Ciernia wlekli siłą do gabinetu inkwizytora. Wielkie drzwi, skrzypiąc, otworzyły się i oto ją zobaczył: stała przy oknie, odwrócona plecami do wejścia. Patrzył na nią spod opuchniętych powiek. Zobaczył ją po raz pierwszy, nie spodziewał się, że jest tak drobna i młoda - dziewczyna w stroju dorosłej kobiety. Miała na sobie wysokie lśniące buty i ciemne spodnie, na wierzch narzuciła ciemną skórzaną, zapinaną z boku bluzę, sięgającą prawie do kolan, nieco za dużą - dłonie w rękawiczkach ginęły w rękawach. Czarne włosy, zaczesane do tyłu w błyszczących rządkach, na karku podkręcały się w małe loczki jak odwrócone znaki zapytania. Z półprofilu widział cienki, nieco wygięty nos nad małymi prostymi ustami. Karnację miała o ton ciemniejszą od jego karnacji.
Odwróciła się i rzekła do strażnika w drzwiach:
- Możesz nas zostawić samych.
- Proszę pani...
- Powiedziałam, możesz odejść.
Strażnik zostawił więźnia i wyszedł. Cierń lekko się chwiał. Widział kobietę to wyraźnie, to mgliście. Długo patrzyła na niego. Potem przemówiła; ten głos słyszał już z głośnika.
- Dojdziesz do siebie? Przykro mi, że cię pobili.
- Mnie jest przykro znacznie bardziej.
- Chciałam się tylko z tobą spotkać.
- W takim razie może powinnaś uważać na to, co się przytrafia twoim gościom - odparł, czując w ustach smak krwi.
- Przejdźmy, proszę. - Wskazała wejście do prywatnego pokoju. - Musimy coś przedyskutować.
- Dziękuję, tu mi dobrze.
- Cierniu, to nie było zaproszenie, nie interesuje mnie twoje samopoczucie.
Zastanawiał się, czy odczytała jego reakcję - minimalne zwężenie źrenic, zdradzające winę. Albo może miała przymocowany do karku laser, próbkujący poziom soli na jego skórze? Z pewnością dobrze się orientowała, co on sądzi o jej zapewnieniach. Może nawet gdzieś w budynku znajdował się trał - mówiono, że w Domu Inkwizycji jest przynajmniej jeden trał, pracowicie konserwowany od początku istnienia kolonii.
- Nie wiem, za kogo mnie uważacie.
- Ależ wiesz. Po co te gierki? Chodź ze mną.
Poszedł za nią do mniejszego pokoju bez okien. Rozejrzał się, ale nie zauważył żadnej pułapki, nic nie świadczyło o tym, że to zakamuflowany pokój przesłuchań. Pomieszczenie wyglądało dość przeciętnie. Przy trzech ścianach półki zapchane papierzyskami, na czwartej mapa Resurgamu upstrzona szpileczkami i lampkami. Inkwizytor wskazała mu krzesło przy wielkim biurku, zajmującym znaczną część pokoju. Po drugiej stronie biurka siedziała już inna kobieta z lekko znudzoną miną. Starsza od inkwizytor, ale równie szczupła i muskularna. Na ramionach miała ciężki szarobury płaszcz z kutnerowymi mankietami i kołnierzem, na głowie - czapkę. Uderzyło go to, że obie kobiety mają cechy nieco ptasie, są chude, a jednocześnie zwinne i grubokościste. Nieznajoma za biurkiem paliła papierosa.
Usiadł na wskazanym krześle.
- Kawy?
- Nie, dziękuję.
Kobieta pchnęła ku niemu paczkę papierosów.
- A może zapalisz?
- Bez tego też się obędę. - Podniósł jednak pudełko, odwrócił je i przyjrzał się dziwnym napisom i pieczęciom. Nie zrobiono tego w Cuvier. W ogóle nie wyglądało to na produkt z Resurgamu. Posunął pudełko z powrotem do kobiety.
- Mogę już iść?
- Nie. Nawet nie zaczęliśmy. - Inkwizytor usiadła na swoim krześle, obok tamtej starszej kobiety, i nalała sobie kawy.
- Przedstawmy się. Wiesz, kim jesteś, i my wiemy, kim jesteś ty, ale chyba niewiele wiesz o nas. Oczywiście masz jakieś informacje na mój temat, ale chyba niezbyt dokładne. Nazywam się Vuilleumier. A to moja współpracownica...
- Irina - wtrąciła starsza kobieta.
- Tak, Irina. A ty jesteś Cierń, człowiek, który ostatnio narobił tyle szkód.
- Nie jestem Cierniem. Władze nie mają pojęcia, kim jest Cierń.
- Skąd wiesz?
- Czytam gazety, jak wszyscy.
- Masz rację. Wydział Zagrożeń Wewnętrznych niezbyt się orientuje, kim jest Cierń, ale tylko dlatego, że bardzo się starałam, żeby ten wydział zmylić. Wyobrażasz sobie, ile wysiłku mnie to kosztowało? Ile osobistych zachodów?
Wzruszył ramionami, usiłował nie okazywać ani zainteresowania, ani zdziwienia.
- To wasz problem, nie mój.
- Oczekiwałam większej wdzięczności. Ale jakoś to przeżyjemy. Rozumiemy twoje uczucia, bo nie masz szerszej perspektywy.
- Szerszej perspektywy?
- Wkrótce do tego dojdziemy. Ale przez chwilę porozmawiajmy o tobie. - Poklepała gruby segregator, leżący na brzegu biurka, i przesunęła go ku Cierniowi. - Otwórz, proszę, i rzuć okiem.
Patrzył na inkwizytor przez kilka sekund, potem otworzył segregator w przypadkowym miejscu i zaczął chaotycznie przeglądać podpięte w nim kartki. Miał wrażenie, że uchylił wieko koszyka pełnego węży. Było tam cała jego biografia z detalicznymi przypisami i odsyłaczami. Rzeczywiste imię - Renzo. Szczegóły życia osobistego; publiczna działalność przez ostatnie pięć lat; ważniejsze akcje antyrządowe, w których uczestniczył, zapisy wypowiedzi, fotografie, ekspertyzy, rozwlekłe raporty.
- Jest co poczytać, prawda? - zauważyła starsza kobieta.
Przerzucił resztę papierów, czując przerażenie, żołądek podszedł mu do gardła. Na podstawie tych materiałów mogliby go wielokrotnie skazać w dziesięciu oddzielnych procesach pokazowych.
- Nie rozumiem - protestował niepewnie. Nie zamierzał się od razu poddawać, po tak długim czasie, ale nagle wszystko wydało mu się daremne.
- Czego nie rozumiesz, Cierniu? - spytała Vuilleumier.
- To Wydział... Zagrożeń Zewnętrznych, a nie Wewnętrznych. Tobie powierzono znalezienie triumwira. Nie jestem... Wy się Cierniem nie interesujecie.
- Teraz się interesujemy - odparła. Przełknęła trochę kawy.
Druga kobieta paliła papierosa.
- Chodzi o to, Cierniu, że wraz ze współpracowniczką prowadziłyśmy sabotaż działalności Wydziału Zagrożeń Wewnętrznych. Robiłyśmy wszystko, żeby cię nie pochwycono. Dlatego musiałyśmy wiedzieć o tobie przynajmniej tyle co oni, jeśli nie więcej.
Mówiła dziwnym akcentem. Nie potrafił go zidentyfikować. Chyba... słyszał go już kiedyś w młodości. Przeczesał swą pamięć, ale bezskutecznie.
- Po co ten sabotaż? - spytał.
- Ponieważ chcemy cię żywego, a nie martwego. - Uśmiechnęła się krótko, jak małpa.
- To napawa otuchą.
- Zaraz zechcesz wiedzieć, dlaczego, więc ci wyjaśnię - powiedziała Vuilleumier. - Teraz musimy zakreślić szerszą perspektywę, więc słuchaj uważnie.
- Zamieniam się w słuch.
- To biuro, część Domu Inkwizycji zwana Wydziałem Zagrożeń Zewnętrznych, pełni zupełnie inną rolę, niż się wydaje. Tropienie przestępcy wojennego Volyovej zawsze było tylko przykrywką znacznie ważniejszej operacji. W istocie Volyova nie żyje od lat.
Miał wrażenie, że Vuilleumier kłamie, ale mimo to jej słowa zbliżają go do prawdy.
- Po co więc to całe udawanie, że się jej poszukuje?
- Bo nie o nią cały czas chodziło, tylko o jej statek czy o sposoby dostania się na ten statek. A skupiając się na Volyovej, osiągaliśmy ten sam cel, bez koncentrowania publicznej uwagi na sprawie statku.
Kobieta, która przedstawiła się jako Irina, skinęła głową.