Trwa ładowanie...
fragment
28 lipca 2010, 10:26

Paryska pokojówka

Paryska pokojówkaŹródło: Inne
d4e1kf8
d4e1kf8

5

– Zaspałyśmy! Aga, pobudka!

Nasz pierwszy dzień w Paryżu przypominał wyścig formuły jeden na torze w Monzie. Nawet nie zdążyłam pomalować oczu, a już zaspane stałyśmy na stacji metra. Jeszcze śniłam o duńskich facetach z lampasami na spodniach, kiedy podjechał pociąg i z gwizdem otworzyły się jego drzwi. Pełno ludzi od samego ranka! Nie było na czym usiąść, aby spokojnie śnić dalej. Chwyciłam jakiś pionowy drążek, żeby nie stracić równowagi. Ewka stała obok z niewyraźną miną, a za nami obie Migułki. Wyglądały na wyjątkowo wypoczęte. Jak one to robią? Powoli, jak podczas wybudzania z narkozy, docierały do mnie kolejne komunikaty. A więc: że oto jestem naprawdę w Paryżu, że już nie marzę o tym wyjeździe, lecz stał się on faktem, a na koniec najgorszy komunikat: za chwilę zacznę pracę w hotelu Sheraton, choć dałabym konia z rzędem za jeszcze jedną godzinkę snu.

Wagon był pełen zaspanych ludzi. Przy oknie siedziała młoda Mulatka z małym dzieckiem na kolanach. Obok niej jakiś Latynos z dredami i słuchawkami na uszach. Dalej dwóch facetów pochłoniętych czytaniem „Le Monde". Czyżby francuscy biznesmeni też korzystali z metra? Pociąg zasuwał sto na godzinę i przy każdym skręcie mocniej zaciskałam rękę na metalowym drążku. Ile jeszcze stacji? Nie miałam pojęcia. Od tego obie z Ewką miałyśmy Migułki.

d4e1kf8

Aby nie usnąć na stojąco, musiałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Przypatrywałam się więc młodej, ślicznej Mulatce z dzieckiem. Bobas zaczął płakać. Miał piękne, czarne kręcone włoski. Mulatka, jak gdyby nigdy nic, rozpięła bluzkę i przystawiła malucha do piersi. Dla mnie był to szok, rozejrzałam się dookoła, ale nikt się tym nie przejął. Faceci nadal czytali „Le Monde", Latynos nadal słuchał muzyki, podczas gdy młoda mama karmiła nagą piersią swoje niemowlę. I chyba wtedy właśnie się obudziłam na dobre. O rany! Jestem w zupełnie innym świecie! W Polsce nigdy nie widziałam karmiącej matki na ulicy czy w tramwaju. A tu działo się to na moich zaspanych oczach, i działo się naprawdę!

Wysiadłyśmy na stacji Montparnasse, a raczej zostałyśmy wypchnięte z pociągu przez cały tłum, który właśnie na tej stacji wysiadał. Tak jakby wszyscy pracowali w tej dzielnicy. Nagle znalazłam się na ruchomych schodach, a potem na ruchomym chodniku! Ruchome schody, owszem, znałam, choćby z naszej stolicy. Ale ruchome chodniki? Jechałam po chodniku, a inni ludzie mijali mnie z podwójną prędkością. Ledwie wyhamowałam, kiedy ów trotuar się skończył i wypluł nas na kolejne ruchome schody. Muszę przyznać, że ten cały galimatias ruchomych bieżni rozbudził mnie na dobre. Zaspanie na czymś takim groziło śmiercią lub kalectwem. Migułki wprawnie prowadziły nas prosto do celu.

Niewiele miałam czasu, aby podziwiać architekturę Montparnasse. W biegu spojrzałam na strzelistą wieżę całą ze szkła i stali. Gdybym była turystką i miała w kieszeni mnóstwo franków, pewnie pojechałabym na jej szczyt, aby podziwiać widoki Paryża. Jednak nie było czasu na sentymenty. Pędziłyśmy na skróty do naszego hotelu, aby zameldować się przed ósmą.

Hotel Sheraton okazał się nowoczesną wieżą wzbijającą się w błękitne niebo niczym ogromny miecz. Spojrzałam w górę i zakręciło mi się w głowie. Czy lęk wysokości można mieć nawet z dołu?

d4e1kf8

– Tu się przebieracie, to wasze chariot (wózki), to podpiszcie. I za pięć minut macie być na czternastym piętrze – powiedziała nasza szefowa, ładna Mulatka w białym uniformie.

Mówiłam wcześniej, że ten dzień był jak wyścig formuły jeden? Więc było tak: fartuszki w kolorze różowym, wózki z całym wyposażeniem, zero przyuczenia do zawodu pokojówki i od razu czternaste piętro. A na tym piętrze kilkanaście pokoi do posprzątania.

Super! Całe życie o tym marzyłam! Marzyłam właśnie o tym, żeby wylądować na czternastym piętrze czterogwiazdkowego hotelu w Paryżu i robić za pokojówkę w różowym fartuszku. Na szczęście byłyśmy z Ewką razem. Migułki dostały na dzień dobry piętro siedemnaste.

d4e1kf8

I wiecie co? Na początek ogarnął mnie dziki śmiech! Bo kompletnie, absolutnie kompletnie nie miałam pojęcia, co ja tam robię i od czego powinnam zacząć pracę! Ewka chyba czuła to samo co ja.

Stałyśmy jak dwie sieroty pośrodku długiego na sto metrów korytarza wyłożonego ciemnoczerwonym dywanem i byłyśmy jak dwa koty wrzucone do wody. Ale pecunia non olet. Trzeba było podjąć wyzwanie.

Jakby na nasze życzenie na korytarzu pojawiła się nasza Première, czyli przełożona. Była nią Jugosłowianka, ładna młoda kobieta z pięknie upiętym kokiem ciemnych włosów. Bez słowa otworzyła specjalnym kluczem pierwszy pokój i pokazała nam, co mamy do roboty.

d4e1kf8

– Zaczynacie od odkurzania. Dywan, stoliki, szafki. Tu kładziecie gadżety, pocztówki, długopisy, zapałki. Potem ścielicie łóżko. Codziennie nowa pościel, nawet jeśli wam się wydaje, że stara nie była używana. Pamiętajcie, codziennie nowa pościel! Potem idziecie do łazienki. Tu wszystko musi lśnić! Umywalka, wanna, bidet. Armatury muszą błyszczeć, jakby były ze srebra. Żadnej plamki po wodzie, żadnego kłaczka! Tu jest lodówka, a w niej zawsze musi być pełen asortyment drinków i lodu. Aha! I musicie za każdym razem kłaść nowe czepki kąpielowe, ręczniki, szampony i mydełka. I, broń Boże, nigdy nie wchodźcie do pokoju, kiedy jest w nim gość! Tu macie klucze do pokojów i do lodówek, to są wasze chariot, a jakby co, to mnie szukajcie... No, to powodzenia!

I znikła równie szybko, jak się pojawiła.

Nic dodać, nic ująć. Wszystko było jasne. To znaczy nic.

d4e1kf8

Stałyśmy z Ewką przez parę minut, zastanawiając się, co my tu właściwie robimy ubrane w te śmieszne różowe fartuszki. Ale skoro mamy tu zarabiać na nasze utrzymanie, to w takim razie trzeba stanąć na wysokości zadania.

Pierwsze dwa pokoje zajęły nam tyle czasu, ile przewidziane było na całe piętro. Tego dnia nie zdołałyśmy nawet zrobić jednej czwartej normy. Odkurzałam, ścieliłam, zmagałam się z tymi ogromnymi francuskimi prześcieradłami, wpadałam w czarną rozpacz, kiedy czas mijał, a ja nawet nie doszłam do piątego pokoju. Tego dnia ominął nas lunch w kafeterii. Za wszelką cenę głodne i zmęczone starałyśmy się z Ewką posprzątać całe nasze czternaste piętro. Nie dałyśmy rady. Myślałam, że następnego dnia zostaniemy wylane na bruk, ale nie. Pozwolono nam eksperymentować dalej. Więc zrobiłyśmy sobie z Ewką małą naradę strategiczną. Przeanalizowałyśmy po kolei, co warto robić dokładnie, a z czego można trochę zrezyg­nować. I tak: czyszczenie odkurzaczem dywanów, które były na ogół czyściutkie, uznałyśmy za niepotrzebną stratę czasu. Po jednym dniu pracy polskie geny uruchomiły w nas awaryjny system przetrwania. Robić tylko tyle, ile trzeba, żeby było dobrze. Nie przemęczać się, nie świrować. Na przykład, jeśli w pokoju leżał
na dywanie jeden mały paproch, to po cholerę brać do ręki odkurzacz? Przyciągnięcie tego wielkiego cholerstwa zajmowało sporo czasu, a podniesienie małego paproszka tylko sekundę.

W ten sposób powoli, po kilku dniach, miałyśmy już opracowany własny system sprzątania, który się sprawdzał, a przynajmniej nasza Première się nie czepiała. I nawet znalazłyśmy czas na przerwę w kafeterii.

d4e1kf8

Kafeteria była na poziomie minus jeden. Ta dla pracowników, rzecz jasna. Goście hotelowi mieli do wyboru luksusową restaurację i kilka barów. My w porze lunchu zjeżdżałyśmy windą do pracowniczej knajpki. Nie powiem, ta pracownicza knajpka wyglądała o niebo lepiej niż nasz rodzimy bar mleczny przy placu Młodej Gwardii, w którym podawano pierogi ruskie albo takie przysmaki jak podgardle czy cynaderki. Tu na tackach brałyśmy dowolnie wybrany lunch spośród trzech propozycji na dany dzień. Po raz pierwszy w życiu jadłam kuskus i inne śmieszne dania, ale fajne było to, że zawsze do tego przysługiwała mała butelka wina. Nikt nie brał wody czy soku, wszyscy brali te małe butelki wina.

Po takim posiłku chętniej jechało się na czternaste czy inne piętro, aby dalej rozwijać te grands draps (wielkie francuskie prześcieradła) i polerować i tak już lśniące armatury w łazienkach.

Po kilku dniach obie z Ewką już byłyśmy na tyle doświadczonymi femmes de chambre, że znajdowałyśmy pomiędzy sprzątaniem pokojów chwilę wytchnienia na czytanie pozostawionych przez hotelowych gości książek albo na zwyczajne ploty.

Goście to osobny temat. W tak dużym hotelu można spotkać niemal wszystkie ich typy i wyspecjalizować się w sporządzaniu portretów psychologicznych. Wystarczy podpatrywać, w co się ubierają, co czytają, co wyrzucają do kosza. A także, i przede wszystkim, czy dają napiwki, czy nie.

Któregoś dnia sprzątałam jedynkę na osiemnastym piętrze. Pokój pachniał jak laboratorium Armaniego. W szafie wisiały równiutko same markowe ciuchy z najwyższej półki, a łazienkę przyozdabiały najdroższe męskie kosmetyki. Zawołałam Ewkę, aby jej to pokazać.

Zostawiła na chwilę własne piętro, aby nacieszyć się moim odkryciem. Było to już po kilku dniach pracy w Sheratonie, kiedy mogłyśmy sobie pozwolić na nieco swobody.

– O rany! Same drogie szwedzkie kosmetyki! A zobacz to! Jedwabne krawaty! – Ewcia najwyraźniej była pod wrażeniem. Ja też. Obie doszłyśmy do wniosku, że ten pokój zajmuje jakiś superprzystojny wiking, który wydaje na ciuchy i kosmetyki więcej niż niejedna supermodelka. Pokój wypełniał delikatny zapach męskich perfum i choć nie miałyśmy pojęcia, jakiej były marki, to nosy podpowiadały nam, że drogiej.

Cudem udało nam się zbiec z tego pokoju, zanim wiking się pojawił.

Wieczorami chodziłyśmy sobie po okolicach Place de Clichy nieopodal naszego tymczasowego lokum, aby trochę poudawać, że jesteśmy w Paryżu turystkami. Ale byłyśmy tak totalnie niedospane, że te wycieczki nie trwały długo.

Zwykle wracałyśmy do hotelu przy rue des Batignolles przed dziesiątą i padałyśmy na łóżko jak kawki. Nie było nam dane zwiedzanie Paryża, nie miałyśmy zielonego pojęcia, co inni turyści robią o tak wczesnej, jak na Paryż, porze.

Spałyśmy kamiennym snem, aby następnego dnia wstać przed szóstą, w pośpiechu zaliczyć kawałek bagietki z białym serkiem gervais, zdążyć do metra i być przed ósmą w pokoju odpraw u naszej przełożonej. Paryż żył własnym życiem, a my zarabiałyśmy po sto franków dziennie za harówkę, która nie dawała nam ani chwili na wypoczynek. Ale przynajmniej było co jeść i coraz lepiej się sprawowałyśmy w tych różowych fartuszkach.

d4e1kf8
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4e1kf8

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj