Trwa ładowanie...
fragment
03-11-2010 17:57

Osiem zeszytów

Osiem zeszytówŹródło: Inne
d493wi1
d493wi1

Na krótko przed czterdziestymi urodzinami Mariana otrzymała zapiski Marii das Graças Nogueira Alencar, swojej ciotki, starej panny. Przesłano je pocztą, z Fortalezy. Ciotka niedawno umarła, nie tyle z woli bożej, co z własnej. Jej ciało znaleziono ułożone na haftowanej narzucie obok jednego z czterech pieców w przestronnej kuchni wielkiego domu obciążonego hipoteką. Nie ulegało wątpliwości, że trudziła się przez cały dzień, by uszczelnić tak dużą przestrzeń, gdzie królowały warkocze cebuli, płaty suszonego mięsa i zapomniane moździerze. Zużyła ogromną ilość taśmy izolacyjnej, plastra opatrunkowego, a nawet nici, zanim odkręciła gaz. Tak przygotowane pomieszczenie nadspodziewanie dobrze sprawdziło się jako komora śmierci. Drobne, tężejące już ciało odnalazła wiekowa służąca. Na lekko zaróżowionej twarzy zmarłej zastygł wyraz ironii. Na szyi miała sznur prawdziwych pereł, dziedziczony przez wszystkie stare panny w rodzinie, z pokolenia na pokolenie. W zamkniętych dłoniach trzymała legitymacyjne zdjęcie
jedynego ukochanego, jakiego miała w życiu, i bilecik z zaleceniem, by sekretne zapiski, trzymane pod kluczem w najwyższej szufladzie komody, przekazać siostrzenicy Marianie z Rio de Janeiro. Severina, wiekowa służąca, długo płakała nad martwym ciałem. Nade wszystko obawiała się kary bożej dla wiecznie zbuntowanej duszy Marii das Graças. Faktycznie, na Sądzie Bożym za jedyną winę samobójczyni można było uznać to, że nigdy nie pogodziła się z losem, jaki wybrała dla niej matka, Pequenina.

W każdym pokoleniu rodziny Nogueira przeznaczeniem jednej z córek było życie w celibacie z myślą o przyszłej posłudze starzejącej się matce. W wybrance tłumiono**oznaki kobiecości, nikt jej nie adorował, nie dawał prezencików, nawet skromnej bransoletki, kolczyków czy flakonika perfum. Aby lepiej przysposobić ją do roli leciwej panny do podawania kleików i bulionów matce, zabraniano jej podchodzenia do okna, uczestnictwa w zabawach czy posiadania przyjaciółek i powiernic. Niektóre matrony z rodu Nogueira przesadzały w swoich zapędach i hodowały dwie stare panny w jednym rzucie. Tak postąpiła Dondon, babka Marii das Graças, która pozwoliła, by jej dwie najmłodsze córki, Pedrita i Lazinha, zwiędły niczym bliźniacze listki zasuszone między kartkami tej samej książki. Jednakowo ubrane, cierpiały na wyimaginowane schorzenia i pościły w każdy poniedziałek na chwałę pobożnych dusz. Pequenina zadowoliła się jedną córką złożoną na ołtarzu swojej dewocji. Odseparowała ją od otoczenia, tłumacząc, że jest drobniutka i
słabowita, i od najmłodszych lat oddała pod opiekę Najświętszej Marii Pannie. Odmawiała jej wszelkich uciech, a gdy dziewczynka miała dziesięć lat, zawiesiła na jej piersi cudowny medalik. Kiedy wzywała ją na popołudniową koronkę na różańcu, przypominała: „Ty jesteś wybrana. Twoje dwie siostry chodzą na tańce, zachowują się zalotnie, zbierają fotosy aktorów, a ty przygotowujesz się, by jako cnotliwa panna żyć w tym zgubnym świecie niczym w klasztorze”.

Na nieszczęście dla Pequeniny strategia zawiodła. Mimo swej nieśmiałości i ponuractwa Maria das Graças chadzała własnymi drogami. Spędzała czas na lekturze opowieści z dreszczykiem albo bazgrała w niezliczonych zeszytach, które natychmiast zamykała w szufladach. Ku oburzeniu rodziny wyszło na jaw, że pisywała wiersze i że odważyła się opublikować, pod pseudonimem, w jednej z lokalnych gazet porannych tekst o bohaterce Konfederacji Równikowej [1] , Barbarze de Alencar.

Pospiesznie wezwany wikary, duchowy przewodnik Pequeniny, przypominał jej, że jest cioteczną wnuczką Franciszki Klotyldy, pierwszej kobiety, która wydała powieść w stanie Ceará.

d493wi1

Ówczesny proboszcz, a było to na początku wieku, przy tej okazji zganił nierozsądną kobietę z wyżyn kościelnej ambony, mówiąc: „Bóg dał niewieście talent nie po to, żeby publikowała swoje myśli. Bóg błogosławił niektórym kobietom darem inteligencji, by ten przydawał blasku ich domowi, ku zadowoleniu męża i dzieci”.

Przygana odbiła się szerokim echem i Franciszka straciła posadę nauczycielki w szkole powszechnej. Sprzedała biżuterię, potem suknie i książki. W zakrystiach i na salonach rozprawiano o tym, że niejaka Franciszka Alencar cierpi głód. Ona jednak pisała nieprzerwanie, całymi nocami, w blasku maleńkiej lampki.

Duchowy przewodnik Pequeniny nie zamierzał porównywać tamtych mrocznych czasów z dekadą lat trzydziestych, kiedy to walczono nawet o prawo do głosowania dla kobiet – „te bezbożnice, te sufrażystki”, w niejednym domu grało radio, a wiele dziewcząt z dobrych rodzin szykowało się do egzaminów państwowych na posady urzędnicze. Jednak ograniczenia nadal były potrzebne. Kobieta dobrze urodzona przez skromność winna powstrzymywać się od publikowania zapisków. A w szczególności o Barbarze de Alencar, która – pomijając już całą resztę – była republikanką i abolicjonistką.

– Mario das Graças – powiedział surowym tonem wikary – nie wpędzaj matki do grobu.

d493wi1

I Maria das Graças zamknęła zapiski na klucz w szufladzie komody z palisandrowego drewna w swoim pokoju. Jednak wikary dostrzegł w jej oczach przebłysk nieposłuszeństwa: należała do tych, które wolą wyrażać siebie, niż być szczęśliwe.

Wiele lat później, kiedy po śmierci najmłodszej córki Pequeniny, Melby, i stracie całego majątku rodzina przeniosła się do Rio de Janeiro, Maria das Graças została sama w Fortalezie, na straży obciążonego hipoteką domostwa z wielkimi pokojami sypialnymi pełnymi fotografii zmarłych krewnych. Powiadano, że duch Barbary de Alencar nawiedzał ją w każdy piątek i wnosił skargi na potworne katusze i męki więzienia, jakie w 1824 roku zadano jej synowi, Tristanowi Gonçalves de Alencar Araripe: „Mojego syna, mojego rewolucjonistę, przebili szablą, a potem podziurawili kulami. Te sługusy monarchii odcięły mu ucho i prawą dłoń jako trofeum. Jego ciało znaleźli u stóp mimozy. Potem zabrali je do Santa Rosa i zostawili tak na dwa miesiące, w słońcu, wysuszone, oparte o pień gruszy, żeby te kanalie mogły je opluwać i rzucać kamieniami. Opisz tę historię, Mario das Graças Nogueira de Alencar, żeby nikt nie zapomniał!”.

Starsza siostra Marii das Graças, Mimi, mieszkająca w Rio de Janeiro „z przymusu”, jak mawiała, przyjęła z zakłopotaniem wiadomość o samobójstwie. Zadzwoniła do niej Mariana, starsza córka: „Mamusiu, wystarczy, że zamienisz stroje w półżałobnych kolorach, które zawsze nosisz, na ścisłą żałobę. Masz jeszcze te kolczyki z agatami?”.

d493wi1

Nie oczekiwała, że matka przejmie się nieszczęściem tamtej, tłumionym płaczem, uporczywą miłością, która kazała jej trzymać legitymacyjne zdjęcie w stężałych już palcach, pragnieniem pisania zdławionym z winy uprzedzeń. Bo czym była śmierć w oparach gazu, jak nie symbolicznym końcem życia kogoś, komu nie było dane odetchnąć pełną piersią?

Mimi nie przejmowała się nikim, więc Mariana zdołała uniknąć opowieści o skomplikowanym rytuale, który poprzedził samobójstwo: o pieczołowicie wyhaftowanych narzutach, starannie zszytych prześcieradłach, taśmach samoprzylepnych do uszczelnienia szpar. Mariana wspomniała jedynie o krokach, jakie podjęła, by ciotka została pochowana w poświęconej ziemi. Bez trudu przekonała arcybiskupa Fortalezy, że chodziło o „przypływ szaleństwa”.

Mimi zmieniła stroje w kolorach amarantu i fioletu na całkiem czarne. Codziennie odgrywała sceny smutku w mieszkaniu w dzielnicy Cosme Velho, w oczekiwaniu na mszę w intencji zmarłej.

d493wi1

Wielka paczka owinięta w szary papier cały pokryty stemplami, zawierająca osiem zeszytów sekretnych zapisków ciotki samobójczyni, fascynowała Marianę do tego stopnia, że nie odbierała nawet natarczywych telefonów matki: „Filoca, powiedz mojej mamie, że jestem w saunie. Powiedz, że poszłam do Fórum”.

Mariana wahała się, czy otworzyć paczkę i przeczytać choćby pierwsze akapity zapisane drobnym, wąskim pismem. Bała się, że w tych zapiskach sprzed pięćdziesięciu lat, sporządzonych przez kobietę z jej rodu i o podobnym temperamencie, ujrzy siebie, swoje wątpliwości, bo przecież ją także wychowano do roli starej panny przy matce. Mariana krążyła wokół pakunku owiniętego w szary papier, zawiozła go do mieszkania w dzielnicy Alto Labedon i umieściła na tarasie, przyglądała mu się, nie zważając na brzęczenie pszczół w krzewach hibiskusa i na papugę, która co rano przylatywała z ogrodu botanicznego, żeby się zaszyć w kwietnym gąszczu na tarasie.

Jako mała dziewczynka Mariana też chciała zostać pisarką, i adwokatem. Przeglądała się w ozdobnym lustrze matki i mówiła radośnie: „Urodziłam się Pierwszego Maja. Dlatego cała władza należy się mnie, Marianie Nogueira de Alencar”. Mimi śmiała się, bo nie wiedziała, że pierwszy maja to Święto Pracy, że robotnicy domagają się władzy i że jej starsza córka, w wieku czternastu lat, była tego świadoma.

d493wi1

W tamtym okresie Mariana już nie miała nadziei, że matka ją zaakceptuje i pokocha. Lata najwcześniejszego dzieciństwa spędzone w posłuszeństwie i milczeniu, w strachu znoszonym ze stoickim spokojem, kindersztuba przy stole, najlepsze wyniki w nauce – wszystko to się skończyło, rozwiało. Cała ta postawa pilnej dziewczynki miała na celu tylko jedno: przyciągnąć uwagę matki, zasłużyć na jej aprobatę, czułość. Stracony czas. Mimi była wpatrzona wyłącznie w młodszą córkę, której pozwalała na wszystko: przebieranie się w swoje koronkowe bluzki, suknie wieczorowe, pląsy w butach na obcasach i z długimi sznurami pereł. To Leonor była do niej podobna: „Ma moją twarz, falowane blond włosy. Kiedy Mocinha, położna, pokazała mi moją młodszą córeczkę, poczułam ulgę po tym rozczarowaniu, jakiego doznałam, gdy zobaczyłam indiańską twarz Mariany. Biedactwo, była podobna do swojej ciotki Marii das Graças, która została starą panną”.

Marianie Mimi gotowała ten sam los. Ale i tym razem taktyka się nie sprawdziła. Starsza córka, zaniedbana, w ubraniach po matce i zawsze w butach na płaskim obcasie, ukończyła studia prawnicze i została żoną przemysłowca. Na próżno matka dała jej w prezencie naszyjnik z hodowlanych pereł, identyczny jak ten, który nosiła ciotka samobójczyni, stanowiący coś na kształt symbolu wszystkich starych panien w rodzinie. Ale i na nic zdało się podarowanie Leonor całej biżuterii rodowej, pozostałości po rodzinnej fortunie, na nic zdały się obowiązkowe lekcje angielskiego, baletu, gry na pianinie, czy wymuszanie na niej diety jogurtowej, z sucharkami i wodą mineralną, żeby nie zaszkodzić cerze. Matka była przekonana, że Leonor znajdzie świetną partię, co pozwoli rodzinie odzyskać dawny splendor, a nawet pomyślnie rozstrzygnąć proces, który od sześćdziesięciu lat krążył od jednej sali sądowej do drugiej. Tymczasem córeczka zakochała się w koledze ze studiów pedagogicznych na Katolickim Uniwersytecie w Rio de Janeiro,
który nieustannie podpadał władzom wydziału, był przeciwnikiem ugrupowań postępowych i nawet nie wybrano go starostą na roku. Żadne z jego niepowodzeń nie zniechęciło jednak Leonor, której zresztą zdołał wmówić, że jest najinteligentniejszym przedstawicielem swojego pokolenia. Leonor zapewniała, że zostanie posłem, senatorem, a kto wie, czy nie ministrem. Po raz pierwszy stając po stronie matki, Mariana usiłowała wyperswadować siostrze małżeństwo. Ta zareagowała gwałtownie:

– Mówisz tak z zawiści! Jak twój ukochany zniknął, uczepiłaś się tego pajaca Benta! Wszyscy wiedzą, że on nie ma nic oprócz pieniędzy!

d493wi1

Mariana wycofała się.

– Jak mawiała babcia Pequenina: „jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz”. Chcesz wyjść za mąż, to sobie wychodź. Potem będziesz się wypłakiwać w poduszkę w sypialni.

To były dziewczęce przekomarzania. Mariana kochała młodszą siostrę. Odrabiała za nią lekcje, kiedy ta je zaniedbywała, układała jej jasne włosy w burzę loków. I uważała za naturalne, że to ją matka faworyzuje, że to jej dała całą rodową biżuterię, z wyjątkiem naszyjnika z pereł dla starych panien. Aby nie sprawiać przykrości Leonor, Mariana zgodziła się poznać bliżej Alfreda, ona, dwudziestopięcioletnia, w gorsecie, rozprawiająca o moralności, dla dobra rodziny i kraju. I pomogła przekonać Mimi do tego małżeństwa, które w jej mniemaniu oznaczało klęskę.

Ceremonia odbyła się w kościele Matki Boskiej Chwalebnej przy Largo do Machado. Leonor stanęła przed ołtarzem niczym dziewicza ofiara, która ma poświęcić siebie w służbie bogu. Ten bóg zaś, w wypożyczonym garniturze, nie zwracał uwagi na ironiczne uśmieszki kolegów z roku i surowy żałobny strój Mimi.

Młodzi zamieszkali we Flamengo, w dwupokojowym mieszkaniu z salonem, w którym wszystkie meble kryły jakieś niespodzianki: w meblościankach chowały się łóżka, stoliki się składały i znikały, krzesła można było rozkręcać.

Rok później, pod presją matki – „I kto też na starość będzie się mną opiekował?” – Mariana pogrzebała na dnie szuflady zdjęcie ukochanego, który zniknął, i została żoną Benta Assunção, należącego do rodziny armatorów. Zawarła małżeństwo, jakie miało stać się udziałem jej siostry, której teraz pożyczała pieniądze, suknie, samochód z kierowcą. Razem z czterema innymi adwokatami prowadziła proces wytoczony przez jej rodzinę Bankowi Brazylijskiemu, ciągnący się od sześćdziesięciu lat, z aktami sprawy liczącymi piętnaście tysięcy stron. I po kryjomu pisała, zupełnie jak jej ciotka Maria das Graças.

– Niechże pani Mariana raz wreszcie otworzy tę paczkę.

Filoca potrząsała głową przystrojoną w niezliczone warkoczyki, stojąc przed swoją chlebodawczynią, zaintrygowana rytuałem wynoszenia paczki z zeszytami na taras każdego poranka i kontemplowania jej, choć sznurki i laka pozostawały nienaruszone.

– Jeszcze nie, Filoca, muszę zebrać się na odwagę.

– A niech mi pani Mariana powie: tam w środku, to jakaś diabelska sztuczka?

– Nie, Filoca, ale jest w tym coś z magii.

– Aha. Jak pracowałam u pani Isaurinhi Lopes w Botafogo, to ona dostała pocztą woskową figurkę. No i stało się: tydzień później umarła, udręczona, cała sina, od stóp do głów.

Mariana uśmiechnęła się. Wiedziała, że Filoce nie odpowiada ten jej zwyczaj wczesnego wstawania. Jak kobieta ma bogatego męża, trzy samochody w garażu, kucharkę, pokojówki i szofera, to po co wstaje o szóstej rano jak jakaś niewolnica i idzie na taras ze stertą papierzysk? Filoca musiała wcześnie zrywać się z łóżka, żeby przygotować tacę z sokiem pomarańczowym, żelkami, mocną kawą i wrzątkiem. A kładła się późno, dopiero jak się skończył ostatni film w telewizji, i była amatorką schłodzonego piwa, popijanego ukradkiem, „z emocji”, w czasie oglądania telenoweli.

– Przynieść pani tacę z kawą?

– Dopiero jak przyleci papuga.

Papuga, uciekinierka z ogrodu botanicznego, zaraz powinna się zjawić. Zawsze zbliżała się ostrożnie po ziarna kukurydzy specjalnie w tym celu rozsypywane na brzegu basenu. Była niczym zielony ognik. Mariana pomyślała, że gdyby ten długowieczny ptak umiał mówić, opowiedziałby niejedno z historii stuletnich drzew w ogrodzie, amazońskich baobabów, indyjskich figowców, palm królewskich. Ale papuga milczała, nigdy nie przyłączyła się do ludzkiego gadania.

– Jest – powiedziała Filoca. – To idę po kawę. Chce pani jogurt, czy wystarczy sok pomarańczowy?

Zadzwonił telefon. Raczej nie był to wspólnik Benta, ten zawsze telefonował dokładnie o siódmej trzydzieści. Obaj lubili ścisłe rozkłady zajęć, a Bento dawał wyraz zamiłowaniu do punktualności swoją kolekcją zegarków zamkniętych w oszklonej gablocie.

– Pewnie to pani siostra – odezwała się Filoca. – Zapomniałam powiedzieć: wczoraj dzwoniła, jak pani już spała.

– Filoca, czy mam zainstalować automatyczną sekretarkę?

Mariana odebrała telefon. Od jakiegoś czasu w głosie Leonor wyczuwało się skrajne napięcie.

– Myślałam, że w naszej rodzinie tylko ja zrywam się wcześnie rano – Mariana spróbowała żartobliwego tonu.

Leonor przeszła od razu do sedna.

– Mama źle to znosi – powiedziała. – Wezwała już doktora Ivana i chce odwołać mszę żałobną za duszę ciotki Marii das Graças. Mówi, że ją opuściłyśmy. Od tygodnia nie pokazujemy się u niej w Cosme Velho.

– Leonor, przecież nasz dzień odwiedzin u mamy wypada w czwartek, a dziś jest wtorek. Wszystko jest absolutnie zgodne z zasadami.

– No, może, ale ja czuję się winna. Mam okropne poczucie winy. Aż mnie przez to kole w brzuchu.

– To pewnie miesiączka.

– Nie przypominaj mi. Wiem, że jutro ją dostanę. Wiem, że ta przeklęta krew uchodzi ze mnie dziewiątego dnia każdego miesiąca, i to znak, że znów nie jestem w ciąży. Nigdy w nią nie zajdę. Jestem jak „niecielna jałówka” – tak mówią na północy.

– Spokojnie – uciszała ją siostra. – Płaczesz?

Mariana obawiała się, że w czasie czwartkowej wizyty matka odkryje na twarzy Leonor ślady łez. W rodzinie tylko Mimi przysługiwało prawo do płaczu.

– Ostatnio płaczę wręcz bezwiednie. Idę po ulicy i nagle czuję, że twarz mam zalaną łzami – powiedziała Leonor.

To wyznanie zaniepokoiło Marianę. Dobrze pamiętała tamte tygodnie, kiedy sama nie wiedziała, czy śni, że płacze, czy tak było naprawdę. Na ulicy niespodziewanie zatrzymywał ją żebrak albo jakieś dziecko: „Czemu płaczesz, panienko?”. Gorzkie łzy płynęły z oczu Mariany nawet wtedy, gdy nie myślała o Vascu.

– Przyjdź do mnie na kawę, jałówko – powiedziała do Leonor. – Filoca zrobi ciastka z kremem śmietankowym, a z Petrópolis przysłali te maślane biszkopciki, twoje ulubione. Weź taksówkę.

Mariana usiadła z powrotem na krześle pod wielkim przeciwsłonecznym parasolem na żółtym stelażu. Papuga nieopodal dziobała ziarnka i kamyki. Mariana wiązała z nią niejasne nadzieje. „Na urodziny dam ci złotego kanarka”, powiedział Vasco na krótko przed zniknięciem. Może to jego duch krążący po ogrodzie botanicznym posyłał do niej co rano papugę, z braku kanarka albo kwiatka?

[...]

Kobiety w mojej rodzinie nie pracują, więc mama udaje, że nie dostrzega, jak gromadzę papiery, przygotowując się do egzaminu na posadę urzędniczą. Pieniędzy nam ubywa, wazy z terakoty i opaliny, własność dziadka Izajasza, znikają ze swoich miejsc. Czasem zastaję naszą krewną o imieniu Karolina, która nosi kameę na piersi i jest lichwiarką, siedzącą w salonie, na fotelu z wiklinowym oparciem. Mama jakby mimochodem wspomina o wyrabianiu damskich kapeluszy na sprzedaż. To kaprys, ale zarazem groźba pod adresem taty, który unosi się, składa serwetkę i wstaje od stołu. Ojciec wie, że mama odebrała wykształcenie w Liceum Niepokalanego Poczęcia w czasach, gdy ta placówka kierowana przez zakonnice przyjmowała dziewczęta wyłącznie z najstarszych i najświetniejszych rodzin. Nawet w drodze na lekcje mama miała towarzystwo: czuwała nad nią służąca Socorro, stara panna, Służebnica Marii, nosząca cudowny medalik na piersi.

Tato uważa, że wojna przyniosła nam największą z plag: obecność Amerykanów. Z goryczą mówi, że Fortalezę zaludniają slacks w niedbałych strojach: spodnie i koszula, bez palta i krawatu. Tak to się chodzi na safari. Co więcej, Amerykanie zachowują się tu niczym w Afryce Północnej, gdzie – jak tato ma nadzieję – wojska von Rommla zadadzą klęskę Anglikom. Rozbawieni i swobodni jankescy żołnierze kupują wielkie dzikie papugi i hałaśliwe papużki, małpki i małpiatki od obrotnych chłopców. Kupują wszystko, a w miejskich lupanarach – pensjonatach Madri, Honolulu i Paryż – zabawy trwają do rana.

Przez romans z jednym z tych żołnierzy sędzia, doktor Esmeraldo Torres, wyrzucił z domu swoją jedyną córkę, Betinę. Teraz Betina jest największą atrakcją burdelu Honolulu, znaną jako Księżniczka Dżungli, dzięki swoim długim włosom i róży noszonej za uchem.

Tato zapewnia nas o swoim poparciu dla surowej postawy doktora Esmeraldo Torresa. Dziewictwo decyduje o wartości kobiety. Wczoraj tato spojrzał na mnie z powagą i powiedział, że nasz sąsiad, pan Tibúrcio, naczelnik poczty, jest zaniepokojony zachowaniem swojej córki Klary: wymyśliła, że do obiadu będą podawać sałatkę z pomidorów, a do kolacji życzy sobie juice pomarańczowy. Sąsiad otrzymał anonim, w którym nieznany „obrońca honoru rodziny” zapewniał go, że Klara regularnie bywa w pewnym hoteliku przy plaży w towarzystwie Amerykanina w mundurze. Podał szczegóły: Amerykanin zwykle myje dziewczynę w wannie z angielskiej porcelany ozdobionej niebieskimi kwiatami. Namydla ją mydłem marki Phebo, wyciera haftowanym ręcznikiem i dopiero jak dopełni tego ceremoniału, zanosi ją na rękach do łóżka, kiedy jeszcze włosy ociekają jej wodą. Historia z kąpielą przydała tyle nieznośnej lubieżności prozaicznemu aktowi seksualnemu. Pan Tibúrcio nie mógł już ścierpieć widoku rozpustnej córki. Żeby wymierzyć sprawiedliwość i nie
narażać się na zniesławienie, wezwał rodzinnego lekarza i zarządził badanie ginekologiczne Klary. Nawet u nas w domu słychać było krzyki przerażonej dziewczyny. Uciekła do ogrodu, usiłując się skryć. Dwaj starsi bracia złapali ją, zawlekli do jej panieńskiego pokoju i rzucili na łóżko. Doktor Aparício powolnym ruchem włożył rękawiczki. Krzyki przeszły w urywane zawodzenie i w końcu w cichy szloch. Orzeczenie lekarskie doktor przygotował na piśmie ze stemplem: „Strzępy rozerwanej błony dziewiczej. Niedawna defloracja”.

Naczelnik poczty nie wyrzucił z domu swojej jedynej córki, ale zamknie ją w Zakładzie Wychowawczym Dobrego Pasterza, gdzie pozostanie tak długo, aż zapomni o bożym świecie. Dopiero po jej zamknięciu dwaj bracia macho będą mogli pojawić się na placu Ferreiry, wśród innych równie wspaniałych macho. Kara zmyje hańbę. Nic gorszego nie mogli zrobić Klarze, chyba tylko ją zabić. „Starszy z braci pomyślał o ukaraniu jej śmiercią”, powiedział tato.

Zauważyłam, że przez ten okrutny epizod z Klarą Melba się rozchorowała. Z powodu rozstroju żołądka nie wychodziła z łazienki. Mimi wzdychała po kątach, twierdząc, że o wiele rozsądniej jest zakochać się na dystans, w gwiazdach filmowych.

Po południu, przed wyjściem do biblioteki miejskiej, gdzie codziennie prowadzę badania dotyczące Barbary de Alencar, poszłam na plażę z Cidem, żeby popatrzeć na łodzie wypływające na nocny połów. Znów odrzucili Cida na egzaminie wstępnym na prawo, ale on się nie zniechęca. Brak mu wyobraźni, żeby nad tym boleć lub przeżywać porażkę. Jego matka, która bezużyteczne kursy przygotowawcze Cida opłaca z szycia na rozklekotanej maszynie Singera, ostrzegła go, że przestanie dawać mu pieniądze. On w to nie wierzy – ufny w ślepą miłość pani Licy twierdzi, że każdy jedynak, syn wdowy, ma swoje przywileje. Spędza więc całe dnie na plaży, na klubowych basenach, doskonaląc styl pływacki, który na nic mu się w życiu nie przyda. Staram się zachować powagę, kiedy go strofuję: „Wyjdź z wody i zmierz się z rzeczywistością. Nie bądź głupi”. Cid mógłby być tym stworem morskim z legend, co uwodzi kobiety jednym spojrzeniem swoich złotawych oczu. Podobno nigdy nie musiał płacić żadnej kobiecie lekkich obyczajów w pensjonacie
Honolulu, gdzie walczą o niego jak ryby o okruch, co wpadł do akwarium. Ale ja nie muszę się tym martwić, ja muszę jedynie zabiegać o to, by go nie stracić, by jego silna i lekka dłoń pływaka nie wypuściła mojej. Nie mogę znieść myśli o zerwaniu, bo wiem, że do samej śmierci będę kochać tego jasnowłosego chłopaka. Za pięćdziesiąt lat, kiedy moje piersi zwiędną, a brzuch wyschnie, jeszcze będę drżała na wspomnienie jego twarzy rozpromienionej bez żadnej widocznej przyczyny. Takie rzeczy się zdarzają. Tak było ze stryjeczną babcią Mocinhą, która jeszcze jako zgrzybiała stara panna za każdymi drzwiami poszukiwała swojego pierwszego i jedynego narzeczonego. W każdej minucie mojego życia, aż do końca – a mam dopiero dwadzieścia lat! – będę myśleć o Cidzie. I czuję, że to nie żadna dziewczęca fanaberia, ale silne przekonanie, pewność.

Opowiedziałam Cidowi o wydarzeniu z Klarą, ale on nie pojął wymiaru tragedii mojej sąsiadki. Powiedział jedynie: „Tak zbladłaś, siostrzyczko. Są o wiele gorsze kary niż zamknięcie u Dobrego Pasterza”.

Nazywa mnie siostrzyczką, swoją siostrą, zapewne chcąc uchronić mnie przed pożądaniem. Gdyby to zależało od Cida, nikt nigdy nie wykąpałby mnie w wannie z angielskiej porcelany, nie zaniósł, nagiej i mokrej, do łóżka w wynajętym pokoju. To głupota ze strony ojca podejrzewać, że spotykam się w tajemnicy z jakimś amerykańskim żołnierzem. Syn pani Licy, krawcowej, która nosi barwne korale, pobrzękujące bransoletki i połyskliwy turban, o czym wszyscy gadają, urodził się tylko dwie ulice dalej i nie jest we mnie zakochany.


[1] Confederação do Equador (Konfederacja Równikowa) – antycesarski bunt w północno-wschodniej części Brazylii, który wybuchł w 1824 roku (przyp. tłum.).

d493wi1
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d493wi1