Robin Cook - Największy horror medyczny to wpływ wielkiego biznesu na służbę zdrowia
Jest mistrzem gatunku zwanego horrorem medycznym. "Szarlatani", to jego najnowsza książka, w której ucieka od swoich ulubionych tematów i skupia się bardziej na psychologii zawodu medyka. W rozmowie z WP Książki Cook zdradził, co jest największym problemem współczesnej służby zdrowia.
Maciej Kowalski: Kiedy ostatnio byłeś u lekarza?
Robin Cook: Kilka miesięcy temu. To był dermatolog.
Bałeś się?
Haha, nie, nie. Zupełnie nie. Ale to chyba przede wszystkim dlatego, że długo go szukałem, trafiłem do niego z polecenia i dobrze wiedziałem, czego się spodziewać. Rozumiem żart, że autor horrorów medycznych powinien bać się chodzić do lekarza, skoro w swoich książkach pisze o takich okropnościach, których dokonują medycy. Ale tak naprawdę chodzi o poważniejsze sprawy. Chodzi o poziom zaufania do lekarza, o jego kompetencje psychologiczne, o jego empatię wobec pacjenta. I choć zdarzało mi się pisać o najróżniejszych strasznych grzechach służby zdrowia, najważniejszy jest właśnie ten podstawowy poziom: umiejętność rozmowy z pacjentem i zapewnienia mu poczucia bezpieczeństwa i wsparcia.
W jakimś sensie o tym jest twoja najnowsza książka, "Szarlatani", dotyka właśnie tego tematu, w tym sensie jest trochę inna od twoich wcześniejszych powieści. Dlaczego?
Myślałem o tym od dłuższego czasu. Uznałem, że to bardzo ważny temat, zwłaszcza z punktu widzenia zwykłego pacjenta, który na co dzień spotyka się z systemem opieki zdrowotnej tylko za pośrednictwem lekarzy rodzinnych albo rezydentów w szpitalach. Dlatego zdecydowałem się napisać książkę właśnie o nich, a nie o tych, którzy są na szczycie tej piramidy. Jej głównym bohaterem jest młody lekarz, który wciąż jeszcze zachował entuzjazm, zaangażowanie, może nawet trochę szlachetnej naiwności. Do takiego lekarza aż chce się iść. Tacy powinni być lekarze. Przeciwstawiam go starszemu chirurgowi, pracującemu w tym samym szpitalu.
Chciałbyś iść do niego z wizytą?
Na pewno jest o wiele bardziej doświadczony, jest uznanym specjalistą w swojej dziedzinie... Chciałbyś, żeby cię operował, bo w tym jest naprawdę świetny. Ale nie chciałbyś, żeby się tobą... Zastanawiam się jakiego słowa użyć i wydaje mi się, że najlepszym jest "opieka". To jest wysokiej klasy specjalista, świetny lekarz, który nie ma najbardziej podstawowych umiejętności związanych z opieką nad pacjentem. Od razu przypominają mi się moi rodzice, którzy byli chyba dość stereotypowymi rodzicami: wykształcony, zaradny ojciec i opiekuńcza matka. Kiedy coś mi się stało: skaleczyłem się czy poobijałem, wiedziałem że ojciec da mi lekarstwa, założy opatrunek, ale wolałem pobiec do matki, która mnie przytuliła i pocieszyła. To jest właśnie największy problem związany ze współczesnymi lekarzami.
Największy problem współczesnej służby zdrowia?
Tak. To, czyli kwestia empatii lekarzy i jeszcze jedna sprawa, coś co przeżera do szpiku kości amerykański system ochrony zdrowia, ale wciąż jeszcze chyba nie dotarło w tak mocnym stopniu do Polski. Chodzi o skorumpowanie lekarzy przez wielkie koncerny farmaceutyczne. To jest gigantyczny problem i to na kilku poziomach: lekarze nie wybierają leków ze względu na ich skuteczność, ale korzyści jakie mogą odnieść rekomendując produkty konkretnej firmy. Niektóre choroby nie mają szans na całkowite wyeliminowanie, bo nie opłaca się inwestować w badania laboratoryjne nad odpowiednimi lekami. Najróżniejszych negatywnych konsekwencji tego związku między wielkim kapitałem a medycyną jest mnóstwo.
Twoja najnowsza książka - to już chyba nie plotka, ale fakt - niedługo doczeka się ekranizacji. Jaka jest twoja rola w tym projekcie?
Znacznie większa niż w przypadku wcześniejszych ekranizacji moich książek. A muszę przyznać, że zdarzały się sytuacje, w których sam nie poznawałem na ekranie moich własnych pomysłów z książek. Doznawały tak dużej ingerencji ze strony producentów, że całkiem traciły sens. Dlatego tym razem postanowiłem sam zostać współproducentem. Zwłaszcza, że "Szarlatani" to jednak trochę inna książka niż poprzednie: o wiele bardziej skupiona na postaciach i ich psychologii niż na akcji. Dlatego wolę wszystkiego dopilnować, żeby film dobrze oddał cały sens książki. Oczywiście sam pracuję nad scenariuszem. Oczywiście myślę o tym, kto powinien to reżyserować, bo od dobrego reżysera będzie w największym stopniu zależało, czy ten film się uda.
Masz kogoś na oku?
Znam reżysera, o którym wiem, że znakomicie poradziłby sobie z tym materiałem, a wręcz mógłby mu się on spodobać, ze względu na swój charakter. To Martin Scorsese. On lubi postacie z charakterem, lubi takie psychologiczne rozgrywki, lubi też budować narrację za pomocą głosu z offu, komentującego akcję. W tym filmie miałby to wszystko. Będziemy z nim rozmawiać, zaproponujemy mu angaż, może się zgodzi.
Masz tyle pracy nad filmem, że pewnie nie będziesz miał kiedy pisać...
To prawda. Ale na szczęście zanim zaangażowałem się, a raczej: wpadłem na dobre w ten projekt, udało mi się skończyć 36 książkę. Będzie zatytułowana "Pandemic", a jej punktem wyjścia jest niedawne odkrycie rewolucyjnej technologii umożliwiającej modyfikacje genetyczne wewnątrz żywych komórek. Wiele lat temu w jakimś sensie przewidziałem taką możliwość - kiedy ujrzała światło dzienne, moja powieść „Mutant” była fantastyką naukową, dziś staje się rzeczywistością. Warto więc wrócić do tego tematu. Dlatego się na to zdecydowałem.
Jak to się stało, że zacząłeś pisać takie książki, w których się specjalizujesz: horrory i thrillery dziejące się na salach operacyjnych?
Wydaje mi się, że wszyscy ludzie mają potężny lęk przed takimi miejscami. Sala operacyjna jest trochę jak piwnica - tak samo jak ona jest symbolem atawistycznego, odwiecznego strachu. Inna rzecz, że w pracy lekarza pojawia się wiele momentów, które są krwawe jak horrory. Pisząc o nich można ludziom napędzić strachu, nie posługując się jednocześnie takimi horrorowymi elementami jak duchy czy zombie, które niespecjalnie lubię.
Czy fakt, że jesteś praktykującym lekarzem pomaga ci pisać książki?
Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. Czasem zdarza mi się zaglądać do książek z gatunku horrorów medycznych, które nie są pisane przez lekarzy. Nie mogę ich spokojnie czytać, wiedząc ile jest w nich błędów, sytuacji, które za nic w świecie nie mogłyby się wydarzyć w szpitalu.
A odwrotnie: czy bycie pisarzem wpływa na twoją praktykę lekarską?
To jest bardzo dobre pytanie, które pozwala wrócić do początku tej rozmowy. Pisanie to znakomity sposób rozwijania umiejętności niezbędnych lekarzowi. Pisząc trzeba sobie nieustannie zadawać pytania o innych ludzi. Stwarzanie bohaterów jest jak przebywanie z obcymi ludźmi, czasem takimi, z którymi zupełnie nie ma się doczyniena na co dzień. Czyli dokładnie to, w czym lekarz musi być mistrzem. W tym sensie pisanie książek bez dwóch zdań czyni mnie lepszym lekarzem.