Trwa ładowanie...
fragment
04-04-2011 13:01

Pływanie

PływanieŹródło: Inne
d10cptp
d10cptp

Jestem niemowlęciem wewnętrznie skomplikowanym, jednak w tej chwili mam wrażenie, że wszystko jest okej. Siedzę w ramionach Leonarda i chwytam go za nos. Nie zdaję sobie sprawy, że moja twarz ma wygląd wprost prehistoryczny, otwieram usta i uśmiecham się tak, że fałdy tłuszczyku zasłaniają mi na chwilę oczy. Świat dookoła robi się czarny, a ja uderzam w krzyk. Pobłogosławiono mnie niezwykłą ruchliwością brwi, więc kiedy krzyczę, one krzyczą ze mną. Leonard poklepuje mnie po pleckach i buja łagodnie w górę i w dół; twarz ma zmęczoną i wymizerowaną, tak zieloną jak farba o barwie limety, którą zakonnice malują parapety okienne. Szybko wracam do równowagi, z całych sił naciskam nos Leonarda, nie mając przy tym pojęcia, że idealna kopia tego nosa tkwi w samym środku mojej własnej twarzy i tylko czeka, żeby urosnąć.

Mam siedem podbródków różniących się od siebie objętością i rozmiarami; niektóre tworzą głębokie szczeliny, z których moja matka po każdej kąpieli starannie wydobywa to, co tam zalega. Matka i ja mamy swoje rytuały: każdego ranka ona pochyla się nade mną z kulką waty umoczoną w oliwce, a pod jej oczami widnieją dwa fioletowe woreczki z piaskiem, każdego też ranka ja, kopniakiem w stylu karate, wytrącam matce z ręki butelkę z oliwką. Dziś, gdy butelka śmignęła jej koło ucha i strzeliła błyszczącą smugą oliwki, wybuchnęła płaczem. Ja natomiast, solidarna i pełna miłości, zaczęłam zawodzić wraz z nią, a tłuszcz zebrany wokół kostek moich nóg trzepotał nad moimi potwornie dużymi stopami niczym za luźne rajstopy.

Prowadzę nieskomplikowane życie. Kiedy mam wrażenie, że coś nie jest okej, krzyczę i robię to aż do chwili, gdy wszystko wraca do pożądanego stanu. Nie lubię, zamknąwszy oczy, przekonywać się, że we wnętrzu mojej głowy nie ma znajomej muzyki, znajomych świateł i znajomych ludzi. Nie lubię być sama, nie lubię też przebywać tylko z Bron, nie lubię się przekonywać, że leżę sama w łóżeczku ani budzić się w samochodowym foteliku, nie mając nikogo w zasięgu wzroku, nie lubię dźwięku ciszy. Gdy zdarzy się, że zasnę, słuchając bicia serca matki i dostosowując swój oddech do jej oddechu, a później obudzę się zupełnie sama, leżąc na wznak w więzieniu za pastelowymi szczebelkami, czuję się oszukana i zdradzona. Wyję wtedy z głębi trzewi w ataku wstrząsającej moim brzuchem wściekłości, dopóki ktoś nie przyjdzie i nie weźmie mnie na ręce; zwykle jest to matka, zszokowana tym wszystkim, zmartwiona, która nie może się nadziwić, że jej drugie dziecko tak bardzo różne jest od tego pierwszego – małego śpiocha o nosku podobnym
do guzika. Nie ma dla mnie znaczenia, czy jest dzień, czy noc. Leonard próbuje myśleć i nie jest w stanie.

Jesteśmy właśnie w Kwakierskim Parku Wodnym i czekamy, aż zacznie się moja pierwsza lekcja pływania. Matka siedzi na brzegu, trzymając w ramionach dygoczącą Bron, która przygląda mi się spokojnie z wyrazem skupienia na owalnej twarzy. Nie chce wejść do wody, więc nikt jej do tego nie zmusza. Chwytam palcami wargę Leonarda i ciągnę z całych sił. Leonard klepie moją dłoń jednym palcem i szepcze: Przestań. Nie umiem jeszcze chodzić, więc musi mnie nosić i zaczyna już wskutek tego odczuwać bóle w krzyżu. Wczoraj krzyczał na matkę: Czym ty ją karmisz, u diabła?! Tą samą cholerną mieszanką, którą dawaliśmy Bron!, odkrzyknęła. Oglądam się i patrzę na matkę; Bron chwyciła ją właśnie za szyję gestem sugerującym posiadanie. Kciuk drugiej ręki trzyma w ustach, a spojrzenie jej oczu wypala dwa otwory w mojej kluchowatej twarzy. Kopię Leonarda w brzuch. Leonard stęka. Podskakuję, wskazując Bron, gulgoczę, a potem mówię, to znaczy próbuję powiedzieć: Ona chce mnie skrzywdzić.

d10cptp

Ćśś, odpowiada mi na to Leonard, teraz mówi ta miła pani.

Nie mam zielonego pojęcia, co Leonard ma na myśli, więc ponownie daję mu kopniaka w sam środek brzucha, a potem chwytam jeden z dłuższych włosków wyrastających mu z brwi i ciągnę.

Podchodzi do mnie jakaś pani z kukiełką w ręce, kukiełka jest syreną i gaworzy, ale Bron zohydziła mi kukiełki na zawsze. Próbuję się więc odsunąć, płaczę, wspinam się na ramię Leonarda, który robi wszystko, żeby nie wypuścić mnie z rąk. Nieznajoma pani, zaskoczona, próbuje się ze mną przywitać, ale jej twarz jest dla mnie obca, więc nie chcę na nią nawet spojrzeć. Ma na sobie kostium kąpielowy ze spódniczką i dziwny naszyjnik z jaskrawożółtą uśmiechniętą buźką w środku. Leonard buja mnie w górę i w dół; zapominam o kukiełce, przestaję szlochać i wychylam się nagle ku uśmiechniętej buźce. A Leonard, omal nie wypuściwszy mnie z rąk, mówi: Oj, uwaga, i czuje w krzyżu pulsujący ostry ból.

Jest gotowa, oznajmia ta pani.

d10cptp

Tak pani sądzi?, pyta Leonard.

Ależ tak, mówi ona.

Więc co mam zrobić?, pyta on.

Kobieta splata dłonie. Włóżmy ją do wody, proponuje.

Mam nadzieję, że to się uda, oznajmia Leonard.

Uda się, zapewnia kobieta. Zobaczy pan. To zmieni wasze życie.

Leonard zanurza moje stopy w ciepłej wodzie. Podskakuję, piszcząc cienko, na co kobieta wzdryga się, zaskoczona.

Ojej, mówi. Rozumiem teraz, co pan miał na myśli.

Mam dziewięć miesięcy i dotychczas nie spałam ani razu dłużej niż godzinę i czterdzieści pięć minut. Wydaje mi się, że mam na imię Boo, ale tak nie jest. To tylko jedno z przezwisk, które mi dadzą: Boo, Mena, Phil, Pip, choć imię na świadectwie urodzenia – Philomena – ma aż cztery sylaby i stanie się przyczyną mojego pierwszego wielkiego życiowego zawodu. Nikt nie będzie tak do mnie mówił, dopóki nie pójdę do szkoły i nie uprą się przy tym zakonnice. Mam różne hobby, które mnie pochłaniają: kopanie, piski, ściąganie różnych rzeczy na podłogę, znowu kopanie, płacz. Ostatnio eksperymentuję z wyciem wilczym głosem. Na trzy godziny przed świtem siadam w swoim łóżeczku, chwytam szczebelki obiema rękami i wyję do księżyca. Nauczyłam się pełzać po podłodze i kiedy nikt nie widzi, potrafię omotać się kablem elektrycznym, wetknąć palce w otwory klimatyzatora, a potem wrzeszczeć aż do chwili, gdy ktoś mnie uwolni. Wczoraj zjadłam połowę świecy, a dziś rano, stękając okropnie, wydalałam ją z kupą, podczas gdy matka
płakała: Odwróciłam się tylko na sekundę.

d10cptp

Leonard próbuje pisać książkę pod tytułem Najbardziej zagadkowe ssaki, która zostanie wydana w dzień narodzin Roxanne i pozwoli mu zdobyć największy grant przeznaczony na badania nad nietoperzami, jaki kiedykolwiek przyznano amerykańskiemu uczonemu. Na okładce „Glenwood Morning Star” pojawi się jego zdjęcie z Rosy, mięciutkim afrykańskim nietoperzem o pyszczku jak owoc i wielkich marzycielskich oczach. Leonard zna wartość swojej pracy, ale w tej chwili jest po prostu wykończony. Kiedy nie może już dłużej znieść wrzasku, idzie do swojego starego zdezelowanego samochodu, gdzie śpi z głową przykrytą poduszką. Kiedy już dostanie ten grant, upije się z kumplami, to znaczy z astronomem Geraldem, Ahmetem Nooranim i doktorem Bobem, a potem będzie podróżował po całym świecie, badał zachowanie nietoperzy i wracał do domu z opalonym nosem i kolekcją egzotycznych mis, zbyt głębokich, żeby w nich cokolwiek przechowywać. A ja będę się wstydziła tego, co robi, i będę udawała, że jest normalnym lekarzem, aż do czasu gdy
moje koleżanki minikatoliczki staną się młodymi katoliczkami i przekonają się, że to on jest tym facetem, który udziela wywiadów stacji Channel 9 w każde święto Halloween. Wtedy zaczną mnie przezywać nietoperzycą i rysować nietoperze uszy na mojej szafce w szatni, a także dorysowywać mi je na wszystkich szkolnych zdjęciach. Będą to robić aż do chwili, gdy zdobędę swoje pierwsze olimpijskie złoto, a one wzbudzą w sobie żal za te grzechy.

Leonard zanurza mnie aż po brzuszek. W mojej pieluszce są malutkie otworki, przez które do środka przenika woda. Jestem zachwycona, popiskuję. Spoglądam na matkę, a ona klaszcze w dłonie i wydaje gaworzące dźwięki. Jest znowu w ciąży, bo czekali na mnie tak długo, że postanowili mieć kolejne dzieci szybko, jedno po drugim, Ciach, ciach, ciach. Leonard, mówiąc to swoje Ciach, ciach, ciach, uderzał w otwartą dłoń brzegiem drugiej dłoni – gest, którego wkrótce zacznę się bać. Matka przystała na to, potem jednak zmieniła zdanie, tyle że nie miała pojęcia o tej zmianie, bo była zbyt zmęczona, by wyartykułować choćby jedną myśl. Patrzę na Bron i moje dwie brwi zbiegają się w jedną kreskę nad oczami. Bron szturcha mnie od jakiegoś czasu przez szczebelki łóżeczka swoją lalką Barbie. I szczypie mocno swoimi złośliwymi pazurami. Kiedy oni są w pobliżu, udaje grzeczną, ale kiedy nie patrzą, pokazuje swoją prawdziwą twarz. Próbuje mnie przestraszyć. Z powodzeniem. Zaczynam wyć. I kiedy tak wyję, mama i Leonard patrzą na
siebie, marszczą brwi, a Bron się uśmiecha. Jestem jedną z tych istot, które nigdy tak naprawdę nie uchwycą zależności między czasem a przestrzenią. Dziś rano, kiedy Bron bawiła się swoimi lalkami Barbie, a długie złociste smugi zimowego światła prześwietlały jej włosy, próbowałam uderzyć ją w głowę, siedząc w wysokim krzesełku na drugim końcu pokoju. Rozdarłam się sfrustrowana, kiedy moja pięść trafiła w powietrze, a mama i Leonard wymienili ponure spojrzenia pełne niewypowiedzianej troski.

Kobieta o twarzy, której nie znam, mówi szeptem: Proszę ją po prostu puścić.

d10cptp

Leonard zaczyna się denerwować: Chyba nie potrafię.

Proszę mi zaufać, mówi kobieta, jest już gotowa. I Leonard mnie puszcza.

Na sekundę osuwam się w ciepło, popadam w naturalny bezdech. Szok sprawia, że moje oczy otwierają się szeroko; to, co mnie otacza, jest nowe, ale nie czarne, tylko niebieskie, więc znoszę wszystko dzielnie. Zaczynam trochę kopać, a to sprawia, że się przesuwam. Moja pielucha wchłania wodę, wydyma się jak jedna z tych dziwacznych ryb. A potem ześlizguje się powoli w dół po moich udach i w końcu zaplątuje między kolanami. Kopię znowu. Pielucha odpada, a ja wyskakuję na powierzchnię jak korek. Leonard mówi: Ojej! To było... czy mam jej założyć pieluchę?

d10cptp

Kobieta zastanawia się przez chwilę, obracając w rękach kukiełkę, a potem mówi: Nie, poobserwujmy ją przez chwilę; wydaje się, że...

Patrzę na Leonarda, a dźwięki wydobywające się z moich ust znaczą: Hej, gdzie jesteśmy? Co się tutaj dzieje? Leonard nie reaguje, domagam się odpowiedzi: Ta? Ta? I idę pod wodę. A on mówi: Nazwała mnie tatą. Słyszałyście? Powiedziała tata. Matka klaszcze w dłonie. Bron mruży oczy. Czuję, jak szczęście Leonarda wypełnia wodę wibracją i sprawia, że poruszam się szybciej.

Przez całe życie będę kopała rzeczy, które znajdą się na mojej drodze; buty, koszyki, rolki papieru toaletowego, kamienie, piłki tenisowe, zwinięte skarpetki, worki z kostiumem gimnastycznym, parę razy Roxanne, wszelkie kuliste owoce. Kopanie stanie się moją nieodpartą potrzebą, będę się z nim świetnie czuła. Kopię. Dzięki kopaniu poruszam się i odczuwam radość. Nie mam pojęcia, że unoszę się w samym środku Glenwood, a Glenwood unosi się w stanie Kansas, a Kansas to stan prostoduszny, znajdujący się w bezpiecznej odległości od innych, bardziej skomplikowanych. Nie wiem, że mój umysł jest oceanem zbierającym rzeczy, które przesączają się ze światła dnia, przez półcień, półmrok i północ, do stref głębinowych, na czarne jak smoła dno, i osiadają w rowach wykopanych tam przez naturę. Nie wiem o tym, że pewnego dnia zakotłują się wiatry i gdy się zakotłują, podniesie się pył, z którym wszystko wypłynie na powierzchnię. Wiem tylko jedno – że kiedy kopię, to się posuwam, więc kopię ponownie, uwolniona z cielesnego
więzienia siły ciężkości. Jestem taka, jaka byłam, wiruję w głębiach archaicznej pamięci, naga, wypełniona unoszącym się swobodnie na wodzie tłuszczem, a świat szemrze na zewnątrz, wydając słodkie stłumione dźwięki, które działają usypiająco. Wyskakuję, otwieram oczy, uczę się posuwać naprzód w wodzie.

d10cptp

Nie zdaję sobie sprawy, że mama chodzi w ciąży, myślę, że jest po prostu gruba, jak ja. Będziemy razem ustawicznie tyły, aż wreszcie pewnego dnia obudzę się rano i przekonam, że jej nie ma. Przeszukam cały dom, będę po nim chodziła, wyjąc i zawodząc, podczas gdy Bron będzie sobie coś malowała, w milczeniu rozsmarowując farby palcami. Czuwać nad nami będzie opiekunka o okrągłej twarzy. Uszczypnie mnie w policzek, naśladując gaworzenie, popatrzy ze zgrozą, gdy kopnę w drzwi lodówki tak mocno, że się wgniotą. A ja będę kopała zawzięcie, dopóki nie zjawi się Leonard i nie zabierze mnie i Bron do samochodu. W samochodzie będę patrzyła przez okno na śmigające ze świstem drzewa i zanosiła się płaczem aż do chwili, gdy w jakimś obcym łóżku nie zobaczę matki z wiercącą się i czerwoną na buzi Roxanne w ramionach. Rzucę się wtedy na podłogę i będę się po niej tarzała, dopóki matka nie odłoży tego ruchliwego tobołka, a potem, kiedy poprosi mnie o całusa, walnę ją w twarz twardą, lepką pięścią. Nie zapamiętam wysokiej
zakonnicy w szerokich spódnicach stojącej w drzwiach z talerzem ciasteczek i oceniającej mnie chłodnym, profesjonalnym okiem, ale ona zapamięta mnie.

Kiedy rok później przyjdzie na świat wiercąca się Dot o sinej twarzyczce, będę już zrezygnowana i pogodzona z życiem, które nigdy nie utuli mojego żalu. Będę stać przy łóżku mamy na porodówce i płakać gorącymi łzami. Rozłożę ręce w uniwersalnym geście klęski i powiem tylko: Ta jest sina. A później będzie się o tym mówiło podczas każdej kolacji, aż do dnia, w którym wszyscy przestaną wspominać ten incydent.

Nigdy nie przeglądam się w lustrze. Dopiero w wieku dojrzewania zacznę się domyślać, jaka jest ponura prawda. Nie mam pojęcia, że moje stopy są wyjątkowe, robi na mnie wrażenie jedynie to, że są mi posłuszne. Kopię obiema nogami naraz, robię doskonałego koziołka, a wszystkim, łącznie z Leonardem, zapiera dech ze zdumienia. Osoby ćwiczące aqua-aerobik słyszą, że coś się dzieje, nieruchomieją w pół obrotu i biegną na brzeg basenu dla dzieci. A ja kopię i dzięki temu się posuwam. Wykonuję idealną ósemkę, a tłum wstrzymuje oddech. Zanurzam się, błyskając pupą obrośniętą warstwą tłuszczu w kolorze kości słoniowej. Tłum cofa się o krok, znowu wstrzymuje oddech. Moje podbródki spiętrzyły się jedne na drugich, przypominają kształtem akordeon, ale zamiast nut bucha z nich woda. Nie mam pojęcia, kim jestem. Nie mam pojęcia, że świata, który zobaczę po drugiej stronie lustra wody, będę doświadczać sama, ale nagle przypominam sobie, że mam ręce, więc nimi macham. Kobieta o twarzy, którą teraz zaczynam już rozpoznawać,
nie ma pojęcia, co robić. Stoi w samym środku wypełnionego wodą basenu, jej królicze zęby przygryzają dolną wargę, a oklapła kukiełka zwisa jej u biodra.

Matki i ojcowie z wiercącymi się w ramionach aqua-niemowlętami patrzą w zdumieniu. Przesuwam się szybko koło tyczkowatych nóg Leonarda, zatrzymuję, odpycham od nich pulchnymi stopami, szybuję na plecach w wodzie, świat śmiga po bokach ze świstem. Rozpoznaję kobietę, pozdrawiam ją gaworzeniem, a z nosa wypełzają mi dwa robaki zielonych smarków. Kobieta chce zadzwonić do stacji Channel 9, nie robi tego jednak, i będzie tego żałowała aż do śmierci. Wyskakuję na powierzchnię z obiema rękami nad głową, piszczę. Przyprawia to adeptki aqua-aerobiku, a także ich instruktorkę, o atak dreszczy. Zanurzam się ponownie. Kopię. A to sprawia, że się przesuwam. Muskam owłosione nogi Leonarda, wciągam powietrze do brzucha i wynurzam się powoli niczym łódź podwodna zdążająca do portu. Odprężam się w miękkim wirze energii, który kołysze mnie łagodnie, jakby w rytm tykania zegara. Moje oczy stają się ciężkie, powieki zaczynają opadać. Mama, pod wpływem silnie działających hormonów, łapie się obiema rękami za głowę i płacze.
Bron mruży oczy, siada w kucki i głęboko się zamyśla. Leonard wyciąga mnie z wody i mocno trzymając, podnosi do góry. Wypluwam ciepłą wodę zmieszaną z mlekiem. Siusiam na Leonarda, a potem zasypiam na czternaście godzin.

Nie obudziłam się, kiedy mnie ubierali w ocieplany gruby zimowy kombinezon. Nie obudziłam się, kiedy założyli mi na głowę drapiącą czapkę, której się bałam, i pod najniższym z podbródków zawiązali troczki, nie obudziłam się, kiedy przypięli mnie do fotelika w samochodzie, ani kiedy mnie z niego wyjmowali, ani kiedy Leonard przypadkiem stuknął moją głową o drzwi, a matka aż krzyknęła. Nie obudziłam się, kiedy wnosili mnie po schodach, ubierali w piżamę, przykrywali miękkim kocykiem i gasili światło. Nie obudziłam się, kiedy Bron stanęła przy moim łóżeczku i zaczęła poszturchiwać mnie magiczną różdżką Kopciuszka, która rzucała na jej poważną twarz upiorne zielone światło. Zaglądał do mnie Leonard, zaglądała do mnie mama, a potem zajrzeli do mnie razem. Jest niezbitym, choć niewyrażonym słowami faktem, że w końcu potrafią mnie kochać. Tak, kochają mnie teraz, kiedy zostałam wyjęta z wody i kiedy zmarzłam po drodze do domu. Pławią się oboje w tej miłości, podczas gdy fale mojego oddechu przypływają i odpływają,
powodując, że kopuła mojego brzuszka zapada się, a potem wznosi. Cisza w domu otworzyła przestrzeń dla nadziei. Leonard gładzi brzuch mamy, budząc niechcący śpiącą Roxanne, która wisi do góry nogami pogrążona w miękkim prenatalnym stuporze. A mama słucha jego słów wypowiadanych szeptem: Popatrz tylko, jak ta mała diablica smacznie śpi.

d10cptp
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d10cptp