Trwa ładowanie...
fragment
27-01-2011 16:56

Przenajświętsza Rzeczpospolita

Przenajświętsza RzeczpospolitaŹródło: Inne
d4czpsa
d4czpsa

Miejsce pozostało to samo, choć scenografia z biegiem lat zmieniła się diametralnie. Nie było już rzeczki łagodnie toczącej wody w stronę Wilanowa, nie było krzaków i betonowego mostka, nie było trawy ani pustych butelek po piwie. Nie pozostało nic prócz ginących w smogu obojętnych kolosów i rudej ziemi. Wydawać by się mogło, że nie pozostało nic z dawnych czasów, a jednak to miejsce wciąż żyło, chociaż oddychało z trudem niczym konający człowiek. Żyło, bo nie miało umrzeć, dopóki ktoś o nim pamiętał. A pisarz Konrad Piotr pamiętał, gdyż udało mu się wskrzesić wizję dawnych lat. I wizja ta dawała zarówno spokój, jak i nadzieję.
Przymknął oczy i oto zobaczył kulę zachodzącego słońca nad oddalonymi drzewami, wsłuchał się w ciszę, a zaraz potem usłyszał delikatny szum wody i powarkiwanie psa, wciągnął w nozdrza powietrze i oto poczuł zapach trawy, zapach ziemi i zapach rzeki. Otworzył oczy, a obraz nie zniknął. Śmierdzianka płynęła. Majestatyczna i spokojna, zarośnięta krzewami, do upojenia wspaniała, bo pamięć o niej pochodziła z młodzieńczych lat.
I oto pojawił się również mężczyzna w beżowym dresie, ze smyczą w lewej i kijem w prawej dłoni. Kilka metrów od niego buszował w trawie nieduży biały pies i widać było tylko zawinięty w rogalik ogon, bo pies ukrył pysk głęboko przy ziemi. Posapywał i parskał, szukając jakiegoś nadzwyczaj interesującego zapachu. Mężczyzna w dresie przystanął i zdumiony przetarł oczy, gdyż właśnie zobaczył pisarza Konrada Piotra, otaczające go betonowe domy oraz ciężki smog wiszący nad głową.
– Kim ty jesteś? – zapytali obaj równocześnie i obaj zaraz z jednakowym przejęciem zaczęli szukać właściwej odpowiedzi.
– Nazywam się Konrad Piotr – odparł pisarz Konrad Piotr po chwili.
– Nie – zaśmiał się mężczyzna w dresie. – To ja się nazywam Konrad Piotr, przyjacielu.
Ale śmiech się urwał, gdyż cała ta sytuacja: człowiek, co wyrósł jak spod ziemi, i zjawy potężnych bloków, gdzie powinny przecież znajdować się pola, nie była wcale śmieszna.
Pisarz Konrad Piotr przyglądał się uważnie człowiekowi w dresie i jego twarz wydała mu się zarówno znajoma, jak i obca. Może gdyby nie łysina na czole, krótko przycięte włosy, szczoteczka wąsów pod nosem, rogowe okulary, może wtedy potrafiłby rozpoznać tego mężczyznę.
– Ciebie nie ma – stwierdził w końcu. – Jesteś tylko moim snem, przywidzeniem, fantasmagorią. Rozpłyniesz się i sczeźniesz w nicości.
– Cóż za bogactwo wyrażeń – Zaśmiał się znowu mężczyzna w dresie i cicho zagwizdał na psa, a ten przestał sapać w trawie, podniósł łeb i spojrzał na swego pana. Miał orzechowe oczy. – Ale to ciebie nie ma. I nie ma również tych strasznych bloków ani rudych oparów, z których się wynurzasz. Tutaj są pola i rzeka, a w oddali słońce zachodzi nad lasem. Powiedz więc, z jakiego piekła przybywasz?
– Cóż za bogactwo wyrażeń – skwitował bez uśmiechu pisarz Konrad Piotr. – Ale to mój świat jest prawdziwy, człowieku. Czuję jego zapach, mam jego smak na języku, wdycham jego esencję. To jest mój świat brudnego nieba i rudego deszczu, świat betonu i stali. Tu nie mogą rosnąć trawy i drzewa, tu nie może płynąć rzeka, tu nigdy nie widać zachodzącego słońca.
– Nieprawda. – Mężczyzna w dresie zerwał źdźbło trawy i rozgniótł je w zębach. – Patrz, czuję jego smak, gorycz na języku. Za chwilę wrócę do domu, dam psu kolację, pójdę na przyjęcie i wrócę równo ze świtem, patrząc, jak słońce wstaje nad Warszawą. A ciebie już nie będzie.
Pisarz Konrad Piotr podniósł ziarno żwiru i rzucił nim w mężczyznę w dresie. Ten spróbował się odsunąć, ale nie zdążył. Grudka przeleciała jednak przez jego ciało, jakby zostało ono utkane z mgły.
– Nie ma cię – stwierdził pisarz Konrad Piotr.
Mężczyzna w dresie przyglądał mu się uważnie, po czym schylił się po kamyczek i rzucił nim w Konrada Piotra. Ten poczekał, aż okruch przeleci przez niego i upadnie na ziemię.
– To ciebie nie ma – odparował mężczyzna w dresie.
– Natknęliśmy się na siebie nad brzegiem Śmierdzianki. – Pisarz Konrad Piotr podniósł wzrok. – I twój świat jest tak samo realny, a raczej nierealny dla mnie, jak mój dla ciebie. Skąd jesteśmy? Kto dał nam moc spotkania na granicy światów?
Mężczyzna w dresie łagodnie się uśmiechnął, a potem wzruszył ramionami.
– Muszę już iść – powiedział przepraszającym tonem. – Wybacz, ale dziś mam przyjęcie u przyjaciół. Będę pić wino, tańczyć i śmiać się. Być może będę się dzisiaj kochać. Żegnaj więc, kimkolwiek jesteś.
– Żegnaj – odparł pisarz Konrad Piotr i było mu smutno.
Zbliżyli się do siebie, a ich wyciągnięte dłonie się przeniknęły. Pisarz Konrad Piotr poczuł przez chwilę chłód na palcach, jakby zamoczył je w rosie. Potem odwrócili się i odeszli każdy w swoją stronę. Kiedy Konrad Piotr obrócił głowę, nie zobaczył już ani rzeki, ani pól, ani lasu. Ani dziwnie znajomego człowieka ze śmiesznym psem.

Pisarz wykasował z pamięci spotkanie na brzegu Śmierdzianki prawie natychmiast, ponieważ było ono dla niego ważne i wzruszające. Na tyle ważne i wzruszające, że zapomniał, iż deszcz miał przestać padać, i ruda ulewa znowu moczyła mu włosy i twarz. Wiedział, że jedyne, co się teraz liczyło, to dotarcie do rezydencji pana Światłoniesienia. Ale po drodze musiał się pozbyć reszty gotówki. Zostały mu jeszcze dwieście cztery pakiety i dodatkowe osiem tysięcy złotych. Zamierzał rozdać je napotkanym przechodniom i miał nadzieję, że obędzie się bez scen przemocy jak ta, kiedy musiał poradzić sobie z nazbyt natarczywymi osobnikami. Dotarł jednak aż do ulicy Dolnej, nie spotykając nikogo po drodze, i zaczął piąć się w górę. Wreszcie natknął się na ludzi, których nie przestraszył deszcz i którzy mimo ulewy pchali zdezelowany, przeżarty przez rdzę samochód z urwanym błotnikiem i potrzaskanymi reflektorami.
– Te, weź pchnij z nami – zawołał mężczyzna z głową opatuloną szalikiem.
Samochód mimo wysiłków pasażerów właściwie stał w miejscu, a trzy osoby potrzebne były tylko do tego, by nie stoczył się w dół ulicy. Prawdopodobieństwo wtoczenia go na górę było z pewnością zerowe. Tak więc pisarz Konrad Piotr podszedł do tych sapiących z wysiłku ludzi, położył neseser na dachu samochodu, otworzył zamek i wyciągnął trzy paczki banknotów.
– Dajcie sobie spokój – powiedział. – Kupcie inny.
Oni zastygli w miejscu z pieniędzmi w dłoniach i chyba nie zauważyli nawet, jak wrak powoli stoczył się, aż zahaczył tyłem o kamienny słupek i zatrzymał ze zgrzytem pękającego zderzaka.
– Rany Boga – przełknął ślinę facet w szaliku. – Kim ty jesteś, koleś? Złotą rybką?
Będące z nim kobiety – bo to były kobiety, jak zauważył Konrad Piotr, milczały i patrzyły jakby trochę nieufnie. Nie do końca jeszcze przekonane o realności zdarzenia, które właśnie nastąpiło.
– Chodźmy gdzieś, no kurwa, nie będziemy tak stali – zadecydował mężczyzna i nagle, zaraz, po chwili, wszyscy we czwórkę stłoczyli się w bramie.
Pisarz Konrad Piotr miał teraz czas, aby przyjrzeć się tej trójce. Mężczyźnie szalik zsunął się z głowy i widać było ciemne, przerzedzone włosy, bladą twarz ze szramą na lewym policzku i długi nos. Mógł mieć czterdzieści lat, może trochę więcej. Kobiety wyglądały na matkę i córkę, gdyż były tak podobne do siebie. Obie niezbyt ładne, z nosami jak stopa małego Cygana i z zanadto wystającymi kośćmi policzków. Starsza była przysadzista i Konrad Piotr zobaczył odznaczający się pod kurtką duży biust, młodsza zachowała jeszcze figurę nastolatki. Schronili się więc w tej bramie ściśnięci i stłoczeni, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć lub zrobić.
– Kim pan jest? – zapytała w końcu kobieta i Konrad Piotr usłyszał w jej głosie więcej podejrzliwości niż ciekawości.
– Ja wiem, kim pan jest – odezwała się cichutko dziewczyna. – Ja pamiętam pana twarz i nigdy jej nie zapomnę. To z pana programów i artykułów należało robić streszczenia w Lidze. To pan niszczył i zatruwał nas przez lata. To pan kazał nam wierzyć, że posłuszeństwo i bezmyślenie są największymi cnotami. Jak się pan tutaj znalazł? Co pana wygnało ze strzeżonego osiedla, z limuzyny, ze Śródmieścia? Czy przyszedł pan złożyć akt skruchy? Ale po co i przed kim? Czy myśli pan, że cokolwiek może być wybaczone, że cokolwiek może być zapomniane?
Wokół pisarza zrobiło się nagle miejsce. Oni cofnęli się i przywarli do ścian. Zbyt dużo pytań, pomyślał Konrad Piotr, zbyt dużo do tłumaczenia. Czy jest więc sens odpowiadać, kiedy z góry wiadomo, że odpowiedź nie będzie satysfakcjonująca? Kiedy z góry wiadomo, że nie spełni oczekiwań ani pytającego, ani odpowiadającego?
– Mnie już nie ma – westchnął. – Nie ma mnie takiego, jakim byłem, albo i nawet nie ma mnie w ogóle.
– Następna ofiara nowej roszady na wyżynach władzy? Następny upadły anioł? – zadrwiła dziewczyna.
– Daj spokój, daj spokój – gorączkowo wyszeptał mężczyzna, upychając banknoty pod płaszczem. Najwyraźniej cały w strachu, że ktoś mógłby mu je odebrać. Chciałby już odejść i zapomnieć o tym spotkaniu, a pamiętać tylko o pieniądzach, co spłynęły jak boży dar.
– Nie – odpowiedział Konrad Piotr i niezręcznie się uśmiechnął. – Na szczęście dokonałem wyboru sam, bez pomocy przyjaciół czy wrogów.
– A więc nawrócony grzesznik – nie przestawała szydzić dziewczyna.
– Raczej nie. – Pisarz Konrad Piotr czuł, że już musi odejść, ale chciałby przekonać do siebie tę dziewczynę, sprawić, by choć troszeczkę uwierzyła w jego dobre intencje. – Nie zależy mi na was ani na nich, ale na samym sobie. Odchodzę do nowego świata, bo być może to mnie ocali. Nie jestem po niczyjej stronie i nie chcę, aby ktokolwiek był po mojej. Do widzenia.
– Zaraz! Niech pan czeka! – Mocny uchwyt nie pozwolił mu odejść.
Dziewczyna przypatrywała się uważnie pisarzowi Konradowi Piotrowi, jej rodzice speszeni i przestraszeni stanęli najdalej jak tylko się dało, a mężczyzna wyglądał co chwila na ulicę, by zobaczyć, czy ktoś przypadkiem nie idzie.
– Nie można nie być po żadnej stronie – stwierdziła dziewczyna surowym tonem, a pisarz Konrad Piotr chciał, żeby już umilkła. – Szedł pan drogą nienawiści i strachu, niech pan teraz wkroczy na drogę miłości.
– Aniu! – krzyknęła kobieta. – Aniu, na Boga, przestań!
– Spokojnie, mamo. – Dziewczyna nawet nie spojrzała w jej stronę. – Niech pan pójdzie z nami. Zaprowadzimy pana tam, gdzie odnajdzie pan Boga.
– Nie, panienko. – Pisarz Konrad Piotr pokręcił głową. – Nie, moja biedna egzaltowana dziewczynko. Odnajdziesz Śląsk, a nie Boga. Nie bądźcie głupi, ludzie – podniósł głos. – Żyjcie tu, żyjcie dniem dzisiejszym i nie myślcie o jutrze.
– Wszystko w rękach Pana – przerwał mu nagle mężczyzna, już nie tak przerażony jak jeszcze przed chwilą. – Możesz pójść z nami. Zapraszamy.
– Moja droga prowadzi gdzie indziej. – Pisarz Konrad Piotr delikatnie, ale stanowczo uwolnił rękaw. – Ale żyjcie i walczcie, choć przegracie, bo nie da się wygrać. Ja mam jeszcze coś do... zrobienia. Żegnajcie.

Odszedł w deszcz spokojnym krokiem i teraz już nikt go nie zatrzymywał. Zresztą to wszystko farsa. Heretycy spotkani w bramie, próbujący nawrócić zbłąkaną owieczkę. Farsa, Boże mój. Że też jeszcze komuś w dzisiejszych czasach chce się być heretykiem, że też ludzie zamiast zająć się poważnymi sprawami (na przykład problemem, jak przeżyć do jutra), myślą o głupstwach. Komu jeszcze chce się ślęczeć nad Biblią i odczytywać ją na nowo, skoro oficjalna wykładnia jest tak jasna i prosta? Ale heretycy jednak byli. I Kościół panicznie się ich bał. Bał się ich zawsze, przykładem tu Luter, Kalwin, Hus, nieszczęśni naiwni arianie, pobożni gnostycy. Czy kiedykolwiek wymordowano, zamęczono i zniewolono więcej ludzi niż w imię chrześcijańskiego Boga? A machina, choć zgrzytała i jęczała, to dalej kręciła trybami i mieliła grzeszników na pył.

d4czpsa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4czpsa

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj