Przeczytaj fragment książki ''Podmiejskim do Indian'' Piotra Michalika
Meksyk to kraj niewiarygodnych kontrastów. Kraj, w którym dawne rytuały i prekolumbijscy bogowie, kpiąc z upływu czasu, swobodnie trwają w sąsiedztwie internetu i smartfonów. To tutaj bose indiańskie akuszerki walczą z wprowadzaniem do rolnictwa GMO i z biopiractwem, a prostytutki i handlarze narkotyków mają swoich ulubionych świętych patronów. “Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku” Piotra Michalika to wynik wielu lat obserwacji i badań antropologicznych autora. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca publikujemy jeden z rozdziałów książki.
Meksyk to kraj niewiarygodnych kontrastów. Kraj, w którym dawne rytuały i prekolumbijscy bogowie, kpiąc z upływu czasu, swobodnie trwają w sąsiedztwie internetu i smartfonów. To tutaj bose indiańskie akuszerki walczą z wprowadzaniem do rolnictwa GMO i z biopiractwem, a prostytutki i handlarze narkotyków mają swoich ulubionych świętych patronów. " Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku " Piotra Grzegorza Michalika to wynik wielu lat obserwacji i badań antropologicznych autora. Dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca publikujemy jeden z rozdziałów książki.
Rozdział VIII. Narkonkwista
Dowcip z Meksyku:
Dwóch gości z kartelu przyjeżdża na oddalone ranczo. Przywożą jakiegoś przerażonego kolesia. Prowadzą go do chaty. W środku siedzi wielki Murzyn i czyści sobie paznokcie ogromnym nożem myśliwskim.
- Ej, szef kazał ci wydupczyć tego kolesia, żeby miał nauczkę i więcej nie podskakiwał kartelowi – mówią goście do Murzyna.
- Zostawcie go w kącie, zaraz go zapnę w kakao. Gdy tylko goście z kartelu odjechali, koleś mówi:
- Proszę pana, bardzo proszę, niech mnie pan nie zapina w kakao, to będzie dla mnie koniec świata, jak ja mam potem żyć? Na litość boską, niech pan tego nie robi…
- Zamknij się, pedale, i siedź spokojnie. Po chwili goście wracają z innym facetem.
- Ej, szef kazał ci obciąć temu dłonie i wydłubać oczy, żeby miał nauczkę i więcej nie tykał kasy kartelu – mówią do Murzyna.
- Zostawcie go w kącie, zaraz się nim zajmę.
Mija jakiś czas i goście znowu wracają z jeszcze innym facetem.
- Szef kazał, żebyś temu obciął jaja i język, żeby nigdy więcej nie bzykał lasek z dzielnicy.
- Spoko, zostawcie go w kącie z resztą. W końcu goście przywożą ostatniego.
- Ej, tego masz ciąć na kawałeczki i przesyłać po kolei każdy kawałeczek jego rodzinie…
W tym momencie pierwszy gość podnosi rękę i, podskakując, mówi do Murzyna:
- Proszę pana, proszę pana! Przepraszam, chciałem tylko przypomnieć, że ten, którego miał pan zapiąć w kakao, to ja…
Układ rozkładu
Tak naprawdę nikt nie wie, co dokładnie dzieje się w Meksyku. Wiadomo tylko, że zaczęło się na północy. W stanach Chihuahua, Sinaloa, Tamaulipas. W miastach takich jak Ciudad Juárez, Nuevo Laredo, Tijuana… To tam ulice pozamieniano w galerie upiornej sztuki. Ekspozycja zwłok: zwisających z latarni i mostów, pozbawionych głów, rozczłonkowanych, obdartych ze skóry, wypatroszonych, zaczęła świadczyć o rozwoju nowego, koszmarnego kunsztu.
Zgodnie z informacjami propagandowymi powtarzanymi przez większość mediów wiadomo, kto jest scenarzystą i głównym aktorem w teatrze przemocy. El Narco. Dealer, przemytnik, członek kartelu, płatny zabójca zamieszany w handel narkotykami.
Wskazanie palcem głównego klienta el Narco – największego na świecie konsumenta narkotyków – nie jest trudne. W dodatku największy konsument jest zarazem najważniejszym dostawcą broni wykorzystywanej w porachunkach między kartelami. To sąsiad z północy. Stany Zjednoczone są centralnym silnikiem wprawiającym w ruch mechanizmy przemocy w Meksyku. Co zaskakujące, narkotykiem, którego transportuje się do USA najwięcej, jest nie kokaina, nie heroina ani nawet nie syntetyczna metamfetamina, choć ta ostatnia robi teraz furorę. Fundamentem dochodów karteli narkotykowych, o którego dystrybucję od lat toczą się krwawe wojny, jest... marihuana. Ta sama niewinna trawka tak chętnie popalana przez sympatycznych, wyluzowanych bohaterów amerykańskich seriali komediowych. Europejczykowi – sąsiadowi Czech lub Holandii przyzwyczajonemu do liberalnych przepisów dotyczących miękkich narkotyków – trudno sobie wyobrazić, że marihuana jest osią, wokół której oplata się spirala ekstremalnej przemocy.
Przez wiele lat doniesienia o teatrze przemocy stanowiły dla większości Meksykanów jedynie medialne opowieści z dreszczykiem, pochodzące gdzieś z dalekiej północy. Eskalacja okrucieństwa pozostawała problemem lokalnym. Dotyczyła wyłącznie meksykańskich stanów graniczących z USA. Dotykała osób powiązanych z kartelami narkotykowymi. Jednak ta niewielka infekcja okazała się gangreną. Dziś coraz częściej dotyka regionów, w których jeszcze kilka lat temu strzelaniny i okaleczone zwłoki znane były wyłącznie z horrorów i filmów sensacyjnych z pirackich płyt DVD.
Zdarza się, że mieszkańców do niedawna sennych miasteczek co jakiś czas wyrywa z drzemki strzelanina. Nie wiadomo, kto do kogo strzelał. Ulice większych miast od czasu do czasu niespodziewanie blokuje kordon zamaskowanych policjantów. Nie wiadomo dlaczego. Bywa, że prace robotników nad budową drogi przerywa natknięcie się na masowy grób. Nie wiadomo czyj.
Trzy lata temu wybierałem się na kongres w Boca del Rio, uroczym nadmorskim mieście turystycznym pełnym hoteli, restauracji i klubów. Jakieś dwa tygodnie przed kongresem w bibliotece Centrum Badań Antropologicznych w Xalapie przywitały mnie przerażone spojrzenia pracowników. Tamtego ranka naprzeciwko centrum handlowego w środku miasta, niedaleko budynku, w którym miał się odbyć kongres, zobaczono stertę ciał. Trzydzieści pięć. Mężczyzn i kobiet. Poprzedniej nocy ktoś po prostu wyrzucił je z ciężarówki i odjechał. Na tym nie koniec. Kolejnej nocy pojawiła się następna sterta. Czternaście nowych ciał. Wszystko to wydarzyło się w czasie, kiedy miasto wypełniały szczelnie patrole i kordony policji w związku ze zjazdem prokuratorów i innych pracowników wymiaru sprawiedliwości. Wstrząsająca kpina z meksykańskich organów ścigania.
Czasami w takiej stercie zwłok albo w masowym grobie znajdują się ci, którzy zniknęli. Bo w niektórych regionach Meksyku coraz częściej ludziom zdarza się po prostu znikać. Nie tylko gangsterom. Studentom, matkom, robotnikom, dzieciom. Wychodzącym na imprezę, po zakupy, wracającym z pracy, ze szkoły. Nie wiadomo dlaczego i nie wiadomo gdzie. Wiadomo tylko, że już się nie znajdą. Doniesienia prasowe i wiadomości telewizyjne potrafią czasem skutecznie zgasić nadzieję na odnalezienie lub identyfikację zaginionych bliskich. W 2009 roku ujęto słynnego Santiago Mezę Lópeza (na zdjęciu poniżej), który bez zadawania zbędnych pytań w beczkach z kwasem rozpuścił blisko trzy setki dostarczonych mu zwłok. Większości z nich nie sposób zidentyfikować. Groza doprowadzona do skali absurdu rodzi wisielczy humor. Santiago Mezę Lópeza prasa nazwała pozolero. Od pozole – tradycyjnego dania kuchni meksykańskiej – mocno mięsnego czerwonego rosołu.
(img|630114|center)
FotoParanoja: kopiuj – wklej
Nową tradycją meksykańskich spotkań towarzyskich – grillów, urodzin, domówek – stały się w niektórych regionach opowieści z dreszczykiem. Prędzej czy później temat musi zejść na wypatroszone zwłoki znalezione przedwczoraj na obrzeżach miasta, znajomą znajomego, którą wpakowano do furgonetki i która przepadła, strzelaninę na pobliskim osiedlu... Czasem opowieść krąży w różnych wersjach i w końcu nie wiadomo, czy tych ośmiu policjantów z lokalnej komendy porwał kartel, czy to oni porywali ludzi, czy może raczej trafili do więzienia z powodu powiązań przestępczych i słuch po nich zaginął. Środki masowego przekazu nie wypełniają luki informacyjnej. Telewizja publiczna na ogół serwuje rządową propagandę, a gazety, z wyjątkiem kilku najbardziej niezależnych, coraz częściej milczą na temat szczegółów i poprzestają na publikowaniu makabrycznych zdjęć. Wybuchy bomb w redakcjach i hurtowe egzekucje dziennikarzy podejmujących niewygodne tematy skutecznie zatkały im usta. A niedobór rzetelnych informacji i wyobraźnia
pobudzona strachem są najlepszą pożywką dla plotki.
Telefonia komórkowa oraz internet nadały meksykańskiej paranoi zupełnie nowy wymiar. Informacje o pościgach, strzelaninach i odnalezionych zwłokach rozprzestrzeniają się i zwielokrotniają w mgnieniu oka. Ale też zniekształcają się i pogłębiają chaos informacyjny. Czy wiadomość o planowanym podłożeniu bomby pod ratuszem pochodzi od narcos, czy to tylko plotka? Czy gubernator stanu rzeczywiście współpracuje z nowym kartelem i kazał policji wykończyć konkurencję? W internecie nie brakuje też stron poświęconych językowi tajnych sygnałów i symboli stosowanych przez zorganizowane grupy przestępcze. Opisów dyskretnie zakreślonych trójkątów, mrugnięć reflektorami samochodowymi, pozornie przypadkowo porzuconych przedmiotów. Dzięki ich rozpoznaniu potencjalne ofiary mają się uchronić przed porwaniem, okradzeniem oraz innymi ponurymi przygodami. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu informacje pojawiające się na tych stronach są rzetelne. Nie ma natomiast wątpliwości, że skutecznie podsycają wszechobecną paranoję.
Permanentne poczucie zagrożenia w niektórych miastach wzmagają też popularne od niedawna anonimowe telefony. Jakiś czas temu, spędzając samotnie wieczór w domu przyjaciela w Xalapie, odebrałem taki telefon. Jeżący włosy na głowie, przesterowany, robotyczny głos w słuchawce powiedział mi po prostu: „Jesteś sam”. Znajomym zdarzały się gorsze telefony, z pogróżkami:
„Wiemy, że rozmawiasz z policją. Masz odłączyć telefon albo cię zabijemy. Wiemy, do której szkoły chodzą twoje dzieci”. Czasem taki telefon to po prostu niesmaczny żart. W powszechnym użyciu jest nawet specjalne określenie odnoszące się do dowcipnisiów wydzwaniających do ludzi albo w inny sposób szerzących fałszywe informacje mające rzekomo pochodzić od przestępców. To narcopayasos – narkobłazny. Jednak w miejscach, w których na ulicach wystawiane są spektakle teatru przemocy, mało kto odważy się zignorować telefon z pogróżkami. Zbyt łatwo jest dziś w Meksyku zniknąć.
Meksykańscy przestępcy korzystają nie tylko z dobrodziejstw nowoczesnej telefonii. Serwisy internetowe i portale społecznościowe należą do ich ulubionych narzędzi siania przerażenia i namierzania potencjalnych ofiar. W sieci krąży mnóstwo wstrząsających nagrań prezentujących zarejestrowane na żywo tortury, odcinanie głów piłą łańcuchową i inne bestialskie akty przemocy, którym kartele poddają swoje ofiary. Takie nagranie, raz umieszczone w internecie, nigdy nie znika.
Przekazują je sobie rozmaite portale informacyjne, niezliczone blogi, grupy facebookowe, a także strony w rodzaju bestgore.com, przyciągające rzesze fanów o wypaczonej wrażliwości i stymulujące rozwój ich chorych fascynacji.
Wrażliwość społeczeństwa meksykańskiego nieustannie przytępiają również gazety codzienne, epatujące zdjęciami okaleczonych zwłok w kałużach krwi umieszczanymi na pierwszych stronach.
Język ciał: rozmówki meksykańskie
Publiczne eksponowanie zwłok dawno przestało w Meksyku mieć na celu wyłącznie zastraszanie konkurencji. Spirala przemocy sprawiła, że okaleczanie trupów ma wymiar estetyczny, stało się upiorną sztuką. Powstał cały złożony język okaleczeń i kompozycji ciał oraz ich części, przekazujący konkretne informacje zgodnie ze swoistą gramatyką i stylistyką. W Meksyku zwłoki można czytać. Czasem dosłownie, gdy litery składające się na wiadomość są wycięte na nich nożem, wystrzelane pociskami lub wyklejone za pomocą specjalnej kalkomanii. Albo kiedy przekaz wypisuje się na murze, kawałku materiału lub kartce papieru w pobliżu ciał. Nierzadko z błędami ortograficznymi.
Najpopularniejszy motyw zdobniczy – odcięte głowy – stanowi element obecny w północnomeksykańskiej ikonografii grozy co najmniej od początku XX wieku. Wcześniej, w czasach krwawych odwiedzin gości z północy – Apaczów i Komanczów – bardziej popularne było skalpowanie. W wyniku ustaleń traktatu pokojowego zawartego w Guadalupe Hidalgo w 1848 roku Meksyk utracił blisko połowę swoich ówczesnych terytoriów. Stany Zjednoczone zyskały Teksas, Kalifornię, Nowy Meksyk, Arizonę, Nevadę, Utah oraz części Wyoming i Kolorado. Większość meksykańskich osadników żyjących na tamtych terenach pozostała w USA. Ale ci, którym zdarzały się zatargi z prawem, zawsze mieli do dyspozycji dobrze wydeptaną drogę ucieczki. Tereny graniczące z USA nigdy nie należały do spokojnych. Dziwnie znajomo brzmiące historie o żołnierzach porywanych na północy Meksyku i głowach zatykanych na tyczki jako trofea pojawiały się w „New York Timesie” już sto lat temu.
Jednak szczególnie bujny rozkwit koszmarnych ornamentów i elementów gramatyki przemocy przypada na ostatnie dekady.
Zgodnie z sugestiami prasy i coraz liczniejszych opracowań naukowych język zwłok nie jest trudny do rozszyfrowania. Podąża za logiką potocznych skojarzeń. Wydłubane oczy miałyby sugerować, że ofiara zobaczyła coś, czego nie powinna była oglądać, obcięty język – że była donosicielem. Odcięte dłonie odnosiłyby się do brania rzeczy, których brać nie wolno, takich jak pieniądze kartelu. Odcięte stopy mogą oznaczać, że ofiara przeszła do wrogiego gangu albo chadzała tam, gdzie nie trzeba. Palce odcina się osobom, które wskazywały – informatorom. W rozmaitych wariantach ekspozycji palec może znaleźć się w ustach odciętej głowy lub w odbycie ofiary. Pomalowanie paznokci albo przebranie zwłok w bikini sugeruje, że ofiara nie należała do odważnych. Podobnie jak odcięte jądra, które również mogą znaleźć się w ustach.
Pomimo szokującej kreatywności meksykański teatr przemocy nie jest dziełem improwizacji. Niektórzy socjologowie sugerują, że każdy kartel ma swój odpowiednik działu public relations. Według nich inżynierami terroru są specjalnie wyznaczeni kartelowi piarowcy. To oni starannie projektują potworne kampanie swojej organizacji komunikowane za pośrednictwem zwłok, a rozpowszechniane przez stare i nowe media.
Do niedawna nikt nie miał wątpliwości, że okaleczone zwłoki należą do przestępców, informatorów, osób powiązanych z przestępcami. Dziś nie zawsze wiadomo, kto i dlaczego stał się ofiarą. Czy w ostrzelanym przez policję samochodzie byli narcos, czy może zwykli ludzie, zabici przez pomyłkę, bo mieli pecha jechać samochodem podobnym do ściganego pojazdu? Czy w nowo odkrytym masowym grobie spoczywają zwłoki gangsterów, nielegalnych imigrantów z Gwatemali, czy zwykłych ludzi, którzy jakiś czas temu zniknęli z dyskoteki i w drodze po zakupy? Czy pieniądze za „ochronę” od sklepikarza pobierają członkowie prawdziwego kartelu, czy tylko podający się za nich pospolici i bezczelni przestępcy? U źródła chaosu informacyjnego oraz permanentnej paranoi leży brak zaufania do mediów, a także całkowity brak zaufania do rządu i policji.
(img|630090|center)
Policjant: wróg publiczny numer jeden
Według statystyk blisko 90 procent Meksykanów uważa policję za skorumpowaną i niegodną zaufania. Powodów jest wiele. Na pierwszym miejscu kwestia zarobków. W jednym z najbardziej niebezpiecznych stanów Meksyku – Tamaulipas – policjant zarabia niewiele ponad najniższą pensję krajową. Permanentnie narażając życie. Zaraz po zarobkach jest biurokracja, nazywana uszczypliwie burrocracia – rządem osłów. Mało kto orientuje się w labiryntach procedur i usypiskach papierów potrzebnych do otworzenia biznesu albo wybudowania domu. O wiele łatwiej się zorientować, komu i ile trzeba zapłacić, żeby wszystko poszło gładko. Obłąkana biurokracja wymusza w Meksyku istnienie alternatywnego systemu nieformalnego: łapówek. Korupcja sięga od urzędników na najniższym szczeblu po gubernatorów stanów. Biorący łapówki policjanci stanowią więc zaledwie część uświęconego tradycją równoległego systemu funkcjonowania państwa. W wielu przypadkach funkcjonującego znacznie sprawniej i skuteczniej niż ten oficjalny.
Za powiązaniami policjantów z przestępczością zorganizowaną stoi coś oprócz niskich zarobków i korupcji.
Zwyczajny strach. Policjantowi jest tu równie łatwo zniknąć, jak każdemu innemu obywatelowi. Choć znacznie częściej udaje się znaleźć fragmenty jego ciała. Ułożone w odpowiedniej kompozycji przekazującej jasny sygnał. Nietrudno złamać opór uczciwego stróża prawa, jeśli siłę przekonywania łapówki spotęguje bardzo realna groźba dotycząca jego albo jego rodziny.
Świadkowie wielu porwań i napadów donoszą, że zostały one dokonane przez osoby w mundurach policyjnych. I bardzo często nie są to bezczelni przestępcy przebierający się za policjantów. Oprócz uzasadnionych podejrzeń, tak jak w przypadku porwania i zabójstwa czterdziestu trzech studentów z Ayotzinapa w stanie Guerrero, istnieją też oficjalnie potwierdzone dane. Dziś nie ma wątpliwości, że w śmierć siedemdziesięciu dwóch imigrantów znalezionych w 2010 roku w masowym grobie w San Fernando byli bezpośrednio zamieszani funkcjonariusze policji. W Meksyku widok grupy policjantów czy żołnierzy po zmroku w ciemnym i pustym zaułku nie jest krzepiący. Policjanci porywają. Żołnierze gwałcą. Tak myśli wielu ludzi – i ma po temu powody. Dlatego często boją się wzywać policję w razie kłopotów. Bo nigdy nie wiadomo, czy funkcjonariusze, którzy przyjadą, nie są członkami kartelu wywołującego te kłopoty. A jeśli nawet nie są, to i tak pewnie nie pomogą. W miastach, w których od kilku lat narasta fala przemocy, takich jak
Xalapa w stanie Veracruz, wezwani na miejsce podejrzanych zdarzeń stróże prawa pojawiają się błyskawicznie. Po mieście nieustannie krążą patrole: pikapy wypchane uzbrojonymi po zęby mężczyznami ubranymi w kamizelki kuloodporne i stłoczonymi wokół potężnego karabinu maszynowego. Jednak po ekspresowym przybyciu funkcjonariusze często potrafią tak surrealistycznie zbagatelizować problem, że tylko pogłębiają brak zaufania do odznaki. Spokojnym, pokrzepiającym tonem dziwnie uśmiechnięty pan policjant powie na przykład: „Telefony z pogróżkami, które pan otrzymuje, to zwykłe dziecinne dowcipy” albo: „Mężczyźni z furgonetki z przyciemnianymi szybami, którzy sfotografowali pański dom, to na pewno architekci, zainteresowani jego ciekawą konstrukcją”, no i oczywiście: „Mężczyzna i kobieta, których zwłoki znaleziono w tamtym samochodzie, z całą pewnością byli powiązani z przestępczością zorganizowaną. To wewnętrzne porachunki narcos”.
Kim jest el Narco?
Wszystkiemu winien jest el Narco. Przyglądając się nagłówkom gazet, można odnieść wrażenie, że el Narco jest jakąś konkretną osobą. El Narco zarabia blisko 40 miliardów dolarów rocznie, el Narco staje się jednym z głównych pracodawców młodzieży bez perspektyw, el Narco zabił blisko 300 osób w Coahuili. W prasie i dyskursie rządowym to słowo wytrych. El Narco jest abstrakcyjnym uosobieniem wszystkich karteli razem wziętych, a właściwie całej przestępczości zorganizowanej nękającej Meksyk.
W owej niemal mitycznej koncepcji makroczłowieka będącego ucieleśnieniem zła wszelakiego granice między drobnymi przestępstwami a wielkimi operacjami karteli rozpuszczają się niczym zwłoki w beczce z kwasem. Innym użytecznym określeniem wykorzystywanym w propagandzie rządowej od czasów prezydentury Calderona jest „walka” z kartelami narkotykowymi. Ci, którzy mają odwagę nazywać rzeczy po imieniu, mówią wyraźnie: to nie żadna walka. To wojna. Niektórzy politycy, tacy jak Luis Enrique Mercado, mówią wprost: „Meksyk stał się nową Kolumbią. Nie da się zakryć słońca palcem. Sytuacji w Meksyku nie można rozwiązać doraźnie”. Ale Meksyk w wielu wymiarach przemocy dawno wyprzedził Kolumbię z czasów Pabla Escobara i wojen tamtejszych karteli. Między innymi w statystykach przedstawiających brutalne morderstwa dokonywane na policjantach.
Koncepcja el Narco, choć bardzo nośna i wygodna w użyciu, niczego nie wyjaśnia, nie rozwiązuje żadnych problemów. Przeciwnie – w jednej szufladzie upycha wiele zjawisk, które nie mają ze sobą wiele wspólnego, miesza całkowicie odmienne problemy wymagające różnych rozwiązań.
Przede wszystkim określenie el Narco mylnie sugeruje, że zorganizowane grupy przestępcze w Meksyku zajmują się wyłącznie wytwarzaniem i przemytem narkotyków. Tymczasem działalność wielu z nich obejmuje niekończącą się listę najróżniejszych odmian przestępstw. Od porwań, przez wymuszenia, handel organami, przemyt nielegalnych imigrantów przez granicę, po pornografię dziecięcą. Apetyt rośnie w miarę jedzenia. W walkach o wpływy grupy werbują coraz więcej i coraz młodszych rekrutów. Aby utrzymywać i wyposażyć swoje małe armie, nie poprzestają na porwaniach i wymuszeniach dotykających dobrze sytuowanych mieszkańców większych miast. Napady, pogróżki i zabójstwa pojawiają się również w życiu biednych społeczności zamieszkujących odległe wioski. Od dawna nie tylko na północy. Fala wymuszeń i porwań przetacza się między innymi przez stany Meksyk, Michoacán, Guerrero, Veracruz i Tabasco.
La Bestia
Rdzenna ludność, od czasu konkwisty okradana, wykorzystywana i spychana w najbardziej niedostępne i niegościnne miejsca, w wielu regionach boryka się teraz z zupełnie nowym rodzajem problemów. Napady uzbrojonych, ubranych na czarno obcych poruszających się błyskawicznie na motorach ścigaczach. Propozycje nie do odrzucenia. Zamiast kukurydzy czas zasiać marihuanę albo mak. Wśród rdzennych grup najbardziej dotkniętych działalnością karteli znajdują się Purepecha i Tarahumara. Ci ostatni, owiani legendą jako niezwykle wytrzymali biegacze bezszelestnie poruszający się po skalistych górach, wykorzystywani są między innymi do przemycania narkotyków do Stanów Zjednoczonych przez pustynną granicę. Młodzi chłopcy, albo zmuszeni, albo skuszeni łatwym zarobkiem, dostają plecaki wypchane towarem. Jeśli plecak zgubi się po drodze – oni też znikną.
Na północy Meksyku istnieją miasteczka, dzielnice i wioski całkowicie wyludnione z powodu porachunków karteli lub nachalnych wymuszeń i rekrutacji.
Kradzieże i akty bezwzględnej przemocy dokonywane na najbiedniejszych przez członków zorganizowanych grup przestępczych dotyczą nie tylko rdzennej ludności i mieszkańców niektórych mniejszych miast. Przez cały Meksyk z południa na północ przejeżdżają ociężałe, tasiemcowe pociągi towarowe. Wspólnie nazywane złowieszczo La Bestia. Od upiornego dźwięku, który wydają. Szczęku i ciężkiego stukotu kół. Przy granicy z Gwatemalą, w miejscach, gdzie La Bestia zwalnia, wskakują na nią nielegalni imigranci z Hondurasu, Gwatemali oraz innych krajów Ameryki Środkowej. Mężczyźni, kobiety z dziećmi. Bez ubrań na zmianę i bez przyszłości w swoim kraju. Z pustymi brzuchami, za to pełni nadziei. Albo desperacji. Chcą dostać się na północ Meksyku i dalej – do mitycznej ziemi obiecanej, Stanów Zjednoczonych. Po drodze są przystanki. La Bestia musi odsapnąć. Na jednych czekają na nich dobrzy Meksykanie. Z kocami, odzieżą ze zbiórek, żywnością, kilkoma peso do wciśnięcia w brudną dłoń. Na innych czekają źli Meksykanie. Gwałcą.
Wydzierają z brudnej dłoni ostatni zwitek dolarów – jedyny majątek i ostatnie zabezpieczenie na podróż. I bestialsko mordują. A dziesiątki anonimowych ciał zasypują w masowych grobach.
Przemoc oswojona
Wobec braku godnych zaufania źródeł informacji i jakiegokolwiek zaufania do policji wielu Meksykanów desperacko chwyta się najróżniejszych metod wyjaśniania sytuacji w kraju i radzenia sobie z nią.
Violencia („przemoc”) jest kolejnym słowem wytrychem, jednym z najczęściej powtarzanych w mediach. Zwykle bez głębszej refleksji na temat jej odmian i przyczyn, na temat realnych sposobów przeciwdziałania. Do violencia wypada raczej po prostu się odnieść. Przed kamerą i mikrofonem. Każdemu i przy każdej okazji. Politykom, artystom, dziennikarzom. Najczęściej z charakterystycznym biernym ubolewaniem. „Cóż, nastały ciężkie czasy dla Meksyku”, „Organizujemy właśnie koncert przeciwko przemocy”, „Oby przemoc w Meksyku wkrótce się skończyła”.
Ale przemoc osiągnęła takie rozmiary, że nie da się wyłącznie nad nią ubolewać. Narodziło się więc tysiąc sposobów, żeby ją oswoić. Każdy ma swój.
Naukowcy na uniwersytetach debatują. Organizują konferencje, prezentacje, seminaria, wykłady. Popijając kawą kruche ciasteczka, dzielą się swoimi kompetentnymi opiniami na temat „przemocy”. Jedni mierzą, obliczają i porównują statystyki. Inni zwracają uwagę, że „przemoc” nie zawsze znaczy to samo. Jeszcze inni, zgodnie z trendami akademickimi z ostatnich dekad, produkują hurtowo mętne i jałowe, za to niezwykle uczenie brzmiące konstrukty pojęciowe. Rozpisują się o dyskursie przemocy, zbrutalizowanej dosłowności cielesnej i kolektywnych narracjach grozy. Są i tacy, którzy uspokajają: „Przemoc w Meksyku ma charakter zogniskowany. Dotyczy wyłącznie grup przestępczych i ściśle określonych obszarów w kraju”.
Studenci nastawiają się bardziej na działanie. Symboliczne. Organizują niezliczone protesty, poruszające happeningi, milczące marsze. W ubiegłym roku było ich szczególnie wiele w związku ze wspomnianym już szokującym porwaniem i zabójstwem kilkudziesięciu studentów z miejscowości Ayotzinapa w stanie Guerrero.
Artyści tworzą sztuki, instalacje, performance. Jak na artystów przystało, nie unikają histerycznej skrajności i odrealnionych, irracjonalnych przedsięwzięć. Przez internet nawołują światowe rządy do zawieszenia wszystkich umów z rządem meksykańskim, dopóki ten nie poradzi sobie z sytuacją w kraju.
Wielu znajduje ulgę w obrzucaniu prezydenta wirtualnym błotem. Wcześniej Calderona, teraz Peña Nieto. Wskazywanie jednej osoby, którą można obarczyć całą odpowiedzialnością za sytuację w Meksyku, stanowi skuteczną terapię opartą na starym jak świat mechanizmie kozła ofiarnego.
(img|630091|center)
Niektórzy bagatelizują. „Przemoc w Meksyku istniała zawsze. Przecież nigdy nie było tu bezpiecznie”. Zdarzają się też tacy, którzy pozostają głęboko przekonani, że gubernator ich stanu albo prezydent wkrótce dogada się z jednym kartelem, wyeliminuje pozostałe i wszystko będzie jak dawniej. Albo że wkrótce pojawi się jakiś Aleksander Wielki karteli. Zjednoczy całą zorganizowaną przestępczość pod rządami silnej ręki i wreszcie będzie spokój. Wbrew pozorom upatrywanie jedynego sposobu uspokojenia meksykańskiego chaosu w stabilnych sojuszach między kartelami czasem wydaje się mniej naiwne niż oczekiwanie, że sytuację rozwiąże wojsko lub policja.
Tu i ówdzie pojawiają się głosy, że jednym z warunków, które umożliwiły zaistnienie w Meksyku bestialskiej przemocy na monumentalną skalę, jest nie brutalność jego mieszkańców, lecz... ich wrodzona łagodność. Stereotypowy Meksykanin jest do bólu uprzejmy, gościnny, serdeczny, nienarzucający się. Nie wypada mu nie zgodzić się wprost z rozmówcą. Nie zapuka do drzwi sąsiada organizującego hałaśliwą fiestę w środku nocy. Patologiczna jednostka działa bardzo długo, zanim natknie się na zdecydowany opór społeczeństwa.
Biedni Indianie z gór nie debatują. Organizują różańce. Modlą się, by przemoc wreszcie ustała. Ale nie ci z Michoacán. Tam brak zaufania do policji i wojska przerodził się w jeden z najskuteczniejszych sposobów przeciwdziałania przestępczości zorganizowanej. Uzbrojone grupy „samoobrony”. „Samoobrona” działa sprawnie na coraz większym obszarze. Rdzenna ludność oraz inni mieszkańcy mniejszych miejscowości chronią się w górskich wioskach, do których prowadzi tylko kilka dróg. Dróg, które można zabarykadować, by sprawdzać każdego, kto próbuje nimi przejechać. I nie wpuszcza się obcych. Broń Boże, policjantów. Regiony kontrolowane przez „samoobronę” patrolują pikapy wypełnione ochotnikami uzbrojonymi w co popadnie. Nie zawsze nawet broń palną. Każdy z nich coś stracił. Każdy ma powody, żeby za wszelką cenę chronić bliskich albo po prostu się zemścić. Niektórzy z nich sięgnęli po broń po tym, jak pewnego dnia do ich drzwi zapukał człowiek z kartelu otoczony uzbrojoną obstawą i powiedział: „Podoba mi się twoja
żona. Pożyczę ją. Zaraz ci oddam. Ale córeczkę masz porządnie wykąpać, bo wezmę ją sobie na kilka dni”.
W dużych miastach, w których dopiero przed kilku laty zrobiło się niebezpiecznie, paranoję trochę uspokajają zmiany w codziennej rutynie i specjalne zarządzenia w zakładach pracy. Zajęcia na uniwersytetach kończą się wcześniej. Przed szkołami i przedszkolami stoi więcej niż dotychczas ochroniarzy i policjantów. Z czasem – po chwilowym zastoju w związku z serią porwań, wybuchem bomby, ekspozycją sterty zwłok – życie nocne wraca do normy. Tyle że podejmuje się kilka dodatkowych środków ostrożności. Imprezując, trzeba zawsze trzymać się razem, w dużej grupie. W najniebezpieczniejszych miastach – Ciudad Juárez, Tijuana, Chihuahua – w nocnych klubach ludzie bywają przesadnie uprzejmi. Bo nigdy nie wiedzą, z kim mają do czynienia.
Zorganizowana przestępczość i teatr przemocy dawno zostały przyswojone przez masową wyobraźnię. Wątki z udziałem narcos pojawiają się praktycznie we wszystkich telenowelach. Krążą też niezliczone dowcipy i memy, bo humor jest jednym z najskuteczniejszych sposobów oswajania wrogiej rzeczywistości:
Rozmawia dwóch gości:
- Stary, podejrzewam, że moja żona jest z kartelu…
- Nie pier… Jak to?
- Serio. Codziennie do mnie dzwoni, grozi mi i chce kasy…
Albo:
Jak klasyfikują w Ciudad Juárez śmierć w strzelaninie? Jako zgon z przyczyn naturalnych.
Zdjęcia okaleczonych zwłok stale obecne na pierwszych stronach gazet i umieszczane w internecie nagrania rejestrujące brutalne egzekucje nie tylko oswajają ludzi z makabrycznym widokiem. W niektórych rozwijają także chorą fascynację przemocą. Blogi w rodzaju narcoviolencia.com.mx czy strony takie jak wspomniana bestgore.com mają rzesze odwiedzających uzależnionych od oglądania autentycznej przemocy nie mniej niż zdeklarowani fani RedTube'a od oglądania pornografii.
Na północy Meksyku dzieci na ulicach bawią się w narcos. W tych zabawach nikt nie chce być policjantem. Oni przecież zawsze przegrywają. Być narco znaczy – być kimś. W tych regionach zdarza się, że narcos pozujący na bohaterów ludu rozdają mieszkańcom miast bożonarodzeniowe prezenty i pieniądze. I zabawki na Dzień Dziecka. Tym, którzy ustawiają się w długiej kolejce do tajemniczej ciężarówki zaparkowanej przed szpitalem, nie przeszkadza, że rozdającym podarunki spod kurtek wystają kabury z pistoletami. Rzecz jasna po takim wydarzeniu w internecie natychmiast pojawia się rejestrujące je wideo. Umieszczone w ramach propagandy przez samych narcos.
Nie brakuje zespołów grających specjalną odmianę muzyki popularnej: narco corridos. Skoczne, rytmiczne piosenki wychwalają tego lub innego legendarnego szefa kartelu. I odważne, pełne niebezpiecznych przygód życie narco, który zawsze dostaje to, czego chce, bo nie boi się po to sięgnąć. Słuchanie narco corridos i noszenie się w stylu narco – kowbojski kapelusz, markowe sportowe ciuchy, ostentacyjna biżuteria – stało się jednym z prężnych trendów wśród meksykańskiej młodzieży. Jakiś czas temu rekordy sprzedaży pobiły na straganach narco polo, podróbki podkoszulków, które mieli na sobie wysoko postawieni członkowie karteli sfotografowani podczas aresztowań.
Są wreszcie i tacy, którzy naśladowanie narcos traktują bardzo dosłownie. Trudno określić, jak duża część problemów związanych z przemocą i bezprawiem dręczącymi sporą część dzisiejszego Meksyku jest faktycznie związana z działalnością karteli. Wielu przestępstw dokonują pospolici drobni przestępcy. Rozzuchwaleni biernością policji, zachęceni bezkarnością karteli znaleźli łatwą drogę unikania odpowiedzialności. Zgodnie z wyświechtaną propagandą i powszechną paranoją ich przestępstwa automatycznie kwalifikowane są jako działalność narcos. Wielu z nich podaje się za członków znanego kartelu, żeby łatwiej zastraszać. Nie brakuje takich, którzy wymyślnie okaleczają zwłoki swoich ofiar, żeby skierować podejrzenia na narcos. Ospałemu policjantowi łatwo będzie zamknąć sprawę, jeśli potraktuje ją po prostu jako kolejny porachunek między kartelami.
Ostatni paradoks
Czy to wszystko oznacza, że Meksyk jest miejscem niebezpiecznym? Również i tu tkwi jeden z niezliczonych paradoksów przenikających niemal każdy aspekt życia w tym kraju. Dla zwyczajnego turysty unikającego regionów cieszących się złą sławą Meksyk wciąż jest wymarzonym krajem na wakacje. Dla antropologa nadal pozostaje wyjątkowo wdzięcznym obszarem do badań w terenie, fascynującym laboratorium wszelkich odmian i odcieni procesów synkretycznych. Pobyt na Jukatanie i w innych miejscach chętnie odwiedzanych przez obcokrajowców statystycznie pozostaje bez porównania bezpieczniejszy niż na przykład wycieczka do Indii czy wizyta w stanach takich jak Alaska, Nevada albo Tennessee w USA.
Zresztą – bez względu na sytuację – do Meksyku, gdy już się w niego wrośnie, po prostu nie da się wciąż nie wracać...
* Fragment książki " Podmiejskim do Indian. Reportaże z Meksyku " Piotra Grzegorza Michalika publikujemy dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.*