Trwa ładowanie...
fragment
14-09-2010 15:49

Oko świata. Od Konstantynopola do Stambułu

Oko świata. Od Konstantynopola do StambułuŹródło: Inne
d4czpsa
d4czpsa

„Opium! Uległość! [...] Sułtan tańczący na tacy. [...] Tak widzi Orient francuski poeta! [...]

Orient! To ziemia, na której nadzy niewolnicy umierają z głodu”.

Nazim Hikmet, Orient i Zachód, 1924

zamiast prologu: Extrastruggle w Antrepo

Pierwszy z plakatów przedstawia wąsatego mężczyznę w czapce, pod spodem dumne stwierdzenie: „Jakie to szczęście móc powiedzieć: jestem Turkiem”. Kolejne plakaty zawierają już pytania: jak to jest być Kurdem w Turcji? Być Ormianinem, komunistą, chrześcijaninem czy islamskim ortodoksem?
– A tutaj widzisz Ali Ibn Abu Taliba, zięcia proroka Mahometa i jego ucznia, obok pytanie, jak być alewitą. To jeden z mniejszościowych nurtów islamu, szczególnie popularny w Turcji. Ali jest dla nich najważniejszą, mistyczną postacią – tłumaczy mi autor plakatów, artysta ukrywający się pod pseudonimem Extrastruggle.

d4czpsa

Jestem w Antrepo, dawnych dokach celnych Stambułu, na nabrzeżu od strony morza Marmara. Kiedyś był tu port handlowy, teraz zatrzymują się tylko wielkie statki pasażerskie, a towarowce cumują po azjatyckiej stronie miasta. Zaraz obok znajduje się Bosfor, łączący to morze z Morzem Czarnym. Daleno na zachód inna cieśnina, Dardanele, prowadzi do wód egejskich i dalej na Morze Śródziemne. Budynki wykorzystywane dziś na targi i czasowe ekspozycje to prostokątne, obskurne hale przemysłowe. Jedna z nich została niedawno przebudowana na muzeum sztuki nowoczesnej – Istanbul Modern.
Brama do dawnych terenów portowych ukryta jest na tyłach meczetu symbolizującego dziewiętnastowieczne zmiany w imperium osmańskim. Świątynię ukończono w 1826 roku i nazwano Nusretiye, czyli Zwycięska. Na pamiątkę zlikwidowania oddziałów janczarów, pochodzących z branki pośród chrześcijan, i zorganizowania nowoczesnej armii osmańskiej, obok, na nabrzeżu znajdują się jej koszary. Okna Antrepo wychodzą na morze, ale widok często zasłaniają wielkie statki wycieczkowe.

Projekt Extrastruggle’a pokazywany jest tutaj na dziesiątym biennale sztuki w 2007 roku. To piętnaście czarno-białych, prostych plakatów, których prawie już nie widać spod czerwonych napisów. W wyznaczonych do tego miejscach widzowie zamieszczają swoje komentarze. Przez dwa miesiące pokryli nimi całą ścianę: „To szczęście być Kurdem”, „Pięknie być alewitą”, „To zaszczyt być komunistą”, „To trudne być ortodoksyjnym muzułmaninem”, „To bohaterstwo być chrześcijaninem”.
– W Turcji trzeba być odważnym, by otwarcie się do tego wszystkiego przyznać. Kemal Mustafa Atatürk chciał tu zrobić Europę, stworzył państwo jednego narodu – Extrastruggle mówi łamaną angielszczyzną. – „Nie obawiajcie się i nie martwcie się, purpura flagi nie zblaknie”. W naszym hymnie państwowym pełno jest takich zdań. Słowem, „jak to pięknie być Turkiem”. Nowe państwo miało jednoczyć mieszkańców Anatolii. Teraz, osiemdziesiąt lat po narodzinach republiki, trzeba rozwinąć tę ideę i pójść z nią dalej. Dziś wielu z tych, którzy są tu od wieków, czuje się wykluczonych z życia, a przecież chcą nadal mieszkać w tym kraju i zarabiać pieniądze. Chcą być obywatelami Turcji, a nie Turkami. Dziś może lepiej zmienić wymowę hymnu?
Artysta jest niewysokim, szczupłym mężczyzną z parodniowym zarostem. Krótko ścięte włosy, wymięta koszula. Pełen zapału i energii.
– Moja idea jest prosta: chodzi o to, aby każdy, kto mieszka w Turcji, Ormianin, Kurd, Grek albo ktoś jeszcze inny, niepasujący do ustroju, mógł zrozumieć te plakaty i zrobić takie samemu. Wydrukowałem dziesięć tysięcy. Ludzie brali całe naręcza. Jestem zaskoczony, ale o to właśnie chodziło, żeby idea wędrowała. Plakat żyje na ulicy, ale na murach Stambułu moje plakaty pożyłyby godzinę, dwie. W Turcji problemy, które poruszam, są uważane za bardzo trudne, to teren niebezpieczny i pełen dogmatów. Wszyscy zapomnieli o polityce, oduczyli się o niej rozmawiać. Zajęli się zarabianiem pieniędzy. Tak było wygodniej.

Konstantynopol: imperialny kochanek

W obecnym centrum Stambułu, czyli w pobliżu dawnej dzielnicy Genueńczyków, zatrzymywali się wszyscy słynni podróżnicy odwiedzający miasto w XIX wieku. Stąd wybierali się na drugą stronę zatoki Złoty Róg, aby oglądać zabytki. Dziś najwięcej hoteli dla setek tysięcy turystów jest właśnie w Sultanahmet, czyli na „starówce”, która była także moim pierwszym przystankiem w tym mieście. Jak większość gości z Zachodu, Stambuł zrazu przyciągał mnie jako brama. „Brama na Wschód”. Uważałem, że malowniczych ruin oraz słynnych bizantyjskich i osmańskich budowli nie można oglądać inaczej, niż idąc śladem poprzedników. „Terra incognita” się tu raczej nie znajdzie, mury wypolerowane są spojrzeniami. Jak pisał już Ignacy Domeyko pod koniec XIX wieku:
Wejście w porannym słońcu na ogromną bosforską zatokę dokoła miastem otoczoną, z olbrzymim Stambułem na przedzie, jest czarujące, zadziwia; dodają mu uroku wspomnienia wiekowe, przeszłość historyczna.
Dźwiganie bagażu erudycji, który w trakcie pierwszych wojaży po świecie wydawał mi się zbędny, a w każdym razie uwierający, tutaj jest obowiązkiem. Chcę czy nie chcę, wzrok przesłaniają obrazy zarejestrowane przez wielu podróżników i wiele podróżniczek. Bez towarzystwa tych, którzy byli tu przede mną, w Konstantynopolu nie mam czego szukać.
Paweł Hertz w posłowiu do książki Lamartine. Podróż na Wschód przypomina za Krasińskim, że „wolno nam Don Juana nie cierpieć, ale do Grecji musimy popłynąć z Byronem”. Pod koniec osiemnastego stulecia podróż „odbywała się równolegle po zwiedzanych obszarach i w duszy oraz umyśle podróżnika”. Jechać do Grecji z angielskim poetą oznacza poznawanie tego kraju poprzez medytację i refleksję Byrona, to jest ważniejsze od przygód. Z Turcją i Stambułem jest podobnie. Autor książki podróżniczej przestaje być „buchalterem zabytków i opisywaczem krajobrazów” – w tym zastępują go przewodniki Baedekera. Jeśli już dwieście lat temu trzeba było podróżować z czyimś opisem w ręku, to teraz tym bardziej.
Relacje podróżników zbiera Orhan Pamuk w książce Stambuł. Wspomnienia i miasto. Pisze tam, że to, na co w jego rodzinnym mieście zwracali uwagę Europejczycy, boli mieszkańców. Relacja między „tubylcem” a opisującym jego świat przybyszem pozostaje więc toksyczna, pełna miłości i nienawiści zarazem. Zwesternizowani stambulczycy krytykują to samo co podróżnicy, ale każdy negatywny opis „łamie im serce”. Ta relacja wzmacniana jest dodatkowo tym, że miejscowe elity tęsknią za każdą pochwałą ich „zachodniości”. Dlatego Pamuk twierdzi, że dziewiętnastowieczny francuski podróżnik i pisarz Pierre Loti, wielbiący w Turcji właśnie przywiązanie do tradycji i odrzucanie wartości zachodnich, nie był za swego życia popularny pośród elit Konstantynopola. Czytano go chętniej w Paryżu niż w mieście, które kochał. Noblista nie zajmuje się jednak szczegółowo tą postacią. A Loti, tłumaczony także na polski, to czołowy twórca romantycznego – i nieprawdziwego – opisu Orientu. Jego teksty świetnie pokazują, jak można zmitologizować
Wschód, a takie mitotwórcze podejście wcale nie należy do przeszłości.
Słynny badacz Edward Said w Orientalizmie referuje opinie o „orientalczykach” w nauce, literaturze i polityce Zachodu:
[...] są ukazywani jako ludzie łatwowierni, „pozbawieni energii i inicjatywy”, oddani „wylewnym pochlebstwom”, intrygom, knowaniom, a także są okrutni dla zwierząt; nie potrafią chodzić po drogach czy chodnikach [...] Ludzie Orientu są niepoprawnymi kłamcami, są „ospali i podejrzliwi”, we wszystkim różni od prostej, bezpośredniej i szlachetnej rasy anglosaskiej.
Według Saida, badania naukowe, a także dzieła kultury, malarstwo czy literatura, ciągle potwierdzały ten fałszywy obraz, a tym samym dostarczały pretekstów do podbijania i sprawowania kontroli nad krajami Wschodu. Pierre Loti miał w tym procesie swój udział.

Jest zima, Stambuł cały zasypany śniegiem, przyjezdnych mniej niż w lecie, ale i tak pokoje pensjonatu w dzielnicy Sultanahmet w większości zajęte. Sprzedawcy dywanów i subiekci w księgarniach na Divan Yolu czyli drodze do dywanu – do rady sułtańskiej, podskakują z radości na widok klientów. Ulica, która za czasów imperium osmańskiego prowadziła prosto do siedziby władcy, jest dziś centrum turystycznej infrastruktury. Tutaj znajdują się nastawione na przyjezdnych księgarnie, z cenami dużo wyższymi od tych po drugiej stronie Złotego Rogu.

d4czpsa

Właśnie na Divan Yolu natknąłem się pierwszy raz na dzieła Louisa Marie Juliena Viauda, ukrywającego się pod literackim pseudonimem Pierre Loti. W oryginale francuskim i angielskim tłumaczeniu sprzedawano dwie jego książki poświęcone Stambułowi: debiutancką powieść Aziyadè (pierwsze wydanie 1879), którą pisarz rozpoczął wieloletnią karierę podróżnika-literata, oraz Constantinople in 1890 napisany parę lat później, podczas jego kolejnej wizyty w tym mieście (moje wydanie to prawdopodobnie fragmenty większej całości). Te pozycje trudniej zdobyć w tańszych księgarniach na Beyoğlu, nie są najwyraźniej atrakcją dla tutejszych współczesnych czytelników. Na nic się zdało to, że Francuz usiłował być bardziej turecki od Turków.

Dalej za księgarnią, gdzie kupiłem książki, znajduje się uliczka Lotiego, wraz z hotelem i kawiarnią jego imienia. Zarówno władze, jak i przedstawiciele biznesu turystycznego zachowują pamięć o pisarzu, który dołożył tyle starań, aby wpisać się w historię Konstantynopola z przełomu XIX i XX wieku – miasta, które pokochał. Mógł się pochwalić znajomością z ówczesnym sułtanem, Abdülhamidem II. A kiedy był tu po raz ostatni, tłumy podobno wiwatowały na jego cześć.
W 1879 roku Pierre Loti przybył do miasta podzielonego na dwie części. Na stary turecki Stambuł, gdzie przybysze z zachodniej Europy nie zapuszczali się nigdy po zmroku – czyli dzisiejszy dystrykt Fatih wraz z Sultanahmet – oraz na współczesne Beyoğlu po drugiej stronie Złotego Rogu. Ta dzielnica bardziej przypominała Paryż niż wyimaginowany Wschód. Stolica osmańskiego imperium, państwa określanego jako „chory człowiek Europy” (przeciwnikom wstąpienia Turcji do Unii Europejskiej warto przypomnieć, że już wtedy traktowano ją jednak jako część tego kontynentu), miała w tym okresie prawie tyle samo mieszkańców chrześcijan, co muzułmanów. Ludność samej Galaty stanowiła jedną trzecią populacji miasta. Loti podróżował w świecie, gdzie istniały już biura turystyczne. W 1841 roku Anglik Thomas Cook zapoczątkował nową epokę, organizując pierwszą wycieczkę. W 1866 roku można już było wyruszyć na grupowe zwiedzanie Egiptu, a rok przed przypłynięciem Lotiego do Konstantynopola wykupić udział w pierwszej „wyprawie
dookoła świata”. Pierre Loti chciał jednak podróżować „poza utartym szlakiem”, jak to określają współczesne przewodniki. Opuścił europejską Galatę i zamieszkał po stronie tureckiej. A nawet lepiej: w samym świętym Eyüp, dzielnicy ogromnych cmentarzy i miejscu pochówku patrona Stambułu, który miał być towarzyszem proroka Mahometa. Niewiernym zabraniano tam wstępu, wejście do grobwoca stawało się więc tym atrakcyjniejszym wyzwaniem. Pierre Loti nie powtórzył w trakcie swoich podróży wyczynu Richarda Burtona, który w przebraniu odwiedził Mekkę, również zamkniętą dla niewiernych. Odbył przygodę w mniejszej skali: z pomocą zaprzyjaźnionych derwiszy, przebrany, wszedł do grobowca Eyüpa. W ten sposób poniekąd ukoronował swoje nowe wcielenie.
W autobiograficznej Aziyadè właśnie niedaleko cmentarzy umiejscowiony jest dom alter ego pisarza – Arifa Efendiego. Pod tym pseudonimem ukrywa się przebrany za Turka i żyjący po turecku Francuz, bohater powieści. Tam, w bardzo świątobliwym otoczeniu, spotyka się ze swoją ukochaną, która wykrada się do niego z haremu bogatego kupca, któremu została poślubiona. Dzięki pierwszej z długiej listy swoich egzotycznych kochanek Loti-Arif czuje, że nie jest tylko „białym” podglądaczem. Przestaje być widzem orientalnego spektaklu, staje się drugoplanowym aktorem. Jest na scenie, a nie przed nią. Gra jedną ze swoich życiowych ról. Być może inni biali, widząc go w kolorowym tłumie, biorą go za Turka. Loti jest zachwycony. Życie w Turcji osmańskiej pozostaje jednak wciąż spektaklem. Ani jego literackie alter ego, ani on sam nie przechodzą na islam, nie zamieszkują w mieście. Kończy się przedstawienie, Loti szuka już nowego kostiumu, nowej roli.
Oprócz ciała Aziyadè Konstantynopol oferuje pisarzowi też inne atrakcje. Podczas kolejnej wizyty, w 1890 roku, Loti przyznaje, że spośród wszystkich miejsc, które mogą go oczarować, to miasto jest najbardziej magiczne. Nie na tyle jednak, aby ponownie tu zamieszkać. Francuz zauważa, że meczety musiały być dawniej bardziej białe, zanim „nasze zachodnie” wyziewy ich nie zniszczyły. Kiedy czytam jego wywody o meczetach, które są dla niego „niezmienną przeszłością”, w których „kamieniach i marmurach leży stary muzułmański duch”, znów zaglądam do Orientalizmu Edwarda Saida. Tropiciel imperialnych wyobrażeń o Wschodzie wspomina o Lotim tylko raz, określając go co prawda jako pisarza „minorum gentum”, ale też jako przeciwwagę dla innych opisujących „jednorodny typ orientalczyka”. Domyśleć się mogę, że Said docenia barwne opisy Lotiego, które przynajmniej nie uogólniają obrazu Wschodu.
Rzeczywiście, ten francuski oficer marynarki szuka różnic, widzi je i opisuje. Obserwuje, jak zmienia się stary Konstantynopol, coraz bardziej kontrolowany przez wielkie mocarstwa i lokalnych bankierów, ale chce zachować wszystko „po staremu”, łącznie z hordami psów wałęsającymi się po ulicach, których wycie pod koniec wieku podobno nie pozwalało już ludziom spokojnie spać. Jest więc Loti turystą idealnym, który, jak my dziś, zachwyca się malowniczością rozpadających się drewnianych domów i nie przejmuje się przesadnie tym, że trudno jest w nich mieszkać. Podczas audiencji u sułtanów niepoprawny romantyk wyraża melancholię z powodu „otwierania się na zachód i modernizacji starego Stambułu”.
Panujący wtedy padyszach Abdülhamid II zawiesił działalność parlamentu zaraz na początku swoich rządów. Choć otaczał się europejskimi malarzami, choć jego pałac Yildiz niewiele różnił się w stylu od siedzib zachodnich monarchów, chciał ratować imperium, przedkładając islam nad osmanizm. Sułtan wydawał krocie na podtrzymywanie w krajach muzułmańskich propagandy wychwalającej jego politykę panislamizmu. Ważną część jego budżetu stanowiły wynagrodzenia dla setek tysięcy szpiegów.
Nie pozwalał na rozwój przemysłu w Konstantynopolu, co było korzystne dla wyglądu osmańskiej stolicy, ale nie dla jej ekonomii. Zmodernizował natomiast wodociągi miejskie, dzięki czemu pod koniec XIX wieku woda była tam lepsza niż u progu XXI. Jednak aż do końca panowania wydawał więcej niż jego kurczące się imperium zarabiało. Ledwo spłacił procenty od jednych pożyczek, zaciągał kolejne u różnych bankierów. Musiał zrzekać się kontroli nad rozmaitymi podatkami na korzyść wierzycieli. Między innymi uzależnienie finansowe władcy przyczyniło się w końcu do upadku państwa osmańskiego.
Być może dlatego Loti polubił Abdülhamida, ponieważ chciał, aby Osmanowie się nie zmieniali, aby ich kultura, społeczeństwo i wiara, podobnie jak w innych cywilizacjach Wschodu, pozostały takie, jakie były „od zawsze”. Paradoksalnie, pisarz pragnął tego, bowiem „kocha Turków”. Bardzo to ładnie brzmi, nie darzył jednak miłością Turków prawdziwych, lecz egzotycznych, takich, którzy nadawali się na temat poczytnej książki. Zmiana, rozwój, ewolucja czy rewolucja byłyby dlań możliwe i pożądane na Zachodzie, Wschód miał pozostać skansenem. A wtedy Azję można było oczywiście łatwiej kontrolować, uzasadniać kolonialne podboje „niedojrzałością orientalczyków”. Dla Edwarda Saida orientalizm to właśnie „sposób dominowania, restrukturyzowania i posiadania władzy nad Orientem” przez artystów, naukowców i polityków.
Oczywiście Loti, bolejąc nad zmianami, nie zauważał, że to zbyt późno wprowadzone i niewystarczająco głębokie reformy, a nie zmiany jako takie, doprowadziły do upadku państwa Osmanów. Tak jakby dzięki swojemu dekadenckiemu romantyzmowi był zupełnie impregnowany na politykę i wiedzę o stanie współczesnego mu świata. Czy francuski oficer, a później kapitan imperialnego okrętu, nie domyślał się, co knują dyplomaci w Paryżu, Londynie, Moskwie czy Wiedniu?
W każdym razie Pierre Loti o tym nie pisze. Zżyma się za to na turystów, którzy wysypują się z wagonów Orient Ekspresu i profanują miasto, nie czując odpowiedniego dla niego respektu. Patrzą na wszystko z „banalnym zadziwieniem” (to i poniższe określenia to cytaty z książek Lotiego), tłoczą się, aby oglądać klasyczny widok Bosforu, „stojący wysoko w rankingu turystycznych przewodników”. Tym razem jednak pisarz jest tylko widzem, a nie aktorem, jak w trakcie poprzedniego pobytu w Konstantynopolu, uwiecznionego w Aziyadè. Przesiaduje w kawiarniach, jak na widowni „wielkiego teatru”; paląc nargile i pijąc kawę, ogląda kolorowy spektakl „wschodniego życia”. Mieszka w hotelu dla europejskich turystów. Jeden z przyjezdnych, „powielając kliszę wszystkich przewodników”, pyta Lotiego, czy rzeczywiście „na starówce” nic się ciekawego wieczorem nie dzieje. Pisarz nie dopuszcza go do konspiracji i wskazuje raczej na atrakcje nocnego życia Galaty, których było już wtedy równie wiele co w Paryżu. Po, „banalnej” hotelowej
kolacji ucieka sam jak najszybciej właśnie „na starówkę”, aby zanurzyć się w labiryncie uliczek, gdzie trwają obchody ramadanu – świętego miesiąca postu. Tam pośród Turków jest prawdziwe życie, do którego Loti tęskni. Już jednak następnego dnia obiaduje w swojej ambasadzie w towarzystwie trzydzieściorga innych francuskich turystów. Jak sam pisze, są to ludzie na poziomie, ale zbyt liczni „stają się inwazją”. Podczas pobytu w Egipcie, opisanego w książce z 1909 roku, głównym obiektem narzekań pisarza będą uczestnicy wycieczek organizowanych przez firmę Cooka. Pierre Loti może być cytowany jako pierwszy krytyk masowej turystyki.
Kiedy w 1900 roku przyjechał incognito do Konstantynopola, został przyłapany przez reporterów w salonach ekskluzywnego Pera Palace Hotel, gdzie mogli rozkoszować się oswojonym Wschodem pasażerowie Orient Ekspresu regularnie kursującego z Paryża. „Le Moniteur Oriental” opisywał go jako „mężczyznę, który przekroczył już czterdziestkę, wygląda na zatopionego w marzeniach, zainspirowany muzyką dobiegającą z ogrodu” (niedosłowne moje tłumaczenie z fragmentu przytoczonego przez pismo „Biannual Istanbul” w artykule Afife’a Batury A story about the Pera Hotel). Dopiero po kunsztownym i detalicznym opisie paparazzo zdradził nam, że ten wspaniały mężczyzna z perłą w krawacie to nikt inny, jak tylko... właśnie on – Pierre Loti, powracający z sekretnej misji w Indiach i Persji. Nie wiem, czy „tajna misja” była tylko wymysłem reportera, czy też pisarz, oprócz budowania imperium wyobrażeń, budował je dosłownie jako dyplomata.
Być może to z tego właśnie pobytu w Konstantynopolu pochodzi zdjęcie, którego mam kopię. Jest to pocztówka wysłana z tego miasta w październiku 1902 roku. Widać na niej, jak głosi napis, Pierre’a Lotiego, który przebrany w „orientalny” kostium rozpiera się pośród poduszek i kobierców, obstawiony zdobioną bronią, nargilami i naczyniami. Ma na sobie turban oraz długi i biały strój Beduina. Gdyby porównać to przebranie do stylu, który prezentowali ówcześni Turcy, Loti okaże się bardziej orientalny od „orientalczyków”. Bogaci i modni mieszkańcy stolicy na przełomie wieków ubierali się już po europejsku, zachowując jedynie drobne elementy świadczące o ich osmańskości, takie jak fez, którego na tym portrecie pisarz nie ma. Możliwe zresztą, że zdjęcie zostało zrobione gdzie indziej, może w Iranie czy Egipcie albo w studiu fotograficznym we Francji. Kopia tej pocztówki sprzedawana jest w ramach „Levant Koleksyon”, czyli różnych starych fotografii z „Orientu”, dzisiejszym turystom w Stambule.

d4czpsa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4czpsa

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj