Przeczytaj fragment ''Występy, których nie da się zapomnieć'' z książki ''Neo-Nówka. Schody do nieba''
Tej książki miało nie być. Ale kłótnia na temat jej powstania dała autorom do myślenia – sama w sobie byłaby niezłym kabaretem. Bo Roman Żurek, Michał Gawliński i Radosław Bielecki są w tym absolutnymi mistrzami. Neo-Nówki nikomu nie trzeba przedstawiać. A teraz jej członkowie debiutują jako autorzy książki. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka prezentujemy fragment ksiązki "Neo-nówka. Schody do nieba".
Tej książki miało nie być. Ale kłótnia na temat jej powstania dała autorom do myślenia – sama w sobie byłaby niezłym kabaretem. Bo Roman Żurek, Michał Gawliński i Radosław Bielecki są w tym absolutnymi mistrzami. Neo-Nówki nikomu nie trzeba przedstawiać. A teraz jej członkowie debiutują jako autorzy książki. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka prezentujemy fragment ksiązki "Neo-nówka. Schody do nieba" .
SKALA LICZONA W KUROJADACH. WYSTĘPY, KTÓRYCH NIE DA SIĘ ZAPOMNIEĆ
Porozmawiajmy o występach, które zapadły wam w pamięć.
Roman: Na przykład jedyna osiemnastka, na której wystąpiliśmy. To, co się tam działo, to jedna wielka poezja. Pewien ojciec zorganizował swojej córce urodziny w zabytkowym pałacu z wielkimi telebimami. Pod wielkim żyrandolem rozwieszono ogromną scenę. Poszliśmy więc tego ojca poprosić, żeby ściągnął żyrandol na czas występu. Ale właściciel pałacyku odmówił. Ojciec wrócił do nas: „Dobra, kurwa, ile wam dopłacić, żebyście roz...dolili ten żyrandol?”. I tak się zaczęło…
Radek: Później podszedł do mnie i zapytał: „Jak pan myśli, najpierw fajerwerki czy samochód?”. Odpowiedziałem, zgodnie z prawdą, że nie mam pojęcia, o co chodzi. „Wynająłem pole naprzeciwko, mam z niego puszczać fajerwerki, ale córka zażyczyła sobie jeszcze lexusa. Nie wiem teraz, czy najpierw odpalić fajerwerki, czy pierwszy powinien wjechać lexus”.
Roman: Takie ludzie mają teraz problemy.
Radek: Przed występem, totalnie zestresowany, podszedł do mnie. Pokazał mi rozpiskę – wszystko ustalone co do minuty: barszcz, taniec z ojcem, pierwszy taniec itp. Mówi: „Mam tak napięty ten grafik, że musiałem, kurwa, wyje…ć z niego bicie pasem!”.
Roman: Córka była średnio wdzięczna za kabaret na imprezie. Wprawdzie zagraliśmy bisy, ale ludzie klaskali umiarkowanie.
Radek: Wtedy przed scenę wyskoczył ojciec i wrzasnął do gości: „Wstawać, kurwa!”. Od razu zerwali się z krzeseł, a my zebraliśmy owacje na stojąco.
Michał: Po występie stanęliśmy przed fontanną, a ludzie robili sobie z nami zdjęcia. Mikrofon przejął wodzirej, który swoim konferansjerskim, weselnym głosem oznajmił: „Drodzy państwo, teraz można sobie zrobić przy fontannie zdjęcie z kabaretem Neo-Nówka. A tych, którzy nie mają ochoty na zdjęcie, zapraszamy na udziec z dzika”.
Radek: To była nasza pierwsza, a zarazem ostatnia osiemnastka. Dostajemy też wiele propozycji występów na weselach, ale konsekwentnie odmawiamy.
Rozpadała się wam kiedyś scena w trakcie występu?
Radek: Niestety, tak… Mieliśmy wtedy scenografię na magnesy – podłużne płaty przyczepiane do metalowego stelaża. Gramy skecz Niebo. Dochodzimy do rozmowy Boga z Lucyferem, kiedy Romek mówi schowany za sceną. Niestety, usiadł tak niefortunnie, że krzesłem zahaczył o jeden płat i rozwalił scenografię. Zasłona spadła, a ludzie zobaczyli Romka siedzącego na krześle. Pełna konsternacja. Pomachał do widowni, a my wybuchnęliśmy śmiechem. Ale miał minę, jakby nie zamknął drzwi do tojtoja, i wszyscy zobaczyli go w krępującej sytuacji.
Michał: Drzwi od tojtoja można ponownie zamknąć. Ze scenografią na magnesy jest znacznie trudniej. Trzeba przyznać, że zgrywus z tego naszego Romka.
Radek: Raz wystąpiliśmy przed galerią handlową.
Roman: I wystarczy. Nigdy więcej.
Bo…
Roman:Uważamy, że jest mnóstwo ciekawszych lokalizacji, w których kabarety mogą występować, i nie ma sensu pchać się do hipermarketów. Ludzie chodzą dookoła, wchodzą z butami, z każdej strony zaglądają. Miejsce kabaretu jest gdzie indziej.
(img|694355|center)
Po co więc się zgodziliście?
Michał:Właśnie po to, by dojść do wniosku, że nie czujemy się komfortowo w hipermarkecie. Na ten występ namawiano nas bardzo długo. Opieraliśmy się dzielnie, aż wreszcie daliśmy się przekonać naszemu ówczesnemu menedżerowi. Zapewniał, że będzie piękna scena zainstalowana przed centrum handlowym, a do tego przed nami wystąpi Czarek Pazura.
Roman:Przyjeżdżamy na miejsce. Przebieramy się w stroje meneli i czekamy na swoją kolej. Ze sceny schodzi Czarek Pazura. Przybijamy z nim piątkę i wychodzimy zza kulis. Rozpoczyna się nasz najkrótszy koncert w życiu. Minutę później zrywa się potworna burza, a do tego gradobicie. Jedno wielkie oberwanie chmury. Wiatr wieje nam w oczy, Radek nawet nie wyszedł na scenę i uciekł (czy też oddalił się) do namiotu, który był tak samo bezpieczny jak scena, a my z Michałem próbujemy rozładować sytuację, żartując: „Patrz, Czesiu, jak w Titanicu!”.
Michał: Scena stała przed galerią. Dzięki temu nigdy nie zagraliśmy w centrum handlowym.
Radek: Ja na pewno nie!
Jeszcze jakieś inne imprezy-niewypały?
Roman:Kiedyś zgodziliśmy się zagrać w mieście naszej koleżanki na imprezie miejskiej. Na miejscu okazało się, że ich sprzęt nie nadaje się do naszego występu. Przenieśliśmy się do sali gimnastycznej. Tam pojawiły się kolejne problemy. Co prawda w środku były głośniki, ale cała elektryka została na zewnątrz. Efekt był taki, że nie działały mikrofony. Na domiar złego nie mogliśmy puszczać dźwięków, które były częścią programu. Doszło do tego, że Gosia, nasza ówczesna realizatorka dźwięku, siedziała na zewnątrz i przez okno patrzyła, co się dzieje, a na nasz znak puszczała, co trzeba. W międzyczasie zaczął lać deszcz. Zrobiła się jedna wielka żenada.
Radek: À propos okna – przypomniała mi się impreza zamknięta w Gdańsku. Już sam początek zwiastował problemy. Organizator na samym początku zaczął się rozwodzić, kogo to on nie „robił” – Krawczyka, Dańca, jednym słowem – wszystkich. Zwykle, kiedy ktoś tak się chwali, pojawiają się problemy.
Roman: Kiedy dojechaliśmy na miejsce, nasze obawy się potwierdziły – scena okazała się miniaturowa, dwa na trzy metry, a na niej był już rozłożony sprzęt zespołu, który po nas miał grać do tańca. Zero zastawek, czyli kulis, za którymi moglibyśmy się przebierać. Na nasze przerażone pytania organizator się zdziwił: „To wy musicie się przebierać?”. „Takie mamy skecze”. „A nie możecie zrezygnować ze strojów?”. „No nie, na tym opiera się nasz występ – przebieramy się i wchodzimy w inne postaci”. Zdegustowany organizator spojrzał na scenę i okna: „A może przez te okna będziecie wychodzić na zewnątrz i tam się przebierać?”. Pomyśleliśmy, że facet zwariował. Okno na wysokości metra, musielibyśmy w trakcie występu skakać, żeby przez nie wchodzić, przebierać się i później znowu skakać. To nie zawody konne!
Radek: Ostatecznie postawili banery reklamowe, za którymi zorganizowaliśmy sobie garderobę.
Roman:W tym samym miejscu podobno później spała niemiecka reprezentacja.
Radek:Też pewnie wchodzili przez okno...
Roman: Pamiętam pierwszą ekipę, która organizowała nasze występy. To była dość rockandrollowa agencja. Traktowali nas trochę dziwnie, jak stereotypowych ludzi ze wsi. Tłumaczyli: „My tutaj organizujemy wasz występ. Wiecie, jak wyglądają banery? Zrobiłem zdjęcie, żebyście zobaczyli”. I pokazywali nam zdjęcia banerów. I znowu zaczynali opowiadać, jacy oni są świetni, jak to oni wszystko organizują. Za jakiś czas znowu padało pytanie: „Myśmy tutaj bardzo dużo banerów zrobili, wiecie, jak wyglądają banery?”. Zgodnie odpowiedzieliśmy: „Tak, widzieliśmy na zdjęciach…”.
Michał: Na każdym kroku podkreślali, że oni w nas zainwestowali, bo nawet kupili banery, więc musimy się starać.
(img|694356|center)
Może sobie żarty z was robili. Chcieli sprawdzić, czy macie poczucie humoru.
Radek: Organizatorzy miewają dziwne pomysły. Czasem na imprezach zamkniętych dowiadywaliśmy się, że jesteśmy niespodzianką i nikt nas nie może zobaczyć. Raz musieliśmy do hotelu przedzierać się przez jakieś mokre chaszcze, żeby wejść tylnym wejściem na scenę. Wreszcie dotarliśmy i czekaliśmy ukryci za wielką kotarą. „Przed państwem kabaret Neo-Nówka!”. Kotara się rozjechała, a nas powitały anemiczne brawa, bo wszyscy i tak wiedzieli, kto ma wystąpić.
Michał:Nie ma co narzekać, chociaż pola możemy sobie za darmo zwiedzać!
Roman: Ale nic nie przebije występu w Jastrzębiu-Zdroju na Barbórce dla górników z wyższego szczebla, kiedy na scenę wyszedł konferansjer i oznajmił: „Proszę państwa, wczoraj na dole zginął jeden z naszych. Uczcijmy to minutą ciszy”. Po minucie dodał: „Teraz przed państwem kabaret Neo-Nówka”. Przez cały występ na widowni panowała cisza jak makiem zasiał. Kompletna stypa. Ta impreza nie miała prawa się odbyć. Gdybyśmy wcześniej o tym wiedzieli, na pewno byśmy odwołali koncert. To był jakiś koszmar.
Michał: Z serii najgorszych występów trzeba jeszcze przypomnieć Kurojady, od których wzięła się później nasza wewnętrzna skala kurojadzka. Mieliśmy tam zagrać imprezę plenerową dla pracowników. Zajechaliśmy na godzinę siedemnastą, a wszyscy już zrobieni.
Radek:Nie my, tylko ludzie.
Roman:Upał. Towarzystwo pijane. Atmosfera piknikowa. Nasza scena to jeden domek pozbawiony przodu. Garderoba lekko z boku. To było dość dziwne, bo dystans między nami a publicznością wynosił sto metrów, więc nie mieliśmy szans słyszeć żadnych reakcji publiczności. Do tego słońce tak mocno świeciło, że większość pochowała się w krzakach, jakby brali udział w inscenizacji bitwy pod Grunwaldem. Oni czekali w cieniu, aż się wykrwawimy, a właściwie wypocimy. I wyglądało to kosmicznie. Graliśmy, nie wiedząc, czy im się podoba, bo stali od nas za daleko. Ale nie to było najzabawniejsze…
Michał:Pewien starszy pan, nazwijmy go Zenek, przyniósł sobie ławeczkę i postawił tuż przed sceną. Występ się zaczął, on poszedł w krzaki opróżnić pęcherz, a kiedy wrócił, ławeczki nie zastał. Postanowił działać.
Radek:…łyżwiarskim krokiem podpłynął do mnie z krzykiem: „Eeee! Ktoś mi ławkę zaj…ał!”. Jechało od niego alkoholem, jakby się w gorzelni urodził. Przypomniałem mu, że trwa występ.
Roman: Uznaliśmy, skoro już jesteśmy w grunwaldzkich klimatach, że ktoś nam te dwa nagie miecze przyniósł.
(img|694357|center)
Radek: Ze sceny ogłosiłem: „Drodzy państwo, panu zginęła ławka. Szczęśliwego znalazcę prosimy o zwrot. Będziemy wdzięczni”.
Michał: Ławka chyba się nie odnalazła, bo co jakiś czas słyszeliśmy: „Oddajcie mi, ch…je, moją ławkę!”.
Radek: Od tej pory mamy skalę liczoną w kurojadach, którą oceniamy reakcje publiczności. Im wyższa ocena, tym gorsze reakcje.
Roman: Tak grzało wtedy słońce, że dziwię się, że nie zaczęliśmy koncertu od Bogurodzicy…
Radek: Trzeba też powiedzieć o dzieciach na widowni, które często śmieją się w najmniej oczekiwanych momentach. My to wszystko słyszymy i mamy wtedy problem z powstrzymaniem śmiechu.
Roman: Skoro jesteśmy przy publiczności, to nie zapominajmy o naszych ulubieńcach z występów plenerowych. Są to zazwyczaj Dni Miasta X lub Y, które grywamy coraz rzadziej. Takie koncerty są otwarte, każdy może przyjść. I zawsze pod samą sceną staje dwóch kolesi typu Arystoteles i Platon.
Michał: Tacy miejscowi filozofowowie.
Roman: Tak, to jest dobra konstrukcja gramatyczna. Nie mówimy o filozofach, tylko o filozofowowach. Ewidentnie to oni są najważniejszymi fanami. Oni to wszystko już widzieli i wszystko już znają. Przy czym zawsze jest podział – jeden głupszy, drugi mądrzejszy. I pierwszy zawsze tłumaczy drugiemu.
Radek: Mieliśmy tak na przykład we Lwówku Śląskim, gdzie graliśmy późnym wieczorem. Arystoteles z Platonem stali pod sceną i oczywiście wszystko komentowali. Leciały teksty w stylu: „Ale dają”, „O, dobre to było”. I w trakcie skeczu Wandzia i Trzej Królowie, w którym najpierw jestem królem, a później strażnikiem miejskim, słyszę, jak mądrzejszy tłumaczy głupszemu: „O, widzisz? Zobacz. Ten, co robił wcześniej za króla, teraz za strażnika się przebrał”.
(img|694358|center)
Roman: Podobnie było kiedyś w Wielkopolsce. W jednym skeczu strzelam z pistoletu moherowej babci i zabijam Radka. Strzeliłem, Radek padł, a przerażony gość z przodu wrzasnął: „O kurwa, człowieku, zabiłeś go!”.
W takich momentach nie wybuchacie śmiechem?
Michał: Śmiejemy się, ale to jest śmiech tłumiony.
Roman: Arystoteles z Platonem często nam dogadują. Na przykład w skeczu Chrobry mówimy trochę po niemiecku. I kiedyś filozofowowie zaczęli uprzedzać nasze kwestie, a do tego dołożyli własne znajomości militarne języka zachodnich sąsiadów. Zmietli nas ze sceny. Pognietli kompletnie. Nie dało się opanować śmiechu.
Michał: Kiedyś na koncert przyszli głuchoniemi. Usiedli w pierwszym rzędzie.
Roman: Graliśmy skecz Orędzie, gdzie udaję pijanego, a to jest na pauzach grane. I skubańce, czego nie przewidzieliśmy, mieli cukierki, co chwilę któryś sreberkiem mielił. Chwila spokoju i następny. Cała grupa z cukierkami. Po prostu nas zabijali. Ja na scenie wyłapuję wszystkie szmery. W tym skeczu mam udawać, że śpię, a tu co chwila szeleści cukierek.
Radek: Możliwe, że któryś miał urodziny!
Roman: A ja nigdy nie zapomnę, jak grając dwa koncerty jednego dnia, spieszyliśmy się po pierwszym na kabareton do gdańskiej Hali Olivia. To zazwyczaj odbywa się na tak zwaną zakładkę, czyli w wielkim pośpiechu. Przyjeżdżamy, a tam główna brama wjazdowa zamknięta, a gość odpowiedzialny za klucze zaginął. I co robimy? Przeskakujemy przez płot.
(img|694359|center)
Radek: A najśmieszniejsze, że z przeciwnej strony skakali chłopaki z kabaretu Paranienormalni, którzy właśnie skończyli swój pierwszy koncert i spieszyli się na drugi.
Roman: I taki absurdalny widok: dwa topowe polskie kabarety mijają się, przeskakując przez bramę Olivii jak kiedyś Lech Wałęsa.
Michał:Tak wyboista i trudna była nasza droga do nieba.
Roman: Teraz czekamy jeszcze na Nagrodę Nobla.