Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:45

Podziemie kobiet

Podziemie kobietŹródło: Inne
d3r4x70
d3r4x70

Amerykanka w Polsce

Książkę Shany Penn przeczytałam, można powiedzieć, zachłannie. Już na ogół nie umiem w taki sposób czytać o narodzinach opozycji i "Solidarności" - tak się kiedyś czytało i mogło czytać bez końca - jak baśń o początku, jak mit założycielski. Teraz to wszystko zszarzało, wyblakło albo i sczerniało. A jednak jeszcze może być przywrócona ta pierwotna pasja zgłębiania jakiejś niezwykłości, która się przydarzyła w historii Polski. Tym razem staje się to za sprawą pewnego punktu widzenia, który tkwi u podstaw książki Penn.

Po pierwsze więc, jest to książka cudzoziemki. Nie tai ona swej amerykańskości; przeciwnie, stale ją uwydatnia, zestawiając bardzo dobitnie różnice, ale i pewne zbieżności demokracji już ustanowionej i codziennie praktykowanej oraz demokracji dopiero się rodzącej. Cudzoziemka dostrzega czasem to, czego my już nie widzimy. Mozolnie ucząc się naszego języka i naszego świata, postępuje jak antropolog kultury, który na naszych oczach, według znanego powiedzenia, zmienia to, co obce, w znane, ale i to, co znane, w obce. W ten sposób pozwala dotknąć zarysów jakiejś innej, dosłownie podziemnej, rzeczywistości, która się mieści w tej już dobrze znanej i opisanej podziemności.

Po drugie, autorka posługuje się metodą prywatnej historii oralnej. Przeprowadziła dziesiątki rozmów i wywiadów z działaczkami opozycji i "Solidarności". Z ich opowieści utkała swoją narrację, która mieni się punktami widzenia jej rozmówczyń. Lektura książki Penn przypomniała mi, jak dokonywało się odzyskiwanie głosu w latach 1980-1981.

Roiło się wtedy od wywiadów, drukowanych w czasopismach; wszyscy czyhali na te rozmowy, które wyciągały z niebytu, z ciemności rozmaite postacie i różne sprawy prywatne, a jednocześnie polityczne i historyczne, np. zakazane biografie więźniów politycznych rozmaitego autoramentu w Polsce powojennej. Nawet nekrologi zaczęły zawierać inne treści, informacje o przemilczanych dotychczas prześladowaniach politycznych. Wiadomo, że od dawna istniała szczególna mówiona historia Polski i niemal każdy z nas znał rozmaite jej fragmenty, ale wówczas to mówienie wybuchło na niespotykaną skalę i można było dopełniać sobie brakujące części układanki. To, co mnie wtedy fascynowało, to rozmaitość tonów i pasja, z jaką ludzie mówili o swych doświadczeniach - utajonych, zapomnianych, skamieniałych. Zaraz zresztą ten lot ożywionej wyobraźni i pamięci został przerwany i nastąpił stan wojenny, połączony z nową traumą. Ale te opowiedziane dzieje już były w nas. Dziś historia oralna nieco się opatrzyła, ale też i zyskała znakomite
swe objawienie w pracach Anki Grupińskiej (Po kole; Ciągle po kole), która zresztą jest jedną z bohaterek książki Penn.

d3r4x70

Po trzecie wreszcie i najważniejsze, jest to książka o roli kobiet w podziemnej "Solidarności". Już dawno Penn postawiła tezę, że kobiety były mózgiem podziemia w latach 1981-1988 (artykuł Tajemnica państwowa w periodyku feministycznym "Pełnym Głosem", nr 2, jesień 1994); obecnie postanowiła ją drobiazgowo udokumentować. Bardzo pomocna w tym zadaniu stała się perspektywa, jaką stwarzają badania nad "płcią kulturową" (gender).

Penn powołuje się na zdanie amerykańskiego historyka Padraica Kenneya, który stwierdził, że w społeczeństwie polskim "w znacznej mierze jednolitym pod względem etnicznym, najgłębszy podział dotyczył płci" (The Gender of Resistance in Communist Poland, 1999). Okazało się, że punkt widzenia, kulturowo rozumianą płeć i zakorzeniony w mentalności podział ról na męskie i żeńskie pozwala na zrozumienie rozmaitych zachowań społecznych, również w konspiracji. Od podejrzenia, że "macho" jest nie tylko państwo, lecz i społeczeństwo, prowadzi droga do gorzkiego stwierdzenia Barbary Labudy: Polska bardzo wiele zawdzięcza kobietom. Masę zrobiły, ale jakoś nie znalazło się dla nich miejsce w tej pięknej historii, opowieści o walce o niepodległość".

W polskiej kulturze romantycznej i postromantycznej (a jej przejawem stała się też "Solidarność" w latach 1981-1982 oraz w stanie wojennym) bardzo silnie zaznaczało się oddziaływanie mitu heroicznego. W jego centrum, otoczony nimbem wielkości i piękności, znajduje się męski bohater - rycerz, żołnierz, bojownik, niezłomny więzień, wódz. Gdy przywódcy ruchu zostali odizolowani (internowani, uwięzieni, zmuszeni do ukrywania się), zadanie podtrzymania i rozwijania "Solidarności" wzięły na siebie kobiety jako przede wszystkim twórczynie "telerewolucji" (według określenia Timothy Garton Asha) - organizatorki całego bardzo sprawnego i skomplikowanego podziemnego systemu informacji, ich zbierania i przekazywania.

Były to znakomite redaktorki, dziennikarki, intelektualistki, specjalistki od jawnej komunikacji, ale i od ukrywania, także ludzi. Pada zwykłe, proste pytanie: niektórzy się ukrywali, ale kto ich ukrywał? Zawsze występowały w imieniu męskich bohaterów. "Podkreślałyśmy, że to oni są prawdziwymi przywódcami" (Ewa Kulik). Kobiet przecież nikt by nie słuchał. Pozostawały niewidzialne zarówno w konspiracji, jak i potem, kiedy się skończyła. W książce Penn jest kilka paradoksów, jeden z nich brzmi: te kobiety jako kobiety właśnie anonimowo pełniły role publiczne.

d3r4x70

Poniosły wszystkie konsekwencje tego ukrycia. Nikt o nich specjalnie nie mówił ani nie pisał. Nie weszły do legendy. Ale one też wcale tego nie chciały. Książka Ewy Kondratowicz Szminka na sztandarze. Kobiety Solidarności 1980-1989. Rozmowy (2001) dobrze oddaje opowiedziane przez nie same światopoglądy.

Te, które tworzyły podziemny "Tygodnik Mazowsze" i po 1989 roku przeszły do "Gazety Wyborczej" - Helena Łuczywo, Anna Dodziuk, Anna Bikont, Joanna Szczęsna, Teresa Bogucka - nie odczuwały, ani też nie odczuwają swojej sytuacji w ten sposób, że w podziemiu był jakiś wyraźny podział ról płciowych, niekorzystny dla kobiet. Posłuchajmy wypowiedzi Anny Bikont (z książki Kondratowicz, s. 188): "W żadnym momencie nie miałam poczucia, że jestem "dołowana" przez mężczyzn, którzy żerują na mojej ciężkiej kobiecej pracy. Owszem, to miało miejsce w "Solidarności" w latach 80-81, to jasno wynikało z naszych badań: kobiety wykonywały bardzo dużą robotę, a potem, gdy wybierano kogoś na przewodniczącego, zostawał nim mężczyzna.

Nie było jednak tak, że tylko mężczyźni sekowali kobiety, bo przecież kobiety też wybierały mężczyzn, uznawały ten porządek, nie były burzycielkami. I w tym sensie "Solidarność" nie była burzycielem obyczajów. Szkoda, że w 80 i 81 roku akurat w tej sprawie nic się nie zmieniło". Radykalnie o niesprawiedliwości "Solidarności" wobec kobiet w latach 1980-1981, w stanie wojennym i po nim wypowiadają się Barbara Labuda, Ewa Kulik i Małgorzata Tarasiewicz. Ta ostatnia, związana z ruchem "Wolność i Pokój" podkreśla, że bardzo chciała mieć swoje miejsce w "Solidarności" ze swoimi problemami (ekologia czy prawa kobiet), ale okazało się to niemożliwe ze względu na hierarchiczność i patriarchalizm struktury "Solidarności", które się umacniały z biegiem czasu, czyniąc z niezależnego i samorządnego związku zawodowego - związaną z Kościołem partię.

d3r4x70

Gdy "Solidarność" stawała się władzą (to znaczy męską władzą), coraz bardziej zapominała o kobietach. Wymowa liczb przytoczonych przez Shanę Penn jest zastanawiająca; np. wśród sześćdziesięciu opozycjonistów prowadzących rozmowy przy Okrągłym Stole w roku 1989 znalazła się tylko jedna kobieta! To było swoiste, mimo woli ironiczne podsumowanie prac w podziemiu.

Konsekwentne zapominanie przekształciło się wreszcie - również pod naciskiem Kościoła - w odwrócenie się od kobiet, co uzyskało spektakularny wyraz w odesłaniu ich jako "istot rodzinnych" do domu oraz poparciu delegalizacji aborcji, a także likwidacji Komisji Kobiet. Szczegółowo opisuje to Shana Penn, posługując się m.in. artykułem Małgorzaty Tarasiewicz Kobiety i Związek Zawodowy "Solidarność" ("Pełnym Głosem", nr 1, lat 1993), która przytoczyła m.in. taki przykład dyskryminacji: "Członkini Komisji Kobiet z Białegostoku nie mogła wyjechać do Wielkiej Brytanii, gdyż przewodniczący "Solidarności" z jej regiony zakwestionował jej postawę moralną: była bowiem ona przeciwniczką zakazu aborcji".

Prawa kobiet znalazły się poza prawami, o które walczyła "Solidarność". Energia obywatelska kobiet została stłumiona, a nawet odrzucona. Demokracja w Polsce okazała się demokracją rodzaju męskiego.

d3r4x70

I kiedy dziś spoglądamy w tak niedawną, ale już mityczną przeszłość, zastanawiamy się nieraz nad tym, gdzie tkwił błąd. Dlaczego rzeczy nie potoczyły się tak, jak według naszych wyobrażeń miały się potoczyć? Może jedną z odpowiedzi przynosi książka Shany Penn. Demokracja, która nie traktuje kobiet jako pełnoprawnych obywateli jest ułomna i sama pozbawia się potencjału siły, gwarantującej jej jakość i trwanie.

Maria Janion

d3r4x70
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3r4x70

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj