Była sobota, 9 września 1944 roku, godzina 7 rano. Fey leżała jeszcze w łóżku, kiedy do jej drzwi załomotał porucznik Hans Kretschmann, dwudziestotrzyletni adiutant pułkownika Dannenberga, dowódcy oddziału kwaterującego w Brazzŕ. Fey szczerze go nie znosiła. „Przesiąknięty nazistowską propagandą – pisała o nim – nie umiejący myśleć samodzielnie. Powtarza tylko to, co wpoili mu w Hitlerjugend i na kursach oficerskich, i chyba nigdy w życiu nie pozwolił sobie na żaden własny pomysł”. Miał tylko jedną słabość – od czasu do czasu popadał w melancholię i wtedy pił na umór. Jego koledzy opowiadali Fey, że czasami wskakiwał na stół i stepował „jak opętany, a jego przypadkowa publiczność wiwatowała”10.
Tego jednak dnia wiało od niego chłodem. Twarz miał szarą jak popiół, a w oczach strach.
– Na Boga, co się stało? – spytała Fey z irytacją, otwierając drzwi.
– Na szczęście jest pani jeszcze w domu.
– A gdzie miałabym być?
– Nie słuchała pani radia?
– Nie. Miałam gości. Jeszcze śpią. A co się stało?
– Pani ojca aresztowano i stracono. Zawisł na szubienicy – rzucił Kretschmann bez dalszych wstępów. Fey opanowała się siłą woli, tylko drżenie ciała zdradzało skrajne wzburzenie. Jak większość ludzi, którzy nagle dowiadują się o czymś strasznym, zaczęła zastanawiać się nad praktycznymi krokami. Obudziła gości i poprosiła ich, żeby natychmiast wyjechali, powierzając im swój pamiętnik. Gdyby wpadł w ręce SS, byłby dowodem jej nielojalności wobec reżimu.
O 10 gestapowiec, któremu towarzyszył pułkownik Dannenberg, zabrał ją na komendę do Udine. Dannenberg próbował się krygować i przepraszać, ale to właśnie on doniósł władzom, że córka ambasadora von Hassella przebywa w Brazzŕ. Fey kazała służącej zabrać dzieci, aby nie widziały, że matkę wywożą. Reszta służby ze łzami i lękiem patrzyła, jak prowadzą ją do samochodu.
W czasie podróży do Udine nikt nie odezwał się słowem. Po wstępnym przesłuchaniu w siedzibie gestapo zapadła decyzja o jej aresztowaniu. Fey odwieziono do miejskiego więzienia. Opiekę nad jego żeńskim oddziałem sprawowały zakonnice ze zgromadzenia Ancelle della Caritŕ (Służebnic Miłosierdzia). Do tej pory miały do czynienia ze zwykłymi kryminalistkami i – jak zauważyła Fey – do aresztantek odnosiły się „ostro i niegrzecznie”. Gestapo poleciło umieścić nowoprzybyłą w osobnej celi, ale oddział był przepełniony. W obliczonym na pięćdziesiąt kobiet zakładzie więziono ich trzy razy więcej
i „polityczne” zamykano z kryminalistkami. W zbiorowych celach upakowywano po trzydzieści kobiet. Spały na podłodze.
Fey miała jednak szczęście. Umieszczono ją w celi, w której siedziały tylko dwie kobiety. Na trójkę przypadały dwie żelazne prycze z materacami i dwa koce. Wyczerpana i zszokowana osunęła się na pryczę, nie mając sił zamienić ze współtowarzyszkami nieszczęścia nawet paru słów.
W Brazzŕ wydawało jej się, że potrafi znieść każde cierpienie, ale nowa sytuacja przerastała ją. Na cały oddział była tylko jedna brudna ubikacja. Otwierano ją dwa razy dziennie i Fey musiała wystawać w długiej kolejce, czekając na swoją kolej. W celach roiło się od robactwa i dokuczliwych owadów. Za cały posiłek musiała wystarczyć miska wstrętnej zupy. (...)
Najgorsze były apele, kiedy odczytywano nazwiska kobiet przeznaczonych do wysyłki do Niemiec. W szeregach więźniarek zalegała wtedy śmiertelna cisza, każda z trwogą słuchała, czy nie padnie jej nazwisko. Ta zaś, której nazwisko wyczytano, rzucała się z rozpaczy na ziemię i trzeba było wlec ją siłą. W takich chwilach Fey przypominał się ojciec. Myśl o jego straszliwej śmierci prześladowała ją nocami. Poza mszą jedynymi chwilami wytchnienia były wizyty oficerów z Brazzŕ. Cieszył ją nawet widok Kretschmanna i Dannenberga, zwłaszcza że w poczuciu winy stale obiecywali wstawić się za Fey w SS. I rzeczywiście udało się. Po dziesięciu dniach więzienie zamieniono jej na areszt domowy. Miała wrócić do Brazzŕ i czekać na dalsze decyzje.
„Siedząc w samochodzie obok Kretschmanna, czułam się jak królowa – wspominała. – Błękitne niebo, słońce, świeże powietrze, zielone pola, otwarty krajobraz i wolność, o jakiej nie śmiałam marzyć”. (...) Ale pięć dni później znów zbudziło ją łomotanie do drzwi. Oficer przyniósł list od Dannenberga, który pisał, że niespodziewanie wezwano go do Werony, lecz wróci nazajutrz, aby zgodnie z otrzymanym poleceniem odwieźć Fey z dziećmi na dworzec kolejowy w Udine. Tam ma przekazać ich pod opiekę pewnego cywila. Rodzina zostanie przewieziona do Innsbrucku. „Niech Pani będzie dobrej myśli, nawet jeśli to wszystko wydaje się Pani takie trudne”. (...)
O 4 rano, jeszcze przed świtem, zajechała limuzyna Dannenberga – „wielkie czarne auto”, jak zapamiętał jeden z chłopców. Pułkownik osobiście odwiózł Fey z dziećmi na dworzec w Udine i tam przekazał całą trójkę oczekującemu funkcjonariuszowi gestapo po cywilnemu. Zjawiła się też garstka przyjaciół. Fey rozszlochała się. Miała poczucie, że cały jej świat przestaje istnieć14.
Minęło sporo czasu, nim nadjechał pociąg. Gestapowiec zaprowadził ich do osobnego przedziału. Dzieci zaraz zasnęły. Pociąg spóźnił się, więc nie zdążyli na połączenie i do Innsbrucku dotarli dopiero następnego dnia po południu. W siedzibie gestapo Fey przywitano ostrymi słowami: „Jest pani córką przestępcy, a my zrobiliśmy koniec z tym psem, z tą świnią. Nie oczekuje pani chyba od nas uprzejmości?”. Była to tylko próbka tego, co miało nastąpić.