Trwa ładowanie...
09-02-2015 20:41

''Piszę już bardzo długo, ale przez przypadek'' - rozmowa z Januszem Leonem Wiśniewskim

Popularna kultura audiowizualna ma trafiać do ogromnych mas. Ona nie jest wybredna. Kultura globalnej wioski jest kulturą z remizy strażackiej. Przychodzi tam dużo ludzi, ale niewłaściwych. Inni wolą pojechać do najbliższego miasta i pójść na koncert. - mówi Janusz L. Wiśniewski, fizyk, informatyk, ekonomista oraz... pisarz! W sprzedaży pojawiła się jego najnowsza książka "Kulminacje".

''Piszę już bardzo długo, ale przez przypadek'' - rozmowa z Januszem Leonem WiśniewskimŹródło: Newspix
d2wj1au
d2wj1au

"Popularna kultura audiowizualna ma trafiać do ogromnych mas. Ona nie jest wybredna. Kultura globalnej wioski jest kulturą z remizy strażackiej. Przychodzi tam dużo ludzi, ale niewłaściwych. Inni wolą pojechać do najbliższego miasta i pójść na koncert" - mówi Janusz L. Wiśniewski, autor słynnej "S@motności w sieci"! W sprzedaży pojawiła się jego najnowsza książka "Kulminacje".

Artur Zaborski: Na półkach księgarń pojawiły się właśnie „ Kulminacje ”, oryginalny eksperyment literacki. Jak dochodzi się do takich eksperymentów? Jak zmieniało się pańskie myślenie o literaturze przez tych kilkanaście lat, kiedy jest pan obecny na rynku?

Janusz L. Wiśniewski: Zmieniało się bardzo. Pierwsza książka ukazała się 5 września 2001 roku, doskonale pamiętam tę datę. Wtedy wyszła „ S@motność w sieci ”, jakiegoś zupełnie nieznanego chemika o banalnym, powszednim nazwisku „Wiśniewski”, który zaistniał utworem o emocjach w sieci. Tak do tematu nikt wcześniej nie podchodził. Teraz wszyscy wiedzą, co się w tej sieci dzieje, ale wówczas to była zupełnie nowa książka. Bo wtedy to była zupełnie inna epoka. Był to pierwszy rok nowego wieku. Ale, jak wiemy, w informatyce zmienia się to strasznie szybko. Okres dziesięciu lat w informatyce to jak wiek w motoryzacji. Piszę już bardzo długo, ale przez przypadek. Ta książka była efektem mojej próby poradzenia sobie ze smutkiem, który wtedy mnie opanował, a z którym nie mogłem sobie poradzić. Bo pisanie jest - oprócz wszystkiego innego - formą psychoterapii.
Zacząłem więc od powieści. Potem powstał zbiór opowiadań „ Zespoły napięć ”, który jest bardzo związany z „Kulminacjami”. Później zająłem się eseistyką. Po dziś dzień piszę eseje dla miesięczników, a więc zajmuję się szeroko rozumianą publicystyką. Następnie przyszedł czas na eksperyment, wtedy bardzo nowoczesny, teraz już zapomniany, tak zwany „liternet”. Brałem udział w pisaniu książki „ Martyna ”. Tworzyło ją ponad tysiąc osób. Zostały otwarte fora internetowe i grupy dyskusyjne, na których dyskutowaliśmy wątki, rysy charakterologiczne, budowę postaci. Dopiero później wybrano dwie osoby, które napisały najlepsze teksty. Ale tak naprawdę ona była tworzona interaktywnie. Potem przyszedł czas na epistolografię - listy wymieniane regularnie z kobietą - Małgorzatą Domagalik. Zaowocowało to dwoma powieściami epistolograficznymi „Sto osiemdziesiąt dni i nocy” i „ Między
wierszami
”. Później znów były powieści. Eksperymentuję z prozą na różny sposób, czasem nie wiedząc nawet, jak ta forma się nazywa.

Takim eksperymentem są właśnie „Kulminacje”.

Kulminacje ”, jak już wspomniałem, wiążą się z „ Zespołami napięć ”. Kiedy wydawnictwu skończyły się prawa do tej drugiej, zapytano mnie, czy odsprzedam je innemu wydawnictwu, żeby ta książka wciąż żyła. Oczywiście, zgodziłem się. Napisałem nowe opowiadanie „Krew” i sądziłem, że na tym sprawa się zakończy. Jednak wydawnictwo zaproponowało coś zupełnie innowacyjnego. Skoro mężczyzna pisze o kobietach przepełnione kobiecością opowiadania, porywa się na coś, na co - być może - porywać się nie powinien, niechże skonfrontuje się z głosem kobiet, które na jego - być może - przekłamania, spekulacje czy nieprawdy odpowiedzą swoimi tekstami. Niech czytelnicy sami porównają, czy o relacjach kobieco-męskich Wiśniewski rzeczywiście tyle wie. Tak więc osiem kobiet, różnych profesji, bo nie wszystkie pracują słowem, jak Paulina Holtz, która jest aktorką, napisały swoje opowiadania
na podobny temat. Próbowały odpowiedzieć na tę problematykę, którą ja poruszyłem w swoich opowiadaniach. Takiego eksperymentu jeszcze nie było. Pisze się zbiory opowiadań z różnych okazji. Sam brałem w nich udział, jak przy okazji „ Opowieści wigilijnych ”, kiedy dwunastu autorów pisało dwanaście wariacji na opowieść wigilijną, czy „Opowieści letnie i gorące”, kiedy punktem wyjścia był okres wakacyjny. Ale jednak próba odpowiedzi na opowiadania jednego autora, mężczyzny, przez osiem różnych kobiet, różnych profesji, z różnym poziomem wrażliwości, wnikliwości, z różnym warsztatem i typem narracji, bo przecież one ze sobą nic nie uzgadniały, wydały mi się bardzo ciekawym eksperymentem.

Jak ocenia pan efekt pracy koleżanek?

Postanowiłem przeczytać te opowiadania dopiero wtedy, kiedy książka się ukaże, żeby nie sugerować wydawcy, że to mi się nie podoba, a to mi nie odpowiada. Kiedy dostałem „szczotkę” tych opowiadań, nie tknąłem jej. Dopiero lecąc na spotkanie z dziennikarzami do Polski, wziąłem się z nie. Czytałem je w samolocie. Nie ma sensu robić rankingu, bo problematyka w każdym opowiadaniu jest inna, podobnie jak dramaturgia. Inaczej jest, kiedy są to odpowiedzi na moje autobiograficzne opowiadania, a inaczej, kiedy dotyczą historii, jak opowiadanie o Ewie Braun. Najbardziej poruszył mnie tekst, który był odpowiedzią na „Noc poślubnąMariki Krajniewskiej . Autorka doszukuje się w nim powtarzalności wydarzeń z II wojny światowej. Jej tekst jest odpowiedzią na historię wojenną, która się kiedyś toczyła, ale okazuje się aktualna i dziś, kiedy patrzymy na to, co dzieje się na Ukrainie. Nie zmienia to faktu, że inne opowiadania także zrobiły na mnie
wrażenie. Ale ja jestem tylko jednym z czytelników, a to inni nas ocenią.

d2wj1au

Mówi pan, że zwlekał z lekturą „Kulminacji”. Na co dzień dużo pan czyta?

Cierpię na chroniczny brak czasu, który wyciąga mnie ze świata, w którym się i czyta i pisze. Zajmuję się przede wszystkim nauką. Cały czas piszę programy komputerowe, które z literaturą mają niewiele wspólnego. Muszę to wszystko podzielić. Jednak śmiało mogę powiedzieć o sobie, że czytam i to sporo. Burczy mi w mózgu, kiedy nie czytam. Nie wyjdę z domu bez książki. Nawet do piekarza. Bo przecież mogę mieć parę minut, kiedy będę mógł czytać. Chcę wiedzieć, co się dzieje w Polsce. Jaki typ prozy jest czytany? Jaka jest różnica między literaturą popularną i niszową? Czy jest taka różnica, a jeśli tak - czy powinna być utrzymywana? Nie chcę być taki, jak inni pisarze. Jedynym pisarzem, którego czytam po raz kolejny, chyba po raz czternasty, jest Erich Maria Remarque . Co roku muszę przeczytać jakąś jego powieść. „ Łuk triumfalny ” czytam w różnych językach, a znam
cztery. Nieprawdopodobnie cieszy mnie sukces kogoś, kogo bardzo lubię, a mianowicie Zygmunta Miłoszewskiego. On biegiem przeskoczył barykady, które oddzielały literaturę popularną od artystycznej. Bo on pisze kryminały, a wkradł się na półki szafek intelektualistów. To nie są zwykłe kryminały, których unikam, tak samo, jak fantasy, chociaż czytałem Lema. Tak samo nie popuszczę Pilchowi czy Gretkowskiej. Zawsze czekam na to, co nowego napiszą. Wydarzeniem dla mnie jest zawsze Myśliwski. Lektura jego nowej powieści jest dla mnie priorytetem. Śledzę też rynek literacki Niemiec. Czytam każdego laureata literackiej nagrody Nobla. Alice Munro znałem od dawna. To jest ewenement - to osoba nagrodzona Noblem, która nie była niszowa. Jej książki można kupić na lotnisku nie tylko w jej rodzimej Kanadzie, ale też w Stanach Zjednoczonych czy Europie. Bardzo ucieszyłem się, że wreszcie przyznano tę nagrodę komuś, kto nie tylko świetnie pisze, ale jest
też popularny. Mam wrażenie, że niektóre kapituły działają według klucza: ją/jego tyle osób czyta, ona/on nie jest elitarna/y, sprzedaje się, nie nagradzajmy jej/jego, tylko kogoś, kto nie jest wypromowana.

(img|544731|center)

Czyta pan tradycyjnie?

Mam już któryś z kolei czytnik elektroniczny, cztery komputery i tyle samo monitorów. Ale jeśli mam coś ważnego do przeczytania, co ma więcej niż dziesięć stron, mam ten przywilej, że mogę sobie to wydrukować i przeczytać na papierze. Biorę czytnik regularnie w podróże, ale to ze względów ekonomicznych, żeby nie dźwigać ze sobą książek. Jest tego negatywna strona. Kiedy biorę na urlop książki, to je zostawiam. Teraz jest taki interesujący trend, że kiedy jedzie się na urlop, zostawia się swoje książki. Kiedy byłem na Seszelach, bardzo się zdziwiłem, kiedy na półce znalazłem swoją „ S@motność w sieci ”. Czytam papier, ale nie potępiam czytania elektronicznych książek. U nas czyta się na czytnikach, ale kiedy jest się w Rosji, można zauważyć, ze ludzie w metrze czytają na telefonach, na „telefończkach”, jak oni mówią. Oczywiście, to pirackie książki, ale jestem za tym, żeby ludzie czytali w ogóle. Niech czytają tak, jak lubią. Moje
córki czytają na czytnikach, żeby nie dźwigać, żeby były dostępne. Dla młodego pokolenia nie gra roli, na czym czytają. Ale ja wolę zapach papieru, lubię zaginać kartki, robić podkreślenia, komentarze. Cały ten trend na czytanie książek elektronicznych jest zresztą mocno przesadzony. Według badań niemieckich statystyków 68 proc. młodych ludzi woli czytać książki tradycyjne.

Skoro już mówimy o badaniach i statystykach, jak pan ocenia sytuację pisarzy dziś? Jest dla nich miejsce w świecie zdominowanym przez audiowizualną kulturę masową?

Popularna kultura audiowizualna ma trafiać do ogromnych mas. Ona nie jest wybredna. Kultura globalnej wioski jest kulturą z remizy strażackiej. Przychodzi tam dużo ludzi, ale niewłaściwych. Inni wolą pojechać do najbliższego miasta i pójść na koncert. Rozumiem intencję Zygmunta Miłoszewskiego, który tak emocjonalnie zareagował na Paszportach Polityki. Jeśli państwo nie będzie kształtowało smaku kulturalnego społeczeństwa i zostawi to tylko biznesowi, który będzie liczył to, czy mu się to opłaca, czy nie opłaca, wszystko zrobi się miałkie, jak spam. W Niemczech nie dopuszcza się do obumarcia kultury, która trafia do niszy. Nie ma kultury elitarnej, idącej pod prąd, awangardowej, która zarobi na siebie. Ona ma za mało odbiorców. Nie cieszy się atencją wszystkich. Ją trzeba dotować. W Niemczech się ją wspiera, finansuje. Pozostawienie kultury wolnej amerykance do niczego dobrego nas nie doprowadzi. Zrobił tak jeden naród - amerykański, ale oni mają inny sposób finansowania kultury. Tam nikt nie liczy na
państwo, tylko na firmy, które dla swojego widzi mi się wspierają małe inicjatywy. Gdyby ktoś nie miał tak postępować w kolejnym roku budżetowy, wywołałoby to głosy protestu. Kultura musi być finansowana przez podatników. Wiele składek społecznych jest solidarnościowych. To jest jak z kasą chorych - ja płacę, chociaż nie choruję, nic z tego nie mam. Ale solidarnościowo płacę na tych, którzy są chorzy, bo oni kiedyś będą płacić, jak ja będę miał raka. Tak samo powinno być z kulturą.

d2wj1au
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2wj1au