Puszczykowo kolonia. Wtorek, 15 lipca 2003. Noc. Mikołaj Zieliński
Grupa nastolatków próbuje rozwikłać zagadkę zamordowanej przed laty dziewczynki. Niewinna zabawa będzie miała tragiczny finał.
Promień jego latarki trafił na miejsce, gdzie siatka była poszarpana. Jakby rozerwana potężnymi zębami. Pomyślał o strzydze. Nie był pewny, jak ta istota wygląda, ale już sama nazwa budziła niepokój.
– Mówi się, że strzygi potrafią przeistoczyć się w puszczyka. – Helenka wróciła do uroczystego tonu. – Czytałam o tym w jednej z książek moich rodziców. Możliwe, że ptak, którego słyszeliśmy, to była strzyga w przemienionej postaci. Jesteśmy blisko.
Kamil rzucił jej ostre spojrzenie. Chyba on chciał to powiedzieć. Miał być przecież mistrzem ceremonii. Jego siostra wzruszyła jednak ramionami, jakby mówiła spoko i chłopak najwyraźniej odpuścił.
– Szepty przybierają na sile – poinformował tylko grobowym tonem. – Słyszycie to?! Zaiste, czy to słyszycie? Głos puszczyka kiedyś zwiastował śmierć! Strzeżmy się!
Bliźniak rozcapierzył dłonie niczym czarownik.
– Ja się boję – szepnął Kubuś po raz kolejny.
– Będzie super – zapewnił go Mikołaj pocieszająco.
Naprawdę żałował teraz, że go zabrali. Powinni byli być bardziej stanowczy. Od tych dziwacznych odgłosów dochodzących z wąwozu – czy to były szepty, czy tylko szum wiatru – można było naprawdę dostać gęsiej skórki. Mikołaj miał dwanaście lat, a się bał. Co dopiero siedmiolatek. No i mama byłaby wściekła. Oj, naprawdę wściekła.
Przecisnęli się przez poszarpaną siatkę i znaleźli się w leśnej gęstwinie. Tu nie dochodziło nawet blade światło księżyca w pełni. Całe szczęście, że mieli latarki. Mikołaj znów gratulował sobie zabrania bluzy. Było tu bardzo zimno.
– Być może tędy wyszła do lasu zaginiona dziewczynka – opowiadał dalej Kamil. – Być może wołała ją wiedźma, żeby dać pożywienie strzydze. Dziewczynka przecisnęła się przez tę dziurę i nigdy nie wróciła już żywa! Nigdy! Zaprawdę strzeżmy się!
Ruszyli wąską ścieżką. Zrobiło się tak ciemno, że prawie nic nie było widać. Wyczuwało się jednak pod stopami chropowate nierówności, korzenie i szyszki. Ściany wąwozu zaczęły stopniowo rosnąć wokół nich. Dawało to poczucie, jakby schodzili w głąb ziemi.
– Tam, gdzie teraz mieszka ten menel, stary Tomcio, była kiedyś cała osada – wyjaśniła Kamila. – Właśnie tam w dole wąwozu. Ale w połowie drogi znajduje się studnia. Nikt nie wie, czemu dawni mieszkańcy zbudowali ją właśnie tam. To tajemnica, której nigdy nie poznamy!
– Zaprawdę strzeżmy się – powtórzył jej brat. Najwyraźniej bardzo mu się spodobało to określenie.
Szli gęsiego. Mikołaj pierwszy, potem Kubuś, Adam, Helena, Kamila i Kamil. Głos bliźniaka dochodził więc do Mikołaja z daleka. Jak zza gęstej mgły. Chłopiec miał wrażenie, że zanurza się w jakiś inny świat, a idąca za nim paczka przyjaciół oddala się coraz dalej i dalej. Wiatr szeleścił w liściach. Korony drzew były teraz wysoko nad nimi.
– Słyszeliście to? – zapytał nagle Adam.
W głosie starszego brata dało się wyczuć wyraźną nerwowość. Adam nawet nie próbował jej ukrywać. Zaczął wodzić latarką po ścianach wąwozu. Były tak strome, że nie dałoby się po nich wspiąć. Gdyby musieli uciekać, trzeba by zawrócić i pędzić wąską ścieżynką z powrotem w górę. Tylko co, jeśli ktoś odciąłby im drogę?
Mikołaj odetchnął głębiej, żeby dodać sobie otuchy. Niewiele to pomogło, bo nozdrza wypełnił mu nieprzyjemny zapach wilgoci i czegoś jeszcze. Rozkładu? Nie był pewien, czy kiedykolwiek czuł coś takiego, ale to słowo często pojawiało się w horrorach, które lubił czytać wieczorami, podjadając ciastka mamy. Zapach rozkładu.
– Ktoś tu jest? – zawołała Kamila. – Ktoś tu jest?!
– Ja też coś słyszałem – zapiszczał Kubuś. Był przerażony.
Mikołaj już miał zaproponować, że odprowadzi młodszego brata do domu, kiedy odezwała się Helenka.
– Idziemy – powiedziała głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Ona tam jest!
Trudno było stwierdzić, czy mówiła o wiedźmie, strzydze czy zaginionej dziewczynce. Nagle Mikołaj zobaczył kątem oka jakieś poruszenie. Ktoś tam się czaił czy tylko mu się wydawało?!
– Jest tam kto? – zawołał.
Z ciemności odpowiedziały mu tylko szepty. Potem dało się znów słyszeć wyraźne pohukiwanie. Głos puszczyka zwiastującego śmierć?
– Chcę stąd iść – szepnął Kubuś błagalnie.
– Słuchajcie, ale tam naprawdę ktoś jest – powiedziała Kamila głuchym głosem. – Zielin ma rację.
W tym momencie zobaczyli bardzo wyraźne poruszenie. W ciemności przed nimi ktoś stał. Któreś z nich krzyknęło z przerażenia. To zadziałało jak katalizator i przyjaciele w panice rzucili się do ucieczki. Ciemność, ręce, nogi, szturchania, uderzenia gałązek krzewów porastających ściany wąwozu. Dziwaczne szepty wokół nich. Pędzili, ile sił w nogach, byle dotrzeć z powrotem do dziury w płocie. Kiedy Mikołaj próbował się przez nią przecisnąć, zawadził o kawałek przeciętej siatki i rozdarł sobie bluzę. Mama będzie wściekła, ale nie dbał o to.
Dotarli z powrotem do ogrodu Ciernistego. Oddychali ciężko i byli ubrudzeni, ale najważniejsze, że bezpieczni. W porównaniu do ciemności panującej w wąwozie, tajemniczy ogród Ciernistego oświetlony poświatą pełni księżyca zdawał się rozjaśniony jak w dzień, mimo że godzina duchów dopiero się zaczęła.
Nagle Mikołaj poczuł, że serce zaczyna bić mu jeszcze mocniej.
Zaraz… Zaraz!
– Gdzie jest Kubuś? – zawołał. – Gdzie on jest?!
Była ich tylko piątka. Braciszek zniknął.
WP Książki na: