Trwa ładowanie...
fragment
03-08-2010 18:45

Oko Jelenia 4. Pan Wilków

Oko Jelenia 4. Pan WilkówŹródło: Inne
d28nx4e
d28nx4e

Stara droga biegła przez las. Trakt musiał być opuszczony od lat, przecinka pozarastała tu i ówdzie. Zbliżało się południe, jednak mróz prawie nie zelżał. Koń apatycznie stawiał nogi, sztylpy chroniące pęciny pokryły się szronem. Maksym rozglądał się po okolicy. Jak na razie wszystko się zgadzało. Teraz trzeba tylko odnaleźć ludzi. Nie uśmiechała mu się kolejna noc pod gołym niebem. Zwłaszcza, że szósty zmysł podpowiadał mu, iż wkracza już na terytorium wroga.
Trzy wilki czekały na szlaku. Maksym spojrzał na nie ze spokojem. Były trochę większe niż te z ukraińskich stepów. Miały też dłuższe futro. Znał te zwierzęta od dziecka i wiedział, że nie wolno ich lekceważyć. Pamiętał opowieść Heli. Jeśli to TE wilki, to czeka go ciężka przeprawa.
Uśmiechnął się drapieżnie. Wreszcie jakaś walka.
„Tu siedzą trzy – pomyślał. – Jeśli ruszą na mnie, spróbują oskrzydlić mnie tak, bym uciekał ścieżką, koło której czają się następne. Zatem są jeszcze co najmniej dwa. A może i pół tuzina”. Od czasu, gdy opuścił Bergen ani razu nie było okazji, by wyciągnąć broń z pochwy. Zdążył już zapomnieć jakiego koloru jest krew... A może zacząć od wielopału? Uniósł karabinek do ramienia. Popatrzył przez lunetkę. Pociągnął za spust, ale strzał nie padł. Zaraz Marek mówił coś o jakimś bezpieczniku? Przełączył i złożył się raz jeszcze. Trach. Wielki płowy basior fiknął w powietrzu koziołka. Sekundę później Maksym runął w śnieg. Spłoszony koń pomknął dróżką przez las. „Uczony do innego huku – pomyślał Kozak, gramoląc się z zaspy. – Ten jest inny, to i go nie poznał...”
Poderwał akurat na czas, by dobyć szabli. Dwa pozostałe zwierzaki już go dochodziły. Ciął straszliwie z ramienia. Spudłował. Były szybkie, bezlitośnie szybkie. W ostatniej chwili dosięgnął sztychem drugiego. Pierwszy już skakał. Kozak upadł w śnieg, puszczając szablę. Kozik w jego drugiej dłoni zakreślił pętlę na podobieństwo greckiej litery alfa. Parujące jelita posypały się kaskadą z otwartego brzucha. Paszcza zacisnęła się na przedramieniu, ale stalowy karwasz wytrzymał to. Nóż wśliznął się między żebra, odnajdując serce zwierzęcia. Krew bryznęła w śnieg. Wilk był martwy, ale nadal ruszał nogami. Drugie zwierzę, wlokąc za sobą bezwładne nogi, czołgało się ku niemu. Podniósł upuszczoną szaszkę i zdekapitował je jednym cięciem. Rozpaczliwy kwik konika rozdarł ciszę.
– Wo blja! – zaklął i rzucił się pędem przez las.
Gnał jak nigdy w życiu. Krew zamarzała na głowni szabli, stopy biły w śnieg równym rytmem. Wzrok strzelał uważnie na boki w poszukiwaniu kolejnych zwierząt mogących czaić się przy ścieżce. Przejaśniło się. Polana?
Przybył za późno. Nieszczęsna klacz właśnie dogorywała na śniegu z rozdartym gardłem. Nad nią stały cztery potężne basiory. Piąty uniósł łeb znad końskich zwłok. Maksym spojrzał im prosto w ślepia. Dawno już nie czuł tak straszliwej nienawiści, zdołał jednak zdusić ją w sobie i z bezrozumnego porywu duszy przemienić w siłę pomocną w walce.
– Nu i papali... – mruknął.
Prószył delikatny śnieg. Pięć wilków pociętych szablą niemal na dzwona spoczywało na stratowanej polance. Tu i ówdzie ruszała się jakaś łapa, gdzie indziej ucięty łeb kłapał bezsilnie szczęką. Jeden zewłok przebierał w powietrzu nogami. Ciała, choć martwe, nadal próbowały wykonać polecania wydawane przez niesłyszalny głos z daleka... Pozbawione życia zwierzęta nadal chciały zagryźć i rozszarpać wroga. Pazury bezsilnie drapały powietrze, z pysków ciekła ślina, nawet jeden z ogonów wił się jak gad po ziemi.
Kozak usiadł na boku martwego konia. Podniósł ostrożnie głowę wilka przewodnika stada. Szczeka poruszała się mechanicznym rytmem, uszy strzygły. Maksym uniósł opadnięte powieki zwierzęcia. Oczy już zmętniały, zasnuło je bielmo śmierci, ale przybysz z Ukrainy czuł, że mimo to ktoś z daleka na niego patrzy.
– Psi synu, Panie Wilków, czy jak cię tam obezjajcu zwą – powiedział. – Wiem, że mnie i słyszysz i widzisz... Imię moje Maksym. Przekazuję ci słowa atamana Bajdy: Nadchodzi dzień zapłaty. Nikt nie skrzywdzi Kozaka i nie będzie żył, by móc się tym chwalić. Zniszczyłem stalowego komara. Zabiłem trzech twoich ludzi. Reszta umrze niebawem. Jak Bóg da, będziesz umierał ostatni ze świadomością że to twoje rozkazy sprowadziły na was zagładę.
Druga ręka zatoczyła łuk. Lufa kozackiego samopału plunęła ogniem. Głowa uderzona kulą przekoziołkowała w powietrzu.
– Widzę was – powiedział po szwedzku. – Możecie wyjść.
Trzech lapońskich myśliwych z dzidami w ręku wychynęło ostrożnie zza pnia powalonego świerka. Maksym wetknął lufę za pas i odwróciwszy się w ich stronę, pokazał puste dłonie, a potem dotknął krzyżyka widocznego przez rozchełstaną koszulę.

d28nx4e
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d28nx4e

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj