Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 09:59

Polski oficer

Polski oficerŹródło: "__wlasne
d3h3lq2
d3h3lq2

PODMIEJSKI DO PIŁAWY

Nocą 11 września 1939 roku jednostki zwiadowcze i specjalne Wehrmachtu – pododdziały III Korpusu Armijnego generała Küchlera – obeszły po cichu linie obronne pod Nowym Dworem, przekroczyły Wisłę po częściowo zniszczonym moście w Jabłonce i spróbowały zająć warszawską centralę telefoniczną na północnym skraju miasta. Napotkawszy nieoczekiwany, zacięty opór, wycofały się wzdłuż ulicy Słowackiego, zajęły pozycje na dachu i w westybulu hotelu “Franconia”, poprosiły o wsparcie bombowców nurkujących i rozlokowały się w budynku, by zaczekać na świt.
Feliks Małek, właściciel “Franconii”, włożył swój najlepszy granatowy garnitur i, w towarzystwie kelnera, osobiście podał koniak niemieckim żołnierzom przy moździerzu i stanowiskach karabinów maszynowych. Następnie zszedł do piwnicy z winem, otworzył ukryte drzwi do podziemnego przejścia, wykopanego podczas pruskiego ataku w 1795 roku, przemknął ulicą Słowackiego do centrali telefonicznej i oznajmił, że chce się widzieć z “panem komendantem”.
Zaprowadzono go marmurową klatką schodową do gabinetu dyrektora na czwartym piętrze, gdzie, pod posępnym portretem dyrektora – w pince-nez i z bokobrodami – siedział dowódca, oficer w randze kapitana. Kapitan okazał się wspaniałym słuchaczem i zainspirowany jego pytaniami Małek mówił przez dłuższy czas. Uzbrojenie, liczebność jednostki, dystynkcje, rozmieszczenie pozycji – sam był zaskoczony, jak dużo wie.
Kiedy skończył, podano mu herbatę. Spytał, czy mógłby pozostać w centrali i walczyć z Niemcami. Byłby to dla niego zaszczyt. Nie, odpowiedzieli, może innym razem. Małek ruszył więc w ciemnościach nocy do mieszkania swojej siostry na Ochocie.
– I co? – spytała go. – Jacy oni są?
Małek zastanawiał się przez chwilę.
– Wykształceni – powiedział. – To naprawdę lepsza klasa ludzi.


Małek nie na darmo był przez trzydzieści lat hotelarzem: obrońcy centrali telefonicznej, zebrani pospiesznie w chaosie niemieckiej inwazji, składali się z funkcjonariuszy polskiego wywiadu wojskowego, zwanego na wzór francuski Wydziałem Drugim. Ustawiony w oknie karabin maszynowy breda obsługiwał porucznik z sekcji szyfrów, z kieszeni na piersiach wystawały mu starannie złożone okulary. Pająkowaty jegomość zmieniający taśmy z amunicją był specjalistą od systemu administracyjnego ZSRR, natomiast karabinem maszynowym, wspartym na trójnogu, dowodził porucznik Karliński, zwalisty i różowy na twarzy, który w normalnych czasach zajmował się analizą żeglugi bałtyckiej.
Oficer dowodzący całością, kapitan Aleksander de Milja, był z zawodu kartografem, najpierw kreślarzem map, a później zastępcą szefa sekcji geograficznej Wydziału Drugiego. Ale teraz Polska toczyła wojnę – nie, Polska przegrała wojnę – i kapitan doskonale rozumiał, że w najbliższym czasie nikt nie będzie zastępcą szefa niczego.
Mimo to nie mogli zaprzestać walki. Kapitan de Milja stał w otwartym oknie - nocne powietrze, chłodne i wilgotne, owiewało przyjemnie jego ręce. Idiota! Chwycił rozgrzaną lufę karabinu maszynowego, żeby przestawić go podczas ataku i teraz miał na dłoniach czerwone smugi, które piekły jak diabli.


Godzina 4:20. Zlustrował fasadę hotelu przez lornetkę, próbując – na podstawie informacji hotelarza – policzyć piętra, by przyjrzeć się niektórym pomieszczeniom, ale Niemcy zamknęli wszystkie okna i widział tylko ciemne szkło. Na placu Słowackiego zobaczył wypalony trolejbus i ciało żołnierza Wehrmachtu, jak tobół szmat pozostawiony przypadkowo w drzwiach, broń i amunicja zniknęły. Na czyimś poddaszu. De Milja opuścił lornetkę i popatrzył na miasto. Gorzelnia płonęła, słup ciężkiego dymu wzbijał się majestatycznie w niebo, a chmury jarzyły się pomarańczową łuną. W oddali terkotał karabin maszynowy, w górze warczał samolot, artyleria dudniła za rzeką. Wojna – dym i ogień – sprawiła, że jesień przyszła wcześniej, opadłe liście szeleściły na kostce bruku i zaczepiały o kratki studzienek odpływowych.
Kapitan de Milja był żołnierzem, wiedział, że nie pożyje długo. I, prawdę mówiąc, nie dbał o to. Nie był przywiązany do życia. Trzeba będzie zatroszczyć się o kilka rzeczy, a potem sprawy mogą się toczyć własną koleją.
Telefon w gabinecie dyrektora był, oczywiście, najnowszego typu, czarny, lśniący, bakelitowy. De Milja wywołał łącznościowca, którego zainstalował w piwnicy.
– Panie kapitanie?
– Sierżancie, próbowaliście jeszcze raz połączyć się z Tarnopolem?
– Nic z tego, panie kapitanie. Próbowałem od Wilna do Zakopanego, ale cały region nie odpowiada. Na pewno linie zostały przecięte, panie kapitanie.
– Próbujcie dalej.
– Tak jest, panie kapitanie.
– Dziękuję, sierżancie.
Starannie odłożył słuchawkę na widełki. Chciał pożegnać się z żoną.


Oddział szturmowy Wehrmachtu otrzymał wsparcie lotnicze o świcie. Trzy Focke-Wulfy 189 wypadły z chmur z wyciem silników, plując ogniem z działek. Wyglądało to groźnie, ale nie przyniosło większego efektu. FW-189 mógł zabrać tylko jedną bombę. Na czwartym piętrze centrali telefonicznej porucznik Karliński walił z karabinu maszynowego w niebo, wystrzeliwując taśmę za taśmą amunicji 7,35 milimetra. Długie sznury pocisków smugowych, blade w pierwszym świetle przedświtu, szybowały w chmury, a gorące łuski spadały na perski dywan dyrektora i w całym gabinecie śmierdziało przypaloną wełną – dopóki kula wystrzelona z sali balowej hotelu “Franconia” nie trafiła Karlińskiego w obojczyk. Zwalił się martwy na podłogę.
Zastąpił go porucznik z sekcji szyfrów, natomiast kapitan de Milja przytrzymywał trójnóg poparzonymi dłońmi, a specjalista od rosyjskiej biurokracji podawał taśmy z nabojami. Niebawem jednak Focke-Wulfy wystrzelały całą amunicję i zawróciły w stronę niemieckich linii. W tym momencie zadzwonił telefon i ktoś na parterze, bezbarwnym i opanowanym tonem, poinformował de Milję, że budynek płonie.
Kapitan wahał się przez chwilę, rozwiązanie było aż nazbyt oczywiste. Potem powiedział:
– Wezwijcie straż pożarną.
Którą też wezwali i która, 12 września, wciąż pracowała całkiem nieźle, ponieważ miejskie wodociągi nie zostały jeszcze zniszczone. Strażacy rozwinęli swoje węże po tej stronie budynku, gdzie nie byli narażeni na ostrzał, i skierowali strumienie wyrzucanej pod ciśnieniem wody w płomienie, gasząc ogień i, w miarę jak woda zalewała łącza, odcinając wszystkie telefony w Warszawie.


Niemiecki atak wzdłuż ulicy Słowackiego zachwiał się, a potem załamał. Wsparcie ogniowe, karabinu maszynowego i moździerza, z dachu hotelu trwało jeszcze minutę, po czym pozycja została porzucona. Tuż przed świtem de Milja wysłał snajperów na dachy sąsiednich budynków, a kiedy rozpoczęły się walki, snajperzy położyli najpierw obsługę moździerza, a później oficera. Była to improwizacja – snajperzy byli uzbrojeni w broń myśliwską i policyjne pistolety automatyczne – ale powiodła się.
De Milja obserwował przez lornetkę, jak analityk z sekcji wywiadu gospodarczego – specjalizował się chyba w uprawie zbóż – mężczyzna po pięćdziesiątce noszący szelki i koszulę z podwiniętymi rękawami, wychyla się nagle zza parapetu na dachu budynku mieszkalnego i daje ognia z obu luf starej dubeltówki, w rodzaju tych, jakie widywało się w przedpokojach wiejskich domów, wraz ze skórzanymi torbami myśliwskimi i rakietami tenisowymi bez naciągu.
Snajper złamał dubeltówkę i wyrzucił puste gilzy. Dym sączył się z luf, kiedy wsuwał do nich nowe naboje. Kryj się, pomyślał kapitan. W górnym oknie zobaczył dwóch niemieckich żołnierzy, podnoszących karabiny do strzału. Kryj się. Snajper zatoczył się do tyłu, przez jego twarz przemknął grymas bólu. Ale utrzymał równowagę, oparł jedną stopę na parapecie i znowu wypalił z obu luf. Jego ramię zadrżało przy odrzucie, potem opadł na kolana, potrząsając ponuro głową.
Jednostki Wehrmachtu wycofały się kilka minut później, próbując przedrzeć się po zmroku do niemieckich linii. Większości się to nie udało, padli z rąk małych grup żołnierzy, chłopów, nastolatków – Polaków. A ci, którzy dotarli do mostu w Jabłonce, przekonali się, że został całkowicie zniszczony. Tych, którzy nie umieli pływać, znaleziono następnego ranka na brzegu.
16 września, godzina 17:40. Kwatera główna wywiadu wojskowego, koszary przy Stawkach. Rozkaz nr 3135c: “Wszystkie akta z wyjątkiem dokumentów specjalnych wskazanych przez szefów wydziałów mają zostać zniszczone do godziny 18:00”. Kapitan de Milja przyglądał się, oparłszy jedną nogę na krześle, jak urzędnicy z jego sekcji palą osiem tysięcy map. Przyglądał się na pozór obojętnie. Może się tym nie przejmował, albo przejmował się za bardzo, albo odszedł tam, dokąd odchodził, gdy życie okazywało się zbyt okrutne albo zbyt głupie. Tak czy inaczej, jego oczy pozostawały zimne, nie można było nic z nich wyczytać.
Urzędnicy rozpalili ogień w ogromnych rozmiarów kominku z datą 1763 wyrytą w kamieniu, kominku zbudowanym po to, by piec w nim na rożnie dzika dla szwadronu kawalerii. Ale to był urzędniczy ogień, dymił i kopcił, a mapy, wydrukowane na płótnie i nawinięte na drewniane wałki, nie chciały się palić. Biurowy dowcip głosił, że główny urzędnik sekcji cierpi na talpidię, kretowatość, chorobę często spotykaną u żyjących pod ziemią biurokratów. Ten człowiek rzeczywiście był wielkim skrupulantem – na wszystkim musiały być podpisy, podpisy, podpisy i jeszcze więcej podpisów. Teraz, gdy jego podwładni przebiegali obok niego z naręczami map, wydawał się po prostu zagubiony, grzebał apatycznie w popiołach pogrzebaczem, a w jego okularach odbijały się płomienie.
Szuflada 4088: Ulice Istambułu. Port w Istambule z nabrzeżem i ponumerowanymi magazynami. Wzniesienie Üsküdar z bateriami nadbrzeżnymi w skali. Cieśnina Bosfor z zaznaczonymi głębokościami. Wybrzeże Morza Czarnego: zatoczki, cyple, mosty, drogi. Wybrzeże Morza Marmara: zatoczki, cyple, mosty drogi. W ogień.
Szuflada 4098: Raporty spółki drzewnej, 1935-1938: strumienie, szlaki, przyrosty starych i młodych drzew, obszary odpływowe, dostęp do dróg, dostęp do rzek. Dla lasów w Polsce, na Białorusi i Ukrainie.
– Te proszę odłożyć na bok – powiedział de Milja.
Zdumiony urzędnik obrócił się na pięcie i wytrzeszczył oczy, a potem zrobił, co mu kazano. Raporty spółki drzewnej zostały zręcznie naklejone na mapy przedstawiające z najdrobniejszymi szczegółami polską sieć kolejową.

d3h3lq2
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3h3lq2