Trwa ładowanie...
Pomorze 1945. Niewykrzyczane cierpienie
Źródło: PAP
08-10-2020 15:02

Pomorze 1945. Niewykrzyczane cierpienie

Z raportu inspektora Ministerstwa Informacji i Propagandy: "Komendanci Armii Czerwonej twierdzą, że żołnierze są już dawno bez rodzin, a z braku Niemek – Polki powinny załatwiać ich potrzeby".

Luty 1945 roku. Rozpoczyna się operacja pomorska. Cel - wojska 1 i 2 Frontu Białoruskiego marszałka Konstantego Rokossowskiego mają zająć Pomorze Gdańskie i Gdańsk. Nacierają od południa i zachodu, od strony Wału Pomorskiego.

Sowieci wcześniej walczyli na terenach zamieszkałych niemal wyłącznie przez ludność niemiecką. Teraz wkraczają na ziemie, które w dwudziestoleciu międzywojennym należały do Polski i były zamieszkane przez ludność polską, między innymi kaszubską.

Źródło: East News, fot: AKG Images

Czerwonoarmiści zbliżający się do Gdańska od zachodu mijali niemieckie słupy graniczne - 26 października 1939 roku Hitler zadekretował włączenie Pomorza do Rzeszy.

ddubx00

Nie wnikali w zawiłości etniczne polsko-niemieckiego pogranicza. To była "Germania". Polka, Pomorzanka, Kaszubka niejednokrotnie była dla nich Niemką, zdobyczą wojenną.

"Wyzwoliciele" nie gwałcą

- Dlaczego pan nie używa słowa "gwałt"?

Bernard Borzyszkowski się obrusza: - Nie używam brzydkich słów. Tak mnie rodzice wychowali.

Ktoś, kto po 75 latach, próbuje badać, co wydarzyło się na Pomorzu w 1945 roku, może się czuć niczym w labiryncie pułapek. Jakby wszystko wokół miało zaciemnić prawdziwy obraz wydarzeń, uczynić go niewyraźnym.

Wstyd "pohańbionych" i mechanizm wyparcia znamy z nowszych czasów - z Kosowa, Konga, Rwandy. Funkcjonują tam, gdzie wojsko dokonywało masowych gwałtów na kobietach.

Na Pomorzu w 1945 roku nie było inaczej.

Przez kolejne dekady w Polsce nie mówiło się o tym w imię "przyjaźni" z ZSRR. Propaganda przedstawiała czerwonoarmistów jako "wyzwolicieli" według wzorca znanego z "Czterech pancernych i psa". Totalny zakaz mówienia o prawdzie. Jego złamanie wiązało się z ryzykiem więzienia, wywózki, śmierci w katowni UB.

– Polityki w domu nie było w ogóle. Rodzice bali się. Po wojnie za byle co można było do więzienia iść – tłumaczy Bernard Borzyszkowski.

"Cały czas przychodzili, polowali na kobiety"

W 1939 roku Borzyszkowscy – rodzice, siedmioro dzieci i niepełnosprawny brat matki, zostali wysiedleni z Lubonia. Trafili do Częstkowa k. Stężycy, gdzie wprowadzili się do domu po Polakach wywiezionych do obozu w Potulicach.

W Częstkowie do Borzyszkowskich dokwaterowano dwóch żołnierzy Wehrmachtu.

Źródło: FORUM, fot: Piotr Mecik

Pan Bernard dobrze ich wspomina. Można powiedzieć, że z jednym rodzina się zaprzyjaźniła. Niemiec brał dzieci na kolana, częstował jedzeniem - wysiedlona rodzina cierpiała głód.

Borzyszkowski ze wzruszeniem opowiada, jakie znaczenie miała wówczas zwykła kromka suchego chleba.

Względny spokój trwał do marca 1945 roku. Do wkroczenia Armii Czerwonej. Bernard miał wówczas 7 lat.

ddubx00

Spotykam się z nim w jego gdyńskim mieszkaniu. Z balkonu rozciąga się panorama portowej dzielnicy. Siedzi przede mną uśmiechnięty, niezwykle pogodny starszy pan. Kontrastują z tym opisywane przez niego historie.

- Ze starszym o rok bratem spaliśmy w łóżku. Nagle do pokoju wdarł się żołnierz radziecki, rzucił na nasze łóżko kobietę. To była dziewczyna z tej wsi, z Częstkowa. Myśmy siedzieli na poduszkach, podkuliliśmy nogi, a on niżej, obok nas, tuż obok … - Borzyszkowski zawiesza głos.

Kontynuuje dopiero po chwili: - To było duże łóżko. On… Załatwiał na niej swoje potrzeby. Na początku krzyczała: "Mamo, ratuj!". Ale potem przestała. Najpierw patrzyliśmy na to, ale potem już nie chcieliśmy patrzeć, zakryliśmy się kołdrą. Nie wiedzieliśmy, co on rob. Byliśmy za mali. Myśleliśmy, że ją morduje i baliśmy się, że zaraz zamorduje również nas. Trwało to jakiś czas, a potem on skończył i poszedł. Dziewczyna dalej leżała na łóżku.

To nie był jedyny raz, kiedy był świadkiem okrucieństw wojny.

- Innym razem trzy dziewczyny wpadły do naszego mieszkania. Chciały się ratować. Dwie z nich wskoczyły do szafy ubraniowej. Rosjanie za tymi dziewczynami wbiegli do naszego domu… Nie patyczkowali się, otwarli szafę, chwycili je za ręce, wywlekli je i też… załatwiali swoje potrzeby. Tego już my nie widzieli… W drugim pokoju.

Źródło: Getty Images, fot: Tass

- Trzecia dziewczyna schowała się pod kołdrę w pokoju obok. Tam leżała moja mama ze świeżo urodzoną córeczką. Jej już nie szukali, zadowolili się tamtymi dwiema, które wyciągnęli z szafy.

- Cały czas przychodzili, polowali na kobiety.

"Wróciła pobita, skopana"

W 1939 roku do wsi Prokowskie Chrósty k. Kartuz weszli niemieccy żołnierze.

- Wtedy byli bardzo grzeczni, nie robili żadnego problemu – mówi Alfons Szreder. Dystyngowany starszy pan, którego odwiedzam w niewielkim mieszkaniu w Gdyni. Szczupły, wyprostowany, dowcipny i błyskotliwy. Trudno uwierzyć, że przekroczył dziewięćdziesiątkę.

ddubx00

Wolałby opowiedzieć swoją historię po kaszubsku, ale nie ma sprawy, może i po polsku.

Rodzina Szrederów podpisała Niemiecką Listę Narodowościową, trzecią grupę – tzw. Eingedeutsch. Nie wysiedlono ich z gospodarstwa jak innych.
Być może zdecydowało o tym podpisanie NLN, ale pan Alfons tłumaczy to tym, że mieszkali w "lepiance". Ich gospodarstwo było zbyt biedne i małe (10 hektarów), żeby stanowić łakomy kąsek dla niemieckich sąsiadów.

- Wysiedlano Polaków, a ich gospodarstwa zajmowali miejscowi Niemcy. Polacy wtedy musieli mieszkać u krewnych, znajomych albo trafiali do obozu.

Szreder tłumaczy okoliczności podpisania Niemieckiej Listy Narodowościowej: - Kto nie podpisał, ten szedł do pracy przymusowej albo do obozu. Jedni podpisywali, inni nie. Różnie to było. Nikt nie chciał do obozu iść. Ludzie liczyli na to, że wojna się szybko skończy. Ale potem wszystko się przedłużyło. I ci, co podpisali, musieli iść do Wehrmachtu.

Jeden z jego braci walczył w 1939 roku w wojsku polskim, dostał się do niemieckiej niewoli, z której wrócił po dwóch latach. Następnie jako robotnik przymusowy pracował w Gdyni.

Drugi brat podpisał NLN i został w 1943 roku wcielony do niemieckiego wojska. Wysłano go na Litwę, gdzie został ranny. Wrócił na urlop, wydobrzał, następnie wysłano go na front zachodni, gdzie dostał się do niewoli aliantów. Do domu wrócił po wojnie.

W 1943 roku umarł ojciec. 14-letni Alfons, ze starszym o dwa lata bratem, zajmowali się gospodarstwem.

- W czasie wojny stosunki z Niemcami były raczej dobre, niemieckim sołtysem był nasz sąsiad. Mieszkał dwa kilometry od nas, wszyscy się znali… Nas nie prześladowali. Choć w okolicznych wsiach było inaczej. Jak ktoś nie chciał iść do wojska, jak się ukrywał, to cała rodzina była zabierana do obozu, tam ginęli…

Alfons Szreder w 1945 roku miał 16 lat. Gdy nadszedł front, we wsi zakwaterował się "sztab".

- Dopóki byli u nas radzieccy oficerowie, dopóty był spokój.

To dość typowe w pomorskich opowieściach o marcu 1945 roku. Oficerowie dawali – często, ale nie zawsze – pewną ochronę przed gwałtami ze strony szeregowych żołnierzy. To jednak nie trwało długo.

Źródło: Getty Images, fot: TASS

W wielu relacjach z wkroczenia Rosjan przewija się wątek tzw. drugiej fali. Czyli wojska, które szło za frontem – ci właśnie mieli być najbardziej okrutni i bezwględni.

ddubx00

Są jednak relacje mówiące o tym, że najgorszy terror panował wtedy, gdy "frontowiki", prosto z pola walki lub wręcz podczas samych walk, zajmowali wsie i miasteczka.

Tak czy inaczej, w Prokowskich Chróstach…

- Oficerowie sobie poszli i zaczęła się gehenna – wspomina Alfons Szreder.

Okres, w którym raz po raz do ich gospodarstwa przychodzili sowieccy żołnierze, trwał dwa miesiące. W każdej chwili mogli pojawić się na progu domu.

- Chodzili, gwałcili. Kobiety chowały się w stodole, w chlewniach, w kominach. Uciekały po drabinie i tam ich nie znajdywali, matka z babką tam się chowały.

Jakiś czas wcześniej do gospodarstwa Szrederów przyszła uciekinierka z Prus Wschodnich, z pochodzenia Litwinka. Nie miała gdzie się podziać, nie chciała dalej iść. Uciekała przed wojskiem sowieckim. Została przyjęta i pomagała w gospodarstwie.

- Widziałem, jak wszedł Rosjanin do domu, zabrał ją siłą ze sobą. Widziałem, jak zawlókł ją do stodoły. Wróciła po wszystkim pobita, skopana – opowiada Szreder.

Jak mówi w pobliskich wsiach działo się to samo. W Kobysewie gwałciło pięciu żołnierzy sowieckich. Ktoś poszedł na skargę do Kartuz, gdzie stacjonowało dowództwo.

- Ludzie mówili, że ci oficerowie szybko przyjechali do Kobysewa i na miejscu rozstrzelali pięciu żołnierzy, którzy gwałcili.

Za gwałt kula w łeb?

Pani Henryka, siostrzenica Alfonsa, urodziła się w 1944 roku, więc nie może pamiętać wkroczenia Rosjan. Już po wojnie, jako dziecko, a potem nastolatka, jeździła często do Prokowskich Chróstów, do babci (matki Alfonsa). Dobrze pamięta, co mówiło się wtedy na ten temat. Opowiadali rodzice, ciocia.

- W tym czasie, kiedy Rosjanie chodzili po wsi w poszukiwaniu kobiet, moja mama była bardzo przemęczona. Miała mnie, kilkumiesięczne dziecko, mojego brata, który miał półtora roku, i ciągle musiała znikać, ukrywać się. Jednego wieczoru siedziała w izbie, przy świeczkach. Weszli Rosjanie. Mama nie zdążyła się ukryć, krew z nosa poleciała jej z tego zmęczenia i zdenerwowania. Rosjanin, widząc to, zapytał: "co jest?" Usłyszał: "tyfus, tyfus!" i zostawił mamę w spokoju.

- W sąsiedztwie, przez płot mieszkali rosyjscy oficerowie. Była tam matka i dwie córki. Oni ze sobą żyli, normalnie. Tam romanse były. Za obopólną zgodą. Tak mówiła mi babcia.
Henryka może opowiedzieć tylko to, co słyszała. Własnych wspomnień o marcu 1945 mieć nie może.

- Może nie wszystko mi rodzice mówili, bo może nie wypadało wszystkiego mówić młodej dziewczynie.

Źródło: Getty Images, fot: Sovfoto

"Romanse". Trudno to sobie wyobrazić, że do domu, w którym mieszkają dwie młode Kaszubki, wchodzą rosyjscy oficerowie i nagle dziewczyny zaczynają pałać uczuciem do wojskowych. Tak to mogło wyglądać w opowieści kierowanej do dziecka, która w jakiś sposób miała usprawiedliwić obecność rosyjskich oficerów u sąsiadki.

ddubx00

W rzeczywistości bardziej prawdopodobny jest zupełnie inny scenariusz, który powtarza się w wielu relacjach.

Dziewczyny wiedzą, że prędzej czy później zostaną zgwałcone, jeśli nie przez dwóch oficerów, to przez "dziką hordę".

Być może już zostały zgwałcone zaraz po wkroczeniu tych oficerów, przez nich samych. Otrzymują coś w rodzaju ultimatum: jeśli będą posłuszne, jeśli będą opiekować się swoimi gośćmi i świadczyć im usługi seksualne, unikną zbiorowego, brutalnego gwałtu, którego zapewne dokonają na nich szeregowi żołnierze, bardziej brutalni i w większej liczbie.

Warunek jest jeden: uległość. Kobiety ulegały takiemu szantażowi (bo jak inaczej to nazwać) w zamian za jedzenie, a najczęściej za bezpieczeństwo – ich własne lub bliskich, na przykład nastoletnich córek.

Nierzadko takie sytuacje przetrwały w pamięci zbiorowej – w opowieściach przekazywanych kolejnym pokoleniom właśnie jako "romanse".

Rozstrzelany za lekki obyczaj

W poszukiwaniu kolejnych relacji opisujących wkroczenie żołnierzy Armii Czerwonej na Pomorze odwiedzałem kolejne wsie, docierając do ostatnich już świadków tamtych wydarzeń.

Zamiast domostw otoczonych zabudowaniami gospodarczymi, w których znajdowały się zwierzęta – co było dawniej częste, widziałem zadbane obejścia, z przystrzyżonymi "pod linijkę" trawnikami i okalającymi je tujami.

Dawne chlewy i kurniki są dziś przebudowane na garaże lub letnie domy dla turystów. A w miejscach sowieckich zbrodni stoją huśtawki i trampoliny, z których korzystają prawnuki moich rozmówców.

Czułem pewien dysonans – straszne opowieści z marca 1945 roku nijak nie pasowały do współczesnej "scenografii".

Dysonans dotyczył nie tylko wyglądu gospodarstw.

Zabijać, zabijać! Żaden Niemiec nie jest niewinny ani ten żyjący, ani ten nienarodzony! Wypełnijcie dyrektywę towarzysza Stalina, musicie zmiażdżyć bestie w jej norze. Złamcie za pomocą gwałtu zarozumiałość rasową germańskich kobiet. Potraktujcie to jako należną wam zdobycz. Zabijajcie dzielni Czerwonoarmiści!

W zdumienie wprawiały mnie niektóre opowieści pokazujące Rosjan jako wesołych, sympatycznych wojaków, którzy dzielili się jedzeniem i wódką z gospodarzami. Brali dzieci na kolana i urządzali potańcówki z miejscowymi przy harmoszce. Takie relacje pochodzą na przykład z jednej wsi na Kaszubach (nazwa wsi – do wiadomości autora).

- Czy czuła się pani, jako dziecko, bezpiecznie w ich towarzystwie?

- Oczywiście, zarówno ja się czułam bezpiecznie, jak i moi rodzice. Fajnie było z Rosjanami! – mówi pani Janina (imię zmienione), która w 1945 roku miała 7 lat.

Na początku spotkania, jeszcze przed włączeniem kamery czy dyktafonu, przyznaje, że do jednego gwałtu doszło. W pewnym momencie żołnierz radziecki siłą zabrał do stodoły ciocię. Wróciła "jakaś otumaniona". Ktoś poszedł na skargę do oficera. Ten przyszedł, wyprowadził za dom gwałciciela i tam go na miejscu rozstrzelał.

Wywiad ze świadkiem wojny, czyli tak zwana notacja trwa czasem kilka godzin. Zdarza się, że w tym czasie opowiadana historia ewoluuje. W tym przypadku, po włączeniu kamery zniknął element przymusu.

- Wie pan, ta ciocia, to sama poszła z tym Rosjaninem. Bo ona była… Jak to powiedzieć… Lekkich obyczajów.

- To dlaczego potem ten Rosjanin został rozstrzelany przez oficera, skoro ich zbliżenie nie miało charakteru gwałtu?

- Trudno powiedzieć… Nie wiem.

Źródło: FORUM, fot: Łukasz Głowala

Trudno też przyjąć, że akurat w tej wsi Rosjanie byli sympatyczni i przyjacielscy, skoro relacje ze wszystkich sąsiednich wsi są przerażające i jednoznacznie wskazują na okrucieństwo "wyzwolicieli".

Nie bez znaczenia może tu być to, że pani Janina, która wyraźnie nie chciała źle mówić o żołnierzach Armii Czerwonej (choć do końca jej się to nie udało), jest żoną emerytowanego milicjanta, który do służby wstąpił w latach pięćdziesiątych.

Chociaż… Z czasem dotarłem do innych relacji z tej miejscowości i scenariusz, w którym "frontowiki" nie czynią nikomu krzywdy, powtórzył się. Nie można więc dzisiaj wykluczyć, że różnie wyglądały stosunki z miejscową ludnością w poszczególnych przypadkach. I różnie dzisiaj wyglądają opowieści o wydarzeniach sprzed 75 lat.

"Dobry" oficer i zarozumiałość "germańskiej" kobiety

Jeszcze jeden szczegół zwraca uwagę: "dobry" oficer, który na miejscu dokonuje egzekucji na towarzyszu broni, podległym sobie żołnierzu dopuszczającym się gwałtu.

Pani Zofia Pawłowska, która jako nastolatka była świadkiem gwałtu w Gdyni, relacjonuje rozstrzelanie trzech żołnierzy sowieckich (mówili po ukraińsku), po tym, jak zgwałcili jedną kobietę w bunkrze, w którym skryła się ludność cywilna.

Pani Edyta Mikołajewska opowiada podobną historię. Dzieje się ona w piwnicy w Gdańsku. Tu żołnierze mieli pozwolenie na gwałty przez pierwsze 24 godziny od zajęcia terenu (inaczej niż w innych relacjach, najgorsza jest tu "pierwsza fala"). Potem za próbę gwałtu wymierzona jest kara śmierci.

Alfons Szreder wspomina o kolejnym takim incydencie – rozstrzelaniu pięciu żołnierzy w Kobysewie.

Bernadetta Mielewczyk jako małe dziecko trzymana była na rękach przez swoją babcię. Działo się to w Staniszewie. Pijany Rosjanin zszedł do piwnicy i wystrzelił serię z pepeszy do ukrywających się tam mieszkańców wsi. Bez żadnego wyraźnego powodu. Babcia Bernadetty została zabita, dziecko ciężko ranne. Potem o jej życie walczył rosyjski lekarz w szpitalu polowym i zdołał ją uratować. A żołnierz, który strzelał w piwnicy, został rozstrzelany.

Wydaje się, że przypadki niezwykle surowego ukarania żołnierza Armii Czerwonej za gwałt, morderstwo, wcale nie są rzadkie. Czyżby więc dowództwo zdecydowanie zakazywało takich zbrodni?

Kobiety polskie narażone są na stałe niebezpieczeństwo gwałtów ze strony żołnierzy Armii Czerwonej. Dowództwo, a specjalnie komendanci Armii Czerwonej, zajmują wcale niedwuznaczne stanowisko, twierdząc, że żołnierze są już dawno bez rodzin, a z braku Niemek – Polki powinny załatwiać ich potrzeby.

Sprawa nie jest jednoznaczna. Być może w marcu 1945 roku zapanował trudny do opanowania chaos, być może część kadry oficerskiej była przeciwna przemocy wobec cywili i reagowała w sposób zdecydowany.

Jednak faktem jest, że frontowi żołnierze Armii Czerwonej przed wkroczeniem na tereny niemieckie (Pomorze w 1945 roku stanowiło część III Rzeszy) otrzymywali takie ulotki autorstwa znanego wówczas propagandzisty, Ilji Erenburga:

"Zabijać, zabijać! Żaden Niemiec nie jest niewinny ani ten żyjący, ani ten nienarodzony! Wypełnijcie dyrektywę towarzysza Stalina, musicie zmiażdżyć bestie w jej norze. Złamcie za pomocą gwałtu zarozumiałość rasową germańskich kobiet. Potraktujcie to jako należną wam zdobycz. Zabijajcie dzielni Czerwonoarmiści!".

Zachował się także raport dobitnie świadczący o stosunku dowództwa do poczynań żołnierzy z miejscowymi kobietami.

Polak, jeden z inspektorów Ministerstwa Informacji i Propagandy (istniało w latach 1944-1947), kontrolujący w 1945 roku stan bezpieczeństwa w Koszalinie i okolicznych powiatach, pisał:

"Kobiety polskie narażone są na stałe niebezpieczeństwo gwałtów ze strony żołnierzy Armii Czerwonej. Dowództwo, a specjalnie komendanci Armii Czerwonej, zajmują wcale niedwuznaczne stanowisko, twierdząc, że żołnierze są już dawno bez rodzin, a z braku Niemek – Polki powinny załatwiać ich potrzeby".

Tam, gdzie jest wojna, gdzie są uzbrojeni mężczyźni i bezbronne kobiety, tam są gwałty. W czasie drugiej wojny światowej niemieckie kobiety gwałcili Amerykanie, Brytyjczycy i Francuzi. I nie były to incydenty.

Dla przykładu: żołnierze francuscy otrzymywali tzw. wolne noce. Przez 48 godzin mogli robić, co chcieli.

Tomasz Kruszewski w książce "Gwałty na kobietach niemieckich w schyłkowym okresie II wojny światowej (październik 1944 – 8/9 maja 1945) i w pierwszych latach po jej zakończeniu" przywołuje dane liczbowe:

"W Konstancji ich (żołnierzy francuskich – red.) ofiarą padło 385 kobiet i dziewczyn, w Bruchsal – 600, a w Freudenstadt zostało zgwałconych 500 ofiar".

I choć przywołane zdarzenia wcale nie były odosobnionymi incydentami, to jednak skala gwałtów dokonywanych przez Sowietów, była znacznie większa.

Szacuje się, że żołnierze Armii Czerwonej zgwałcili dwa miliony kobiet. W tej liczbie ukryte są dramaty mieszkanek Pomorza, które w mniemaniu żołnierzy rosyjskich, stanowiło teren Rzeszy.

Ślady w archiwach

Dziś możemy jedynie kierować się pewnymi śladami – zarówno w pamięci świadków (często zniekształconej), jak i w dokumentach. Te z 1945 roku, jakie się zachowały, często, z przyczyn oczywistych, nie nazywają problemu wprost. Ale dają do myślenia. Warto przywołać jeden przykład.

Comiesięczne Sprawozdania Starostw Powiatowych były sporządzane jeszcze w 1945 roku (po wprowadzeniu polskiej, cywilnej administracji, przejętej od rosyjskich władz wojskowych) na potrzeby Urzędu Wojewódzkiego w Gdańsku.

W powiatach kartuskim i kościerskim - co wyraźnie jest zaznaczone w dokumentach, władze borykają się z problemem plagi chorób wenerycznych. Dopiero w 1946 roku sytuację uznaje się za opanowaną.

Oczywiście, nie pisze się wprost, skąd owa choroba się wzięła, nie ulega jednak wątpliwości, że stanowiła realny i palący problem, skoro pisze się o niej w dość lakonicznym w sprawozdaniu.

To tylko przykład. Takich śladów jest więcej. Czekają w archiwach na naukowe opracowanie.
Także w literaturze nie brakuje wstrząsających opisów gwałtów lub wzmianek o nich.

Najczęściej publikowane są w lokalnych wydawnictwach, periodykach, w monografiach poszczególnych miejscowości. Gdyby dokonać kwerendy i wszystkie odnotowane dotychczas gwałty z 1945 roku zaznaczyć czerwonymi kropkami na mapie Pomorza, mielibyśmy kartkę, na której dominowałby kolor czerwony.

Żaden z historyków nie dokonał jednak próby całościowego, kompletnego (w miarę możliwości) opracowania tego tematu, który w miarodajny sposób wskazałby na skalę seksualnych zbrodni, jakich dokonali żołnierze Armii Czerwonej na Pomorzu Gdańskim wiosną 1945 roku.

Wykorzystane materiały i opracowania:
1. Notacje filmowe – wywiady ze świadkami drugiej wojny światowej (materiał audio w posiadaniu autora).
2. Dokumenty pochodzące z Archiwum Państwowego w Gdańsku (Sprawozdania Starostw Powiatowych).
3. Tomasz Kruszewski, Gwałty na kobietach niemieckich w schyłkowym okresie II wojny światowej (październik 1944 – 8/9 maja 1945) i w pierwszych latach po jej zakończeniu, Wrocław 2016.
4. Zenon Kachnicz, Armia Czerwona i jej stosunek do ludności cywilnej na Pomorzu Zachodnim w 1945 roku, w: Ziemie Odzyskane pod wojskową administracją sowiecką po II wojnie światowej, Słupsk 2000.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj