wzbijających się znad piłowanych pni. Czuć było także aromat gotującej się smoły. Zapachy mieszały się ze sobą, osładzając woń ludzkiego potu i fetor bijący od ścieku, którym przez nabrzeże płynęły miejskie odpadki. Adam jednak prawie nie zauważał tego wszystkiego. Stał i w niemym zachwycie przyglądał się „Draco”.
Wysoko nad nim, smok okręcił się łagodnie dokoła własnej osi i lekko przysiadł na dziobie. Dokładnie w chwili, gdy znieruchomiał, kościelny dzwon wybił godzinę. Dźwięk zabrzmiał niezwykle samotnie, płasko i żałośnie. Adam odniósł wrażenie, że tęskna nuta zawisła tuż nad okrętem. Niespokojnie drgnął i obrócił się ku miastu. W chwili, gdy przebrzmiało i rozpłynęło się w powietrzu już jedenaste uderzenie, przypomniał sobie o lekcjach.
- Mistrz Bloem! - jęknął i puścił się biegiem przed siebie.
Buty Adama ślizgały się w błocie. Dopadł do jednej z wielu opartych o mur doku drabin i błyskawicznie wspiął się po niej, w pośpiechu omijając co drugi szczebel. Stanął na górze, rzucił na „Draco” jeszcze jedno, pożegnalne spojrzenie i zeskoczył na brzeg. Pognał ku portowym magazynom i widocznym w oddali, wysokim statkom, przycumowanym do wielkich pali podtrzymujących drewniany pomost nabrzeża.
W dzielnicy portowej, nad wodą, rojno było od kupców, żeglarzy, handlarzy i przedstawicieli wielu innych fachów, więc chłopak skrócił sobie drogę, skręcił pomiędzy budynki magazynów i przecisnął się ku labiryntowi wąskich alejek i ulic. Uliczki te przypominały ciasne wąwozy wykopane pomiędzy szeregami domów, uginających się pod ciężarem swych pięter i dachów. Za każdym zakrętem coraz więcej ulic i alejek otwierało się z lewa i prawa. W powietrzu unosił się dym z palenisk i hałas buchający z manufaktur. Adam mknął wśród tej plątaniny dźwięków i zapachów ulic i domów, aż wbiegł prosto w objęcia pecha.
Rabusie - nazywano ich rozmaicie: szczurami ulicy, złodziejami, bandytami, rzezimieszkami. Poza tymi nosili jeszcze tuzin innych imion. Dwóch z nich wyszło z alejki i zastąpiło chłopakowi drogę. Obaj byli od Adama więksi i starsi. Zobaczył ich i ślizgając się niepewnie, zatrzymał. Przez chwilę ogarnęła go szaleńcza myśl, by spróbować ucieczki biegiem w drugą stronę. Odwrócił się gwałtownie na pięcie, ale zaraz zrezygnował. Z bramy tuż za nim wyskoczył na ulicę trzeci, chudy jak szczapa, żylasty młodzieniec.
- I co m-my tu m-mamy panowie? - odezwał się, jąkając.
- Na moje oko, Wolfie, to mamy tu jakiegoś bogatego paniczyka - odpowiedział jeden z kompanów chudego.
- Zam-mknij się! D-dobrze?! - wydukał głodomór, rzucając kompanowi wściekłe spojrzenie. - Ile r-razy ci p-powta-rzałem, być nie uż-żywał mojego imienia, gdy r-rabujemy?
- Rabujemy!? - niemal wykrzyknął Adam. - Ależ ja nie mam pieniędzy!
- Cz-czyżby? - zakpił Wolfie. - P-pozwól, że t-to rozstrzygnę samemu.
- Ale ja już i tak jestem spóźniony - powiedział Adam, łapiąc oddech po długim biegu. - Nie mam czasu i...
- Pus-tty trzosik, to mam-my ale cz-czasu, to już nie, tt--tak, paniczyku? - Wolfie pokręcił ze smutkiem głową. - Am--myśmy chcieli jedynie p-prosić o nieco ł-łaski dla ubogich.
- Ale Wolfie, przecież my nie jesteśmy ubodzy? - zaczął któryś z pozostałej dwójki. - Och, przepraszam Wolf... nie chciałem... to znaczy...
Wolfie nic już nie powiedział, tylko raz jeszcze gniewnie na nich spojrzał, po czym powrócił wzrokiem do Adama. Zmrużył oczy.
- W-widziałem cię gdzieś.. .Ty jesteś od tych W-w-w-w-w...
- Windjammerów - dokończył uprzejmie Adam.
- No p-przecież mówię! - warknął Wolfie.
Jeden z kompanów chudego mocno popchnął Adama.
- Wolfie nie lubi, gdy ktoś wkłada własne słowa w jego usta.
- Przy urodzeniu diabeł spętał mu język, rozumiesz... -dopowiedział trzeci rzezimieszek. - Mam rację, Wolfie?
- Albo zaraz z-zamilkniecie, albo p-poucinam ww-wam jęzory i k-każę je z-zeżreć! - Wolfie rozeźlił się nie na żarty. - N-nie jes-stem inny n-niż wy, tylko dlatego, że m-mój język nie ma spp-rawności w składaniu słów.
Rabusie wzięli sobie radę do serca i ucichli. Wolfie spojrzał na nich tak, jakby chciał powiedzieć: „Od razu lepiej”.
- N-na czym to ja s-skończyłem? - Wyraz zamyślenia w jego oczach szybko przemienił się w groźbę, w wyzwanie rzucone pozostałym, aby nawet nie próbowali się odezwać. - Ach, tak!
Wsunął ręce do kieszeni swojego wytartego płaszcza i teatralnym gestem wywrócił je na drugą stronę, pokazując, że są puste.
- Ale już ci powiedziałem. Nie mam pieniędzy - powtórzył zgodnie z prawdą Adam.
- Mm-myślisz może, że ja się ur-rodziłem w-wczoraj, bogaty chłoptasiu? - odparł Wolfie. - Z-złoto wyczuwam n-na d-dziesięć kroków. T-to taki mój dar od B-boga. D-dzięki niemu p-pewnego dnia stanę się b-bogaczem. A t-teraz dawaj co m-masz, albo sam w-wyciągnę z ciebie te p-pieniądze!
Wolfie podszedł bliżej i chwycił za kołnierz Adama, który tylko na to czekał. Przykucnął, wywinął się napastnikowi i z całej siły rzucił się naprzód.
- Uuch! - Oczy Wolfiego rozszerzyły się ze zdumienia. Zachwiał się i poleciał w tył. Adam zepchnął go ramieniem z drogi i zerwał się do biegu w drugi koniec alejki.
- B-b-b-b-br... - Wolfie z trudem chwytał oddech. Pozostała dwójka cierpliwie czekała. Nie chcieli wkładać własnych słów w usta przywódcy.
- ...Brać go, idioci! - Wreszcie udało się Wolfiemu wykrztusić z siebie całe zdanie.
Nagle całą alejkę wypełnił tupot biegnących stóp. Adam biegł co sił w nogach, ale rabusie o niebo lepiej od niego znali rozkład uliczek i wszelkie możliwe skróty, więc - mimo, że wyruszył wcześniej - doganiali go błyskawicznie. Po chwili słyszał ich rwane oddechy tuż za sobą. Niemal go mieli, gdy jakiś człowiek, prowadzący przed sobą wózek załadowany po brzegi świńskimi łbami skręcił w aleję tuż przed nimi. Adam przeskoczył nad przodem wózka w ostatniej chwili, zanim ten zablokował całą szerokość przejścia.
- Ej! - dobiegł go okrzyk nieznajomego. Adam jednak nie zatrzymał się ani na chwilę. Tupot z tyłu nagle umilkł i alejka rozbrzmiała przekleństwami, miękkim odgłosami mięsa padającego ciężko na bruk i okrzykami bólu.
Zatrzymał się, zdyszany. Wolfie wraz z towarzyszami wpadli na wózek i przewrócili go. Leżeli teraz wśród świńskich łbów i podrobów, próbując zasłonić się przed furiackimi atakami właściciela wózka, który okładał ich jedną ze zwierzęcych głów niczym maczugą.
Adam roześmiał się, pomachał Wolfiemu na pożegnanie i pobiegł dalej.
- D-dorwę cię! Dd-ostaniesz zz-a swoje, Windjammer! - Wściekły krzyk Wolfiego leciał w ślad za uciekinierem. -P-przysięgam ci t-to!

- Paniczu Adamie! Spóźniłeś się! Nie pierwszy już raz! - zaczął mistrz Bloem, gdy Adam wpadł do sali.
- Tak, mistrzu Bloem. Przepraszam, mistrzu Bloem -wydyszał przepraszająco chłopak i wśliznął się w swoją, stojącą pod oknem ławkę. - Ja...
- Ts, ts, ts! - Stary nauczyciel cmoknął z wyraźnym niesmakiem. - Qui plura loąuitur, is ineptus esse dicitur! - złajał ucznia po łacinie. - Musisz się wreszcie nauczyć najpierw myśleć, a potem dopiero mówić, paniczu Adamie - urwał i spojrzał za okno, owijając się połami swego obszernego płaszcza, jakby nagle zdjął go chłód.
- Wydaje się, że pomimo moich najbardziej wytężonych starań - mistrz Bloem podjął po chwili - nie wspominając nawet o znacznych wydatkach, które poczynili twoi rodzi-ciele, udało ci się osiągnąć wiek piętnastu lat, nie nauczywszy się niczego, poza zupełnie niezrozumiałą namiętnością do okrętów i niezdrowym zainteresowaniem tym, co dzieje się na ulicach miasta.
- To nieprawda, mistrzu! - zaprotestował Adam.
- A jak byś ocenił stopień swojej zażyłości z łaciną i greką? Co z Wergiliuszem, Homerem i Herodotem? Co z pozostałymi klasykami? - spytał wyniośle nauczyciel. - Czy możesz powiedzieć, żeś ich już dogłębnie poznał?
- Ale przecież mamy już rok 1636, mistrzu! Czasy się zmieniły - odparł Adam. - Czeka na nas zupełnie nowy świat. Żywy świat, a nie tamten, pełen umarłych.
- Ts, ts, ts! - obwisłe policzki mistrza Bloema zafalowały gwałtownie, gdy stary mężczyzna pokręcił niecierpliwie głową. - Za chwilę jeszcze gotów mi jesteś zacząć wmawiać, że Ziemia i wszystkie planety na nieboskłonie krążą wokół Słońca! - Odwrócił się, mrucząc coś pod nosem. -Jakąż naukę może uprawiać taki heretyk jak Galileusz? Czego mogą nas nauczyć ci, tak zwani, nowocześni myśliciele? - zwrócił się na powrót do Adama. - A co do tego twojego Nowego Świata, paniczu Adamie, to nie usłyszałem jak dotąd ni jednego zdania, które przekonałoby mnie, iż będzie on choć trochę lepszy, niż nasz stary świat. Zważ me słowa. W Amerykach nikt nigdy nie zechce zamieszkać.
Starzec pokręcił głową. Zasapał się i oddychał teraz z niejakim trudem. Kiedy jednak odzyskał już dech w piersiach, jego brwi zbiegły się tuż nad nosem w jedną gęstwinę.
- A cóż to za sakramenckie hałasy?
Adam odsunął się z krzesłem od ławki i w jednej chwili znalazł się przy oknie.
Zobaczył ludzi, którzy zatrzymali się na ulicach po obu stronach kanału. Słudzy i pokojowe rodów zamieszkałych nad Herengracht pojawili się w oknach i otwartych drzwiach. Służebne trzymały w rękach wiadra wody i naręcza bielizny do prania. Wszyscy porzucili swe zajęcia i wyjrzeli, by zobaczyć co się dzieje. Oczy każdego z nich zwrócone były na most, łączący nieco dalej oba brzegi kanału.
- Stało się coś niedobrego, mistrzu - oznajmił Adam. - Ita fit, ut omnino nemo esse possit beatus - zauważył mistrz Bloem, wznosząc oczy ku niebu i dodał pod nosem coś na temat ludzi, którzy nigdy nie są zadowoleni z tego, co przynosi im życie.
Dom rodu Windjammerów stał na rogu, przy skrzyżowaniu wąskiej alei znanej jako aleja Jelenia i ulicy biegnącej wzdłuż kanału Herengracht. Był najwyższym spośród wszystkich budynków w okolicy i, wyglądając ponad dwuspadowymi dachami rezydencji z naprzeciwka, Adam widział wszystko, co działo się za nimi. Nie widział jednak tego, co działo się bezpośrednio pod nim, ani wydarzeń rozgrywających się na ulicach i w zaułkach prowadzących do uboższej, rzemieślniczej dzielnicy miasta znanej jako Jordaan. Jego spojrzenie przyciągnął jednak rozkołysany z prawej strony las masztów, wyrastający z tłoczących się w zatoce okrętów. Żagle były zwinięte i las wyglądał na wymarły. Adam instynktownie wyczuł, że zamieszanie miało swe źródło na nabrzeżu.
Teraz dźwięki, które z początku tłumiła odległość, stały się już wyraźne i rozpoznawalne. Uliczny tumult, wrzawa niespokojnych głosów i tupot wielu stóp na bruku.
- Zapewne biedota znów wznieca niepokój w Jordaan, paniczu Adamie - zaświstał spomiędzy zębów nagle zalękniony nauczyciel. - Musimy natychmiast zakończyć lekcje! Trzeba zamknąć okiennice! Zabarykadować drzwi!
Ale było już za późno.
W oddali, nad kanałem pojawił się samotny, biegnący mężczyzna. Miał na sobie długi, błękitny płaszcz. Z pleców zwisał mu skórzany worek. Pędził, trzymając kapelusz w dłoni. Nie zwalniając ani na chwilę przekroczył most i ruszył wąską, obrośniętą szpalerem drzew ulicą pomiędzy domami i wodą kanału. Każdy jego krok brzmiał niczym alarmowy sygnał.
Posłaniec był już w połowie ulicy, gdy u jej wylotu pojawił się tłum, który najwyraźniej podążał za nim już od jakiegoś czasu. Wzburzona ciżba zaczęła się przelewać przez most. Nad Herengracht rozległy się ich głosy. W pościgu brali udział na równi służący i państwo.
W tej chwili posłaniec dotarł już do drzwi domu Adama. Naglące łomotanie pięścią w masywne skrzydło rozniosło się po korytarzach echem, które zdawało się nie mieć końca.
Po krótkiej chwili otwarto drzwi i posłaniec został wpuszczony do wewnątrz, po czym budynek pospiesznie zamknięto.
Tłum zbliżał się teraz w milczeniu, onieśmielony być może urodą i okazałością rezydencji, wznoszących się po obu stronach kanału. Zupełnie, jakby zamożność Herengracht pozbawiła ich pewności siebie. Zebrali się przed domem. Ciżba rozstąpiła się i przywódcy zgromadzenia wyszli na czoło. I wtedy, z początku cicho lecz stopniowo coraz głośniej zaczęli wywoływać Herculesa Windjammera.
Adam poczuł, jak ogarnia go lodowaty strach.
- Przyszli po mojego ojca - powiedział.

d33y9pz
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d33y9pz