Coraz częściej spostrzegałem rzeczy, na które byłem na początku ślepy: że ludzie rozmawiają na różne zakazane tematy; że starszyzna chroni się nawzajem; że wiele rzeczy załatwia się po cichu przed społecznością, a w terapeutycznej chodzi tylko o to, żeby sprawę „przyklepać”. Dzień wcześniej prezes mówił o tym, jak X, któryś z pacjentów o długim stażu, złamał jedną z podstawowych zasad. Opowiadał o tym z oburzeniem, ale wystarczyło tylko, że kilka osób zaczęło o tym rozprawiać i sprawa się rozeszła, tak jakby nic się nie stało. Nie bardzo wiedziałem, co to znaczy. W jakimś stopniu byłem jeszcze w stanie, w którym powinienem nosić na piersi kartkę z napisem: „na imię mam Wojtek, jestem w Monarze”, żebym w każdej chwili mógł sobie przypomnieć, kim i gdzie jestem. Teraz wiem, że jest prosty związek między tym, że X pojechał bez wiedzy kogokolwiek do Warszawy i nie poniósł żadnych konsekwencji, a tym, że nie bardzo sobie w życiu radzi, że popala sobie papierosy i nie tylko papierosy, nie mówiąc już o piciu
alkoholu. Dla kogoś z ulicy to nie jest żaden problem, dla ludzi po Głoskowie oznacza, że coś jest nie tak.
Niestety, jeśli w sobotę czy niedzielę szedłem do kuchni na pierwszą zmianę, to kiedy koledzy wracali ze szkoły, ja miałem do zrobienia jeszcze dyżurek. Niestety, bo mógłbym w tym czasie spokojnie pooglądać telewizję, czego za bardzo nie lubię, czy z kimś pogadać. Tego dnia jednak dyżurek bardzo dobrze mi zrobił. Miałem ponad półtorej godziny na układanie kurtek na strychu i na myślenie o tym, co jeszcze niedawno wydawało mi się takie oczywiste. Teraz dopiero powoli zaczynałem dostrzegać swoją naiwność. Bo niby dlaczego ludzie po przyjeździe do Głoskowa nagle mieli stawać się aniołami? Jeśli norma jest taka, że większość spraw załatwia się tak, żeby wyszło na nasze, myślę tutaj o normalnym życiu, to dlaczego nagle tutaj, gdzie nie trafiał w końcu kwiat młodzieży, z jakichś powodów miałoby być inaczej? Dlaczego chciałem wierzyć w bezinteresowną życzliwość ludzi? Przecież standard zachowań tam, za bramą, jest zupełnie inny. Jeśli ktoś był dla mnie serdeczny, zastanawiałem się, czy czegoś od mnie oczekuje, czy
może po prostu właśnie skończył obrabiać mi za plecami tyłek i stara się to jakoś zamaskować. Było wtedy we mnie sporo złości, ale powtarzanie monotonnych zajęć spowodowało, że jakoś się to wszystko oddaliło. Wierzyłem już trochę w to, że cały system i ideologia Głoskowa są dobre, tylko ludzie nie zawsze są w stanie wprowadzić je w swoje życie. Wcześniej, gdy pierwszy raz poczułem w sobie złość do ludzi, stało się tak, bo wierzyłem naiwnie, że Głosków jest swego rodzaju doskonałością, a okazało się, że jest tu także drugie, podziemne życie. Z czasem miałem okazję poznać także jego głębsze warstwy. Zrozumiałem także, że aby cały pobyt w Ośrodku miał jakikolwiek sens, tak musi być. Gdyby wszystko było doskonałe, nie można by było błądzić i tak naprawdę nikt nie uczyłby się dokonywać wyborów, nie potrafiłby sprzeciwiać się złu, które jest wokół niego. Po wyjściu z Ośrodka bylibyśmy całkowicie bezbronni.
Zacząłem na dłużej opuszczać Ośrodek. Nie na spacer czy po to, by pobiegać z kilkoma osobami, ale przede wszystkim na pogadankę z Kochasiem i Michałem na temat narkomanii w internacie w Miętnem. Taki pierwszy kontakt z ludźmi spoza Ośrodka zrobił na mnie spore wrażenie, ponieważ przez kilka miesięcy rano przed dworkiem, kiedy wychodziliśmy na rozgrzewkę, przy posiłkach, na społecznościach widziałem tylko dwadzieścia–trzydzieści twarzy. Cały czas te same twarze. Jasne, że czasem ktoś wyjeżdżał, bywały dni, w które jednocześnie przyjeżdżały trzy czy cztery osoby, ale kilkanaście osób trwało. A tutaj najpierw kilkudziesięciu uczniów, później panie wychowawczynie chcące dowiedzieć się jak najwięcej o tak zwanym problemie.
Dopiero wtedy bardzo mocno przekonałem się o sile tkwiących w ludziach przekonań dotyczących narkomanii. Wychowawczynie były zachwycone naszą ogładą, liczbą potrzebnych do normalnego życia umiejętności, takich jak sprzątanie, gotowanie czy planowanie sobie czasu. Ale jednogłośnie stwierdziły, że nie chciałyby, żeby ich córka miała męża po Głoskowie. Mimo że niby wszystko wygląda tak dobrze, że jesteśmy prawie idealni, to lepiej, żeby z tego rodzaju doskonałości korzystali inni. Bardzo podobnie zresztą dzieje się z osobami, które szukają pracy – kilka tygodni po zatrudnieniu pracodawca pyta, skąd biorą się tacy ludzie – grzeczni, sympatyczni, uczciwi, nie piją, nie palą. A kiedy dowiadują się, że z Monaru, z zasady nie chcą już nikogo z takiego źródła. Dlatego właśnie sporo osób woli ukrywać swoją przeszłość.
Kiedy wychowawczynie zaproponowały nam cukier do herbaty, wszyscy solidarnie podziękowaliśmy. Na pytanie dlaczego, żartem odpowiedziałem, że wiara nam zabrania. Na lekkie zdumienie i przekonanie, że Ośrodek ma coś wspólnego z sektą, zacząłem mówić, że to, co się dzieje w Głoskowie, musi mieć w sobie coś z wiary – jeśli ktoś nie uwierzy, nie jest w stanie cały oddać się systemowi, więc niewiele z pobytu w Ośrodku skorzysta. Czasem ludzie kurczowo trzymają się starych przyzwyczajeń, nawet tych najbardziej banalnych – muzyki, telewizji, jedzenia. Stopień zmian widać właśnie po tym, ilu nowych zespołów muzycznych zaczęli słuchać, jakich nowych autorów zaczęli czytać, czy ciągle oglądają te same programy w telewizji. Trzeba uwierzyć, że aby nie brać, należy także znacząco przebudować swoje życie. Trzeba wierzyć w Głosków jako jedyną drogę, którą w tym momencie można kroczyć. Bardzo niewielu ma w sobie tak wielką determinację, a może taką siłę, żeby w to wierzyć.
Inna sprawa, że słodzenie herbaty stało się w pewnym momencie także kwestią ideologiczną. Jednym z bardzo ważnych elementów nowicjatu jest asceza, wyrzeczenie. Pewnych rzeczy nowicjusz wyrzec się musi: swoich ubrań, muzyki, zakupów poza najbardziej podstawowymi. Inne może sam ograniczać lub wręcz z nich zrezygnować. Jedną z takich rzeczy stało się właśnie słodzenie herbaty. Taka rezygnacja z pewnych przyjemności i wygody w życiu często jest niezbędna do osiągnięcia sukcesu. I nie chodzi tu o sukces mierzony w złotówkach, sławie czy liczbie znajomych. Takim sukcesem jest zdrowe życie w zgodzie ze sobą i z ludzką przyzwoitością. Trzeba potrafić zrezygnować z wielu rzeczy, żeby prowadzić taki właśnie żywot, ale przede wszystkim trzeba wiedzieć, z czego warto i należy rezygnować – tego też można było nauczyć się w Głoskowie.