Madame każe na siebie czekać; goście powoli robią się niespokojni. Gospodarz, malarz Jakułow przyrzekł im na dzisiejszy wieczór nielichą atrakcję, która zapewne wielu skusiła: na przyjęciu w jego atelier mieli zyskać okazję poznania niedawno przybyłej do Moskwy słynnej Isadory Duncan. Jej impresario, Ilja Sznejder solennie przyrzekł Jakułowowi, że przywiezie ze sobą tancerkę, chętnie bywającą na podobnych przyjęciach. A jej cały czas nie ma. Gospodarzowi zrobiło się przykro. Czy warto jeszcze czekać? – zadawali sobie pytanie goście – co tu jeszcze oglądać?
– Światową sławę - twierdził Jakułow. - Kobietę, która tańczyła w Pałacu Elizejskim przed prezydentem Francji, w Białym Domu przed Teddym Rooseveltem, występowała w największych operach świata i przed piętnastotysięcznym tłumem w Paryżu!
Ktoś dorzucił drwiąco:
- Tak, piętnaście lat temu.
Jakułow nie dał się zbić z tropu. Przecież wszyscy wiedzą, że to właśnie Duncan stworzyła współczesny taniec do muzyki klasycznej, bez ustalonej choreografii, bez z góry określonej sekwencji kroków, w którym wyłącznie intuicja podpowiada kolejne ruchy!
Ale wyglądało na to, że większość gości szybko zapomniała o oczekiwanej gwieździe.
Jak to się często działo w latach tuż po rewolucji, tak i tego jesiennego wieczoru 1921 roku w przyćmionym świetle atelier można było dostrzec skupionych w małych grupkach artystów, siedzących pod ścianami, ozdobionymi najnowszymi projektami scenograficznymi Jakułowa, wykonanymi dla moskiewskiego Teatru Kameralnego i dyskutujących z ożywieniem. Byli wśród nich malarze i muzycy, reżyserzy, aktorzy i pisarze, rzecznicy nowej sztuki rosyjskiej, zakochani w eksperymentach, manifestach, projektach i programach, nieustannie spierający się o pojęcia i kierunki, odkrywający nowe dźwięki i nowe kolory, nową architekturę, nowy teatr i bez końca kłócący się o to, co ma właściwie oznaczać pojęcie: „sztuka rewolucji”.
Około pierwszej w nocy przy drzwiach zrobiło się zamieszanie, ktoś krzyknął do gospodarza: Duncan! Jakułow, chodź szybko, to Duncan!
W mgnieniu oka ucichły rozmowy, spojrzenia wszystkich skierowały się na Amerykankę. Tancerka, wydawałoby się, powinna być szczupła, mieć wąską talię i delikatną budowę. O tej tutaj nie dało się tego powiedzieć z całą pewnością. Czerwony chiton, miękko spływający z krzepkich ramion zakrywał pełną, wręcz tęgą sylwetkę. Twarz tancerki odznaczała się ładnymi, regularnymi rysami, pięknie wygięte brwi przecinały szerokie, jasne czoło. Włosy zostały ufarbowane na miedziany kolor. Z całej postaci Isadory Duncan promieniowało życzliwe ciepło. Nie wyglądała ekstrawagancko, raczej skromnie, a mimo to jak prawdziwa dama. Choć w pełni świadoma własnej sławy, nie sprawiała wrażenia zarozumiałej, przede wszystkim wydawała się zaś niezwykle kobieca.
Czy żałowała, że dopiero o tak późnej porze zdecydowała się przybyć na przyjęcie, które proponował jej impresario? Tancerka była zmęczona i wyczerpana. Jej znudzony wzrok przesuwał się po ścianach atelier i twarzach gości. Nagle uśmiechnęła się i ożywiła. Coś lub ktoś wyraźnie musiał pobudzić jej ciekawość. Z pewnością nie był to Jakułow – obojętnie przyjęła jego powitanie, odwróciła się szybko i skierowała w stronę przygotowanego dla niej szezlonga.
Wyciągnęła się wygodnie i rozkazująco skinęła w stronę młodego mężczyzny, który z uśmiechem posłusznie usadowił się u jej stóp. Nazwisko nieistotne, ale ten jego wygląd! Duncan wprost pożerała go zachwyconym wzrokiem.
Mężczyzna siedział z lekko pochyloną głową, tak, że jego bujne, jasne włosy lśniły w przyćmionym świetle. Jasne niebieskie oczy przywodziły na myśl niezapominajki. Nagle wypowiedział kilka słów, a jego chrapliwy głos zdawał się kłócić z miękkimi rysami. Nadal przypominał cherubinka, ale oto zmieniła się jego mimika i przeobraził się w prostego, wiejskiego chłopaka.
Jak był ubrany? Czy nosił wytworną koszulę z białego jedwabiu z wyszywanym kołnierzykiem? Czy z kieszeni wystawała mu jedna z tych wielkich chustek do nosa, pracowicie obrębiona przez siostry szerokim niebieskim szydełkowym szlaczkiem, specjalnie na podróż do miasta? Naoczni świadkowie mówią tylko, jak wyglądała Duncan i co robiła, gdy usiadł obok niej. Pisarz Anatolij Marienhof wspomina:
„Zanurzyła dłoń w jego włosach i powiedziała:
- Złota głowa!”
To zaskakujące, że ona, która po rosyjsku nie umiała powiedzieć nawet dziesięciu słów, znała akurat te dwa. Potem pocałowała go w usta.
I ponownie ściągnęła wargi, małe i czerwone, jak rana postrzałowa z pistoletu, aby łamaną ruszczyzną powiedzieć:
- Anioł! On oddał jej pocałunek, mówiąc:
- Diablica!”
Taka właśnie była Duncan! Gdy spodobał jej się mężczyzna, natychmiast dawała do zrozumienia, że chce go mieć i brała go, jeśli tylko pozwalał się wziąć. Francuscy przyjaciele legendarnego tancerza, Wacława Niżyńskiego wspominają, że tuż po poznaniu go Duncan oświadczyła, że chętnie nosiłaby jego dziecko.
Stawienie oporu tak władczej kobiecie było trudne, ale możliwe. Podczas jednego z wcześniejszych pobytów w Moskwie, Duncan zaproponowała wspólną kolację w swoim hotelowym apartamencie słynnemu dyrektorowi MchaT-u Konstantynowi Stanisławskiemu. Podniecona szampanem, tak zasypała go pieszczotami, że spłoszony „bóg”, jak go nazywała, mocno zacisnął usta, aby uniknąć jej pocałunków. Młodzieniec w salonie Jakułowa bynajmniej tego nie zrobił.
Obecny wybraniec uśmiechał się, mile połaskotany: wydawał się skromny, uprzejmy, ale z pewnością nie nadmiernie powściągliwy. Duncan czuła, że mężczyzna chce się podobać: zalotnym gestem poprawiał loki na czole. Ach, ta świeżość, ta młodzieńczość, jakież to ekscytujące! Dotąd wpatrywał się w nią z zachwytem, niemal z czcią. Teraz podniósł głowę, a w jego spojrzeniu pojawiło się coś rozkazującego, zuchwały, łobuzerski wdzięk. Olśniewający mężczyzna!