"Posiadanie jednej osobowości byłoby zbyt nudne". Wywiad z Hanną Cygler, autorką "Nowego nieba"
Jedna z najchętniej czytanych polskich pisarek. Od lat jej książki cieszą się niesłabnącą popularnością, o czym świadczy nakład wydawniczy. W wywiadzie opowiada o nowej książce i o potrzebie niesienia pomocy słabszym.
Właśnie wydałaś powieść Nowe niebo - która to Twoja książka?
Dziewiętnasta. Piszę od 21 lat, więc to chyba nie jest jakaś skandaliczna ilość? (śmiech) Nadal mam w sobie ciekawość, być może dziecięcą, która sprawia, że kiedy pojawia się jakiś temat, mam ochotę poświęcić mu kilka miesięcy życia.
Gdzie znajdujesz takie tematy?
Kiedy usłyszę historię tak interesującą, że mam ciarki na skórze, wiem, że warto się nią zająć. To najlepszy sprawdzian. Na ogół interesują mnie tematy nowe, pisanie ciągle o tym samym nie jest ciekawe. Trafiam na nie przypadkiem. Ostatnio - kiedy zwiedzałam polskie muzeum w amerykańskim mieście Winona - jedyny ślad kaszubskiej emigracji. To miasto pojawiło się w mojej poprzedniej książce, Za cudze grzechy. Pojechałam tam z wizytą kontrolną, żeby sprawdzić, czy wszystko dobrze opisałam. Wybrałyśmy się z siostrą na pół godziny do muzeum, wyszłyśmy po czterech. A ja już wiedziałam, że mam pomysł na powieść. Chociaż wtedy myślałam, że dzieje Polaków w Winonie będą zaledwie częścią kontynuacji Za cudze grzechy. Opowieść rozrosła się na całą książkę.
Twoja siostra mieszka w Winonie?
Niedaleko, w Minneapolis. Jest architektem. Wyszła za mąż, to też rodzaj emigracji (śmiech). Odnosi spore sukcesy, w tym roku dostała dwie nagrody, jedną od Amerykańskiego Związku Architektów za projekt biblioteki w Oklahomie, drugą za gmach uniwersytecki w Pensylwanii.
W Nowym niebie zwraca uwagę relacja sióstr: Felicji i Heleny. Opierałaś ten wątek na własnych doświadczeniach?
Na początku powieści są sobie bardzo bliskie, tu rzeczywiście odwoływałam się do naszej relacji, ale potem ich drogi się rozchodzą. Karolina, moja siostra jest o 13 lat młodsza, ale mentalnie to ona zawsze była ode mnie starsza. Kiedy była bardzo mała, musiałam się nią zajmować. Co oczywiście robiłam, ale pamiętam, że już wtedy wracałam ze spacerów wściekła, nie chciałam być mamusią! Ale między nami zawsze była bliskość. Najsilniejsza, jaka może być.
Pewnie przeżyłaś wyjazd siostry z Polski?
Bardzo. Wyszła za mąż za Amerykanina. Znielubiłam go za to, że mi ją zabrał (śmiech). Ale jest tam bardzo szczęśliwa. Mamy świetny kontakt, komunikacja jest znacznie lepsza, niż kiedy Karolina wyjeżdżała do Brazylii na stypendium, a potem do USA. Dziś w kawiarni rozmawiałam z nią przez internet, akurat się obudziła. Pierwszy raz poleciałam do niej tuż po 11 września, niestraszne mi były nawet zamachy. Nasza relacja nie ucierpiała z powodu rozłąki, zawsze kiedy się spotykamy jest tak samo. Mamy też silną więź fizyczną, odruchowo, szukamy bliskości. Karolina pierwsza czyta moje powieści, jeszcze we fragmentach. Mam do niej największe zaufanie i liczę się z jej zdrowym rozsądkiem. Jeśli ma jakieś krytyczne uwagi, tak mi je przekazuje, żeby mnie nie zranić. Ale jest przy tym szczera, zawsze mówi, jeśli coś jest nie tak. Na przykład, kiedy zakończenie jest zbyt szczęśliwe.
Która z bohaterek Nowego nieba jest najbardziej Tobą?
Nie przenoszę wszystkich swoich cech na bohaterki. Może Matylda? To ona sprowadza do Winony rodzinę. Jest nietypową kobietą jak na XIX wiek, odważną, wierzy w miłość ponad konwenansami, mimo że ma już swoje lata. Najwięcej moich cech ma Rozalia z powieści W cudzym domu. Kiedy zorientowałam się, że skonstruowałam postać, która tak bardzo mnie przypomina, postanowiłam się nią pobawić. Rozwinęłam ją. Rozalia jest trochę postrzelona, działa impulsywnie, ale mimo wszystko można na niej polegać.
*W Nowym niebie najbardziej zwraca uwagę młoda Felicja. Jest szlachetna, czuła na nieszczęście, bezinteresownie angażuje się w pomaganie innym. Masz podobne doświadczenia. Dzięki Tobie rok temu niepełnosprawna dziewczynka znalazła nowy dom. Pisały o tym gazety. *
Ta sprawa wzbudziła sporo emocji, co dużo mnie kosztowało. Najsilniejszą emocją jest jednak radość, że wszystko dobrze się skończyło. Założyłam stronę internetową, potem Wiktorią zainteresowały się media i udało się. Dzięki tej akcji jeszcze troje dzieci znalazło domy. Wciągnęła mnie w to pomaganie koleżanka, która zajmowała się chłopcem z domu dziecka. Dziś go wychowuje. To ona opowiedziała mi o Wiktorii i że powinnam się nią zająć. Pomyślałam, że może to znak - bohaterka mojej pierwszej powieści miała córkę o tym imieniu. A ja jestem zabobonna. Oczywiście byłam bardzo związana emocjonalnie z Wiktorią. Odwiedzałam ją w domu dziecka, miałyśmy swoje spotkania i rytuały. Od początku było jasne, że nie będę jej nową mamą, tylko przyjaciółką i że mam jej zapewnić atrakcje, których jej tam brakowało.
*Zajmowanie się niepełnosprawnymi dziećmi w domu dziecka jest chyba niewyobrażalnie trudne emocjonalnie? *
Nie wolno tego po sobie pokazywać. Wiedziałam, że wszystko muszę sobie ustawić w głowie, poukładać priorytety. Byłam tam, by pomagać, a nie rozpadać się, czy karmić jakieś swoje braki. Rodzina na początku trochę się o mnie bała, że uzależnię się emocjonalnie, że to trudne. Pewnie, że się uzależniłam, nie sposób inaczej!
Ta sytuacja Cię utwardziła, czy zmiękczyła?
Jedno i drugie. Nie uznaję zachowania, że kiedy sytuacja jest trudna, to niech ktoś inny się nią zajmie, bo jesteśmy za delikatni i rozpadamy się. Nie znoszę takiego podejścia. Ale to przecież nie znaczy, że nie mam swojej wrażliwości.
W sytuacjach kryzysowych jesteś opanowana?
Jestem zadaniowa.
Ratujesz świat?
Już przestałam. Kiedy miałam 10 lat, czytałam powieści science-fiction, bałam się końca świata i chciałam go ratować.
A teraz, ratując Wiktorię, nie ratowałaś świata?
Tak, wiem, nawiązujesz do Korczaka. Wiktoria jest już uratowana, teraz zajmują się nią nowi rodzice. Dzięki tym doświadczeniom zyskałam wiarę w człowieka. Mimo hejtu, jaki się na mnie wylał w internecie, że lansuję się na nieszczęściu dziecka, jednak więcej doświadczyłam dobra. Finał był nieprawdopodobny: Wiktoria trafiła do nowej rodziny na Gwiazdkę. Jak w amerykańskim filmie.
Albo w Listach do M.
No właśnie, to mnie trochę drażni. Sierotki nie wyglądają, jak w tym filmie, nie powinno się budować takiego stereotypu. Trzeba pomagać wszystkim, a nie tylko ślicznym, miłym i elokwentnym dzieciom.
Piszesz literaturę dla kobiet, a czy sama jesteś romantyczką?
To zależy. W towarzystwie koleżanek pisarek uchodzę na realistkę, w innych gronach - mniej. Bywam romantyczką.
*No właśnie, książki piszesz jako Hanna Cygler, ale na co dzień i w pracy tłumaczki używasz innego nazwiska. Za tą dwoistością imion kryje się dwoistość charakteru? *
Chyba masz rację, coś w tym jest. Być może posiadanie jednej osobowości byłoby zbyt nudne.
Kiedy one się rozdzieliły?
Zawsze wiodłam podwójne życie. Już jako dziewczynka nigdy się nie nudziłam, bo ciągle układałam jakieś historie. Albo czytałam powieści, albo wyobrażałam sobie i przeżywałam swoje własne wyimaginowane przygody. Czasem były one dla mnie nawet bardziej atrakcyjne i porywające niż to, co czytałam. Zanim urodziła się Karolina, w moich opowieściach często pojawiało się dziecko, cudownie znalezione lub adoptowane przez moją rodzinę - tęskniłam za rodzeństwem.
*Jaka byłaś w wieku Felicji, bohaterki Nowego nieba, młodej kobiety, która wkracza w dorosłe życie? *
Ja też nie chciałam wychodzić za mąż, to nie było moje marzenie, jako młodej dziewczyny. Moja mama do dziś to pamięta. Nie podobało mi się, że tak dużo wolno mężczyźnie i znacznie mniej kobiecie. W moim domu panował tradycyjny podział, choć mama była mocno wyemancypowana. Mimo to uważała, że pewnych rzeczy kobiecie nie wypada. Zawsze była przy tym dosyć pragmatyczna. Tata, profesor historii, żył w swoim świecie.
*Twórcy pochodzący z Gdańska zawsze utożsamiają się z tym miastem. Czy dla Ciebie to ważne, że jesteś stamtąd? *
Dla mnie ważny jest krajobraz Gdańska, ten widok na przestrzał. Moje bohaterki też ciągle patrzą przed siebie, lubią odległą perspektywę, w każdym sensie. Wychowałam się w Brzeźnie, 10 minut od plaży. Spędzaliśmy tam całe dnie, na bieganiu, zabawach, pływaniu. Lubiłam przyjazdy turystów w sezonie, to były kolejne preteksty, żeby wymyślać nowe historie. Marzyłam, że zaprzyjaźnię się z kimś z innego miasta i będę korespondować. Niestety tak się nie stało.
Gdańsk? Moim zdaniem uczy tolerancji, to chyba jedyne miasto, które wchłonęło ludzi z tak różnych stron. Rdzenni gdańszczanie, Niemcy, Polacy, mieszkańcy Kresów, Wilna, którzy zamieszkali wśród resztek kultury niemieckiej. W czasach mojego dzieciństwa w Brzeźnie na ulicach słychać jeszcze było niemiecki. Z Gdańska jest o wiele łatwiej wyjechać niż z Warszawy. Wystarczy zrobić krok za miasto, żeby odnaleźć inny krajobraz i inne rozrywki.
Twoje dzieciństwo w Brzeźnie było beztroskie?
Tak. Chociaż mniej beztroskie było ono dla moich rodziców. Często lądowałam na pogotowiu - kiedy tylko mogłam, robiłam sobie krzywdę (śmiech). Robiąc porządki na podwórku, zraniłam się cegłą w głowę. Albo spadłam z drzewa i zemdlałam, łamiąc ręce, bo wymyśliłam, że będę robić na drutach, siedząc właśnie na drzewie. Innym razem stłukłam szyby w drzwiach - blizny mam do dziś. Aż dziwne, że dożyłam względnej dorosłości!
O czym wtedy marzyłaś?
Żeby wyjechać z Polski, ale nie na stałe, tylko zobaczyć świat. Od początku chciałam się uczyć angielskiego, mając 10 lat, przekonałam mamę, żeby mnie wysłała na lekcje. Chyba właśnie to, że słyszałam na ulicach niemiecki i że mój ojciec, historyk, biegle posługiwał się francuskim, uświadamiało mi, że po prostu trzeba znać języki. Wtedy dla mnie najwyższym stopniem wtajemniczenia było przeczytać po angielsku książkę. Udało się to, kiedy miałam 13 lat - przeczytałam powieść Waltera Scotta w uproszczonym angielskim. Czytałam ze słownikiem, wszystkie wyrazy zapisywałam w zeszyciku. Do dziś zapisuję, ale już nie słowa, których nie znam, tylko kolejne tytuły przeczytanych po angielsku książek. Mam z tego powodu sporą satysfakcję, choć możesz to też uznać za lekką obsesyjkę.
Ile jest książek w tym zeszycie?
Na pewno ponad tysiąc. W zeszytach dotyczących książek przeczytanych po szwedzku i francusku nie ma już tak imponujących liczb.
Dlaczego o pisaniu książek mówisz, że to nie praca, że pracą są tylko tłumaczenia? Przecież to ciężka robota.
Hobby też bywa angażujące. Niektórzy chodzą na wyprawy do Amazonii, całymi kilometrami niosąc ciężki ekwipunek, ale potem jest frajda. Tak samo jest z pisaniem. A tłumaczenia to praca zawodowa, stała i pewna. O sytuacji na rynku wydawniczym trudno coś takiego powiedzieć. Pisarz nigdy nie może mieć pewności, czy jego książki będą czytane za jakiś czas. Pisanie jest dla mnie uzupełnieniem życia, jak te historie, które wymyślałam jako dziecko.
Jest ucieczką przed rzeczywistością, czy pogonią za czymś?
Może zaspokajać obie te potrzeby. Ale ja nie piszę po to, by uciec od czegoś, raczej - w pełni korzystam z tej przygody, jaką jest pisanie. Moje życie na pewno nie jest mniej ciekawe, niż powieści, które tworzę. A być może nawet - jest ciekawsze (śmiech). Myślę, że mam silną potrzebę zagospodarowania wyobraźni. Piszę przede wszystkim dla własnej przyjemności. Dopiero potem są czytelnicy.
Jaka jesteś dla najbliższego otoczenia, kiedy tworzysz powieść?
Kiedy mam coś w głowie, potrafię być kłopotliwa. Ale nie zamykam się wtedy w domu na całe tygodnie, muszę mieć kontakt ze światem. Ci wszyscy pisarze, z którymi robisz wywiady, piszą bez przerwy? No właśnie. Ja nie. Albo piszę dwie godziny dziennie - dzięki temu nie obciąża mnie to, nie wyjmuje z życia. Nie kosztuje aż tyle. Mam zresztą wrażenie, że te powieści, które piszę wolniej, są lepsze.
W książce Nowe niebo jest mnóstwo opisów dotyczących codzienności XIX-wiecznej Winony. Nawet jeśli spędziłaś kilka dni w muzeum i na rozmowach z ludźmi - nie mogłaś tego wszystkiego dowiedzieć się od nich. Skąd wzięłaś tak dokładne detale?
Wbrew pozorom Ameryka jest starym krajem. Nie było tam wojen z nalotami bombowców, które niszczyły strukturę miast. Można znaleźć dużo oryginalnych wnętrz z tamtych czasów, trafiłam na takie w hotelu, znajdowałam w urzędzie miasta i wielu innych miejscach. A wiesz, dlaczego klatki schodowe wiktoriańskich domostw były wąskie? Bo kobiety chodziły w szerokich, huśtających się na wszystkie strony sukniach. Dzięki blisko rozstawionym ścianom łapały równowagę. Tak mi w każdym razie opowiadała przewodniczka. Ale pytasz o detale w mojej powieści. Pojawia się w niej dużo autentycznych postaci, czytałam więc o nich. Najciekawsze opowieści pochodzą zawsze z gazet, gdzie są reklamy, kroniki, anonse. Nigdy jednak nie da się dotrzeć do wszystkich elementów ówczesnej rzeczywistości i tu bardzo przydaje się wyobraźnia.
Jesteś jedną z najbardziej poczytnych pisarek literatury popularnej. Co musi mieć dobra powieść dla kobiet, na co czytelniczki najbardziej czekają?
Pisząc książki, nigdy nie kalkulowałam. Zawsze pisałam je tak, jak ja uważałam za słuszne. Jeśli jest cokolwiek, co uważam, że powinnam - to być szczera w pisaniu.
Co to znaczy: być szczera w pisaniu?
Pisać tak, żeby czytelnik nigdy nie miał poczucia, że autor go oszukuje. Emocjonalnie. Jako czytelniczka jestem w stanie zauważyć, kiedy autor manipuluje. Używa celowych zabiegów i narzędzi, żeby wywołać konkretne emocje. Nie ma takich książek, które podobałyby się wszystkim. Na Facebooku czytelnicy bardziej emocjonują się moimi powieściami umieszczonymi we współczesności. Na spotkaniach w bibliotekach - powieściami historycznymi. Z mojego doświadczenia wynika, że najważniejsza jest opowieść. Nigdy nie przystępuję do pisania książki, jeśli nie wiem, o czym ona ma być. Muszę mieć coś do powiedzenia, muszę wiedzieć, po co to chcę opowiedzieć, jaki kryje się za tymi wydarzeniami sens. I od początku wiem, jak ta historia, którą opowiadam, się skończy.
Czym się różni literatura popularna od kobiecej?
Kobieca jest podgatunkiem, popularna to szersze określenie. Zresztą, powoli rezygnuje się z określenia „kobieca” na rzecz: obyczajowa.
Jak wynika z Twojego doświadczenia: co się lepiej sprzedaje - szczęśliwe zakończenia czy prawdziwe zakończenia?
Prawdziwe. Ale jak ktoś sięga po moją powieść, nigdy nie ma pewności, jak ona się skończy. Ja też jestem za happy endami, ale czasem po prostu nie da się inaczej.
Rozmawiała Anna Luboń