Trwa ładowanie...
fragment
23-03-2011 17:42

Rycerz kielichów

Rycerz kielichówŹródło: Inne
d2ma66c
d2ma66c

Dźwięk budzika jest tym, czego w życiu nie znoszę chyba najbardziej. Jakikolwiek budzik byś znalazł i jak piękne melodyjki by on wygrywał, to nic nie zmienia faktu, że jest przedmiotem mającym sprowadzić cię do rzeczywistości. Wyrwać z miękkiej i ciepłej pościeli, zmusić do rozpoczęcia nowego, pospiesznego dnia, w którym, zapewne, jak w wypadku setek i tysięcy innych dni, nie wydarzy się nic, co warto byłoby zapamiętać. Tym razem jednak dźwięk budzika nie wywołał u mnie zwyczajowej agresji, zmieszanej z niechęcią. Tym razem uciszyłem go szybko i leżałem dziwnie zadowolony i już zupełnie rozbudzony. Wspomnienie fascynującego snu, lotu na smoku w stronę wschodzącego słońca, przemykającego pode mną stada wilków, drzew i krzewów migających w dole, nie tylko mnie uspokoiło, ale wprowadziło w radosny nastrój. Czasami budzę się w nastroju Królika z Kubusia Puchatka i wiem, że nadeszła właściwa chwila na działanie. Zapewne będąc w takim nastroju, Aleksander Wielki zdecydował się pomaszerować do Indii, a Hannibal
nauczył słonie, jak pokonywać alpejskie przełęcze. Co, nawiasem mówiąc, w obu przypadkach okazało się nie najlepszym pomysłem.
Do pracy idę zawsze tą samą drogą. Wystarczy, że przejdę małą uliczką do ronda, przetnę je (odczekując jak zwykle swoje na światłach), a potem do bramy budynku, w którym pracuję, mam jeszcze około pięciuset metrów. Właśnie na tym odcinku, na tym zatłoczonym chodniku pełnym spieszących do pracy ludzi, spotkałem poprzedniego dnia dziewczynę o ładnych oczach. Ale idąc, nie pamiętałem, rzecz jasna, o niej, lecz wspominałem podniebny lot.
– Wszystko było zatopione w szarówce poranka, gdzieś na horyzoncie dopiero podnosiło się słońce i malowało chmury lekkim szaroróżowym blaskiem – usłyszałem cichy głos.
Zatrzymałem się, jakby ktoś dźgnął mnie szpilką. Obok, w tym samym miejscu co wczoraj, stała ta sama dziewczyna. Nawet nie zmieniła ubrania. Nadal miała na sobie jasną, powłóczystą sukienkę, zapiętą pod samą szyję.
– Co powiedziałaś? – chrypnąłem.
– Smok płynął na skrzydłach wiatru, a pod nim pędziło stado wilków z pyskami opuszczonymi do ziemi, jakby ich nozdrza wypełniał zapach, który je nęcił i przyciągał w stronę płaskiego wzgórza, zatopionego w szarówce, gdzieś na horyzoncie – mówiła takim tonem, jak gdyby recytowała wiersz.

Nie zwróciłem uwagi na to, że potrąciły mnie dwie osoby, a ktoś inny boleśnie wbił mi w łydkę róg nesesera. Zbliżyłem się do dziewczyny. Stałem tak blisko, że czułem zapach jej włosów.
– Co ty mówisz? Co ty mówisz?
– Czy o tym właśnie śniłeś? – zapytała i następnie ciszej powiedziała coś niezrozumiałego, coś, w czym było na pewno co najmniej kilka liter „l” i „n”.
Nikt nie może znać niczyich snów. Nikt nie może opowiadać o nich, i to takimi słowami, jakie ja pamiętałem. Nie ulegało jednak wątpliwości, że nieznajoma znała mój sen. Zbyt wiele szczegółów się zgadzało. Wilki, smok, szarość poranka, wzgórze majaczące na horyzoncie. To nie był przypadek i to nie była ukryta kamera. Nikt nie potrafi stymulować w podobny sposób pracy mózgu, nawet jeśli miałby w tym cel. Nikt nie potrafiłby na chybił trafił podać tylu zgadzających się szczegółów. Prawdopodobieństwo tego, że strzelała na oślep (jak to czynią różnego rodzaju wróżki), było tak samo duże, jak prawdopodobieństwo tego, że za chwilę do kieszeni marynarki wpadnie mi meteor. Kim więc była niewysoka, szczupła dziewczyna, znająca moje sny?
– Mogę śnić dla ciebie – powtórzyła te same słowa co wczoraj – chcesz, żebym dla ciebie śniła?
Spojrzałem na zegarek. Było kilka minut po dziesiątej. Ale czułem, że jest mi wszystko jedno, nie tylko, czy spóźnię się dziś do pracy, ale też, czy w ogóle tam pójdę.
– Możemy porozmawiać? – zapytałem. – Może gdzieś usiądziemy?
– Chodźmy do ciebie – odparła – chętnie zjadłabym śniadanie.


Zanim zjadła śniadanie, wzięła długą kąpiel i pojawiła się w pokoju okutana w mój szlafrok, z białym ręcznikiem, którym jak turbanem owinęła mokre włosy. Postanowiłem niczemu się nie dziwić, chociaż sytuacja była co najmniej niecodzienna. Przygotowałem jej herbatę i śniadanie, co było o tyle skomplikowanym zadaniem, że prawie nigdy nie jadam w domu i w mojej lodówce zwykle nie ma nic oprócz napojów. No ale znalazły się jednak jajka, kawałek sera i kilka kromek kupionego nie wiadomo kiedy i po co chrupkiego pieczywa, którego, nawiasem mówiąc, serdecznie nie znoszę, gdyż smakuje jak równo pokrojone płaty styropianu.
Paliłem w milczeniu papierosa i przyglądałem się, jak je. Po jej posturze spodziewałem się, że będzie dziobała w jedzeniu niczym wróbelek, a tymczasem wcale nie starała się ukryć, że ma apetyt. Dopiła herbatę i spojrzała na mnie. W jej oczach nadal widziałem obawę, może lepiej powiedzieć: zaniepokojenie. Była jednak już kimś innym niż ta zastraszona, spotkana wczoraj osóbka.

d2ma66c
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ma66c