Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:27

Przejrzeć facetów

Przejrzeć facetówŹródło: Inne
d430wbw
d430wbw

Kojarzycie taki moment w filmach: do spętanej ofiary podchodzi facet z nożem, ona otwiera szeroko oczy i wstrzymuje oddech, a smyczki grają crescendo? I przez sekundę nie wiadomo, co zrobi napastnik: przetnie więzy czy ugodzi ją w pierś. Jasne, jeśli film jest amerykański, przetnie więzy. Ale w życiu bywa różnie.
Kiedy w moim pojawia się facet, czuję dokładnie to samo: nie mogę uciec, nie mogę krzyczeć, mam tylko nadzieję, że tym razem obejdzie się bez rozlewu krwi. Wiecie, jak w amerykańskich filmach, oczywiście tych familijnych albo komediach romantycznych. Ale moje życie to raczej włoski neorealizm, pełen smagłych brutali i urywanych dialogów, w których pstryk noża sprężynowego robi za przecinek. Owszem, bywają pełne liryzmu sceny miłosne, ale rzadko prowadzą do happy endu.
Jak na ironię, z zawodu jestem kardiochirurgiem, więc kiedy ja podchodzę do ludzi z nożem w ręku, wbijam go prosto w serce. Ale jak na razie żaden z pacjentów, którzy wylądowali w Instytucie Kardiologii, się nie skarżył. Mam nadzieję, że ten dzisiejszy nie będzie pierwszy.

Kojarzycie taki moment w filmach: ranna ofiara kona, zebrani wokół gapie rozdziawiają usta z przerażenia, a nagle wysoki przystojniak mówi: „odsuńcie się, jestem lekarzem”?
Zawsze chciałem być tym gościem.

d430wbw

Na sali operacyjnej słychać rytmiczny szum respiratora, pachnie spirytusem i jodyną. Natarta nią skóra lśni, a ja unoszę skalpel, by ją przeciąć. Uwielbiam ten moment. Pielęgniarki patrzą na ostrze i wstrzymują oddech, bezwiednie zaciskając gaziki w mokrych rączkach, a w oczach Zuzi – młodej pielęgniarki – widzę nawet strach, jakby oczekiwała za chwilę dwudziestu pchnięć na chybił trafił, w stylu taniego horroru.
– Pani doktor!
Zaraz...
– Przecież wiem, gdzie jest lewa – mówię spokojnie.
Przesuwam dłoń pięć centymetrów w lewo (tam, gdzie zegarek) i wyobrażam sobie, że skalpel jest smyczkiem, który za chwilę spuszczę nie na pierś faceta po zawale, lecz na struny skrzypiec, by wydobyć czyste, łagodne tony „Moon River”. Chwila...
– Pokażcie rentgen.
Przejęta Zuzia momentalnie podbiega ze zdjęciem i unosi je pod światło. No tak, zwężenie w lewym naczyniu wieńcowym, wszystko jasne. Gdyby tak samo można było prześwietlić facetów poza szpitalem! Mieć jak na dłoni wszystkie zakamarki i ułomności ich małych, zimnych serduszek. Zero niespodzianek, kiedy z fazy bajerowania przechodzą do „bycia w niejasnym układzie”, a po którejś randce maska szarmanckiego Supermana opada z hukiem i proponują ci erotyczną przyjaźń co drugi weekend.
No dobra, skup się, jesteś cholernym kardiochirurgiem. Uwaga...

– Zaraz wejdzie.
– Uff... Gładko i ostro, jak zwykle.
– A jak głęboko...
– Co za rżnięcie!
Polałem pizzę keczupem i wziąłem wielki kęs, obserwując na monitorze, jak chirurg manipuluje skalpelem.
– To się nazywa szybka akcja, co? Patrz, jak wchodzi w naczynie.
Marek zdjął nogi z pulpitu i rozjaśnił obraz. To on zaprosił mnie na „operację miesiąca” do sali kontrolnej. Nazywał to „Markotradycją”. Kiedy operuje Malczyk, pełna monitorów sala przylegająca do operacyjnej zamienia się w kino, bo on – chirurg rezerwowy, który wkracza na salę w razie komplikacji – dzwoni do pizzerii, kupuje napoje i ściąga tu pół oddziału.
Zerknąłem na zegarek i odsunąłem talerzyk z pizzą.
– No dobra, dzięki za zaproszenie. Ale teraz sorry, muszę spadać, mam dyżur...
– Siadaj! Na studiach nie widziałeś takiego założenia by-passu, gwarantuję ci.
– Będzie mu zakładać by-pass? – upewniłem się. – Pojedynczy?
– Przecież nie ciągnąłem cię tu na zmianę opatrunku.
Jeszcze raz spojrzałem na monitor. Faktycznie, ostrze wchodziło coraz głębiej.
– Skalpelem?
– A jak!

d430wbw

Nie wytrzymałem.
– Co to – szpital polowy? Chryste! Nie macie tu endoskopu?
Marek poklepał mnie po plecach.
– Mamy wszystko, stary... Wujcio Owsiak pamiętał o nas. Ale Malczyk to jest old school, tnie tylko skalpelem. Sięgnąłem po pizzę, ale natrafiłem na puste pudełko.
– Co jest?
Za nami stał lekarz, którego widziałem rano w stołówce; teraz wcinał ostatni kawałek mojej pepperoni.
– By-pass, siadaj. – Marek podsunął mu krzesło. – Poznajcie się: Krzysiek, nasz nowy nabytek, i Wichrowe Wzgórze, anestezjolog.
Opadając na wolne krzesło, podał mi rękę lepką od ketchupu.
– Oczywiście wchodzi skalpelem – zauważył z podziwem, spoglądając na monitor.
– A jak...
– Old school. To Malczyk, od razu widać. Porządny nóż, a nie jakieś kombinacje alpejskie.
Na ekranie dłonie w rękawiczkach zaczęły preparowanie naczyń.
– Faktycznie, ma wyczucie – szepnąłem, obserwując delikatne ruchy palców.
– Solidna firma – mruknął Wichrowy. – Może lancet to nie są przełomy Dunajca, ale jeszcze nikt się nie skarżył. Uśmiechnąłem się, słysząc metaforyczny wywód anestezjologa.
– Zobacz, jak na luzaku tamuje krwawienie. Inny by zaczął obronę Częstochowy – zachwycał się w podobnym stylu, żując pizzę.
– Prawdziwy artysta – westchnąłem.
– Raczej: artystka – poprawił mnie.
Co?
– Malczyk to kobieta?
– I to jaka...
– Katarzyna – westchnął Wichrowe Wzgórze.
– Kasia.

Wśród kardiochirurgów tylko parę procent stanowią kobiety, z czego aktywnych zawodowo pozostaje może kilkanaście w całym kraju. Nie słyszałem, żeby jedna z nich praktykowała właśnie u nas. A odkąd tu pracuję, Marek wprowadził mnie w błąd już trzykrotnie, po czym okazywało się, że:

  1. Ordynator wcale nie obchodzi urodzin, po prostu Markowi zabrakło dziesięć złotych do abonamentu parkingowego.
  2. Recepcjonistka bynajmniej nie lubi, gdy się zwraca do niej per „skarbie”, wręcz przeciwnie.
  3. Drzwi na drugim piętrze z napisem „dla personelu” nie prowadzą do laboratorium, tylko do damskiej toalety.

Ale śmieszne, co? Dawałem się nabrać, bo zawsze zaskakuje mnie, ile energii i pasji ludzie wkładają w tworzenie historii, które sprowadzają się do głupich żartów. I po co, pytam się. Ludzie mają dziś obsesję oszczędzania czasu na wszystkim. I nie mają pojęcia, ile go tracą na kłamstewka, które wynagradza tylko krótki, pusty śmiech.
Nie zdziwiłbym się, gdyby ta archaiczna, „oldschoolowa” operacja skalpelem leciała z taśmy, pochodzącej ze szpitalnego archiwum, a na sali operacyjnej nie działo się teraz nic.
Postanowiłem wyświadczyć Markowi przysługę i zaoszczędzić trochę czasu. Wytarłem dłonie w serwetkę, wstałem. Wyminąłem pulpit z monitorami i odprowadzany uśmieszkami kolegów podszedłem do drzwi. Uchyliłem je ostrożnie. W sali operacyjnej panował tłok; w porządku, wariant z archiwalną taśmą odpadał. Szybko wyłowiłem chirurga, wokół którego kręcili się pozostali. Gość był szczupły i niezbyt wysoki, i to wszystko, co udało się ustalić, bo stał tyłem. No dobra – był jeszcze czerwony kolczyk, dyndający pod czepkiem, gdy odwrócił się w stronę rentgena. I wysoki głos, którym poprosił o szczypce. I niesforny kosmyk brązowych włosów, wysuwający się spod czepka. I efektownie podkreślone zielonymi cienia-mi oczy koloru miodu, którymi spojrzał czujnie spod długich rzęs.
SPOJRZAŁA. OK, Malczyk jest kobietą.
I ma najpiękniejsze oczy świata, przenoszące w inny wymiar, gdzie nie ma cierpienia i bólu, a słowa „szczęście”, „miłość”, „piękno” i „żyć” nie istnieją, bo na to wszystko mówi się „Kasia”.
Delikatnie zamknąłem drzwi i oparłem się o nie plecami. Czułem się jak po zastrzyku adrenaliny, moje serce biło coraz szybciej: Ka-Kasia, Ka-Kasia, Ka-Kasia...
– Ma męża?
Marek i Wichrowe Wzgórze wybuchli śmiechem. Nasz anestezjolog poklepał mnie po plecach i znieczulił oddechem o zapachu pepperoni.
– Witaj w klubie.
– Tak, ma męża – prychnął Marek – skalpel.
– Miss Oddziału żyje tylko robotą. Ten typ tak ma.
Pomyślałem o jej efektownym makijażu i czerwonym kolczyku.
– Nie wygląda na taką. Próbowaliście?
– Nie raz.
– Zero imprez, facetów. Alkohol to dla niej środek dezynfekujący. Zapomnij.

d430wbw

– Za prawdziwych facetów!
Wypiłam tequilę i zagryzłam cytryną. Zawsze po ciężkiej operacji skrzykuję dziewczyny i ruszamy w miasto. Tym razem zaczęłyśmy imprezkę w Paradajsie.
– Może przyjdą – mruknęła bez przekonania Anka, moja współlokatorka, tocząc po parkiecie wzrokiem łowczyni.
– Byle nie tacy jak ostatnio – westchnęłam.
Ewka, wymuskana lisiczka, którą od dekoltu w górę przesłaniała tylko mgiełka Chanel nr 5, wzruszyła drobnymi pachnącymi ramionami.

d430wbw
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d430wbw

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj