Spotkanie z totalitarnym żywiołem
Ciemna była przyszłość Europy w okresie międzywojennym. Nie było rzadkością trafne przewidywanie przyszłych wypadków. Wiele z tych przewidywań spełniło się dokładnie. Czarnowidze płacili niekiedy za swoje wizje śmiercią. Szymon Aszkenazy, wielki polski historyk wywodzący się ze znanej rabinackiej rodziny wileńskiej, był przez wiele lat profesorem historii nowożytnej uniwersytetu lwowskiego. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pełnił funkcję delegata do Ligi Narodów. Mógł pełnić oficjalne funkcje rządowe, ale w wolnej Polsce nie było już dla niego miejsca na uniwersytetach.
Gdy po wielu latach czekania na stanowisko akademickie Senat Uniwersytetu Warszawskiego wreszcie ofiarował mu katedrę, twardo odmówił powiadając: „Pocałujcie mnie gdzieś”. W Warszawie Aszkenazy żył samotnie i bezczynnie. Dużo spacerował. W letni dzień 1932 roku obszedł utartym szlakiem starszą część miasta i usiadł ze swoim przyjacielem, wytrawnym eseistą Jerzym Stempowskim, na ławce.
Naprzeciw kładziono fundamenty pod potężny budynek. Aszkenazy zapytał: „Co tu zamierzają budować?”. Usłyszał: „Muzeum Narodowe”. Historyk odpowiedział: „Że też ludzie mają zdrowie i ochotę wznosić tak kosztowne budynki w mieście na zagładę przeznaczonym. Kiedy tak tu z panem siedzę – mówił – widzę niemal jak Niemcy jadą w samolotach i rzucają bomby na miasto”. Widział nadchodzący rozbiór Polski przez Rosję Sowiecką i Rzeszę Niemiecką. Nikt wtedy jeszcze nie myślał o dojściu Hitlera do władzy. W trzy lata po tej rozmowie Aszkenazy zmarł na skutek niedomagania nerek. „W istocie zabiły go własne myśli, świadomość nadchodzących wypadków” – pisał Jerzy Stempowski w Eseju dla Kassandry. Na początku wojny zmarła żona Aszkenazego. Jego córkę zagazowano.
Stanisław Ignacy Witkiewicz zapowiadał w swoich sztukach nadejście nowej epoki. W wydanej w 1932 roku powieści Nienasycenie opisywał przedziwne środowisko muzyków, malarzy, arystokratów i wyższych wojskowych ogarnięte szaleństwem i rozpaczą. Rzecz działa się w nieokreślonej przyszłości, gdzieś w Polsce. Pełno pośród nich było erotycznych perwersji, narkotyków, fałszywych nawróceń na katolicyzm, złożonych chorób psychicznych. Wszystko, od muzyki po malarstwo, ogarnięte było duchem rozkładu. Rzecz się działa w przededniu nadejścia wielkiej armii chińsko-mongolskiej, panującej nad przepastnym terytorium sięgającym od Bałtyku po Ocean Spokojny. Bohaterowie Witkiewicza są nieszczęśliwi. Brak im wiary. Ogarnia ich uczucie bezsensu i klęski. Wtedy w mieście pojawiają się przekupnie sprzedający pigułki Murti-Binga. Wyprodukował je mongolski uczony. Drogą organiczną miały one przenosić właściwy światopogląd.
Po zażyciu tych pigułek człowiek stawał się odporny na wszelkie metafizyczne wątpliwości, a nadejścia armii mongolskiej nie uważał już za katastrofę. Czuł się zdrowy i silny. Gdy wrogie armie wkroczyły na terytorium Polski, wódz poddał się bez bitwy. Intelektualiści, dotąd dręczeni „nienasyceniem” i rozpaczą, zaczynali pod wpływem pigułek pisać ody na część nowego wodza, muzycy układać symfonie. Malarze porzucili styl abstrakcyjny produkując społecznie użyteczne dzieła. Witkacy miał poczucie, że filozofia i sztuka znalazły się na progu klęski, a bez nich jego życie traciło sens. Gdy 17 września 1939 roku dowiedział się, że Armia Czerwona przekroczyła wschodnie granice Polski, popełnił samobójstwo. Pewnie leży na cmentarzyku w Jeziorach, nie wiemy tylko, w której zasypanej dziurze.
Aleksander Wat, poeta i myśliciel, w rozmowie z Czesławem Miłoszem (Mój wiek) wspominał wszechobecny smutek, jaki ogarnął go w połowie lat trzydziestych. Zdawał sobie sprawę z nadchodzącej katastrofy. Nie mógł pisać. „Nigdy w życiu nie miałem już więcej takiego nasilenia przeczuć, jak wtedy. Przeczuć jakichś strasznych rzeczy, które oczekują mnie i kraj. To była wtedy dominanta wszystkich moich uczuć, absolutna dominanta i kompletna bezwyjściowość” . Potem sześć lat spędził w sowieckich więzieniach, łagrach, na zesłaniu. W Polsce zginęła jego rodzina.