Trwa ładowanie...
fragment
15-04-2010 10:40

Pod taflą jeziora

Pod taflą jezioraŹródło: "__wlasne
dyh09y0
dyh09y0

Książkę tę dedykuję Markowi Sutherlandowi

Prolog

Benny Pope ukradł łódź, ponieważ nigdy jeszcze nie był na rybach. Od zawsze mieszkał nad jeziorem, ale na rybach nie był nigdy. Im więcej wlewał w siebie piwa, tym bardziej krzycząca wydawała mu się taka niesprawiedliwość. Toteż o drugiej nad ranem, po opróżnieniu dwunastu puszek piwa, postanowił naprawić własną krzywdę.

Wytoczył się ze swojego pokoju na zaplecze stacji benzynowej i warsztatu Sinclair należących do Eda Parkera, piastując kurczowo dwa następne kartony piwa po sześć puszek każdy, i ruszył między drzewami w dół, do małej przystani, w której Ed wynajmował miejscowym stanowiska. Nieco zmętniałym wzrokiem oszacował wystawione na pokaz zacumowane łódki i wybrał własność prawnika, McAuliffe'a - aluminiowy skiff, gdyż pozostawiono w nim wędkę oraz wyposażono go w dwa silniki. To właśnie przekonało Benny'ego, gdyż nigdy nic nie wiadomo.

A może jeden motor przypadkiem nawali? Ludzie znoszą je ciągle do warsztatu z prośbą o remont.

dyh09y0

Bez specjalnego trudu Benny uruchomił silnik, choć przy tym omal nie wyleciał za burtę. Potem zygzakiem skierował łódkę na środek jeziora. Noc była czysta, ciepła, cicha, toteż niebawem warkot silnika zaczął mącić Benny'emu uroki otaczającej go natury . Zgasił go więc i włączył mały silniczek elektryczny, zasilany z samochodowego akumulatora. Stłumiony pomruk bardziej harmonizował z przyrodą. Wkrótce Benny zarzucił wędkę za łódkę i uszczęśliwiony łowił ryby, kręcąc się po całym jeziorze.

Sama zdobycz w zasadzie nie miała znaczenia. Dobry Boże, naprawdę łowił ryby. Zerknął za siebie na miasto. Świeciło się ty Iko u B ubby , gdzie nawet o tej porze toczyła się gra o groszowe stawki. Pochodzące z zamierzchłych czasów lampy gazowe, stojące wzdłuż Main Street, rzucały ciepłe światło na murowane z cegły frontony sklepów, wzbogacając ich barwę o miodowy odcień. To bardzo piękne miasteczko, myślał Benny. Szczęśliwy był, że tutaj mieszkał. W tygodniu wykonywał swoją robotę, gawędził ze znajomymi, pomagał Edowi w prowadzeniu stacji benzynowej. Wieczorami w soboty odbierał czek i realizował wypłatę, kupował sobie karton piwa i upijał się w samotności.

W niedziele sypiał do późna. N a mszę już nie chodził. Podobnie jak wszyscy. Otworzył kolejną puszkę zimnego piwa i umościł się w łodzi, z głową wspartą o miękką poduszkę ławki. Wbił pełen nabożnej czci wzrok w plejadę gwiazd mrugających do niego z bezksiężycowego nieba.

Nie bardzo wiedział, o której się obudził. Znajdował się bliżej brzegu, a mały silniczek wysysał właśnie ostatnie soki z akumulatora; łódka ledwie płynęła. Chwilę później stanęła na dobre i wpadła w dryf. I noc, i woda zastygły w absolutnym bezruchu. Gwiazdy odbijały się w jeziorze i Ben n y przez sekundę miał wrażenie, iż żegluje w przestrzeni, między otaczającymi go ze wszystkich stron gwiazdami. To piękno tak go zauroczyło, że stracił nawet ochotę na następny łyk piwa. A potem zobaczył w wodzie światła.

dyh09y0

Z całą pewnością nie były to gwiazdy; zbyt jasno świeciły, zbyt regularnie. Na moment Benny zmartwiał ze strachu. Mgliście przypomniał sobie jakiś stary film o przybyszach z kosmosu. Jeżeli światła odbijały się w wodzie, powinny też znajdować się nad jego głową. Ale on nie słyszał żadnego ruchu nad sobą. Słodki Jezu, to latający spodek!

One przecież poruszają się bezszelestnie, prawda? Światła tkwiły nieruchomo, więc ten piekielny przedmiot zawisł wprost nad nim! Benny zmusił się, by powoli zadrzeć głowę, i spojrzał do góry . Zobaczył pustkę. Spodek zniknął.
Odleciał w ułamku sekundy, nim Benny zdążył go zobaczyć. Odetchnął pełną piersią z niewymownym uczuciem ulgi. Z powrotem osunął się na dno łodzi. Tak, teraz należało mu się następne piwo. Pociągnął solidny łyk. Na takiego rodzaju przeżycie był za trzeźwy. Odstawił puszkę na ławkę i sięgnął do kieszeni po małą flaszkę Early Times, w którą przezornie się zaopatrzył na wypadek, gdyby piwo nie wypełniło swojego zadania. Ta chwila właśnie nadeszła, więc Benny wlał w siebie potężną porcję burbona i popił piwem. Serce waliło mu w piersi jak oszalałe, jego rytm przyspieszała myśl o tym, jak to Benny'ego o mało co nie porwano w przestrzeń kosmiczną.

Kiedyś w "Readers Digest" czytał o ludziach zabranych przez latający spodek. Mimo że zdawałoby się, iż przeżyli fascynującą przygodę, bez dwóch zdań zapaćkało im to resztę życia. Nikt nie dał za grosz wiary ich słowom, nie ulega więc wątpliwości, że podobnie nikt nie uwierzyłby Benny , emu, gdyby uprowadzono go w kosmos i gdyby po powrocie o tym opowiadał. Kurczę, wyśmiano inne jego przeżycia, te, które przytrafiły mu się tutaj, na miejscu, toteż bez trudu potrafił sobie wyobrazić, czym by się skończyło, gdyby zaczął opowiadać, jak to przebywał na latającym spodku. Nawet gdyby to była szczera prawda.

dyh09y0

Kiedy burbon dopłynął już tam, gdzie powinien, Benny zachichotał nad swoją głupotą, potem roześmiał się w głos. Poczuł, że robi mu się zimno, więc wypił kolejny łyk. Kiedy wgramolił się na ławkę, by uruchomić silnik, zerknął na jezioro. Znowu ujrzał jarzące się na wodzie światła, mrugające do niego wśród drobniutkich fal, wywołanych kołysaniem się łodzi. Szybko spojrzał w górę, zdecydowany przyłapać go tym razem, potem na odbicie. Powtórzył to kilkakrotnie, nim wreszcie upewnił się na dobre, iż nad głową ma tylko pustą przestrzeń.

Zerknął ponownie na światła. Wciąż tam były, lecz wcale nie odbite w wodzie. Światła lśniły pod taflą jeziora.
Przez chwilę ogłupiały, Benny wlepił wzrok w jasne punkty, usiłując zmusić swój nieco zmącony oparami burbona mózg do pracy. Wyglądało na to, że światła znajdują się nie tuż pod powierzchnią, ale niżej, przy dnie. I układały się w pewien zarys, znajomy schemat. Dom. To były światła domu. I nagle, w jednej chwili, Benny już wszystko wiedział. Przypomniał sobie. Oglądał niegdyś to miejsce i nigdy nie spodziewał się zobaczyć go ponownie.

Szybko zerknął na linię brzegu, aby upewnić się, że to nie złudzenie. Odwrócił się i popatrzył na miejską wieżę ciśnień, odszukał w dali linię jej czerwonych światełek, górujących nad cyplem. Umysł Benny'ego namierzył pozycję niczym wielki radar. Znajdował się w zatoczce. O, dobry Boże, znów trafił do tej zatoczki.

dyh09y0

Przerażony popatrzył na światła.
Teraz dostrzegł coś więcej. Spoglądał na pola i drzewa na dnie jeziora. Wyraźnie widział dom i prowadzącą do niego drogę, jak gdyby unosił się nad nimi bezszelestnym sterowcem. I ujrzał jakiś samochód z zapalonymi światłami, ruszający w pośpiechu sprzed domu i pędzący drogą. Dobrze pamiętał, że wszystko to już kiedyś widział. Nie potrafił stłumić ogarniającej go paniki. Chwycił linkę startera, szarpnął. Bogu dzięki, silnik natychmiast zapalił. A potem, kiedy Benny sięgał ku drążkowi skrzyni biegów, jezioro bezgłośnie eksplodowało światłem, pojaśniała wokół woda. Przez chwilę wydawało się, że mała łódka żegluje w morzu pulsującego blasku.

Benny wrzucił bieg i dodał gazu. Łódź wyprysnęła do przodu, cisnęła nim, krzyczącym wniebogłosy, o dno. Wciąż wrzeszczał, kiedy z trudem wygramolił się na kolana i poprowadził zygzakiem kolebiącą się łódź ku odległej wieży ciśnień. Jego krzyki mieszały się z rykiem silnika i odbijały echem od wzgórz.

Bubba Brown skończył właśnie przecierać szmatą podłogę w Bubba's Central cafe i Gospodzie Rekreacyjnej. Sięgał akurat po klucze, by zamknąć knajpkę, kiedy przez drzwi frontowe wtargnął niczym huragan Ben n y Pope, o mały włos nie rozbijając w drobny mak szyby.

dyh09y0

- Widziałem to, Bubba, widziałem! - krzyczał Benny. - Tam, w zatoce! Znowu to widziałem!
- Hej! Benny, opanuj się! - huknął na niego Bubba, chwytając go za ręce i prowadząc na ławę w boksie. - Siadaj tutaj i weź się w garść. - Wyciągnął zza baru butelkę z własnych zapasów i nalał solidną porcję do szklanki na wodę. - Masz, wypij to i opanuj się.
Benny jednym haustem pochłonął whisky, a kiedy spełniała swoje zadanie, chwycił się kurczowo krawędzi stołu.
- Widziałem to, Bubba - powtórzył, jakby odrobinę spokojniejszy. Bubba nalał mu drugą porcję.
- Co z tobą, Benny? Ostatnio całkiem nieźle się trzymałeś. Nie popijałeś za wiele i nie miałeś już żadnych zwidów. Zgadza się? Ben n y ściągnął czapkę z daszkiem i otarł rękawem zroszone potem czoło.
- Widziałem to na dnie jeziora - wykrztusił.
- Co to znaczy, na... - Bubba urwał, wlepiając wzrok w małego człowieczka. - Na miłość boską, Benny... - powiedział. - Tyś kompletnie osiwiał!

dyh09y0
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dyh09y0