Cholera, a jednak to on - westchnął Borys, obserwując spomiędzy rozczapierzonych na twarzy palców, jak z zakrystii wynurza się kulejący staruszek w poszarpanej sutannie i niepewnym krokiem zmierza w stronę konfesjonału. Umościł się tam jakoś i zamknął drzwiczki. Borys wstał z klęcznika przy prawym filarze i wolnym krokiem podszedł do zakratowanego mebla. Ukląkł na miejscu dla penitentów.
- Niech będzie...
- Zaraz, zaraz - burknął staruszek - a godzinę czytań kto odmówi? Poczekaj sobie, kochany, na ławeczce, aż cię zawołam.
Borys niechętnie wstał i udał się we wskazane miejsce. Wpatrzył się w sufit. Machinalnie, a może dlatego że był w kościele, przypomniał sobie, że może nie od rzeczy byłoby się pomodlić. Ukląkł. To znaczy spróbował, ale polska kościelna ławka skutecznie uniemożliwiła mu przyjęcie godnej pozycji modlitewnej. Zamarł przez chwilę z kolanami opartymi na klęczniku, a pośladkami na brzegu drewnianego siedziska. Fatalnie. Poczuł się jak
dewotka. Wstał, wyszedł z ławki i ukląkł na zimnej posadzce.
Popatrzył na fresk w prezbiterium, potem na tabernakulum. Przypomniał sobie Tadeusza Kotarbińskiego: "do jakiego stopnia zaciemnienia musieli dojść ludzie, żeby chodzić w procesji za kawałkiem chleba". Borys, od kiedy pierwszy raz odprawił mszę świętą - i nic nie poczuł - nie mógł się pozbyć wrażenia, że ktoś schował mu Pana Boga. Wcześniej, w piątej klasie podstawówki, kiedy zaczął służyć do mszy w kościele parafialnym, zajrzał raz
za stary, przedsoborowy ołtarz i zobaczył, że to, co z przodu kapało złotem i zdobieniami, z tyłu było zbitą byle jak konstrukcją z dykty i lichego drewna nadgryzionego przez korniki, za którą zakrystian Bolek chował stare lichtarze, feretrony i inne przyrządy kościelne. Kilka lat temu Borys pomyślał, że wielu zatwardziałych komunistów mogło mieć podobne
doświadczenia. Jeśli tak, to dlaczego akurat jemu "było dane", dlaczego on miał zostać osobistym adwokatem Pana Boga wśród ludzi, którzy przeważnie nie chcieli słuchać? Czy On był pewien tego, co robi? Teraz, po tylu latach mieszania ludziom w głowach sloganami o solidarności narodowej i potrzebie wyrzeczeń dla budowy lepszej Polski, tamci poszli w biznesy. A on przyjechał z bogatego Zachodu, z dobrze urządzonego mieszkania w rzymskiej, luksusowej kamienicy, jakoby po to, by pobudzać i rozpalać polskie dusze wyjałowione konsumpcjonizmem. Śmiechu warte... Po jedenastu latach pisania raportów o
postępach ewangelizacji w trzecim świecie... Problemy obywateli Senegalu i Surinamu były mu zdecydowanie bliższe niż kłopoty mieszkańców diecezji sokołowskiej. Zresztą, jednych i drugich łączyło przynajmniej to, że w przewidywalnej przyszłości raczej nie dojdą do przyzwoitych pieniędzy - pomyślał.
Nie wiedział, co robić z czasem, zaczął więc po łacinie odmawiać litanię loretańską, wyobrażając sobie, że stoi w swojej stalli w świętej Sabinie i jest kierownikiem chóru.
Kyrie eleison, Christe eleison. Christe audi nos...
Christe exaudi nos - odpowiedział w jego głowie cały chór zakonny. Rogier w pierwszej stalli, naprzeciwko niego niski grubas Michel i chudy Anglik Timothy. Potem Szkoci, bracia bliźniacy, Dunkey i Dunlop, mówiący niezrozumiałym dla nikogo włoskim. Nie wiedzieć czemu, przypomniało mu się jego rzymskie mieszkanie. I Anna Maria siedząca tyłem w jego głębokim fotelu, tak że widać tylko czubek jej głowy i kok z mysich, rzadkich włosów.
W ogóle nic szczególnego, a włosy wprost beznadziejne... Niedługo pewnie będzie nosić perukę... Pater de coelis, Deus - wyrecytował cicho Borys. - Miserere nobis - odpowiedział chór.
Skrzypnęły drzwiczki konfesjonału.
- Co tam, śpisz, synku? Długo mam na ciebie czekać? - zaskrzeczał staruszek, który tymczasem przyodział się w wystrzępioną stułę, zarzuconą niedbale na ramiona, tak że z jednej strony wystawał koniec fioletowy, a z drugiej biały. Oba zresztą nie pierwszej czystości.
Nie był przyzwyczajony, żeby jakiś staruch tak go traktował. Szedł do konfesjonału nastawiony bojowo.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus... Zamilkł.
- Na wieki wieków, amen. Słucham.
Milczenie.
- No, zapomniałeś? Ostatni raz byłem u spowiedzi...
- Rzecz w tym, że nie wiem, co to znaczy być dobrym księdzem - przerwał zniecierpliwiony Borys - a zrobili ze mnie biskupa...
Staruszek w konfesjonale zareagował nadspodziewanie spokojnie.
- Konferencja później... Teraz grzechy. Skup się. Wzbudź w sobie żal i przypomnij sobie psalm 130.
- "Jeśli zachowasz pamięć o grzechu, Panie, któż się ostoi? Ale Ty udzielasz przebaczenia" - wyrecytował Borys.
- Dalej.
- "Ty udzielasz przebaczenia... aby Ci służono z bojaźnią..."
- Aby Ci służono z bojaźnią - powtórzył powoli staruszek - pamiętaj, wyznajesz teraz grzechy komuś, kto zwraca ku tobie łagodne oblicze...
Borys spuścił oczy.