Opisał ze szczegółami porwanie prezesa PiS. Zaprzecza, że to instruktaż
W książce z gatunku political fiction ”Zniknięcie prezesa” dziennikarz i autor Piotr Głuchowski opisuje porwanie prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Autor mówi WP: - W mojej książce Kaczyński musi się zmierzyć z ludźmi, którzy chcą odwetu za to, co zrobił PiS przez prawie dziesięć lat rządów.
Sebastian Łupak: Ja już przeczytałem ”Zniknięcie prezesa”, lecz niech pan odpowie tym, co jeszcze nie czytali: napisał pan instrukcję, jak porwać Jarosława Kaczyńskiego?
Piotr Głuchowski: No cóż, musiałem wymyślić, jak prosto i niezawodnie to zrobić. Bohaterowie książki robią to tak: jedzie kolumna z prezesem PiS, który się spieszy do studia Radia Maryja, porywacze obalają kawał drzewa na szosę, podjeżdżają z drugiej strony fałszywym radiowozem i w mundurach policji. Proponują podwiezienie do Torunia na sygnale. Oczywiście prezes przesiada się wraz z uzbrojonym ochroniarzem… Więcej nie zdradzę.
Kaczyńskiego porywają, jak się zdaje, lewaccy terroryści. Ale dosyć szybko okazuje się, że akcja mogła być jednak spiskiem służb: ”porywamy” na niby prezesa PiS, zwalamy to na lewaków, uwalniamy go w światłach kamer i mamy sukces propagandowy. Czy inspiracją dla pana były jakieś prawdziwe prowokacje służb?
Tak, sprawa Brunon Kwietnia. W 2012 roku ten chemik z krakowskiej uczelni został oskarżony o przygotowania do wysadzenia Sejmu za pomocą transportera opancerzonego wypełnionego saletrą. Kwiecień, który rzeczywiście nie lubił rządu PO-PSL, dał się wkręcić służbom. W jego komórce spiskowców było trzech agentów-prowokatorów ABW i on czwarty.
W ”Zniknięciu prezesa” poznajemy natomiast aktywną w darknecie grupę antyrządowych aktywistów. Agentka pod przykryciem zaczyna tych ludzi radykalizować i popychać w kierunku akcji bezpośredniej. Dwie osoby dają się złapać na jej lep. Powstaje trzyosobowe komando do spraw porwania, które - w zamiarze służb - ma zostać spektakularnie rozbite przez dzielnych oficerów ABW, SOP, CBŚ i tak dalej.
Ale akcja, jak to w życiu bywa, wymyka się spod kontroli i zaczyna się jazda, która stanowi pretekst do skonfrontowania ze sobą dwóch wizji Polski, dwóch spojrzeń na tak zwaną całość zagadnień.
Przypadki Brunona Kwietnia, czy agenta Tomka pokazują, że takie agencje, jak CBA, ABW, CBŚ potrafią grać nieczysto. Wierzy pan w spiski?
Spiskowej teorii dziejów najgłośniej sprzeciwiają się autorzy spiskowych praktyk. Brunona Kwietnia wyciągnięto z kapelusza, bo Sejm debatował w 2012 r. nad zmianą kompetencji ABW. Wdrożono kombinację operacyjną, która miała wykazać, że Agencja jest bardzo potrzebna. Kwiecień został wybrany spośród grona inwigilowanych Polaków z szansą na radykalizację. Baza takich ludzi istnieje.
W mojej książce szefowi służb pali się grunt pod nogami i też potrzebuje spektakularnego sukcesu. Każdy tutaj ma swoje interesy do ugrania – główni politycy prawicy, ich przeciwnicy wewnątrz partii rządzącej, wrogowie z opozycji, bezpieka. W efekcie mamy pułapkę w pułapce - a w niej trzecią pułapkę.
Część postaci w książce jest prawdziwa, część fikcyjna. Jak prawdziwy jest Jarosław Kaczyński?
Prawdziwy aż do spodu. Wypowiada zdania, które rzeczywiście wypowiadał w mediach, na wiecach itd. Przekopałem się przez wszystkie jego wypowiedzi na wszystkie możliwe tematy. On jest 30 lat politykiem, a ja - 30 lat dziennikarzem i znam charakterystykę tego zawodnika. Ci, co czytali już ”Zniknięcie”, mówią zgodnie, że moja książka Kaczyńskiego nie odczłowiecza i nie robi z niego potwora. Ale odsłania jego koncepcję na Polskę, która jest oparta w pewnej mierze na osobistym odwecie za wieloletnie prawdziwe i urojone upokorzenia. Po dogłębnej analizie publicystyki i działań prezesa-wicepremiera jego motywacja jest aż nadto czytelna.
W mojej książce Kaczyński musi się zmierzyć z ludźmi, którzy też chcą odwetu za to, co zrobił PiS przez prawie dziesięć lat rządów, bo akcja dzieje się około 2023 roku.
Inne postaci też są w jakiś sposób prawdziwe?
Starałem się, żeby każda z nich była personifikacją jakiejś grupy politycznych graczy. Liderka opozycji, Henryka von Hycel, to jedna z gwiazd obecnej opozycji - starałem się wejść w jej buty. Tak samo z premierką Patrycją Pacyną, marszałkiem Sejmu Piotrem Powolnym, czy ministrem sprawiedliwości Felicjanem Filutem. To osoby wzorowane na autentykach.
W pana powieści w Warszawie stoi pomnik Nienarodzonych, aktywnie działa Krajowy Ośrodek Monitorowania Treści i Zachowań Antypolskich, zamknięto nieprzychylne PiS media, została Wolna Europa i sieciowy serwis ”Gazety Wyborczej”, nadawany z Niemiec. Łatwo było wyobrazić sobie taki scenariusz?
Książkę oddawałem do pierwszej redakcji w styczniu tego roku. Minęło 10 miesięcy i niektóre rzeczy już się sprawdziły. Przewidywałem, że w przyszłej Polsce zostanie zaostrzone prawo aborcyjne i to się stało. Przewidywałem wielkie manifestacje uliczne, gonitwy z policją i gaz na ulicach. Mamy to. Przewidywałem rozprawę z mniejszościami seksualnymi - mamy.
Kolejny etap w książce to walka z niezależnymi mediami i rzekomymi sabotażystami winnymi złej sytuacji gospodarczej. Zrobiłem po prostu ekstrapolację z obecnej sytuacji przy założeniu, że woda w garnku z siedzącą w niej żabą - czyli nami wszystkimi - będzie nieustannie podgrzewana. W czasie, gdy porywany jest prezes, ta woda już się gotuje.
Spróbowałem sobie więc wyobrazić, co będzie, gdy grupa nieco rozhisteryzowanych lewaków - takich od kawy sojowej i wegańskich burgerów - osądzi przed kamerą Jarosława Kaczyńskiego i wrzuci do sieci nagranie z tego ”sądu ludowego”. Takie nagrania robili terroryści z OWP, RAF, IRA, ETA, albo islamiści. Polki i Polacy widzą to na kanale Wolnej Europy - i co dalej? Jak reaguje władza, jak opozycja, jak policja, jak media, a jak ulica? Kto to wykorzysta i w jaki sposób?
Czy poza tym, że książka jest kryminałem, albo raczej political fiction, jest też pańskim komentarzem do sytuacji politycznej w Polsce?
Nie ucieknę od tego, że jestem redaktorem ”Gazety Wyborczej”. Dyskusje, które prowadzą bohaterowie książki są odbiciem rzeczywistych - toczonych w newsroomach, na uczelniach, w sieci, w naszych domach. Pytam i próbuję odpowiedzieć: dlaczego PiS zwycięża, dokąd nas doprowadzi, czy możliwa jest nieliberalna Polska w Unii, czy możliwa jest jeszcze zgoda narodowa i w jakim zakresie?
To wszystko stara się pan jednak podać z czarnym, ale jednak humorem. Można się od czasu do czasu uśmiechnąć. Sytuacja w Polsce - przy całym swoim dramatyzmie - jest też nieco zabawna?
Preferuję czarny humor i taki jest w książce. Od czasu do czasu wrzucam do tekstu coś na rozkurcz. Lektura ”Zniknięcia prezesa” winna być inteligentną rozrywką. Ale wciąż rozrywką. Czytanie ma przede wszystkim sprawić frajdę. Próbowałem napisać taką książkę, jaką sam chciałbym przeczytać.
Zapytam w kontekście pana książki: czy myśli pan, że część ludzi w Polsce czuje do prezesa PiS autentyczną nienawiść?
Czytając komentarze rodaków na Facebooku, Twitterze, czy na forach ”Gazety Wyborczej”, pod tekstami, które redaguję, widzę, że mnóstwo ludzi szczerze i z pasją nienawidzi Kaczyńskiego i że jest to dla nich osobisty wróg. Padają pod jego adresem najgorsze inwektywy. Takich ludzi jest mnóstwo.
Czy jednak nie usprawiedliwia pan aktów przemocy i nie stawia nienawidzących Kaczyńskiego ludzi na piedestale?
Kto doczyta książkę do końca, przekona się, że niecne postępki zostaną ukarane, a szlachetne nagrodzone. Żadnej gloryfikacji terroryzmu w książce nie ma. Mój początkowy pomysł na tytuł brzmiał ”Porwanie Jarosława Kaczyńskiego”, ale wydawnictwo Znak uznało, że to może być odebrane jako wezwanie do działania i stanęło na bardziej enigmatycznym ”Zniknięciu prezesa”.
Czy nie przekracza pan granic dozwolonych dla literatury?
Są dziesiątki książek i filmów o zamachach, np. na prezydenta Francji czy amerykańskich senatorów. Przecież nikt nie posądza pisarza Fredericka Forsytha, autora ”Dnia Szakala”, że chciał dokonać zamachu na prezydenta Francji Charles'a de Gaulle'a. Moja książka to jest political, ale przede wszystkim fiction.