Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:06

Ominąć Paryż

Ominąć ParyżŹródło: Inne
d1hhrpb
d1hhrpb

Gdybyś była Bogiem i mogła wybrać dowolne miejsce na świecie, prawdopodobnie wybrałabyś Paryż.

Rose Tremain, „Jej portret”

Joasia

Basia powiedziała mi kiedyś w przypływie gniewu, że powinnam z tym skończyć.
– To jakaś chora obsesja! – krzyknęła, a ja tak się zezłościłam, że wyrzuciłam ją z domu.
Tak właśnie wyrzuciłam ze swojego życia Roberta i Damiana, kiedy powiedzieli dokładnie to samo, co Basia.
Może też dlatego postanowiłam nie mówić nigdy o tamtych rzeczach Karolowi. Pomyślałam, że jeśli mu nie powiem, to może nigdy nie będę musiała być na niego zła, że mnie nie rozumiał i że podobnie jak Basia nazywałby tamto wszystko obsesją.
Przez dwa lata udawało mi się kryć przed nim tamte zdjęcia, tamte listy, tamte pamiątki.
Kiedy wyjeżdżał, mogłam przeglądać stare gazety i szukać odpowiedzi. Mogłam też wspinać się po stromych schodach na strych, zapalać tam światło i sięgać do schowanych przed jego wzrokiem pudełek.
W tych pudełkach było wszystko: kilka jej ubrań, zdjęcia i ogłoszenia, które wiele, wiele lat temu wisiały dosłownie wszędzie: na słupach, na murach, na płotach.
Nawet dzisiaj, po piętnastu latach, dokładnie pamiętam, jak biegałam z ojcem po Sopocie, żeby je rozwiesić. Pamiętam nawet, że zanosiło się na burzę: w powietrzu czuć było duchotę poprzedzającą ulewny deszcz, ptaki latały nisko nad chodnikami, moja mama przybiegła do nas ze sztormiakiem i powiedziała, że mam go włożyć. Pamiętam też, jak ciepło było mi w tym sztormiaku. Duchota narastała, od czasu do czasu jasna błyskawica przecinała niebo, ale deszcz nie nadchodził. Moje ciało lepiło się do gumowego sztormiaka, stopy ślizgały się w czerwonych sandałach, ręce miałam spocone i lepkie od kleju.
Dochodziła pierwsza w nocy, kiedy w końcu zaczął padać deszcz. Najpierw kilka kropel, które poczułam na czole i we włosach. A potem cała kaskada deszczu. Tata pociągnął mnie za rękę w pierwszą lepszą bramę i staliśmy w niej, czując, jak powietrze ochładza się z minuty na minutę, jak robi się coraz bardziej wilgotne, a deszcz staje się jedną wielką ścianą, przez którą mieliśmy przejść na autobus. Oczy kleiły mi się do snu, pocierałam je rękoma, tata powtarzał, że jak tylko trochę przestanie padać, to zaraz wrócimy do domu, a ja zaoponowałam, że nie możemy tego zrobić, bo zostało jeszcze tyle ogłoszeń do rozwieszenia.
– To nic. Rozwiesimy je jutro.
– Nie możemy jutro! – Nienawidziłam swojego głosu za jego piskliwe brzmienie i pobrzmiewającą w nim rozpacz. Chciałam być bardziej opanowana. Moja mama powiedziała mi, że płacz i krzyk są dla ludzi słabych: „A ty masz być dzielna, rozumiesz?”.
– Nie możemy jutro! Dzisiaj! Dzisiaj! – zaczęłam krzyczeć, a tata bezradnie przycisnął mnie do siebie i powtórzył to, co tłumaczyła mi mama: że muszę być dzielna, bo jestem już duża, a duże dziewczynki nie płaczą.

d1hhrpb

Po piętnastu latach ja wciąż płaczę, kiedy Karol wyjeżdża i w samotności oglądam tamte pamiątki. Płaczę w ciszy, bez szlochania i bez histerii. Same łzy.
Nie chcę mówić o tym Karolowi, bo wiem, że nie zrozumiałby tego. Zresztą, jak by to brzmiało po dwóch latach wspólnego życia, gdybym usiadła przed nim i powiedziała po prostu: „Wiesz, piętnaście lat temu w moim życiu stało się coś, co zburzyło cały mój świat”.
Jak on by się miał czuć z tą wiedzą? Nie umiałby mi pomóc, tak jak Basia powiedziałby ostro, że minęło piętnaście lat i powinnam zostawić to za sobą, bo inaczej stanie się to moją obsesją.
Basię znam od najwcześniejszych lat, ze szkoły podstawowej i z piaskownicy. Mam nawet jakieś zdjęcia, na których siedzimy w wózkach przed naszym blokiem i wpatrujemy się bezmyślnie w obiektyw.
Na innych fotografiach jest z nami Magda.
Pamiętam, że jak byłam mała, to bardziej lubiłam Magdę, bo Magda miała bujną wyobraźnię i potrafiła opowiadać mi takie historie, że myślałam o nich potem całymi dniami. I umiała sprawić, że każda rzecz nabierała znaczenia. Kiedy na przykład pokazałam jej duże lustro w złotych ramach, zaraz powiedziała, że to lustro na pewno jest furtką do innego świata. Albo że jak zasypiamy, to nasza dusza uwalnia się i to, co śnimy, to jej wędrówka po różnych krainach.
Basia wolała grać w gumę albo w dwa ognie. Magda natomiast lubiła szukać roślin, z których mogłyby wylęgnąć się duchy; twierdziła, że każdy kamień ma serce i całymi dniami potrafiłyśmy rozłupywać na pół cegły z pobliskiej budowli, żeby tylko je znaleźć. Ja pytałam natrętnie: To jest serce? I podsuwałam jej pod oczy każdy, najdrobniejszy fragmencik, który chociaż odrobinę odstawał kolorem od reszty cegły. A Magda zawsze cierpliwie odpowiadała, że to nie to, ale że na pewno kiedyś je znajdziemy.
Tak dokładnie pamiętam nastrój tamtych dni: woń lata, zapach ziemi, ręce brudne od różnych roślin, rajstopy podarte podczas przedzierania się przez krzaki w poszukiwaniu właściwych kwiatów. Pamiętam też rozpacz mamy, kiedy w słoikach trzymałam po kilka dni znalezione rośliny i nie pozwalałam ich wyrzucić, zarzekając się, że lada dzień wylęgną się z nich duchy.

Basia

Mijamy się na schodach. On mieszka na parterze, a ja na pierwszym piętrze.
Wprowadził się tu w zeszłym miesiącu razem z jakąś cizią. Diabli wiedzą, czy to jego dziewczyna. No, ale chyba są razem. Laska ma ogniste rude włosy, takie, jakich jeszcze nie widziałam u żadnej babki. No i ciągle pali papierosy: pali na klatce schodowej, pali w oknie jego mieszkania; kiedy pomagała mu w przeprowadzce, paliła też, stojąc oparta o samochód. Wydaje mi się znajoma, ale za cholerę nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją widziałam.
Facet jest fajny. Kiedy minął mnie na klatce schodowej za pierwszym razem, oglądał się za mną tak długo, że zaczęłam się śmiać. Od sąsiadki dowiedziałam się, że będzie mieszkał na parterze.
– Agatka wynajęła mu mieszkanie – mówiła sąsiadka w mojej kuchni, patrząc, jak on i ruda wygrzebują ze starego jeepa dziwnie wąskie i długie pakunki. – Co to? Jakieś szyby?
Pakunki były w różnych rozmiarach: niektóre zapakowane w szary papier, inne w biały. Ale wszystkie pieczołowicie poowijane jeszcze jakąś gąbką.
– No chyba... – mruknęłam zaskoczona. – Jakaś szyba, nie?
– Myślisz, że są małżeństwem? – spytała mnie od razu, bo pewnie w głowie już roiła sobie tatusia dla swojej małej córeczki.
Ruda dziewczyna podpalała papierosa i osłaniając się przed wiatrem, odwróciła głowę w naszym kierunku. Momentalnie też dostrzegła nas, więc obie cofnęłyśmy się poza zasięg jej wzroku.
– Gdzie tam! – odpowiedziałam, wracając do parzenia kawy. – Ona nie wygląda na taką, co chciałaby wychodzić za mąż!
I faktycznie, cizia kompletnie nie wygląda mi na kandydatkę do roli żony. Raczej kochanki – to tak, bo nawet na dziewczynę dla żadnego chłopaka chyba by się nie nadawała. Jest w niej jakieś zimno i nieprzystępność, które sprawiają, że kiedy ją widzę, zaraz odwracam wzrok. Nie chciałabym zaprzyjaźnić się z nią za nic w świecie!

Wpadam na nią w sklepie. Nieźle się odstawiła, ma buty na kilkumetrowym obcasie i chyba ścięła włosy, bo przylegają jej do głowy płasko, zupełnie krótkie. Nie są też już rude, tylko granatowe.
Nie mogę się powstrzymać i gapię się na jej krótką czerwoną spódnicę, na chude nogi w zielonych rajstopach, przesuwam spojrzenie wyżej, do miejsca, gdzie znajduje się nastroszony kołnierz skórzanej kurtki. Granatowe włosy kończą się ostrą linią, która nasuwa mi przypuszczenie, że wcale nie ścinał ich fryzjer.
Dziewczyna czuje, że na nią patrzę i odwraca się do mnie przez ramię. Ma czerwoną szminkę na ustach, powieki pomalowała na czarno. Uśmiecha się, żując gumę, a potem traci mną zainteresowanie i sięga po kilka paczek papierosów, które wrzuca do koszyka i zaraz odchodzi w głąb sklepu.
Kilka dni później już wiem, kto ścina jej włosy i kto je farbuje.
Wracam z Patrykiem z zakupów, jesteśmy obładowani siatkami i wściekli, bo przez ostatnią godzinę w sklepie strasznie się na siebie wydzieraliśmy. Przystajemy pod naszą klatką i ja wtedy dostrzegam tamto mieszkanie na parterze. Nie ma w nim firan, rolety są podciągnięte i w środku pali się światło.
Właśnie dlatego jak na dłoni widzę ich pokój. Ona siedzi na obrotowym krześle z pochyloną głową, a tamten chłopak nakłada jej na włosy jakieś mazidło w obrzydliwym kolorze zdechłego granatu.
Patrzę na nich zaskoczona, zaciekawiona i nagle jakaś dziwnie zazdrosna. Patrzę, jak on rozsmarowuje delikatnie mazidło po jej włosach szerokim pędzlem, a potem wciera je rękoma, jak ona zamyka oczy i niemal słyszę, jak mruczy z zadowolenia, niczym kotka.
Patryk pyta oschłym tonem, którego u niego nienawidzę:
– Możemy już wejść? Napatrzyłaś się?
Wciąż nie mam pracy, chociaż wysyłam moje CV na prawo i lewo. Kiedy zdecydowałam się tu przyjechać kilka tygodni wcześniej, Patryk pieprzył, że w Warszawie praca pcha się w ręce dosłownie sama! Do dzisiaj pamiętam, jak obiecywał mi złote góry: „Jak tylko przyjedziesz, od razu sobie coś znajdziesz. W Warszawie nie ma problemów z pracą, nie takie, jak u was...”.
U nas, czyli w Gdyni.
Gówno tu jest – myślę z narastającym żalem. Tu nie ma pracy, nie dla mnie. Codziennie rano wstaję, by wyprasować Patrykowi koszulę i zrobić mu śniadanie. Siedzę sennie na stołku, patrząc, jak Patryk pochłania wszystko, co mu przygotuję. Siedzę i patrzę, i czuję, jak każdego dnia trafia mnie szlag. Wiem, że przyjdzie moment, gdy wybuchnę. I wiem, że jak już wybuchnę, to będę chyba musiała wracać do Gdyni, bo to będzie prawdziwie wielki wybuch.
Patryk obiecywał mi złote góry, z których nic nie wyszło. Mówił, że będziemy mieli mnóstwo czasu dla siebie, że nareszcie się zaręczymy i że pozna mnie ze swoimi przyjaciółmi.
Nie wiem, jak w ogóle mogłam wierzyć w takie pieprzenie! Siedzę tu sama jak palec, z nudów zaczynam podglądać sąsiadów. Patryk wychodzi z domu o siódmej i wraca po siedemnastej, więc nigdzie nie chodzimy, bo mówi, że pada z nóg. Całe wieczory oglądamy telewizję, a jego znajomi poznikali chyba z powierzchni ziemi, bo jak o nich pytam, to słyszę, że w pracy nie ma miłych ludzi, że wszyscy są od nas dużo starsi i że nie ma tu nikogo fajnego.

d1hhrpb
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1hhrpb

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj