Trwa ładowanie...
fragment
12-07-2011 00:16

Obłęd rotmistrza von Egern

Obłęd rotmistrza von EgernŹródło: Inne
d4czpsa
d4czpsa

Ciężkie drzwi, popchnięte grubym ramieniem strażnika otworzyły się bezszelestnie – widać zawiasy dobrze naoliwiono. Jeniec bezwolnie stał przed wejściem – gdy dano mu znak, wkroczył do środka i usiadł na wolnej prawej pryczy. Na lewej siedział wysoki, szczupły mężczyzna. Wydawać by się mogło (gdyby pogrążony w sobie jeniec był chociaż odrobinę zdolny do zainteresowania się tym), że przyszedł tutaj w odwiedziny. Wskazywałyby na to: nieskazitelny surdut, wyprasowane spodnie, zasznurowane trzewiki, czysty halsztuk i starannie przycięte i ułożone siwe, krótkie włosywłosy. Jeniec spojrzał na niego, i bez słowa położył się na legowisku.
- Dzień dobry – powiedział więzień z lewej pryczy. - Nic nie dzieje się przez przypadek, paniczu Joachimie.

Jeniec na dźwięk imienia drgnął.
- Nie pamięta mnie panicz?
- Nie... – powiedział Joachim, siadając. – ale przypomniałeś mi, jak się nazywałem.
- A skąd tutaj czas przeszły? Zmienił panicz imię? – zapytał spokojnie więzień.
- Nie... nie wiem. Nic nie zapomniałem, ale niczego nie pamiętam. Wszystko stało się szare. Moje wspomnienia stały się tak nieważne, że nie umiem o nich myśleć. Jakby ich nie było. Jak błaha historyjka, którą gdzieś zasłyszałem, bez znaczenia – wyrzucił z siebie jeniec.
- O czym panicz mówi? Niechże się przedstawię zatem, chociaż znałem cię od niemowlęcia. Jestem don Jaime de Astarloa, twój nauczyciel szermierki. Jak panicz niewątpliwie zauważył, chwilowo na państwowym wikcie.

Joachim długo patrzył na swojego rozmówcę.
- Don Jaime. Nie poznałbym was – powiedział wreszcie.
Poczuł się niezręcznie, wstał, w zakłopotaniu nie wiedząc, co uczynić.
- Dlaczego panicz się tutaj znalazł? – zapytał don Jaime,
- Poznałem go, potem uciekaliśmy, a ona umarła, to znaczy udusili ją, i potem właśnie nas ścigali, i tam był Herman, i zastrzeliłem go, zabrałem konia i uszedłem, a potem była polana... polana... i na... na... nie.. nie wiem – mówił bez ładu Joachim.

Zsunał się z pryczy, upadł na kolana i szlochając, objął dona Jaime za kolana.
- Wiem, don Jaime, ja jestem przeklęty, na wieki, na wieki.
- Mów.
- Na tej polanie... Tam on był, i wszyscy, i Dubravka, i inni, ja już słyszałem pościg, a on przekonywał mnie, żebym rzucił pistolet, ale honor... Honor, don Jaime – on, to znaczy sługa, on ze mnie szydził, tak jak ci przeklęci bandyci wcześniej, powstańcy, i kiedy on mi tak urągał, to twarz mogłem zachować, tylko paląc sobie w łeb...
- A więc dlaczego panicz tu jest? Nie takie były moje nauki... – powiedział surowo don Jaime. Nie rozumiał wiele z bełkotu Joachima, ale akurat w sprawach honorowych był biegły i nie wahał się wydawać opinii.
- Ale ja właśnie tak zrobiłem! Don byłby ze mnie zadowolony! Miałem pistolet dobrze opatrzony, dobrze podsypany, skałkę świeżą – przystawiłem sobie do skroni, pociągnąłem za cyngiel, podsypka się zapaliła i pistolet wypalił. Widziałem siebie na pustej polanie, leżącego, z góry, z roztrzaskaną czaszką...


Jorge hrabia von Zelewski wjechał na polanę jako pierwszy – andaluzyjski ogier świetnie radził sobie z nierówną ścieżką, lepiej niż konie reszty oddziału. Hrabia w prawej ręce ściskał pałasz, lewą dzierżąc wodze – osadził konia, gdy tylko zobaczył rotmistrza von Egern leżącego na trawie, z głową w kałuży krwi. Pistoletowa kula wypchnęła lewe oko, zwisające teraz makabrycznie na policzku. Zelewski puścił pałasz na temblak i sięgnął do krótkiego sztucera, zwisającego na szaserskim bandolierze. Odwiódł kurek i palnął w powietrze, wzywając resztę pościgu. Wysunął stopy ze strzemion, schował pałasz do pochwy i lekko przerzucił prawą nogę nad siodłem, sprężyście lądując na ziemi. Gdy zabierał się do podciągnięcia strzemion na puśliskach, oślepił go blask – wszystko zapłonęło jak magnezja. Drzewa, niebo, koń, trawa, nawet jego prawa dłoń, którą dociągał rzemień, zniknęły w oślepiającym błysku.


- Joachimie.
- Panie.
- Nie posłuchałeś mnie.
- Nie, panie.
- Zdecydowałeś. Moja miłość nie sięga tak daleko. Mogliśmy spotkać się tutaj za parę chwil w innej sytuacji, wtedy mógłbym ci wybaczyć. Jednak moja miłość nie sięga tak daleko. Potępiam cię, bo sam się potępiłeś. Odejdź ode mnie, nie chcę cię widzieć. Precz. Więcej się nie zobaczymy.
- Panie...
- On już wybrał dla ciebie piekło. Wrócisz tam – i będziesz żył, bez szansy na odkupienie. Chciałeś stanąć ponad dobrem i złem – oto spełni się twoje pragnienie. Nie będzie już dla ciebie dobra i zła – czego byś nie uczynił, jesteś już potępiony. Możesz być jak święty, możesz jak sam diabeł – dla ciebie nie ma już grzechu, nie ma już łaski. Jesteś martwy, chociaż będziesz żył jak inni, twoja dusza jest już martwa. Dla ciebie to nie będzie życie, to będzie twoje piekło. Nie przerwiesz go – nie zginiesz, chociaż lękał się będziesz śmierci, nie umrzesz, chociaż będziesz się starzał, nie pozbawisz się życia samemu, chociaż po wielokroć spróbujesz. Nie będziesz wiedział, na czym polega twoje piekło. Będziesz cierpiał na wieki. Będziesz piekłem dla innych.
- Panie, ja...
- Precz. Nie spróbujesz mojej uczty.


Jorge hrabia von Zelewski wjechał na polanę jako pierwszy – andaluzyjski ogier świetnie radził sobie z nierówną ścieżką, lepiej niż konie reszty oddziału. Hrabia w prawej ręce ściskał pałasz, lewą dzierżąc wodze – osadził konia, gdy tylko zobaczył rotmistrza von Egern, stojącego na polanie z dziwaczną, otępiałą miną i pustymi, niewidzącymi oczyma. Rotmistrz w jednej ręce trzymał pistolet, lecz kurek był opuszczony na panewkę. Zelewski, zdziwiony, zatrzymał konia i puszczając pałasz na temblak, sięgnął do krótkiego sztucera, zwisającego na bandolierze.
- Panie von Egern! – krzyknął, celując w Joachima.

d4czpsa

Rotmistrz powoli obrócił głowę w stronę hrabiego. Strużka śliny z kącika rozdziawionych ust pociekła na brudny szamerunek dolmanu. Zelewski ścisnął wierzchowca łydkami i nie odsuwając kolby od ramienia, podjechał stępem do rotmistrza.
- Panie von Egern! Rotmistrzu! – krzyknął ponownie.
Po chwili puścił karabinek i pałaszem strącił Joachimowi z głowy bermycę. Gdy ten nie zareagował, Zelewski podjechał jeszcze krok bliżej i trzasnął huzara w łeb rękojeścią. Rotmistrz Joachim von Egern bez czucia zwalił się na ziemię.

d4czpsa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4czpsa

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj