Wstydliwa polska specjalność. Dlaczego na potęgę produkujemy fałszywych bohaterów?
Czy Michaela Wittmanna, najlepszego asa pancernego w dziejach, zabił polski artylerzysta? Wielu internautów nie ma co do tego wątpliwości. Do książki o naszych mistrzach oręża ów heros jednak nie trafił.
Rycząc potężnymi silnikami, siedem niemieckich ciężkich czołgów Tygrys zbliżało się do wioski Gaumesnil w Normandii. Był 8 sierpnia 1944 r., Niemcy stawiali w północnofrancuskiej prowincji zaciekły opór prącym do przodu wojskom alianckim. Formacją, którą wysłano pod Gaumesnil, dowodził sam haupsturmfuehrer Michael Wittmann, wielki heros III Rzeszy, uznawany za najlepszego asa pancernego na świecie. Miał ponoć na swym koncie ponad 130 zniszczonych czołgów wroga, głównie na froncie wschodnim. Walczącym pod jego komendą pancerniakom z Waffen SS dodawało to poczucia pewności: ich 30-letni dowódca wydawał się jakimś niezniszczalnym półbogiem.
Minęła godzina 12.47. Nagle z boku, z leżącego w oddali wzniesienia huknęły wystrzały. Mein Gott, zasadzka! Niemcy nie dostrzegli w porę dobrze ukrytych wśród drzew alianckich czołgów, które plunęły w nich teraz dziesiątkami pocisków. Po prawej stronie wróg musiał się znajdować w odległości jakiegoś kilometra, po lewej bliżej – około 500 metrów.
Jakiś pocisk trafił nagle w wieżyczkę wozu Wittmanna. Przebiwszy pancerz, uderzył w skrzynie z amunicją. Tygrys momentalnie stanął w ogniu, niemiecki as i jego ludzie płonęli w zamkniętym stalowym pudle. Po sekundzie pojazdem wstrząsnęła eksplozja; wieżyczka oderwała się od kadłuba, wyskoczyła w górę jak piłka, po czym spadła z rumorem o kilkadziesiąt metrów dalej.
Michael Wittmann, zwany Czarnym Baronem, był najsłynniejszym asem pancernym w dziejach.
Nie było już kogo ratować. Załogi pozostałych czołgów nie miały zresztą do tego głowy. Za pomocą gwałtownych manewrów kierowcy Tygrysów usiłowali wymknąć się z matni. Co i rusz któraś z maszyn stawała na drodze w językach ognia i kłębach dymu.
Jak powstaje mit?
Kto wystrzelił pocisk, który zamienił dumnego nazistowskiego nadczłowieka w zwęglone truchło? Na wielu polskich stronach internetowych można przeczytać, że “to nasi” – żołnierze z 1 Dywizji Pancernej generała Maczka. Najlepszy pancerniak w dziejach miażdżył wszystkich bez wyjątku – Rosjan, Amerykanów, Anglików – aż trafił wreszcie na dzielnego Lechitę i pożegnał się z żywotem.
Czy to prawda? Zależy, jak bardzo chcemy w tę wersję uwierzyć. Zachodni historycy podają, że w miejscu, gdzie zginął Wittmann, Polaków tego dnia w ogóle nie było. W zasadzce na jego formację brały udział czołgi brytyjskie i kanadyjskie. Podaje się nawet nazwisko pogromcy niemieckiego asa. Pojazd Wittmanna, a także dwa inne tygrysy, miał trafić działonowy Joe Ekins z brytyjskiego shermana firefly pod komendą sierżanta Gordona. Potwierdzili to współcześnie dwaj byli towarzysze broni Ekinsa.
Sukces, szczególnie spektakularny, ma jednak z reguły wielu ojców. Niektórzy twierdzą więc, że mistrzowski strzał oddał któryś z czołgów kanadyjskich, albo że słynnego hitlerowca posłał na tamten świat biorący również udział w walkach w tym rejonie aliancki samolot szturmowy.
Pancerniacy generała Maczka. Czyżby to z ich ręki zginął Czarny Baron?
Gdzie tu jeszcze miejsce na Polaków? Spokojnie, spokojnie, znajdzie się. “W chwili śmierci Wittmanna obszar ten był intensywnie ostrzeliwany przez całą artylerię polskiej 1. Dywizji Pancernej, dowodzonej przez generała Stanisława Maczka. Czyżby to Polacy byli odpowiedzialni za śmierć Wittmanna?” – zapytał historyk, dr Tymoteusz Pawłowski, na portalu Wirtualna Polska. Redaktor nie miał już wątpliwości ostrożnego historyka i obszedł się bez znaku zapytania. “Za zniszczenie czołgu niemieckiego rekordzisty odpowiadają prawdopodobnie Polacy” – czytamy więc w leadzie tekstu.
Jak wiadomo z różnych badań, czytelnicy internetowi przyswajają głównie tytuły i leady, a po cały tekst sięgają tylko w szczególnych wypadkach. I już witamy się z gąską. Słówkiem “prawdopodobnie” nikt nie będzie sobie przecież zawracał głowy, stajemy więc w obliczu stwierdzonego faktu internetowego: Wittmanna trafił jakiś bezimienny polski bohater-artylerzysta.
Oto i mamy narodziny, jak się to dziś określa, postprawdy. Żadnych dowodów na wykończenie hitlerowskiego asa przez Polaka nie ma. Ale kto tam udowodni, z drugiej strony, że polski pocisk go nie trafił? No kto?
Nie husarz, a chłop
Takich postprawd krąży dziś w sieci i na papierze tysiące. Wiele z nich dotyczy polskich dziejów, w tym wojennych. Zawisza Czarny był ponoć “najlepszym rycerzem Europy”. Czyżby? W najbardziej prestiżowym turnieju rycerskim w naszej części kontynentu, w dniach 5-24 czerwca 1412 r. w Budzie, jakoś nie udało mu się wygrać. Zwyciężył rycerz śląski, poddany króla Czech, zgarniając jako nagrodę konia ze złotymi podkowami.
Przeczytać można często, że husaria była formacją “niepokonaną na polach bitew”. Według źródeł nie raz dostawała jednak cięgi – od Turków, Kozaków czy Szwedów. Husaria też ponoć “wygrała bitwę pod Wiedniem”. Ciekawe tylko, jak wspaniali husarze poradziliby sobie w tej najsłynniejszej swojej batalii, gdyby wcześniej chłopska piechota nie utorowała im drogi do szarży podczas całodniowych morderczych walk na przedpolach miasta? Skrzydlaty pan spija od stuleci całą śmietankę, o kmiotku nikt nie pamięta.
Zdarzają się też bzdury wręcz szokujące. Autor pewnej książki o bohaterach XX stulecia opisuje, całkiem na poważnie, jak ułani wileńscy w czasie jednej z szarż we wrześniu 1939 r. zamiast pozabijać Niemców… poobcinali im uszy. Trochę tak dla kawału, trochę z chęci poniżenia Szwaba. Dlaczego w źródłach niemieckich o tym głucho? Bo Wehrmacht tak się wstydził upokorzenia, że gdzieś ukrył całą kompanię z poobcinanymi uszami!
Skrzydlaty pan spija od stuleci całą śmietankę, o kmiotku nikt nie pamięta. Krajobraz po bitwie pod Wiedniem według Jana Matejki.
To dążenie do wyolbrzymiania własnych przewag, przybierające często groteskowe formy, jest poniekąd zrozumiałe. Panuje obecnie moda na nacjonalizm i podkreślanie dumy narodowej, co podsyca rządząca partia Prawo i Sprawiedliwość razem ze swoim konglomeratem medialnym. Panteon bohaterów narodowych uzupełniono hurtowo żołnierzami wyklętymi, przy czym kwestionowanie zasług lub wypominanie grzechów temu czy innemu wyklętemu budzi na prawicy histeryczne reakcje. Przykładem sprawa sprzed paru miesięcy: kierownictwo Instytutu Pamięci Narodowej chciało wyrzucić z pracy historyka Macieja Sobieraja, który niepochlebnie wyraził się o Leonardzie Zubie-Zdanowiczu, szefie sztabu Brygady Świętokrzyskiej NSZ, uznanym przez Armię Krajową za dezertera.
Heros w krzakach
Wszystko to bynajmniej nie oznacza, że nie było w naszych dziejach super-fighterów, mistrzów oręża, którzy dokonali niezwykłych czynów. Zawisza raczej nie był “najlepszym rycerzem Europy”, ale kopią i mieczem posługiwał się z pewnością świetnie. Inaczej nie dorobiłby się, służąc za pieniądze jako najemnik, murowanego zamku i 20 wsi.
W XVI wieku, walcząc w wojnach religijnych we Francji, a potem przeciw Turkom na Morzu Śródziemnym, Bartłomiej Nowodworski osiągnął mistrzostwo w forsowaniu murów twierdz za pomocą min i tzw. petard. Został kimś w rodzaju ówczesnego sapera-komandosa. Swe niezwykłe umiejętności potwierdził potem w służbie dla Rzeczpospolitej, w 1611 r. otwierając jej armii drogę do zdobycia potężnej rosyjskiej twierdzy – Smoleńska.
Wyczyn Mikołaja Skrzetuskiego unieśmiertelnił w ”Ogniem i mieczem” Sienkiewicz. Przedarcie się przez szeregi wroga zainspirowało także Juliusza Kossaka do namalowania obrazu ”Przeprawa Skrzetuskiego”.
Mikołaj Skrzetuski (nie mylić z sienkiewiczowskim Janem) rzeczywiście przedarł się z oblężonego Zbaraża przez szeroki pierścień wojsk kozacko-tatarskich, które każdego schwytanego wojaka Rzeczpospolitej poddawały wymyślnym torturom. Józef Sułkowski swymi brawurowymi akcjami wzbudził zachwyt samego Napoleona i został jego adiutantem. Na ostatni punkt oporu Somosierry, która wydawała się nie do zdobycia, wtargnął po morderczej szarży Andrzej Niegolewski. Robert Oszek gromił bolszewików w rzecznej kanonierce, a potem niemieckie freikorpsy w zbudowanym przez siebie monstrualnym wozie pancernym.
Czy warto doszukiwać się widmowego polskiego pocisku we wraku czołgu Wittmanna, skoro mieliśmy rasowego asa pancernego w osobie Edmunda Orlika? Walcząc w niewielkiej, dwuosobowej tankietce TKS, wyposażonej w działko kaliber 20 mm, polski czołgista dotkliwie kąsał hitlerowskich pancerniaków podczas kampanii wrześniowej.
Zdaniem historyka wojskowości Stephena Zalogi największe sukcesy w walkach pancernych II wojny światowej osiągali tzw. bushwackerzy – sprytni tankiści, którzy potrafili dobrze zamaskować swą maszynę w krzakach i zaatakować wroga z zaskoczenia. Orlik był świetnym bushwackerem, nadrabiając talentem oczywiste niedostatki swego mini-czołgu. Jego wyczyny okazały się na tyle spektakularne, że dziś w popularnej grze internetowej World of Tanks dostać można medal Orlika – za zniszczenie tankietką trzech większych czołgów wroga.
Jak skończyłaby się bitwa pod Somosierrą bez bohaterskiego czynu Andrzeja Niegolewskiego?
Krew, pot i brud
Takie przykłady można mnożyć – chętnych odsyłam do mojej książki wydanej przez Znak – “Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy”. Nie starałem się podążać za obecną modą, książka nie jest więc wypełniona w 100 procentach żołnierzami wyklętymi i pogromcami bolszewika. Przyjąłem jako główne kryterium nadzwyczajne dokonania bojowe i starałem się tego trzymać, bez względu na to, dla kogo i przeciw komu walczył dany wojownik.
Nie chciałem też wybielać biografii moich bohaterów, by wykreować jakieś postacie ze spiżu. To dwanaście dramatycznych historii o ludziach z krwi i kości – mistrzach oręża na wojnie, ale zwykłych śmiertelnikach w codziennym życiu. Łasych na pieniądze i zaszczyty, pragnących uznania i miłości, ulegających ludzkim słabościom. Byli wśród nich awanturnicy, byli alkoholicy, byli zaburzeni psychicznie. Wielu nie potrafiło sobie ułożyć życia osobistego. Przeszli jednak do historii, bo na polu bitwy okazywali nadzwyczajne zdolności.
Kto ma dość inflacji spiżowych albo papierowych herosów, a chce poczytać o autentycznych fighterach – pokrytych krwią, potem i brudem – tego zapraszam do lektury.
O autorze: Marcin Szymaniak - autor niezależny, stały współpracownik ”Focusa Historia”; publikuje też w innych pismach historycznych. Wcześniej przez kilkanaście lat dziennikarz ”Życia Warszawy” i ”Rzeczpospolitej”, gdzie zajmował się m.in. ”wojną z terroryzmem” i konfliktami w Iraku i Afganistanie. Nominowany do nagrody Grand Press w 2006 r. Autor książki "Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy".
O prawdziwych polskich bohaterach przeczytasz w książce Marcina Szymaniaka ”Fighterzy. Najlepsi polscy wojownicy”, wydanej nakładem wydawnictwa Znak. Kliknij i sprawdź.
Zainteresował Cię artykuł? Na TwojejHistorii.pl przeczytasz też o ilu zabitych ma na sumieniu Józef Piłsudski?