– Co mam zrobić?
– Spójrz w mikroskop i wciśnij timer.
Christopher stanął przy ławie. Okular mikroskopu znajdował się dokładnie na wysokości jego oczu. Eckmann, widząc to, uśmiechnął się, chociaż wiedział, że chłopiec niebawem go przerośnie. Ciekawe, jak się czuje dziecko, gdy przerośnie dorosłego, który dotychczas patrzył na nie z góry? Czy można poważać osobę zarazem starszą i mniejszą od siebie? Czy też osoba taka automatycznie traci godność w oczach dziecka – o ile kiedykolwiek ją miała?
– Ten guzik?
– Tak jest.
– A jak ona się nazywa, ta rzeźba?
Eckmann zawahał się. Oblizał wargi i rzekł wreszcie:
– Maleńka tancerka.
– Maleńka tancerka?
W tonie powtórzonej jak echo nazwy zabrzmiała nuta zachwytu.
– No, spróbuj – ponaglił Eckmann, równie ciekaw reakcji chłopca jak Christopher samej rzeźby. – Wciśnij guzik.
„Wciśnij guzik” zabrzmiało w jego ustach prawie jak „naciśnij spust”.
„Wciśnij guzik”, „naciśnij spust” – i stań się innym człowiekiem.
Christopher wykonał polecenie i spojrzał w mikroskop.
Światło.
Maciupeńka figurka stoi na czubku igły. Nie na grubszym końcu, nad uchem igielnym, tylko na samym ostrym czubku. To tancerka, miniaturowa marionetka, w baletkach i tiulowej spódniczce, z włosami ciasno, bezwzględnie, rygorystycznie skrępowanymi wstążką.
– Fantastyczna, panie Eckmann, fantastyczna!
Eckmann uśmiechnął się. To prawda. Rzeźba była fantastyczna. Mimo wszystko przyjemnie było usłyszeć potwierdzenie tej oceny z ust osoby postronnej.
– Jak się to panu udało?
– Sztuczki zawodowe, sztuczki zawodowe.
Christopher nie odrywał oka od mikroskopu. Eckmann zaś obserwował go uważnie, oczekując reakcji, która dopiero miała nastąpić. Już! Chłopiec nagle zesztywniał. Przywarł okiem do mikroskopu. Zaczęło się.
– O raju, panie Eckmann! O raju!
Baletnica tańczyła. Kręciła piruety na czubku igły. Wykonywała powolne, wdzięczne ruchy, zupełnie jak Poppea na katedralnym placu, gdy ktoś wrzucił jej do skrzynki pieniążek i uruchomił muzykę.
– O kurczę, panie Eckmann! O kurczę!
Śledząc taniec miniaturowej figurki, Christopher podziwiał jej perfekcję w każdym szczególe. Jeszcze żadna z rzeźb pana Eckmanna nie była tak łudząco podobna do żywej postaci. Nawet oczy Maleńkiej tancerki zdawały się ruchome, pełne blasku i wewnętrznego ognia. A makijaż, którym pan Eckmann ozdobił jej twarz, imitował idealnie oblicze mima: beznamiętne, a zarazem dziwnie smutne. Pod oczami wymalowane miała dwie małe łezki, a niżej, na policzkach – coraz większe.
Baletnica tańczyła dalej, kręcąc powolne piruety. I nie był to bynajmniej sztywny, mechaniczny taniec marionetki zdobiącej cenne puzderko z pozytywką – taniec figurki o nieruchomych kończynach, która po prostu obraca się w kółko. Przeciwnie: Maleńka tancerka poruszała rękami i nogami z płynnością godną żywej istoty.
– O kurczę, panie Eckmann! Jak pan to zrobił?
W tym momencie tancerkę pochłonęła ciemność.
– Mogę obejrzeć jeszcze raz?
Christopher już trzymał palec na przycisku timera, gotów oświetlić tancerkę na nowo i uruchomić mechanizm.
– Nie!
Eckmann gwałtownie pochwycił chłopca za przegub dłoni.
– Au! To boli!
Eckmann natychmiast zwolnił uchwyt.
– Przepraszam cię, Christopher. Nie gniewaj się. Moja wina. Powinienem był cię uprzedzić. Nie wolno dwa razy pod rząd naciskać guzika. Trzeba dać... dać odpocząć. Mechanizmowi, oczywiście. Mógłby się przegrzać. To dopiero początki. Tak, właśnie: dopiero początki. Trzeba bardzo uważać, żeby nie przesadzić.