Po jedzeniu gospodarz oprowadził go po swoim wielkim domu. Swego czasu kazał dobudować całe jedno skrzydło, ponieważ kiedyś przyjmował wielu gości. Wychodził bowiem z założenia, że ludzie – burmistrzowie z Japonii, Ameryki Południowej czy skądkolwiek indziej – wolą mieszkać u niego niż w hotelach. Miał dziesięć mieszkań gościnnych, które od chwili sprzedaży firmy stały puste.
– Ale w którymś momencie wpadłem na pewien pomysł – powiedział van Gelder z błyskiem w oku.
Otworzył drzwi i Boy ujrzał główny korytarz bocznego skrzydła. Po grubym dywanie stąpały dumnie wielkie kury.
– Teraz trzymam tu kury – objaśnił pan van Gelder.
Weszli do korytarza. Boy zajrzał do jednego z pokoi. Kury siedziały sobie na całkowicie pokrytym odchodami łożu. Z otwartymi ustami Boy przeszedł całe skrzydło. Kury gdakały w łazienkach, wysiadywały na kosztownych sofach Chesterfielda, wypróżniały się na satynowe poduszki.
– Najlepsze kury na świecie – powiedział z powagą van Gelder. – Dostają jeść lepiej niż średnio sytuowany Europejczyk. Jak ci smakowała dzisiejsza kura? Tylko szczerze!
– Wyśmienita – wyszeptał Boy.
– Przypomnij mi potem, żebym ci dał trochę jajek na drogę. Koniecznie musisz ich spróbować! Jak raz zjesz sobie takie w niedzielę rano, to już do końca życia nie będziesz chciał nic innego. Pan van Gelder schylił się i wprawnym ruchem złapał jedną z kur. Ptak gdakał jak oszalały, bezsilnie trzepocząc skrzydłami. Van Gelder pogłaskał ją i kura się uspokoiła. Była to potężna sztuka o silnych, żółtych łapach i dumnym dziobie.
– Dobrze wiem, co kura oznacza dla naszego narodu – powiedział pan van Gelder ze wzruszeniem w oku. – Kiedy Żyd zjadał kurę, to znaczyło, że albo kura jest chora, albo Żyd. Najpierw gotowało się z nich zupę, a potem zjadało całe mięso. Kurze mięso to befsztyk biedoty. Zamierzam to zmienić. Oto kura smaczniejsza i bardziej pożywna niż najlepszy argentyński stek.
Patrzył na kurę ze łzami w oczach.
– To moja misja, Boy, to jest coś, na czym mi naprawdę zależy.
Po trzytygodniowym chodzeniu ze sobą, Boy i Lea postanowili się pobrać. Jej rodzice byli zachwyceni.
„Mama też się cieszyła. Popłakała się, kiedy jej powiedziałem. Ale była też smutna. «Będzie mi ciebie brakowało, synku» – powiedziała. Szczerze mówiąc, tak w głębi serca wiedziałem, że popełniam głupstwo”.
Van Gelder zabrał Boya do swojego gabinetu pełnego szaf z segregatorami i księgami kasowymi, żeby z nim porozmawiać na osobności. Na biurku stało podretuszowane zdjęcie Lei w basenie. Boy stwierdził, że jest niezaprzeczalnie podobna do niewielkiego hipopotama.
– Boy, chłopcze, posłuchaj.
– Tak, proszę pana?
– Moja żona i ja tak bardzo się cieszymy z waszej decyzji, że dla podkreślenia tego chcielibyśmy wam coś podarować na ślub. Proszę. Wyszukajcie sobie coś razem z Leą.
Wręczył Boyowi bogato ilustrowany katalog domów jakiejś firmy ze Szwecji, która stawiała je w ciągu miesiąca. Każdy taki dom kosztował majątek.
– Ależ panie van Gelder...
– Boy, kochamy Leę i kochamy ciebie. Dostajecie to od nas w prezencie. Wyszukajcie sobie coś ładnego. To będzie też z korzyścią dla nas, bo często będziemy was odwiedzać, a i powiększenie się rodziny przyjmiemy z radością.
To ostatnie powiedział puszczając do Boya oko (bardzo lubił puszczać oko), na co ten odpowiedział mu uśmiechem. Była to niezwykle hojna premia za głowę Lei i Boy zaczął się zastanawiać, czy może z wyrazu jego twarzy dało się wyczytać wątpliwości, jakie żywił wobec tego kroku.
– To naprawdę za wiele, proszę pana...
– Mów mi tato – poprawił go ojciec Lei. – Dla ciebie już jestem tato. I tak też się czuję. Boy pocałował Leę na dobranoc i odjechał do domu z dwoma tuzinami jaj. Jeszcze cztery miesiące i staną razem w synagodze, a on stłucze stopą szkło.
Lea była na razie niedostępna. Wprawdzie całowali się, a ich dłonie nerwowo wyruszały na wyprawy rozpoznawcze, ale nie spali ze sobą. Lea była dziewicą. Boy spytał ją o to wprost i ona też zadała mu takie pytanie. Odpowiedział, że zdarzyło mu się uprawiać seks z pewną siksą, ale nie było to nic takiego, czym musiałaby się przejmować. Lea skinęła głową, przyjmując to do wiadomości i wróciła do lektury „Cosmopolitan”.
– To kiedy chcecie to zrobić? – spytał Boy u Sala Meijera.
– W wieczór przed twoim ślubem, oczywiście! – powiedział Frits.
Wyszedł razem z braćmi Cohen, Boy też musiał z nimi wyjść na chwilę, bo jego wóz stał obok bmw Fritsa.
– Podoba ci się pomysł? – spytałem, kiedy Boy usiadł ponownie przy stoliku.
– No tak, tak – powiedział bez przekonania. – Trochę więcej entuzjazmu, braciszku – zachęcałem.
– Żenisz się i chcemy ci wyprawić fajną uroczystość!
– No przecież się cieszę – zaoponował słabo. Przypomniałem sobie, że ukrywanie własnych emocji to niemożliwa do wyplenienia cecha charakteru – nie wyobrażałem sobie, jak mógłby się z tego nie cieszyć – toteż sprowadziłem rozmowę na moje marokańskie kontakty i Maximaal BV.
Kilka tygodni wcześniej bracia Mohammedowie przysłali faks przypominający o konieczności przedłużenia umowy, której ważność swego czasu ograniczyliśmy na moją prośbę do dwóch lat, i umówiłem spotkanie z nimi na przyszły tydzień. Tymczasem przyszedł też faks od Jimmy´ego Tsina. Jimmy chciał omówić sprawę kolekcji na najbliższy sezon zimowy i zapowiedział swój przyjazd do Holandii. Obydwa terminy pokrywały się i musiałbym przesunąć spotkanie z braćmi.
– Boy, jak wiesz, prowadzę swoje własne, osobne interesy z tymi ludźmi z Casablanki. Boy skinął głową i słuchał z zainteresowaniem.
– Umówiłem się z nimi na spotkanie, ale akurat w przyszłym tygodniu przylatuje też Jimmy. Miałem lecieć na dwa dni do Casablanki, żeby przedłużyć umowę, lecz teraz za nic nie mogę. Więc pomyślałem sobie, że gdybyś miał ochotę, to może poleciałbyś za mnie?
Zobaczyłem, jak przełyka ślinę i zastanawia się. Ponieważ nie zareagował od razu radością, zacząłem wątpić w swój pomysł. Boy jest jednak za łagodny i za mało pewny siebie.
– A o co dokładnie chodzi? – zapytał.
– Mam z nimi umowę. Rozprowadzam tutaj ich towar. Zawsze ściśle oddzielałem to od interesów ETI. Mam biuro przy Laurierracht, gdzie siedzi trzech ludzi, którzy dla mnie pracują.
– Nigdy mi o tym nie mówiłeś – stwierdził Boy ze zdumieniem.
– Bo dotąd nie było takiej potrzeby – powiedziałem.
– I co miałbym konkretnie zrobić?
– Przedłużyć umowę – objaśniłem. – Dokładnie te same warunki co poprzednio. Dostaniesz ode mnie pełnomocnictwo. Dziesięć procent dochodów za przyszły rok będzie dla ciebie.
– Dobrze – zgodził się Boy. – Zrobię to.
Potem napisał do mnie: „Może i zareagowałem trochę mało entuzjastycznie, ale to dlatego, że bałem się, aby tego nie spartaczyć. W zasadzie jednak w głębi duszy strasznie się cieszyłem, że mnie o coś takiego poprosiłeś. W końcu ktoś potraktował mnie normalnie. Naprawdę podobała mi się perspektywa tej podróży. Dałeś mi klucze do biura przy Lauriergracht i zapewniam cię, że postarałem się najlepiej, jak tylko mogłem. Przeczytałem umowy, spakowałem torbę”.
Boy wyleciał we czwartek. Lea odwiozła go na lotnisko Schiphol. Miał wrócić za dwa dni.