Trwa ładowanie...
fragment
23-11-2010 11:31

RPA - kraj niespodzianek

RPA - kraj niespodzianekŹródło: Inne
d1z11d5
d1z11d5

Dzień 2

Następnego dnia mamy w planie kilka atrakcji, nie możemy zatem zbyt
długo się wylegiwać. Dajemy sobie jednak trochę wypocząć i na śniadanie
wybieramy się o 9.30. Pokój śniadaniowy (bo nie restauracja) jest mały,
oprócz naszego stolika tylko jeszcze jeden, przy którym kończy posiłek
Francuzka z trójką małych dzieci. Spodziewamy się zatem szybkiej obsługi,
tym bardziej że zaraz pojawiają się przy nas dwie Afrykanki. Instruują
nas, jak mamy się obsłużyć płatkami i mlekiem, po czym znikają na dobre
10 minut. Z menu położonego na stole dowiadujemy się, że można jeszcze
zjeść jajka z dodatkami, więc grzecznie czekamy, aż ktoś przyjdzie przyjąć
zamówienie. W końcu Afrykanki znów się zjawiają, tym razem w trójkę,
i kiwają grzecznie głowami, gdy mówimy: jeden omlet z bekonem, cebulą
i pomidorami, drugi tak samo plus pieczarki, a trzeci (dla mnie) z samą
cebulą i pomidorami. I teraz zaczyna się czekanie – mija co najmniej kwadrans,
zanim Afrykanki, znowu we trzy, przynoszą nam potrawy. Jeden
omlet jest bez bekonu, natomiast „pomidory” to plaster pomidora ułożony
obok omletu! Zatem mój omlet jest tylko ze smażoną cebulą. No cóż, nie
śmiemy krytykować, bo kelnerki przyniosły je z tak serdecznymi uśmiechami,
że nie mamy sumienia.
Ruszamy z hotelu na południe Johannesburga. Miasto nazywane jest
„bramą Afryki”, bo dzięki dobrze rozwiniętej infrastrukturze i zaawansowanej
gospodarce stanowi dla wielu fi rm bazę pozwalającą na ekspansję
w innych państwach południa Afryki oraz Afryki Subsaharyjskiej. Jest też
dla czarnych mieszkańców kontynentu bramą do lepszego życia – masowo
ściągają tu w poszukiwaniu pracy i lepszych widoków na przyszłość. Nazwa
miasta pochodzi od afrykanerskiego imienia Johann, do dziś jednak
pozostaje zagadką, którego sławnego Johanna w ten sposób uhonorowano.
Obecnie miejscowi częściej używają formy skróconej – Jo’burg, co jest nazwą
kulturowo bardziej neutralną.

Podstawą rozwoju ośrodka od 120 lat jest złoto, którego złoża, odkryte
w 1886 roku, okazały się bogatsze od innych i jak się przewiduje, wystarczą
na jeszcze sto lat. W samym mieście już się go nie wydobywa, jedynie
w okolicach. I właśnie dzięki temu Johannesburg jest największym
na świecie miastem, które nie leży nad rzeką lub innym zbiornikiem wodnym.
Źródłem jego rozkwitu była bowiem nie woda, lecz złoto. Obecnie
jednak to dobrodziejstwo może się przyczynić do zagłady miasta – pojawiły
się bowiem apokaliptyczne wizje zapadnięcia się centralnej części metropolii.
Opustoszałe chodniki kopalń wypełniły się wodą, która z czasem
zakwasza się, staje się wysoce toksyczna i podchodzi coraz wyżej. W chwili
obecnej jest na głębokości 550 metrów, ale zbliża się do powierzchni ziemi
każdego dnia o prawie metr. W ciągu najbliższych piętnastu miesięcy
może dojść do krytycznego poziomu, na którym znajdują się fundamenty
budynków. Żelbetonowe konstrukcje mogą zacząć korodować i, jak w najgorszych
wizjach, przewracać się na wzór kostek domina.
Johannesburg położony jest na rozległej równinie o średniej wysokości
1700 m n.p.m., w prowincji Gauteng, najmniejszej, ale i najbogatszej
ze wszystkich prowincji RPA. Usytuowanie geografi czne sprawia, że klimat
jest tu suchy i ciepły, śnieg należy do rzadkości, latem temperatura
raczej nie przekracza 30 stopni. Do uciążliwych, zwłaszcza dla przybysza,
kaprysów klimatu należą silne wichury występujące na przełomie sierpnia
i września. Podczas jednego z moich pobytów w tym mieście w 2009
roku trafi łam akurat na taki wiatr, który dął nieprzyjemnie przez całą
noc, nie dając mi spać i wywołując przykry ból głowy. Łagodny klimat
sprawia natomiast, że w Jo’burgu, podobnie jak na większości terytorium
RPA, nie występuje malaria (wyjątek stanowią tu tereny Narodowego
Parku Krugera, jednakże tylko w okresie letnim, zatem mniej więcej
od grudnia do lutego).
Przez miasto dziennie przejeżdża prawie milion osób, a głównym środkiem
transportu są „czarne taksówki”, czyli mikrobusy przewożące przede
wszystkim ciemnoskórych klientów. Należą do prywatnych fi rm zrzeszonych
w dwóch korporacjach, będących pracodawcą dla pokaźnego odsetka
zatrudnionych. Co stanowi o ich sile, której pokaz dali falą protestów na
wieść o wprowadzeniu do transportu publicznego autobusów REA VAYA w sierpniu 2009 roku. Miały być one częściowym rozwiązaniem problemu,
na który zwracała uwagę FIFA: brak prawidłowo rozwiniętej komunikacji
miejskiej w miastach, gdzie miały się odbywać mecze mundialu w 2010
roku. Jednocześnie mogły się okazać poważną konkurencją dla „czarnych
taksówek” oferujących usługi trochę drożej (ceny biletów autobusowych to
2–3, 5 randa). Albo te protesty odniosły jakiś skutek, albo władzom miasta
zabrakło pieniędzy, dość, że po roku funkcjonowania REA VAYA oferta
ogranicza się do ośmiu linii autobusowych. A przecież w mieście zakorkowanym
w godzinach szczytu od nadmiaru pojazdów kołowych wybudowanie
metra aż się prosi! Niestety, problemem w tym przypadku nie są pieniądze,
lecz wciąż istniejące uprzedzenia rasowe. Gdy zapytałam bowiem
białego, mieszkającego w Jo’burgu od 20 lat, dlaczego miasto nie buduje
metra, odpowiedział:
– Po co? Dla czarnych?
– Nie – odparłam – dla wszystkich.
– Ale biały nie wsiadłby do takiego środka komunikacji – usłyszałam
– bo wiedziałby, że musi podróżować głównie z czarnymi. Dlaczego więc
miasto miałoby budować coś, co by służyło tylko czarnym?
I miasto wciąż się dusi w spalinach bez perspektyw na jakiekolwiek
zmiany.
„Czarne taksówki” dominują zatem w przewozie osób, co wcale nie
znaczy, że potrafi ą zadbać o klienta. Znany południowoafrykański komik,
Ndumiso Ngcobo, nazywający siebie „miejskim wojownikiem Zulu”,
w swojej książce Some Of My Best Friends Are White (Niektórzy z moich
najlepszych przyjaciół są biali) wziął na ostrze swojej ciętej krytyki kierowców
wspomnianych taksówek. Ngcobo jako młody człowiek musiał korzystać
z ich usług dość często, doświadczył tym samym na własnej skórze np.
czterogodzinnego oczekiwania w minibusie przy zewnętrznej temperaturze
35 stopni w cieniu, bo pojazd ma być zapełniony, zanim wyjedzie w trasę.
A pasażer nijak nie może zaprotestować, nie mówiąc już o wyjściu do toalety,
obowiązuje bowiem zasada. „Jeśli wsiadłeś, siedzisz”. Ngcobo był raz
świadkiem, jak kierowca spokojnie jadł kanapki, oczekując na resztę klientów,
poświęcił się jednak i przerwał posiłek, by siłą wciągnąć do taksówki
z powrotem kobietę, która chciała się przesiąść do samochodu męża. Co z tego, że się spieszyła do pracy? Nic nie pomogło, że chciała mu zapłacić
za kurs, choć z niego nie skorzystała, byleby ją wypuścił do męża. Kierowca
wepchnął ją do minibusu, a mąż nawet nie zaprotestował, bo do pomocy
koledze natychmiast ruszyli kierowcy innych taksówek. Dlatego my nie
próbujemy nawet takich przejażdżek...
Chcę, byśmy zwiedzili największy stadion w RPA – Soccer City Stadium.
Ku naszemu zaskoczeniu teren wokół jest pusty, drogi dojazdowe
też, a strażnicy po wschodniej stronie stadionu nie są nawet pewni, czy
obiekt można zwiedzać. Docieramy do bramek po drugiej stronie obiektu
i tam się dowiadujemy, że owszem, można zwiedzać, ale trzeba – tłumacząc
dosłownie słowa czarnego parkingowego – „zarezerwować wycieczkę”. Już
mam wizję, że powinniśmy byli rezerwować coś z wyprzedzeniem, przed
przyjazdem, tymczasem po kilkunastu minutach wyjaśnia się, że chodzi
po prostu o wykupienie wycieczki wraz z przewodnikiem (płci żeńskiej).
Zwiedzamy trybuny, części dla VIP-ów, szatnie, murawę – i dowiadujemy
się, że stadion jest jednym z pięciu największych na świecie. Imponujące,
lecz nas intryguje, co się dzieje z takim olbrzymem półtora miesiąca po
mundialu. I dowiadujemy się, że nie stoi pusty, bo co kilka dni rozgrywane
są tu mecze narodowej reprezentacji – zarówno tej w piłce nożnej, czyli
drużyny Bafana Bafana, jak i w rugby, czyli teamu Springboksów. Oprócz
tego do kas obiektu wpływa też trochę pieniędzy od turystów – nie zwiedzamy
bowiem sami, dołączyła do nas grupa Turków.

d1z11d5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1z11d5