Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:02

Po burzy spokój

Po burzy spokójŹródło: Inne
d16gnom
d16gnom

Płacz niemowlęcia przybierał na sile. Dziewczynka, ledwo sięgając uchwytu, z pośpiechem pchała wózek po wybojach. Kierowała się ku krętej ścieżce, prowadzącej do nasypów kolejowych na obrzeżach górniczego miasteczka.
- Ciii... uspokój się. - Stanęła na palcach i wyciągnęła mocno szyję, aż udało jej się oprzeć podbródek na uchwycie. Niemowlę wierzgało gniewnie nóżkami, odkopało miękki kocyk jej w twarz. Dziewczynka opadła na pięty, wypluwając nitki. - Skoro cię już znalazłam, wszystko będzie dobrze - rzekła z przekonaniem. Oczy płonęły jej z podniecenia, spódnica zaplątała się między nogami, płynący strumieniem pot zlepił włosy w sterczące kosmyki. Dziewczynka wciąż szybciej pchała wózek.

Rebeka porwała dziecko sprzed sklepu pani Bernstein. Słońce słało palące promienie z afrykańskiego nieba, miasteczko drzemało w upale. Rebeka, oparłszy rower o łuszczący się słup, który podtrzymywał dach werandy, spostrzegła wielki czarny wózek dziecięcy. Nigdy wcześniej go nie widziała. Serce jej podskoczyło, kiedy zerknęła na leżące w nim niemowlę.

Weszła do chłodnego wnętrza, z niecierpliwością czekając, aż wzrok jej się przyzwyczai do nagłego mroku. W sklepie sprzedawano wszystko, począwszy od nici i igieł, a skończywszy na dwudziestofuntowych workach cukru i pięćdziesięciofuntowych workach mąki kukurydzianej. Pod bosymi stopami czuła miękką mąkę, wysypującą się pylnymi kaskadami na czerwoną wypastowaną podłogę.

- Wcześnie dziś jesteś, Rebeko - powitała ją pani Bernstein, która przy ladzie obsługiwała jakąś nieznajomą. Za nią na ścianie wisiał wielki kalendarz. Pod cyframi oznaczającymi rok - 1949 - znajdowało się zdjęcie kobiety w kostiumie kąpielowym. Taki sam kalendarz zdobił pomieszczenia dźwigowe szybu Storka, gdzie pracował ojciec Rebeki. - Stań z boku i poczekaj, kochana. - Poleceniu towarzyszyło machnięcie pulchnej dłoni.

d16gnom

Rebeka posłusznie się odsunęła, zaciskając nos przed mdłosłodkim zapachem. Były to perfumy, którymi obficie zlewała swój pokaźny biust właścicielka sklepu, jak gdyby w zagłębieniu pomiędzy jej piersiami mieszkał potwór, spragniony wielkich ilości wody kolońskiej numer 4711. Po napojeniu potwora perfumami pani Bernstein uciszała go chusteczką wyszywaną w błękitne stokrotki. Chusteczka wyglądała gorzej od tej, którą Rebeka wyhaftowała dla matki na ostatnie Boże Narodzenie, i z całą pewnością gorzej pachniała.

W myśli Rebeki wdarły się szepty i zduszony śmiech. Nieznajoma obejrzała się przez ramię; Rebeka wiedziała, że kobiety przy ladzie rozmawiają o niej. Przez całe życie słyszała wrogie szepty i nieprzyjemne śmieszki dorosłych.
- Nie brudź podłogi, kochana. - Głos pani Bernstein oderwał uwagę Rebeki od perfumowanego potwora, którego wielkim palcem u nogi rysowała w kukurydzianej mące.
- Przyjdę później - rzuciła i wybiegła ze sklepu. Straciła ochotę na owocowe dropsy, które zamierzała kupić.

Rozgrzane kamienie pomiędzy szynami zmuszały Rebekę do podnoszenia wysoko stóp. Przed sobą miała ogromny magazyn z karbowanej blachy, obok znajdował się opuszczony wagon kolejowy. Było to drugie najważniejsze miejsce w jej świecie.
- No, nie płacz˙ - Wsunęła ramię pod wózek, usiłując przepchać wielkie koła po błyszczących, rozpalonych słońcem torach. Potarła sparzonymi stopami o łydki, żeby powstrzymać wrzenie krwi. Nieraz słyszała ostrzeżenia, że krew jej się zagotuje, jeśli będzie chodziła bez butów.

Odskoczyła z przerażeniem, kiedy wózek przechylił się i niewielkie zawiniątko wypadło na piasek obok torów. Chwila ciszy, która potem nastąpiła, zdała się nieskończonością. Rebeka nie czuła parzących ją w stopy kamyków. Czy niemowlę jest martwe?

d16gnom

Nagle powietrze rozdarł przeraźliwy krzyk. Kiedy schyliła się po zawiniątko, dziecko na chwilę zamilkło.
- Nie płacz - powiedziała z nadzieją, usuwając wilgotny piasek z otwartych szeroko usteczek.
Twarde niczym drewno bezzębne dziąsła zacisnęły się na jej palcu i dziecko zaczęło ssać, puszczając noskiem bańki. Rebeka przypomniała sobie siedzące nieruchomo afrykańskie kobiety, którym u piersi wisiały niemowlęta, i ogarnął ją strach. Ten maluch pożarłby ją żywcem, gdyby znalazł jej pierś. Z wysiłkiem próbowała uwolnić palec.
- Puść - prosiła, myśląc o nowej pralce mamy niedawno przysłanej z Anglii. Trzeba było przybić ją do podłogi, z taką siłą odsysała wodę z mokrej bielizny. Całe miasteczko przybyło, by podziwiać ten przerażający spektakl.

Kiedy wreszcie udało jej się oswobodzić palec, niemowlę znowu podniosło głośny krzyk.
- Patrz! - Z leżących na ziemi zakurzonych kocyków Rebeka stopą uniosła butelkę, przypominającą szklany banan. Mleko kołysało się, kapiąc ze smoczka.

Znalazłszy się w bezpiecznym mrocznym wnętrzu wagonu, Rebeka nie odrywała wzroku od dziecka. Różowe paluszki zacisnęły się na butelce, usta mocno ssały, delikatne niebieskawe powieki trzepotały niczym skrzydła motyla. Niemowlę patrzyło na nią z wielkim zadowoleniem i Rebekę ogarnął absolutny spokój. Nie przeszkadzała jej nawet ogromna pajęcza sieć, którą rozświetlały promienie światła padające przez szparę w ścianie. Pająk, złożywszy włochate odnóża, wisiał jak kłębek kurzu i udawał matrwego, czekając na sposobny moment do ataku. Rebeka o tym nie myślała. W jej sercu wezbrało wielką falą ciepło, okrywając płaczem miłości zawiniątko, które trzymała w ramionach.

d16gnom

- Moje dziecko! - wykrzyknęła nieznajoma, gdy przed sklepem nie zobaczyła wózka. - Tubylcy zabrali moje dziecko! - Jej chrapliwy głos poszybował w dół zakurzonej ulicy. - Zabiją moje dziecko! - W głowie kotłowały się jej historie o okrucieństwach popełnionych w Kenii przez Mau Mau.

- Jestem przekonana, że nic się dziecku nie stało - skłamała pani Bernstein, kiwając głową na tłustej szyi.
W pustej ulicy nagle powiało grozą, gdy przybyła niedawno z Anglii kobieta wykrzykiwała obawy, które tutejsi mieszkańcy zachowywali dla siebie. Pani Bernstein także czytała o postępkach Mau Mau w Kenii. Wyciągnęła zza dekoltu haftowaną chusteczkę, by z czoła zetrzeć krople potu. Jej ciężki makijaż popękał niczym łuszcząca się farba, z ust na brodę spłynęła czerwoną smużką szminka.

- Musi być jakieś wytłumaczenie. - Przyłożyła do nosa naperfumowaną chusteczkę, potem delikatnie przetarła nią pod oczyma, by powstrzymać rozpływający się tusz. - Może pani mąż zabrał dziecko.

d16gnom

- Jest teraz w kopalni - wyszeptała przez łzy blada jak ściana Angielka. - Po co przyjeżdżaliśmy do dzikusów! - krzyknęła. - O Boże... moje dziecko!

Pani Bernstein objęła płaczącą kobietę, niepewna, jak ją pocieszyć. Przybysze z Anglii zawsze wyobrażali sobie, że w tym kraju roi się od czarnych dzikusów, ona wszakże wiedziała, że rzeczywistość jest o wiele gorsza. Czarni stali się przebiegli. Niektórzy nosili nawet okulary przeciwsłoneczne. Od białego człowieka nauczyli się, jak być naprawdę niebezpiecznym.

- Panie Mathieson! Proszę tu przyjść! - zawołała do wysokiego kościstego mężczyzny o spalonej słońcem twarzy. Mężczyzna zawahał się. Zanim ruszył, spod szerokiego ronda kapelusza rozejrzał się po pustej ulicy, jakby spodziewał się jakichś samochodów. Widział, w jakim stanie znajduje się kobieta towarzysząca pani Bernstein, i gorąco pożałował, że nie został w chłodnym cieniu hotelowej werandy na drugie piwo.

d16gnom

- O co chodzi, Mabel? - zapytał z wyraźnym szkockim akcentem, zdejmując kapelusz i uważnie badając jego wnętrze. - Źle się czujesz?

- Jej dziecko zniknęło - szepnęła z przejęciem pani Bernstein, głową wskazując miejsce, gdzie stał wózek. - Było tutaj, a teraz go nie ma.

- Nie ma jej dzieciaka? Jak to? - Mathieson wpatrywał się tępo w chodnik, nie bardzo wiedząc, co tam właściwie powinno być. Przeszło mu przez myśl, że dobrze by było, gdyby kopalnia wyremontowała chodnik. Grupa Murzynów z walcem w kilka dni by wyrównała dziury.

d16gnom

- Ukradli mi ją! - krzyknęła przeraźliwie kobieta, odpychając panią Bernstein. - Tubylcy... porwali moją córeczkę!

- Tubylcy? - By ukryć zakłopotanie, Mathieson włożył kapelusz na głowę. - No, no...

- Oddajcie moje dziecko! Błagam, oddajcie mi dziecko! - krzyczała histerycznie kobieta, biegnąc ulicą.

- Cóż... chyba powinnaś za nią iść, Mabel. - Mathieson bezradnie patrzył na Angielkę, która zatrzymała się na końcu ulicy. Stała bez ruchu, w kompletnym milczeniu, tam gdzie czerwony piasek drogi niknął w gąszczu brunatnych krzewów.

- I co jej powiedzieć? - Pani Bernstein zerknęła na osłupiałego Szkota spod wygiętych w łuk brwi i wolno odetchnęła. Oboje milczeli. Kobieta szła w ich kierunku.

- Czy kiedy wózek stał przed sklepem, ktoś się tu kręcił? - Próbował zadać inteligentne pytanie Mathieson.

- Nie - zapewniła go pani Bernstein. Zupełnie zapomniała o Rebece Conrad, choć patrzyła wprost na porzucony rower, oparty o słup przed sklepem.

Rebeka siedziała w otwartych drzwiach wagonu ze śpiącym smacznie niemowlęciem w objęciach. Lewą nogą machała w powietrzu i uważnie przypatrywała się maleńkiej buzi. Zadarty nosek zmarszczył się, gdy tłusta mucha zabuczała tuż nad nim. Rebeka mocniej przytuliła zawiniątko.

- Kocham cię. - Potarła policzkiem o delikatny jasny meszek na główce dziecka. - Zawsze chciałam mieć małego bra... - Umilkła. Uniosła koronkową koszulkę, odchyliła pieluszkę i zerknęła do środka. - ...Małą siostrzyczkę. - Oparła głowę o twarde drewno, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Świat, do tej chwili planeta kosmicznej, absolutnej samotności, nagle stał się bezpieczny.
- Która godzina? - zachrypiał męski głos. - Wpuścił cię chłopiec?

Wally Craine, jedyny policjant pełniący służbę w miasteczku Roan Anteleope Copper Mining, wciągnął wymiętą koszulę na swój wydatny brzuch. Wpychając ją do szortów, które niebezpiecznie nisko zwisały mu z tyłka, ciężkim wzrokiem obrzucił Mathiesona.
- Powiedziałem Issacowi, że śpię. - Ze wstrzymanym oddechem zapiął dwa ostatnie guziki w rozporku. - Nigdy nie słucha˙ - wrzasnął z irytacją, po czym zapytał: - O co chodzi?

Mathieson nigdy przedtem nie rozmawiał z nim o sprawach wymagających interwencji policji i nagle stwierdził, że brak mu słów.
- Chciałeś czegoś, Jock? - Wally prychnął i przesunął dłonią po łysinie.
- Chodzi o panią Jenkins. Chyba wiesz, o kim mówię? - Mathieson wlepił wzrok w brytyjską flagę, stanowiącą jedyną ozdobę niewielkiego posterunku, z którego wychodziło się wprost na zakurzoną drogę. - Niedawno przyjechali z Anglii - dodał.
- Czarnuch ją zgwałcił? - zarechotał Wally Craine. Jego podbródek zatrząsł się przy tym jak galareta.
- Nie, zniknęło jej malutkie dziecko. Jest pewna, że porwali je tubylcy.
- W takim razie powiedz jej, że żaden tubylec nigdy by nie tknął dziecka. Prawdopodobnie prosiła sąsiadów, żeby zajęli się smarkaczem, a później o tym zapomniała. Tak często bywa z kobietami.
- Wpadła w histerię - rzekł Mathieson, zadając sobie pytanie, jak człowiek może być taki tłusty. Natychmiast wciągnął brzuch. - Jest teraz w sklepie u Mabel.
- Mabel Bernstein?
- Czeka na ciebie. - Uwagi Mathiesona nie umknął błysk w oczach Craine˙a na wzmiankę o wesołej wdówce i postanowił z tego skorzystać. - To właśnie Mabel Bernstein przysłała po ciebie. - Pchnął stopą wahadłowe drzwi. Kiedy wyszedł, zamknęły się za nim.
- Mabel się nią opiekuje, tak? - Wally Craine był wyraźnie zachwycony. Zrównawszy się z Mathiesonem w progu, zapytał: - Idziesz, Jock? Sprawdźmy, co się da zrobić.
- Muszę trochę odpocząć. Zaraz mam szychtę - pośpiesznie wykręcił się Mathieson. Sprawy kobiece zawsze go niepokoiły, a ta dzisiejsza bynajmniej nie była wyjątkiem. - Czekają na ciebie w sklepie.

Drzwi z jękiem oparły się o ścianę, by przepuścić olbrzymiego policjanta.
- Podwieźć cię? - Wychodząc na dwór, Wally kopnięciem usunął spod stopy metalowy kapsel z coca-coli.
Mathieson ustąpił miejsca toczącemu się kawałkowi metalu o poszarpanych brzegach, po czym podążył w ślad za policjantem do zniszczonego dodge˙a ze spłowiałym emblematem policji Rodezji Północnej na drzwiach.
- Dzięki. Wyrzuć mnie na skrzyżowaniu. - Miał jeszcze czas, by wrócić na chłodną hotelową werandę i wypić drugie piwo. Z westchnieniem ulgi opadł na popękane skórzane siedzenie.

W kierunku starego wagonu wolno podążał długi szereg afrykańskich kobiet. Na ich widok Rebeka cofnęła się do środka.

- Może gdzieś tu mieszkają - odezwała się do niemowlęcia, patrząc na szyny, których nagły koniec znaczył solidny drewniany bufor. Dalej plenił się gęsty busz, budzący w Rebece setki pytań. Była ciekawa, co kryje długa szeleszcząca trawa i niewysokie drzewa o powykręcanych konarach łączących się w ciężki baldachim. - Żeby nie zgubić dzieci w buszu, przywiązują je sobie do pleców - wyjaśniła, chowając się w ciemnym kącie, gdy kobiety mijały wagon.

Od pasa w dół okrywał je jaskrawy materiał, ciemne piersi miały nagie. Wyprostowane jak struna, niosły na głowach stosy drewna. Niektóre do pleców przymocowane miały zawiniątka z dziećmi, szeroko otwartymi oczyma oglądającymi świat z wysoka.

Jedna z kobiet przystanęła przed drzwiami wagonu. Kiedy pochyliła się do przodu, Rebeka wstrzymała oddech. Murzynka, nie zdejmując ładunku z głowy, jednym ruchem przesunęła dziecko z pleców na zgiętą w łokciu rękę. Niemowlę natychmiast przyssało się do jej piersi.
- Ojej! - wykrzyknęła ze strachem Rebeka, wspominając swoje niedawne przeżycie, i natychmiast wtuliła się w kąt.

Kobieta spojrzała prosto na nią, wzrokiem obojętnym i spokojnym. Nie miała prawa pytać, co mała biała dziewczynka robi z niemowlęciem w opuszczonym wagonie kolejowym.
- Witaj - uśmiechnęła się Rebeka. Z czarnej aksamitnej twarzy o wysokich kościach policzkowych i płaskim szerokim nosie patrzyły na nią brązowe oczy. - Dokąd idziecie? - zapytała, lecz kobieta poprawiła tylko drewno na głowie i bez słowa odeszła.

Rebeka wstała.
- Pójdziemy teraz do domu - oznajmiła rzeczowo. Wiedziała, że o trzeciej wróci ojciec z dziennej zmiany w kopalni, niedługo po nim matka z zakupów w Kitwe. - Ciekawe, co powie babcia Katinka. - Uwielbiała babcię i była pewna, że sprawi jej ogromną radość. Wreszcie odnalazła dziecko.

d16gnom
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d16gnom

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj