Pogoda na zabijanie. Literackie zabijanie
Kiedy pisze, nie sprząta, nie gotuje i nie słyszy, co się do niej mówi. Lubi, kiedy jej bohaterowie błądzą, choć czasem wchodzą w ślepą uliczkę, więc kolejne strony lądują w koszu. Zabija, ale tylko na papierze. Marta Guzowska, autorka poczytnej serii z Mario Yblem w roli głównej uchyla rąbka tajemnicy na temat swoich kryminalnych planów.
Marta Brzezińska-Waleszczyk: Ma pani jakąś receptę na dobry kryminał? Każda kolejna pani książka zdobywa uznanie czytelników i nagrody, więc może uchyli pani rąbka tajemnicy?
* Marta Guzowska :* Gdyby to było takie proste i gdyby wystarczyło mieć receptę… A właściwie to tak, mam receptę: pisać! Nie czekać na muzę, tylko siedzieć i pisać. Pierwszego dnia wyrzucimy wszystko do kosza, drugiego też, trzeciego ocaleje może pół stroniczki, a potem już będzie łatwiej. Ale tylko trochę łatwiej. Całkowicie zgadzam się z powiedzeniem (kto to powiedział?), że pisanie to w 1 proc. talent, a w 99 proc. ciężka praca. Lubię porównywać pisanie do rzemiosła, na przykład do stolarstwa. Przecież stolarz nie siedzi i nie czeka na natchnienie, tylko wykorzystuje całą swoją wiedzę i umiejętności, żeby zrobić piękny i funkcjonalny stół. Ja czuje się podobnie.
Jak się w ogóle zabrać do napisania wciągającego kryminału? Domyślam się, że sam trup nie wystarczy. Trzeba rozrysować jakąś mapę całej fabuły? Z góry wiadomo, kto zabił?
Myślę, że każdy pisarz odpowie na to pytanie inaczej. Ja od początku wiem, kto zabił i dlaczego (bez tego ciężko by mi się pisało), ale nie wiem, w jaki sposób mój detektyw to odkryje. Myślę, że gdybym miała wszystko rozrysowane w formie diagramu od początku do końca, pisanie byłoby dla mnie nudne. Lubię, kiedy moi bohaterowie błądzą, kiedy zachowują się w sposób, jakiego wcześniej nie przewidziałam… Oczywiście często wchodzą w ślepą uliczkę, a ja musze wyrzucać do kosza kolejne strony. Ale papier jest cierpliwy, a komputer jeszcze bardziej (śmiech).
Co takiego fascynującego jest w kryminałach? To jeden z gatunków, po który najchętniej sięgają czytelnicy. Czemu tak wciągają nas kryminalne zagadki, w których co kilkadziesiąt stron ktoś umiera?
To co teraz powiem będzie banałem: człowieka zawsze będą interesować narodziny i śmierć. Czyli seks i morderstwo, a zatem – romans i kryminał. Tak było i tak zostanie na wieki wieków. Natomiast kryminał bardzo już odszedł od formuły proponowanej przez Agathę Christie , sprowadzającej się do rozwiązania logicznej zagadki. Dzisiejszy kryminał bardzo trafnie portretuje społeczeństwo. A ponieważ jest, z definicji, opowieścią o grzechu, przedstawia obraz upadłego społeczeństwa, w którym o dobro walczą tylko jednostki. Walka dobra ze złem – to temat równie odwieczny jak seks i śmierć. Fascynujące jest natomiast to, że pisarze kryminałów znajdują co raz to nową formułę, żeby opowiedzieć stare historie. I dlatego kryminały nigdy nie są nudne.
Ile w Mario Yblu jest z pani samej? To główny narrator książki, pisząc jego kwestie, pisze pani w pierwszej osobie liczby pojedynczej. W jednym z wywiadów zastanawiała się pani nawet, czy to pani alter ego.
Trudne pytanie. Nawet jeśli jest we mnie sporo Maria, to jest głęboko ukryty w podświadomości, czyli, teoretycznie, nie powinnam o tym wiedzieć (śmiech). Maria i mnie łączy na pewno pasja odkrywcy. Kiedy Mario bada swoje kości, Pola mogłaby się rozebrać do naga i on by tego (prawdopodobnie) nie zauważył. Ja też najbardziej lubię ten etap pracy, kiedy odkrywam coś nowego, czytam artykuły, tworzę bohaterów. Wtedy nie sprzątam, nie gotuję i z zasady nie słyszę, jak ktoś coś do mnie mówi (śmiech).
Mnie osobiście Mario strasznie wkurzał – to jego silenie się na cięte riposty, wieczne krytykanctwo i gburowatość... A jednak, większość czytelniczek, a nawet pani sama, przyznaje, że jest zakochanych w Mario. Dlaczego niektóre kobiety tak mają, że zadurzają się w chamowatych gburach?
Bo Mario jest piekielnie inteligentny, a nawet w dzisiejszych ciężkich czasach inteligencja bardzo podnieca kobiety (śmiech). Poza tym moje czytelniczki (czytelnicy, mam nadzieję, też), wyczuwają szybko, że Mario, pod osłoną gbura i chama, jest przyzwoitym i wrażliwym facetem. Tylko nie potrafi tego okazać. Ach, któraż z nas nie chciałaby przebić się przez taką skorupę i wydobyć tę ukrywana wrażliwość na światło dzienne…
Dlaczego Mario jest antropologiem, a nie archeologiem?
To akurat zabieg czysto techniczny. Gdyby był archeologiem, nie mogłabym go wysyłać na wykopaliska na całym świecie, bo archeolodzy w dzisiejszych czasach mają ścisłą specjalizację chronologiczną i geograficzną. Gdybym ja dzisiaj chciała zabrać się za archeologię Peru, czekałoby mnie wiele, wiele lat nauki, a gdybym próbowała zrobić to ad hoc, zostałabym po prostu wyśmiana. Natomiast antropolog może jeździć wszędzie tam, gdzie są szkielety.
Poza tym ja sama jestem trochę niespełnionym antropologiem. Miałam na studiach zajęcia z antropologii fizycznej – mało, ale wystarczyło, żeby zafascynował mnie układ kostny człowieka. Pisanie powieści o antropologu wymaga więc ode mnie solidnego pogłębienia wiedzy, a to bardzo przyjemne. Ale jak każdy naukowiec wiem, że najlepiej zwrócić się o pomoc do fachowca i od strony antropologicznej wszystkie moje powieści konsultuje wybitny antropolog i mój przyjaciel dr Wiesław Więckowski z Uniwersytetu Warszawskiego.
Kryminały i archeologia to dość egzotyczne połączenie. Jak to się stało, że pani po archeologii zajęła się pisaniem książek?
Wbrew może pierwszemu wrażeniu, archeolog robi z grubsza to, co detektyw w kryminałach: próbuje rozwikłać zagadkę z przeszłości. Rzadko jest to zbrodnia, choć bywa i tak – w mojej najnowszej powieści „Wszyscy ludzie przez cały czas” opisałam autentyczne znalezisko człowieka prawdopodobnie złożonego w ofierze. Archeolog ma też do dyspozycji mniej danych niż detektyw, bo od wydarzenia, które próbuje zrekonstruować minęło więcej czasu. Ale zasada jest ta sama i podobne są metody. Istnieje nawet stosunkowo nowa gałąź archeologii zwana „forensic archaeology”, co można chyba przetłumaczyć jako „archeologia sądowa”. Polega na prowadzeniu wykopalisk na miejscach zbrodni (np. grobów ofiar ludobójstwa) i ustalaniu sekwencji wydarzeń. Archeolog i detektyw idą więc cały czas obok siebie.
Archeologia z jednej strony kojarzy nam się z przygodowymi filmami i Indianą Jonesem, jest czymś niezwykle fascynującym, a z drugiej jako zawód czy sposób życia na co dzień, poza wielkim ekranem wydaje się czymś niezwykle nudnym. Z kolei w pani książce archeologia jest pokazana z jeszcze innej perspektywy. Jak sama patrzy pani na tę dziedzinę nauki? Czuje pani misję pokazywania archeologii w innym świetle?
Nie, nie, bron Boże, żadnej misji (śmiech). Sama uwielbiam Indianę Jonesa, mam nawet skórzaną kurtkę. Tyle, że to, co robi Indiana, to nie archeologia, tylko poszukiwanie skarbów. Pobudza wyobraźnię, ale z archeologią nie ma nic wspólnego. W filmie najbliższa akademickiej prawdy była scena, w której Indiana prowadzi nudny wykład.
Uważam, że ta prawdziwa archeologia, czyli kurz, brud, pot i plecy bolące od długich godzin w kucki, jest równie ciekawa jak archeologia, nazwijmy to, stereotypowa. A problemy badawcze, przed którymi staje archeolog w prawdziwym życiu, są równie fascynujące jak poszukiwanie skarbów. I to chciałabym pokazać w moich książkach.
Kreta w pani najnowszej książce też nie przypomina wyspy z folderów agencji podróży. Skąd taki obraz tego, jak można się spodziewać, urokliwego miejsca – trochę z przekory?
Kreta, którą znam dzięki wykopaliskom w ogóle nie przypomina tej z folderów. I, moim zdaniem, prawdziwy urok Krety nie ma nic wspólnego z tym, co oglądają turyści zamknięci w turystycznych enklawach, gdzie ceny są horrendalne, nikt nie mówi po grecku i nic się nie dzieje. Na prawdziwej Krecie zawsze się coś dzieje. Moim ulubionym sposobem spędzania czasu po wykopaliskach lub w weekend było jechanie do jakiejś malej wioski, w której jeszcze nie byłam, najlepiej blisko stanowiska archeologicznego, którego jeszcze nie widziałam, siadanie w kafenejonie i czekanie, co się wydarzy. Zawsze coś się wydarza! Ktoś podchodzi, zagaduje, opowiada historię… W ten sposób byłam zapraszana do prywatnych domów, na śluby, chrzciny zupełnie obcych mi osób. Trzeba się tylko wykazać minimum pokory i pokazać autentyczne zainteresowanie ludźmi i ich sprawami. Kreteńczycy to uwielbiają.
Zanim jakieś miejsce uczyni pani tłem swojej powieści, wiele czasu poświęca pani na jego poznanie, wyczucie smaków i klimatu?
O tak, to jest dla mnie bardzo ważne. Nie umieszczam akcji w miejscach, w których nigdy nie byłam. Nie wystarcza mi to, co mogę wyczytać w książkach, albo zobaczyć w Google StreetView. Muszę spędzić w opisywanym przeze mnie miejscu dużo czasu, najlepiej tam pomieszkać. Dlatego w mojej debiutanckiej „Ofierze Polikseny” zaczęłam od Troi. Spędziłam tam 15 sezonów wykopaliskowych, kawał życia, znam to stanowisko i okolicę jak własną kieszeń.
Ale i tak przed pisaniem książki lubię zrobić wypad do miejsca akcji i specjalną dokumentację fotograficzną. Planuję już na wiosnę przyszłego roku krótki wyjazd do Jerozolimy, gdzie będzie umieszczona akcja piątej powieści. Mieszkałam w Izraelu dwa lata, ale potrzebuję więcej zdjęć, które będą mi pomagać przy pisaniu.
(img|564445|center)
Pisze pani czwartą książkę, którem bohaterem będzie Ybl. Gdzie tym razem pośle pani Maria? Jakie zagadki przyjdzie mu rozwikłać?
Mario wraca do Polski, do mało egzotycznego miejsca, miasteczka pod Warszawa. Ale będzie tam brał udział w odkopywaniu tzw. grobów antywampirycznych, czyli pochowków osób, które w przeszłości uchodziły za wampiry. A jego samego też będą ścigać demony przeszłości… Nie chcę zdradzać więcej, zapraszam do lektury, kiedy książka już się ukaże.
Czytałam, że piąta część przygód Maria ma zakończyć serię kryminałów archeologicznych. Nadal zamierza pani pisać kryminały czy też „przerzuci” się pani na inny gatunek?
Pomiędzy czwartą i piątą częścią przygód Maria Ybla zamierzam zrobić sobie małą przerwę i napisać thriller. Dostałam na to grant z Ministerstwa Kultury! Bardzo się cieszę, bo to dla mnie wyzwanie, czyli przygoda. A kiedy ukończę cykl z Mariem Yblem, zabieram się za nową serię kryminałów, z nowym głównym bohaterem. Będzie równie ekscentryczny jak Ybl, ale całkiem inny. Proszę mi wybaczyć, że nic więcej na ten temat nie powiem, ale wyznaje zasadę, że nie można mówić o nienapisanych książkach, bo wycieka z nich energia. O moich planach pisarskich nie wiedzą nawet moi bliscy, zna je tylko wydawnictwo.
Zbrodnicze Siostrzyczki to, delikatnie rzecz ujmując, dość przerażająca nazwa dla pisarskiej formacji. Na czym ona polega?
Zbrodnicze Siostrzyczki, czyli Marta Guzowska i Agnieszka Krawczyk, spotkały się wiele lat temu podczas Międzynarodowego Festiwalu Kryminału we Wrocławiu. Obie uczestniczyliśmy wówczas w warsztatach pisania opowiadań kryminalnych i dopiero przymierzaliśmy się do debiutu powieściowego. Dla obu nas ta znajomość była niesamowitym odkryciem: jest na świecie jeszcze druga osoba, która potrafi godzinami roztrząsać watki w powieściach, dyskutować o technice pisarskiej Stephena Kinga (naszego idola, chociaż nie „kryminalisty”)… No i w niezrównany sposób tworzyć bałagan w pokoju (śmiech). Zbrodnicze Siostrzyczki są z jednej strony grupą pisarskiego wsparcia: jesteśmy nawzajem pierwszymi czytelniczkami swoich powieści i bezlitośnie wytykamy sobie błędy („wiesz, ale w tej scenie w ogóle nie wiadomo, dlaczego on umarł, weź wymyśl jakiś motyw”, albo „ile właściwie lat ma to dziecko, bo najpierw miało roczek, a kilka miesięcy później już gada?”). Z drugiej strony przez lata promowałyśmy polską literaturę kryminalną. Ale
obecnie w naszym kraju ten gatunek ma się doskonale i powoli promocja przestaje być mu potrzebna. Zbrodnicze Siostrzyczki muszą więc wymyślić nowy sposób działania. Ale na pewno będzie związany ze zbrodnią… z literacką zbrodnią.
Guzowska, Krajewski, Miłoszewski – Polska ma naprawdę kilku świetnych autorów kryminałów, ale... wciąż słychać u nas jakieś narzekania, że to nie takie, że można doszukać się jakichś błędów w fabule, a że w ogóle to znacznie lepsze są kryminały np. norweskie. Nie umiemy docenić „swojego”?
Najwyraźniej nie umiemy. Miłoszewski pisze o wiele lepiej niż osławiony (i moim zdaniem przereklamowany) Stieg Larsson, a historie tworzone przez Krajewskiego są o wiele bardziej mroczne i przerażające niż mroczne skandynawskie kryminały. Czołówka polskich „kryminalistów” to pisarze światowej klasy i – miejmy nadzieję – wkrótce również sławy. Może to powinien być następny cel Zbrodniczych Siostrzyczek: promocja polskiej literatury kryminalnej za granicą?
Rozmawiała Marta Brzezińska-Waleszczyk