Przeczytaj fragment książki ''Rój'' Laline Paull
Flora 717, bohaterka książki "Rój" to twarda sztuka. Wywodząca się z rodu sprzątaczek, najniższej warstwy totalitarnej społeczności ula, dla Królowej gotowa jest na każde poświęcenie. Wychodzi cało z wewnętrznych pogromów, czystek religijnych i przerażających napaści drapieżnych os. Z każdym aktem odwagi zyskuje coraz mocniejszą pozycję, dzięki czemu poznaje ukrytych wrogów oraz mroczne tajemnice ula. Istnieje jednak coś silniejszego nad oddanie i posłuszeństwo, czyli naczelną zasadę rządzącą życiem wszystkim pszczelich sióstr. To własne dziecko… Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka publikujemy fragment książki "Rój" Laline Paull.
Flora 717, bohaterka książki "Rój" to twarda sztuka. Wywodząca się z rodu sprzątaczek, najniższej warstwy totalitarnej społeczności ula, dla Królowej gotowa jest na każde poświęcenie. Wychodzi cało z wewnętrznych pogromów, czystek religijnych i przerażających napaści drapieżnych os. Z każdym aktem odwagi zyskuje coraz mocniejszą pozycję, dzięki czemu poznaje ukrytych wrogów oraz mroczne tajemnice ula. Istnieje jednak coś silniejszego nad oddanie i posłuszeństwo, czyli naczelną zasadę rządzącą życiem wszystkim pszczelich sióstr. To własne dziecko… Dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka publikujemy fragment książki "Rój" Laline Paull .
Prolog
Stary sad był okrążony. Po jednej stronie słały się rozległe pola uprawne, monotonna szachownica zboża i soi sięgająca ciemnej linii drzew na wzgórzach. Po drugiej strefa przemysłu lekkiego ciągnęła się w kierunku miasta.
Między ociekającymi deszczem drzewami zachowały się ślady ścieżki. Mężczyzna po czterdziestce odgarniał nogą wysokie pokrzywy i szczaw, żeby poszerzyć przejście. Za nim szła kobieta w schludnym granatowym kostiumie. Przystanęła i robiła zdjęcia telefonem.
– Mam nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko temu, ale zrobiliśmy wstępne rozeznanie i już nie możemy się opędzić od chętnych. Idealny teren pod ponowną zabudowę.
Mężczyzna nie słuchał. Wypatrywał czegoś wśród drzew.
– Jest. Przez chwilę myślałem, że zniknął.
Stary drewniany ul tworzył jedność z drzewami. Kobieta cofnęła się.
– Bliżej nie podejdę – oznajmiła. – Mam obsesję na punkcie owadów.
– Jak mój ojciec. Nazywa je swoimi dziewczynkami.
– Mężczyzna spojrzał w niskie szare niebo. – Znowu będzie padać? I to ma być lato?
Kobieta poderwała wzrok znad telefonu.
– No właśnie! Już zapomniałam, jak wygląda błękitne niebo. Żeby to chociaż nie były wakacje… a tak, z dziećmi w domu, musi państwu być ciężko.
– Ledwo to zauważają. Ciągle siedzą w internecie.
Ruszył naprzód i przyjrzał się ulowi z bliska. Kilka pszczół wyłoniło się z małej szczeliny na dole. Chodziły po wąskiej drewnianej półce i brzęczały skrzydłami.
Chwilę je obserwował, po czym odwrócił się do kobiety.
– Przykro mi. To nie jest dobry moment.
– Och! – Schowała telefon. – Rozmyślił się pan?
Pokręcił głową.
– Nie. Sprzedać sprzedam… – Odchrząknął. – Ale jeszcze nie teraz. To byłoby… nie w porządku.
– Oczywiście. – Zawahała się. – Pewnie trudno panu określić choć przybliżony termin?
– Może za kilka miesięcy. Może jutro.
Kobieta chwilę milczała z szacunkiem.
– Cóż, bez względu na to, kiedy pan będzie gotów, mogę zapewnić, że sytuacja na rynku sprzyja sprzedającym.
Ruszyła ścieżką z powrotem.
Mężczyzna stał samotnie przy ulu. Pod wpływem impulsu położył dłoń na drewnie, jakby w poszukiwaniu tętna. Potem odwrócił się i poszedł za kobietą.
Za nimi pszczoły wzlatywały w przejaśniające się powietrze.
Rozdział 1
Komórka była ciasna, parna i cuchnąca. Od szaleńczego wiercenia paliły ją wszystkie stawy, głowę miała przyciś- niętą do piersi, skurcze przeszywały nogi, ale jej wysiłki przyniosły skutek – jedna ściana wydawała się słabsza od pozostałych. Wierzgnęła z całej siły i poczuła, że coś pęka i kruszeje. Napierała, rozrywała i gryzła, aż powstał poszarpany otwór, którym wpadło świeższe powietrze. Przecisnęła się na drugą stronę i runęła na powierzchnię obcego świata. Donośny szum wdarł się do jej mózgu, ziemia potężnie zadrżała, bogactwo zapachów oszołomiło zmysły. Mogła tylko oddychać, aż drżenie i szum stopniowo ustały, a aromaty rozproszyły się w powietrzu. Jej sztywne ciało rozkurczyło się i do umysłu napłynęła wiedza, która przyniosła uspokojenie.
Była w Sali Narodzeń. Była robotnicą.
Należała do rodu Flora i miała numer 717.
Wiedziała, co należy robić: zajęła się opróżnianiem swojej komórki. Wygryzając się, zniszczyła całą ścianę frontową, inaczej niż jej schludniejsze sąsiadki. Spojrzała na nie, po czym za ich przykładem starannie ułożyła rozkruszone odłamki obok ruin. Praca oczyściła jej zmysły, pozwoliła im odczuć w pełni ogrom Sali Narodzeń i drgania powietrza, zmieniające się w zależności od miejsca.
W dali ciągnęły się rzędy komórek identycznych jak jej własna, cicho szemrzących, jakby lokatorzy jeszcze spali. W najbliższym otoczeniu trwało poruszenie; wiele komórek było świeżo rozbitych i opróżnionych, coraz więcej pękało i rozpadało się, by wypuścić młode pszczoły. Dobiegły ją różnorodne zapachy swoich sąsiadek, jedne słodsze, inne ostrzejsze, wszystkie bez wyjątku przyjemne.
Ziemią wstrząsnęły mocne, nieregularne drgania i korytarzem między komórkami nadbiegła młoda pszczoła z obłędem w oczach.
– Stać! – Ostre głosy poniosły się z obu końców korytarza, powietrze wypełnił silny, gryzący zapach. Wszystkie pszczoły zastygły, ale młoda uciekinierka potknęła się i upadła na rumowisko obok Flory. Wgramoliła się do zniszczonej komórki i skuliła w kącie z podniesionymi rękami.
Osłonięte gorzkimi oparami, które skrywały ich twarze i nie pozwalały odróżnić jednej od drugiej, ciemne postacie ruszyły w stronę Flory. Odepchnęły ją i wyciągnęły zapłakaną młodą pszczołę. Na widok ich kolczastych rękawic drgnienie strachu wyzwoliło w mózgu Flory kolejną porcję wiedzy. To była policja.
– Uciekłaś przed inspekcją. – Jedna z postaci rozciągnęła skrzydła dziewczyny, druga obejrzała ich cztery jeszcze mokre błony. Krawędź jednej była pomarszczona.
– Oszczędźcie mnie! – krzyknęła młoda pszczoła. – Nie będę latać, będę służyć w każdy inny sposób…
– Ułomność to zło. Ułomność jest zakazana.
Zanim schwytana uciekinierka zdążyła odpowiedzieć, dwie policjantki szarpnęły jej głowę w dół. Rozległ się głośny trzask. Upuściły bezwładne ciało w korytarzu.
– Ty. – Osobliwy chrypiący głos zwrócił się do Flory. Nie wiedziała, która z policjantek to powiedziała, bo patrzyła na czarne haki z tyłu ich nóg. – Nie ruszaj się. – Z rękawic wysunęły się długie czarne macki pomiarowe i zmierzyły jej wzrost. – Nadmierny odchył od normy.
– To wszystko, dziękuję siostrom. – Na ten życzliwy głos i towarzyszący mu wonny zapach policjantki puściły Florę. Pokłoniły się wysokiej, zadbanej pszczole o pięknej twarzy.
– Siostro Szałwio, ona jest odrażająco brzydka.
– I przerośnięta.
– Widzę. Dziękuję, siostry, możecie odejść.
Siostra Szałwia zaczekała, aż pójdą. Uśmiechnęła się do Flory.
– Dobrze jest ich się bać. Nie ruszaj się, sprawdzę, do jakiego rodu należysz…
– Jestem Flora 717.
Siostra Szałwia podniosła czułki.
– Sprzątaczka, która mówi. Wielce interesujące…
Flora patrzyła na jej płowozłotą twarz o wielkich ciemnych oczach.
– Czy zostanę zabita?
– Kapłankom nie zadaje się pytań. – Siostra Szałwia przesunęła rękami po bokach twarzy Flory. – Otwórz usta. – Zajrzała do środka. – Może. – Nachyliła się do ust Flory i podała jej jedną złocistą kroplę miodu.
Efekt był natychmiastowy i zdumiewający. Florze przejaśniło się w głowie, w ciało wstąpiła siła. Zrozumiała, że ma bez gadania pójść z siostrą Szałwią i spełnić każde jej żądanie.
Kiedy szła z nią korytarzem, zauważyła, że mijane pszczoły odwracały wzrok i skupiały się na pracy, i że ciało młodej robotnicy było już daleko z przodu. Niosła je w ustach zgarbiona ciemno ubarwiona pszczoła idąca w rynsztoku. Wiele podobnych pszczół przechodziło skrajem korytarza. Niektóre taszczyły bryłki brudnego wosku, inne szorowały wygryzione komórki. Żadna nie podniosła wzroku.
– To twoje siostry rodowe. – Siostra Szałwia podążyła za spojrzeniem Flory. – Wszystkie są nieme. Wkrótce dołączysz do nich w Służbie Oczyszczania i wykonywać będziesz cenną pracę na rzecz naszego ula. Najpierw jednak prywatny eksperyment. – Uśmiechnęła się do Flory. – Chodź.
Flora ochoczo ruszyła za nią. Pragnienie, by znów skosztować miodu, przyćmiło wspomnienie o zabitej młodej robotnicy.
Rozdział 2
Kapłanka szła prędko jasnymi korytarzami Sali Narodzeń. Flora trzymała się tuż za nią, rejestrując zmysłami dźwięki i zapachy, jakie towarzyszyły pszczołom z różnych rodów w wygryzaniu się ze swoich komórek lęgowych. Wzdłuż rynsztoków szło wiele ciemno ubarwionych sprzątaczek niosących bryłki brudnego wosku. Kiedy Flora poczuła ich charakterystyczną ostrą woń i zauważyła, że inne pszczoły unikają kontaktu z nimi, przysunęła się bliżej siostry Szałwii i wonnej smugi, którą za sobą zostawiała.
Kapłanka stanęła z uniesionymi czułkami. Dotarły na kraniec Sali Narodzeń, w miejsce, gdzie kończyły się niezliczone rzędy komórek lęgowych. Wielki sześciokątny otwór drzwiowy prowadził do mniejszej komory. Z wnętrza dobiegł wybuch aplauzu, który przyniósł ze sobą fascynujący nowy zapach. Flora podniosła oczy na siostrę Szałwię.
– Niefortunny moment – powiedziała kapłanka. – Ale hołd złożyć trzeba. – Po wejściu do środka kazała Florze zaczekać pod ścianą, a sama poszła na czoło grupy pszczół. Flora patrzyła, jak znów zaczęły bić brawo, zgromadzone przed jeszcze zasklepioną komórką lęgową.
Rozejrzała się po pięknej sali. Sądząc z wyglądu, była to Sala Narodzeń dla wyżej cenionych pszczół, przestronne, starannie urządzone pomieszczenie, w którego centrum znajdowały się dwa rzędy komórek, każdy złożony z sześciu okazałych i pięknie rzeźbionych przegródek. Siostra Szałwia dołączyła do komitetu powitalnego stojącego przed jedną z nich. Wiele pszczół trzymało półmiski ciastek i dzbany wody z nektarem. Smakowite zapachy zaostrzyły głód i pragnienie Flory.
Zza zdobionych ścian komórki dobiegły stłumione przekleństwa i głuchy łoskot, jakby lokator miotał się w środku. Na dźwięk pękającego wosku aplauz stał się głośniejszy i rozentuzjazmowane siostry zaczęły silniej wydzielać zapachy rodowe. Wśród nich Flora wyczuła jedną obcą molekułę i jej mózg natychmiast rozpoznał w niej feromonowy sygnał:Samiec – Przybywa Samiec!
– Cześć Jego Męskiej Mości! – zawołało kilka żeńskich głosów, kiedy wypadł wielki kawał rzeźbionego wosku, po czym wśród okrzyków zachwytu z otworu wyjrzała zwieńczona czubem głowa młodego trutnia.
– Cześć Jego Męskiej Mości! – powtórzyły radośnie siostry i pospieszyły mu z pomocą; jedne wydłubywały wosk, inne ustawiły się w schody.
– Wysoko tu – powiedział truteń, schodząc po nich na podłogę. – Zmęczyłem się.
Roztoczył wokół siebie swój trutowy zapach, co wywołało kolejne westchnienia i oklaski.
– Uniżenie witamy Waszą Męską Mość. – Siostra Szałwia dygnęła głęboko i pozostałe pszczoły zrobiły to samo. Flora przyglądała im się z podziwem i próbowała naśladować ich ruchy. – To honor dla naszego ula – powiedziała siostra Szałwia, prostując się.
– Zbytek uprzejmości. – Jego uśmiech był jednak pełen uroku i wszystkie siostry odwzajemniły go, patrząc na trutnia z przejęciem. Rozczochrany, ale elegancki, całą uwagę poświęcił poprawianiu kołnierza. Kiedy po długich zabiegach ułożył go ku swojemu upodobaniu, ukłonił się zamaszyście. Potem przy gorących owacjach sióstr zaprezentował się ze wszystkich stron, wyciągał nogi parami, stroszył czub, a nawet uraczył wielbicielki nagłym rykiem swojego napędu. Krzyczały radośnie i wachlowały się nawzajem, część rzuciła się częstować go ciastkami i wodą.
Flora patrzyła, jak jadł i pił. Miała sucho w ustach i była strasznie głodna.
– Łakomstwo to grzech, 717. – Siostra Szałwia znów stała u jej boku. – Strzeż się.
Ruszyła dalej i zanim Flora mogła się obejrzeć za trutniem, jej czułkami szarpnął zapach, którym niepostrzeżenie oplotła je kapłanka. Pobiegła, aby ją dogonić.
Czuła, że z każdym krokiem drgania w podłodze z plastra są coraz bardziej natarczywe, silniejsze i silniejsze, jakby stąpała po żywej, tętniącej energią istocie. Mrowienie przebiegło po wszystkich sześciu nogach Flory i nagle fala informacji wdarła się przez jej ciało do mózgu. Oszołomiona, stanęła na środku dużego holu. Pod jej nogami rozpościerała się rozległa mozaika z sześciokątnych płytek, wzór pokrywający cały hol i okoliczne korytarze. Wokół przeciągały niekończące się strumienie pszczół, powietrze było gęste od sygnałów zapachowych.
Siostra Szałwia wróciła do niej.
– No proszę! Wygląda na to, że uzyskałaś dostęp do wszystkich kodów podłogowych naraz. Nie ruszaj się. – Lekko musnęła czułkami czułki Flory.
Otulił je nowy aromat. Flora wciągnęła go głęboko i zamęt w jej mózgu ustał. Jej ciało uspokoiło się, a serce napełniła radość, bo zapach ten powiedział jej ponad wszelką wątpliwość, że ona, Flora 717, jest kochana.
– Matko! – krzyknęła i padła na kolana. – Święta Matko.
– Nie całkiem. – Kapłanka wyglądała na mile połechtaną. – Chociaż wywodzę się z tego samego szlachetnego rodu, co Jej Wysokość, chwała Jej Jajkom. A ponieważ Królowa dziś łaskawie dopuściła mnie przed swoje oblicze, dane mi było przesiąknąć Jej Wonią. To, co czujesz, to tylko znikoma część Miłości Królowej, 717.
Głos siostry Szałwii dochodził z wielkiego oddalenia i Flora pokiwała głową. W czasie gdy Miłość Królowej krążyła w jej ciele i mózgu, wszystkie sygnały i kody w płytkach podłogowych zaczęły płynąć wolniej i wyklarowały się w mapę ula, stale niosącą informacje. Wszystko było fascynujące i piękne. Zwróciła wzrok na kapłankę.
– Tak. Bardzo pojętna. – Siostra Szałwia spojrzała na nią i wskazała inny fragment mozaiki. – Teraz stań tam.
Flora posłusznie wypełniła polecenie, czując, jak plaster przenosi subtelnie różniące się częstotliwości i drgania. Rozstawiła nogi w poszukiwaniu najmocniejszego sygnału, a kapłanka przyglądała się jej z uwagą.
– Coś czujesz… ale czy rozumiesz co?
Flora chciała odpowiedzieć, że tak, ale czysta fizyczna rozkosz odebrała jej mowę. Mogła tylko patrzeć. Jej milczenie wyraźnie ulżyło siostrze Szałwii.
– To dobrze. Twojemu rodowi wiedza przynosi jedynie ból.
Kiedy ruszyły dalej, euforia Flory opadła, przeszła w stan głębokiego relaksu i wzmożonej świadomości. Dopiero teraz mogła podziwiać wdzięczną sylwetkę siostry Szałwii w pełnej krasie, jej jasne złote futerko kładące się jedwabistymi pasami na połyskujących pierścieniach w tym samym odcieniu brązowego, co jej sześcioro nóg. Na grzbiecie kapłanki leżały złożone długie, przezroczyste skrzydła, czułki zwężały się w ostre szpice.
Zdążały w głąb ula, Flora urzeczona rzeźbionymi, pokrytymi freskami ścianami o prastarym zapachu i pięknem żywej mozaiki swoich sióstr. Nie wyczuła, że złociste płytki pod jej nogami zmieniły się w nagi, blady wosk, ani że kapłanka otuliła ją i siebie swoim aromatem, kiedy weszły na pusty korytarz, na którym wszelkie wibracje ustały.
Dopiero gdy stanęły przed małymi, prostymi drzwiami, uświadomiła sobie, jak daleką drogę przebyły i że nadal jest bardzo głodna.
– Już niedługo – zapewniła siostra Szałwia, jakby czytała jej w myślach. Dotknęła panelu w ścianie i drzwi się otworzyły.
Rozdział 3
Mała komora była cicha i pusta, przez ściany przesączał się piękny, łagodny zapach. Środkiem biegła szeroka ścieżka wydeptana na jasnych sześciokątnych płytkach i Flora rozstawiła nogi szerzej na wypadek, gdyby w podłodze były jakieś informacje do odczytania.
– Dawno nic nie ma. – Siostra Szałwia, choć odwrócona plecami, wiedziała, co Flora robi. – I zawiąż język na supeł.
Rozległ się tupot biegnących nóg i do komory wpadła pszczoła. Stanęła jak wryta na widok kapłanki.
– Siostra Szałwia! Nie spodziewałyśmy się ciebie. – Sądząc po twardych, błyszczących pierścieniach, stała wysoko w hierarchii, jej futerko jednak było żółte, twarz grubo ciosana, czułki tępe. Ukłoniła się nisko. Siostra Szałwia lekko skinęła głową.
– Siostra Szczeć. Czy zastaję cię w dobrym zdrowiu?
– Niewątpliwie tak; każda Szczeć jest silna i pełna zapału jak zawsze. Nie znajdziesz choroby w tym rodzie! Czemu pytasz? Ktoś zaniemógł?
– Nie. Skądże. – Uwaga siostry Szałwii na chwilę skupiła się na przeciwległej ścianie. Flora też tam spojrzała. W miejscu, gdzie kończyły się wytarte płytki, widniał słaby zarys trzecich drzwi. Siostra Szczeć złożyła ręce.
– Wizyta kapłanki Melissae to zawsze zaszczyt, ale czy siostra w całej swojej mądrości nie nakazała aby zamknąć tej części Wylęgarni? Inaczej na pewno wystawiono by tu kogoś, aby cię powitał…
– Chciałam pozostać niezauważona. – Siostra Szałwia spojrzała w głąb ciemnego korytarza, którym przyszła siostra Szczeć. Szczeć, korzystając z nieuwagi kapłanki, wbiła wzrok we Florę. Zaniepokojona jej wyczuwalną dezaprobatą, Flora niezdarnie próbowała dygnąć. Siostra Szczeć mocno trzepnęła ją w kolano.
– Do przodu, nie rozstawione! – Spojrzała na siostrę Szałwię. – Co za tupet! Chociaż sądząc po jej mokrym futerku, dopiero co się wylęgła… Nie rozumiem.
– Musiałyśmy czekać, aż wygryzie się truteń. Tam podpatrzyła takie błazeństwa.
– Och, nowy książę! To honor dla naszego ula; czy od razu był bardzo przystojny? A może to przychodzi z czasem, kiedy futerko już im się nastroszy? Jakżebym pragnęła…
– Siostro Szczeć, ile mamek straciłyście?
– Od ostatniej inspekcji? – W oczach Szczeci pojawił się niepokój. – W porównaniu z innymi służbami tyle co nic. Nie jesteśmy jak zbieraczki, trzymamy się z dala od świata zewnętrznego i jego niebezpieczeństw… ale nawet nasz ród czasem cierpi… – Odchrząknęła. – Sześć, siostro, od ostatniej inspekcji. Pozbywam się ich na najmniejszą oznakę rozkojarzenia czy choroby; nie możemy sobie pozwolić na ryzyko. No i, oczywiście, mamy tu wyłącznie pszczoły najczystszej krwi i najbardziej posłuszne. – Odkaszlnęła. – Sześć, siostro.
Siostra Szałwia skinęła głową.
– A co słyszałaś o innych służbach?
– Och! To zwykłe plotki, czcza gadanina, nic, co warto powtarzać…
– Powiedz, proszę. – Siostra Szałwia skupiła wzrok na siostrze Szczeci, napełniając powietrze swoim zapachem. Flora stała nieruchomo, wpatrzona w woskowe płytki. Siostra Szczeć załamywała ręce.
– Siostro Szałwio, tu, w Wylęgarni, nie mamy na co narzekać, żywności jest pod dostatkiem, wszystko nam dostarczają; nie odczuwamy braków, nic nam nie zagra- ża… – zawiesiła głos.
– Śmiało, siostro. Zrzuć z siebie ten ciężar. – Siostra Szałwia mówiła ze spokojem i dobrocią. Siostra Szczeć wreszcie odważyła się podnieść wzrok.
– Mówią, że deszcze zrujnowały sezon, że kwiaty nas unikają i więdną nienarodzone, że zbieraczki spadają na ziemię i nikt nie wie dlaczego! – Konwulsyjnie skubała swoje futerko. – Mówią, że umrzemy z głodu, że umrą wszystkie dzieci, i moje małe mamki tak bardzo się martwią, że boję się, by nie zapomniały… – Potrząsnęła głową. – Nie żeby im się to zdarzało, siostro, nigdy przenigdy, bo są pod ścisłym nadzorem, a rozkłady karmienia zawsze trzymamy pod strażą, więc nawet gdyby potrafiły liczyć… Możesz mnie zabić, jeśli mówię nieprawdę.
– Nie potrzeba mi twojego przyzwolenia.
Siostra Szczeć wybuchnęła śmiechem i chwyciła ją za rękę.
– Och, siostro Szałwio, jak dobrze z tobą pożartować; teraz, kiedy podzieliłam się swoim brzemieniem, już się nie boję!
– Taka jest rola Melissae: brać na siebie wszelkie lęki, aby ul mógł być wolny. – Uspokajający zapach wypłynął z siostry Szałwii i napełnił komorę.
– Święte słowa – powiedziała siostra Szczeć. – Ale och, żeby tak mieć odwagę rodu Ostu.
– Dlaczego? Czym się zajmuje? – Flora za późno ugryzła się w język.
Siostra Szczeć spojrzała na nią z oburzeniem, zapominając o swojej rozpaczy.
– Ona mówi? Bezczelność! Siostro Szałwio, zaspokój, proszę, moją ciekawość i powiedz, z jakiego powodu ją przyprowadziłaś. Jeśli po to, żeby posprzątała, dołączę ją do następnej ekipy; mam jednak nadzieję, że cała Służba Oczyszczania nie posiadła daru mowy, bo dopiero podniosłaby się wrzawa! – Przeszyła Florę gniewnym wzrokiem. – Krnąbrne kocmołuchy.
– Cóż to, siostra Szczeć osądza słuszność naszych działań?
– Nie, siostro, nie śmiałabym. Wybacz.
– Wobec tego przypomnij sobie z łaski swojej, że odmienność to nie to samo, co ułomność.
– Siostra zaszczyca mnie swoją niezrównaną mądrością; chociaż na mój prosty rozum oba terminy znaczą jedno i to samo. – Siostra Szczeć odsunęła się od Flory. – Potwornie jest wyrośnięta… i to futerko, kiedy wyschnie, będzie gęste jak na trutniu, a pancerz czarny jak pierze wrony; nie żebym kiedykolwiek choć jedną widziała, Matce niech będą dzięki.
Siostra Szałwia stała w całkowitym bezruchu.
– Czyżby zmęczyła cię twoja długa służba? Twoje lojalne serce pragnie służyć dalej, ale duch osłabł?
Siostra Szczeć poderwała głowę ze strachem. Siostra Szałwia odwróciła się do Flory.
– Otwórz usta, 717, niech siostra Szczeć sama zobaczy. Flora usłuchała polecenia i Szczeć natychmiast zajrzała jej do ust. Zerknęła z zaskoczeniem na siostrę Szałwię, po czym chwyciła język Flory, rozciągnęła go na całą długość i puściła. Sam wskoczył z powrotem do ust.
– Rozumiem! To rzeczywiście całkiem możliwe, ale taki język pociąga za sobą…
– Straci w nim władzę, kiedy przyjdzie pora, żeby wróciła do swojego rodu. I na wszelki wypadek osobiście wymażę całą wiedzę z jej umysłu. Poddaj ją próbie, jeśli nie będzie niczego wytwarzać, niezwłocznie ją odeślij. – Siostra Szałwia spojrzała życzliwie na Florę. – Ten eksperyment to wielki przywilej. Co masz powiedzieć?
– Podporządkowanie, Posłuszeństwo, Służba. – Słowa same wyszły jej z ust.
Siostra Szczeć wzdrygnęła się.
– Oby wzięła to sobie do serca. Co za brzydula!
Flora odwróciła się zawstydzona do siostry Szałwii w poszukiwaniu wsparcia, kapłanki jednak już nie było.
– Tak to z nimi jest. – Siostra Szczeć przyglądała jej się. – Nigdy nie wiesz, na czym stoisz, zawsze cię zaskakują. Chodź więc. – Otworzyła drzwi, zza których wypłynęła czysta, słodka woń. – Gdybym nie robiła tego na osobiste polecenie siostry Szałwii, uznałabym to za świętokradztwo. – Nogą wepchnęła Florę do środka. – Miejmy to już za sobą.