Była narzeczoną Witkacego. Po tym, co jej zrobił, odebrała sobie życie
21 lutego 1914 roku w Dolinie Kościelskiej odnaleziono ciało młodej kobiety. Szybko okazało się, że to Jadwiga Janczewska. Ciężarna narzeczona Stanisława Witkiewicza odebrała sobie życie strzałem z rewolweru. Nie kto inny, a właśnie Witkacy pchnął ją do tego dramatycznego czynu ciągłymi oskarżeniami o zdradę.
Jadwiga Janczewska mieszka [w pensjonacie Nosal na Bystrem prowadzonym przez Marię Witkiewiczową] od października 1912 roku. Przyjechała do Zakopanego leczyć płuca. Z powodu choroby przerwała studia w Krakowie, gdzie przebywała razem z jedynym bratem, Leonem. Pochodzi z ziemiańskiej rodziny, jej ojciec dodatkowo jest adwokatem w Mińsku Litewskim; w 1906 roku został posłem mińskim do Dumy.
"Patrzył na świat oczami artysty"
Z przekazów współczesnych wiadomo, że Jadwiga to niezależnie myśląca dziewczyna, inteligentna, utalentowana malarsko. W Zakopanem, podczas godzin spędzanych na odpoczynku i werandowaniu, Jadwiga stale coś czyta albo pisze. Tudzież rozmawia z panem Stanisławem Ignacym Witkiewiczem. Przystojny syn właścicielki pensjonatu też jest hoch interessant.
Miewa wprawdzie zmienne nastroje, czasami chodzi ponury jak drab, ale jest też uroczy, uprzejmy, ma wiele do powiedzenia – i o sztuce, i o przyrodzie. Fascynujące są chwile, gdy z zachwytem zwraca jej uwagę na otaczające ich piękno.
"Patrzył na świat oczami artysty i potrafił zapatrzeć się nieraz na jakiś obłoczek dziwnego kształtu czy barwy, na cień o specjalnym kolorycie. Na wycieczkach czy to letnich czy narciarskich coraz to zatrzymywał się, aby nasycić się jakimś wspaniałym widokiem czy drobnym szczegółem, który nie zwróciłby niczyjej uwagi".
Wspaniale jest poznawać przy nim nazwę każdego kwiatka czy trawki, każdego żuczka. No i pan Stanisław nie ma sobie równych, jeśli chodzi o znajomość astronomii. Nikt tak jak on nie opowiada o gwiazdach, konstelacjach niebieskich. I nie chodzi tylko o banalne stwierdzenia mające na celu uwodzenie kobiet, astronomią na poważnie interesuje się od dziecka.
"Była prześliczną, szczególnie dla wysmukłych brunetów"
Jadwiga starannie szczotkuje swoje wspaniałe włosy i układa je w puszysty wałek nisko nad brwiami, rodzaj kasku, tak że lśniącą ramą okalają jej twarz.
Witkacy dobrze zapamięta i opisze to jej uczesanie "z zakręceniem dużych włosów dookoła głowy". Podoba mu się ta "złota blondynka z ciemnymi brwiami. Panienka z dobrego domu, o trochę przewrotnych skłonnościach, trzymanych silnym idealizmem".
Zmienia fryzurę – za pomocą dwóch szerokich grzebieni uzyskuje efekt gładkiego pasma włosów nad czołem. Nigdy nie wiadomo, kiedy nowy przyjaciel poprosi ją o pozowanie do portretu. Fotografia to jedna z jego pasji. Ostatnio zauważyła, że jest jego ulubioną modelką. Pełna ufności patrzy w obiektyw aparatu, za którym stoi pan Stanisław.
Fotografia fotografią, ale najważniejszy jest obiekt – Witkacy coraz bardziej zachwyca się Jadwigą, która:
"(…) była prawie lnianą blondynką […] była prześliczną, szczególnie dla wysmukłych brunetów. Oczy jej zielone, trochę ukośne […] miały w sobie dziewczynkowatą kotkowatość na tle bestyjkowato-lubieżnawym przy jednoczesnej głębi, zresztą chwiejnej, i mądrym, zimnym zamyśleniu.
Pełne, bardzo świeże i czerwone, trochę niekształtne w rysunku usta, rozedrgane i niespokojne, stanowiły kontrast ze zwracającym uwagę klasyczną pięknością prostym i cienkim nosem. Była wysoka i w miarę pełna. Ręce i nogi cienkie w przegubach i długie, wrzecionowate palce".
"Niestety nie mogę nikogo kochać"
Kiedy Witkacy prosi ją o rękę, Jadwiga zgadza się tak, jakby zgadzała się na pozowanie do fotografii. Jeszcze nie wie, że relacja z panem Stanisławem nie należy do łatwych, jeszcze nie boi się jego depresji i wybuchów sarkazmu i gniewu.
27 stycznia 1913 roku Witkacy pisze do przyjaciółki Heleny Czerwijowskiej:
"Przekonałem się właściwie, że au fond des fonds, mniej lub więcej świadomie kochałem się w pannie J. Oświadczyłem się jej i zostałem przyjęty. Postanowiłem się ożenić coûte que coûte – dlatego, że inaczej życie moje zacznie przybierać formę potwornego bezsensu".
Już w lutym Witkacy donosi Helenie, że jego narzeczeństwo z Jadwigą zostało zerwane:
"Parę dni temu byłem bliski samobójstwa. Tylko p. J[anczewska] była tak dobra, że zwolniła mnie ze wszystkich słów i obowiązków.
Bardzo dobrze mnie rozumie w każdym razie i mam do niej głęboką wdzięczność za to. Ja zacząłem walkę z obłędem, która musi się skończyć zwycięstwem albo śmiercią. Połowiczność wykluczona. […]
Niestety nie mogę nikogo kochać, bo nie mam czym. Kogo kocham, ten obraca się przeciw mnie, a skarby swoje rozdaje innym żebrakom. […] jestem bardzo chory i zagmatwany w sobie aż do obłędu. […] Wydaje mi się, że kocham p. J. tak, że będę mógł się z nią ożenić. Oczywiście z tego najgorsza tylko powstaje tragedia i na razie zostaję sam".
Jadwiga musi czuć się zdezorientowana.
"Staś zatruwa ją swoim pesymizmem"
10 marca 1913 roku Witkacy donosi Czerwijowskiej: "Oczywiście definitywnie z mojego małżeństwa nic nie będzie, mimo że z p. J. pozostaję w dobrych stosunkach. Ona jest osobą wyjątkową zupełnie, bo woli nawet, żeby tego nie było".
A jednak Jadwiga Janczewska i Stanisław Ignacy Witkiewicz schodzą się ze sobą. Jadwiga już wie, czym jest jego nerwowość, zmienność humorów, pesymizm, a jednak decyduje się na małżeństwo z demonicznym artystą. Może myśli, że miłość wszystko przezwycięży. Helena Duninówna wspominała:
"Wielokrotnie obijały mi się o uszy rozmowy […], z których dowiadywałam się, że ten 'piękny Witkiewicz', mając naturalnie wielki wpływ na swą narzeczoną, z młodziutkiej, wesołej, niefrasobliwej dziewczyny – urabia jakiś zgorzkniały, posępny i zniechęcony typ istoty wykolejonej i rozczarowanej.
Pani Witkiewiczowa podobno bardzo się gniewa, że Staś zatruwa ją swoim pesymizmem, że mówi o życiu jako o nędznej i głupiej farsie lub dramacie, twierdząc, że właściwie każdy człowiek o głębokiej duszy, doszedłszy do pełnego pojęcia i zrozumienia życia – powinien skończyć samobójstwem. Śmierć… oto jedyny, cudowny balsam, lek na wszystko, ucieczka od tego, co tu, na świecie, nęka, dławi, udręcza".
Nie należała do wstydliwych
Na zdjęciu zrobionym około 1913 roku w jadalni pensjonatu Nosal Witkacy uwiecznia swoje dwie najbliższe kobiety – matkę i narzeczoną. Siedzą przy długim stole, podczas obiadu, obie zamyślone, bez uśmiechu.
Jadwiga ubrana w ciepły żakiet, z mankietami ozdobionymi wielkimi guzikami, z zatroskaniem oparła policzek na dłoni. Matka unosi sztućce nad talerzem, patrzy przed siebie z jakąś natężoną uwagą. Żadna z nich nie spogląda w stronę fotografa.
Życie pod jednym dachem sprawia, że narzeczeni spędzają ze sobą wiele czasu, ich relacje są intensywne i szybko prowadzą do intymnej zażyłości. Przesiadują w jego pokoju, który jednocześnie służy za pracownię. Witkacy odwiedza Jadwigę w jej sypialni.
Panna najwyraźniej nie należy do wstydliwych, bo pozwala nawet, żeby narzeczony robił jej zdjęcia, kiedy leży w łóżku w pościeli, ubrana jedynie w płócienną białą koszulę nocną ozdobioną nicianymi koronkami. "Wynurzyła się spod kołdry z wyrazem skupionym i dalekim wszelkim ziemskim sprawom" – napisze Stanisław Ignacy Witkiewicz w "Pożegnaniu jesieni".
Czy to w tym łóżku, czy w innym doszło między nimi do stosunków, co do których Witkacy był niemal pewien, że "nie mogła ona zajść od tego w ciążę". Na większości portretów Jadwiga wygląda dziewczęco i naturalnie. Tylko na dwóch zdjęciach jest teatralna i dekadencka – w wielkim kapeluszu, z twarzą przysłoniętą koronkową, żałobną woalką.
Ostatnie spotkanie Witkacego z ojcem
Entuzjazm z okazji zaręczyn po raz kolejny przechodzi w fazę pesymizmu, w ból istnienia, bo przecież zdaniem Stanisława Ignacego każdy myślący człowiek powinien prędzej czy później palnąć sobie w łeb.
Przynajmniej czas po Bożym Narodzeniu zapowiada się milej, bo do willi Nosal mają przyjechać przyjaciele – kompozytor Karol Szymanowski z bratem i poeta Tadeusz Miciński. Zrobi się hoch interessant, zrobi się weselej, bardziej młodzieńczo i beztrosko. Nawet Witkacy stwierdza: "Cieszy mnie, że tyle gości będzie".
W grudniu 1913 roku Stanisław Ignacy Witkiewicz jedzie do ojca do Lovrany (wtedy Stanisław Witkiewicz i syn widzą się po raz ostatni). 20 grudnia narzeczony wysyła widokówkę do Jadwigi:
"Ostatni dzień w Lovranie. Ojciec nie obejrzał drugi raz moich kompozycji. Okropnie ciężko stąd wyjeżdżać, a zostać niepodobna. W ogóle straciłem wiarę w potrzebę mojego bywania w Lovranie. Przywożę bowiem "woreczek z niechęciami". Sepia jest wszystkim. Pogoda cudowna, bez chmurki. Wszystko jeszcze tragiczniej się przedstawia. Stan mój okropny. Zupełny brak wiary w sens życia i pracy. Jestem niepotrzebny".
Dwa dni później donosi: "stan lepszy".
Problem z Szymanowskim
Po powrocie do Zakopanego nadal jest w depresyjnym, podłym nastroju – w styczniu 1914 roku pisze do Bronisława Malinowskiego:
Witkacy ma z Szymanowskim problem. W towarzystwie lubi przecież grać pierwsze skrzypce, a przy atrakcyjnym Karolu nie zawsze mu się to udaje, bo ten "odbijał zdecydowanie od ponurego Stasia Witkiewicza".
Jadwiga z przyjemnością patrzy na uśmiechniętą, życzliwą twarz, bierze udział w lekkich i interesujących rozmowach, które nie kręcą się jedynie wokół tematu śmierci. Zdaniem Karola Matlakowskiego "młody kompozytor, opromieniony sławą, był człowiekiem czarującym, nic więc dziwnego, że podobał się również narzeczonej Witkiewicza".
Oskarżenia o zdradę
Witkacy jednak reżyseruje życie po swojemu – zamiast wesołej atmosfery sytuacja staje się coraz bardziej napięta, aż dochodzi do punktu kulminacyjnego. Biedna Jadwiga nie ma już siły przekonywać narzeczonego, że go nie zdradza z Karolkiem.
Na jego insynuacje reaguje gwałtownie, z rozpaczą i oburzeniem – wszystko na nic. "To jest najgorsze, że nic nie wiadomo, co w tym wszystkim jest prawdą, a co jest blagą, podłą blagą" – pisze Witkacy w dramacie "Matka". Jak bardzo te słowa pasują do sytuacji między narzeczonymi.
Z relacji Konińskiego wynika, że Witkacy "podejrzewał tę pannę [Janczewską], że oddawała się ona Szymanowskiemu, i po wiele razy dręczył ją, pragnąc z niej wydobyć absolutne zapewnienie, że jego podejrzenie jest niesłuszne". Jeżeli prawdą jest, że Jadwiga była w tym czasie w ciąży z młodym Witkiewiczem i że on o tym wiedział, to jego postępowanie jest wyjątkowo okrutne.
"Kochał najbardziej wtedy, kiedy krzywdził" – napisze w "Pożegnaniu jesieni" – "litość i wyrzuty brał za miłość, ale z tego nie mógł sobie zdać sprawy w tej chwili". W tym kontekście "Pożegnanie jesieni" okazuje się więc powieścią z kluczem, gdzie czytelnik odnajduje wątki z biografii autora.
Ostatnia kłótnia
20 lutego niczym nie różni się od poprzednich dni – trudne rozmowy, ciężkie spojrzenia, atmosfera tragedii, ponurości. Na dodatek wieje wiatr halny, który wzmaga nerwowość narzeczonych. "W piątek dwudziestego było między nami nieporozumienie, które było powodem tej strasznej katastrofy" – napisze Witkacy. Po latach Jerzy Mieczysław Rytard opisywał:
"Owego dnia [20 lutego], Karol oraz narzeczeni znajdowali się w gronie innych jeszcze osób w willi Witkiewiczów. Od pierwszej chwili wyczuł Karol między nimi dramatyczny nastrój.
W pewnym momencie Staś podszedł do narzeczonej i ściszonym głosem zaczął nalegać, żeby wyszła z nim razem. Gdy po pewnym czasie wrócili, odniósł Szymanowski wrażenie, że ich nieobecność miała na celu wypróbowanie jego uczucia w tak typowych dla Witkacego demonicznych spięciach psychologicznych.
Zakończenie wewnętrznego konfliktu młodej panny nastąpiło tak szybko i przybrało tak fatalny obrót, że wszyscy byli tym zaskoczeni, a najbardziej zdaje się sam Staś. Tego dnia bowiem, późnym wieczorem, a może w nocy […] narzeczona Witkiewicza odebrała sobie życie".
Stan rozpaczy i desperacji Jadwigi osiąga punkt kulminacyjny. Okrutny narzeczony mówi jej, że wybiera się na wycieczkę, a ona ma się namyślić i dać mu ostateczną odpowiedź. Czy znowu dręczy ją o Karola Szymanowskiego, czy chodzi o usunięcie ciąży, nie wiadomo, choć w "Pożegnaniu jesieni" pojawi się sprzeczka "o kwestię dziecka".
Skoro on wyjdzie, to ona popełni samobójstwo – tak mu powiedziała, zagroziła. Zignorował jej słowa i ją zostawił. Po latach Witkacy powie Konińskiemu, że "był pewien", że "wydaje na nią [Janczewską] wyrok śmierci".
"Wypaliła sobie w serce"
Wzięła dorożkę, pojechała do Doliny Kościeliskiej. Miała przy sobie rewolwer narzeczonego. Na miejsce śmierci wybiera podnóże Góry Pisanej. Pisząc "Pożegnanie jesieni", Witkacy wróci do tego wydarzenia:
"[…] przyciskając lufę do lewej piersi, z zawziętością taką, jakby strzelała do swego śmiertelnego wroga, wypaliła sobie w serce. […] Straszliwy żal za życiem zatrząsł jej wnętrzem, rzucając ku sercu całą krew z obwodu. O czemuż to uczyniła? […] Serce uderzyło raz i nie napotykając oporu, stanęło nagle.
Trysnęła fala krwi z rozdartej głównej arterii, zalewając wnętrzności i buchając gorącym strumieniem na zewnątrz. Ostatnia myśl była: czy dziecko już umiera i kto pierwszy umrze? Męka tej myśli była tak straszna, że z bezmierną ulgą powitała Zosia bezprzedmiotową czarność, która od mózgu przez wzrok spłynęła na jej ciepłe, rzygające krwią ciało. Umarła".
Ulga, jaką odczuwa Atanazy Bazakbal na wieść o tym, że Zosia popełniła samobójstwo, jest pewnie ulgą samego Witkacego. "Zosia nie żyje […]. Ach – więc ten syn także już nie żyje. Tu jakiś ciężar spadł z niego […]. I dopiero teraz, kiedy ucieszył się prawie, że nie będzie miał syna, zrozumiał nagle, że stracił ją".
Dwa dni później krakowski "Czas" doniósł:
"Samobójstwo w Zakopanem. W Dolinie Kościeliskiej odebrała sobie onegdaj życie wystrzałem z rewolweru panna Zofia [sic!] Janczewska, lat 22, rodem z Litwy. Zwłoki znaleźli przypadkowo w lesie przechodzący gajowi i wysłali zaraz wiadomość do Zakopanego.
Nikt nie był świadkiem zamachu; nie pozostało też żadne pismo. Przyczyny samobójstwa są dotychczas nieznane. W Zakopanem – jak nam donoszą – przypuszczają, że powodem była nieuleczalna nerwowa choroba. Denatka mieszkała w pensjonacie pani Witkiewiczowej, gdzie miała bardzo troskliwą opiekę. Zwłoki sprowadzono do Zakopanego i złożono w kostnicy".
"Wszystko moja wina okropna"
Wszystko to bardzo dziwne i mętne, Zakopane huczy od plotek. Wyrzuty sumienia oczywiście przychodzą poniewczasie. Rozpacz Witkacego po stracie Jadwigi jest ogromna, non stop myśli o samobójstwie, analizuje swoje i jej uczucia. Teraz, kiedy Jadwiga nie żyje, Witkacy czuje, że kocha ją tak, jak powinien był "kochać od początku".
"Wszystko moja wina okropna" – przyznaje w liście do Bronisława Malinowskiego. Do matki zaś Jadwigi Janczewskiej pisze: "Moje winy najgorsze, bo Ona mnie naprawdę kochała". Kaja się nieustannie:
"Nikt tego nie będzie mógł zrozumieć, bo nikt nie wie, co było. Straciłem honor. Nie dlatego, co było ostatnią przyczyną mojego zerwania. Ona miała zawsze rację i to, że ze mną tyle czasu mogła wytrzymać, dowodzi, jak piękne było to uczucie, które miała dla mnie. […] Każdy mój czyn był zły. Ale nie świadomie, właściwie półświadomie. Wierzcie mi".
"Miejsce, gdzie zginęła moja narzeczona"
I jeszcze: "Żadna kobieta tego by nie wytrzymała. Ona była święta, że tyle czasu znosiła takie życie jak ze mną. […] Faktycznie byłem dla niej biednej niedobry".
Latami będzie wracał do postaci Jadwigi – zanurza w odczynnikach szklane klisze i robi odbitki jej portretów – z ciemności wyłania się jasna twarz o lekko asymetrycznych oczach, które "wielkie, szare, niewinne […] zniewalały raczej do czci jakiejś nieziemskiej, niżby budzić miały myśli śliskie i nieczyste […]"; maluje obrazy, jak ten z 1920 roku, na którym przedstawia upadłą na twarz martwą kobietę na tle śnieżnego górskiego pejzażu.
Na seansach spirytystycznych ze znanymi w okresie dwudziestolecia międzywojennego mediami – Janem Guzikiem i Frankiem Kluskim – widzi jej ducha.
W 1936 roku, śląc do przyjaciela Jerzego Eugeniusza Płomieńskiego widokówkę z widokiem Krzyża Pola z Doliny Kościeliskiej, Witkacy napisał: "Miejsce, gdzie zginęła moja narzeczona w r. 1914".
Małgorzata Czyńska - historyczka sztuki, dziennikarka, pisarka